Zdjęcie:

piątek, 6 kwietnia 2012

Bieszczady - Nasiczne, Hylaty...cz.II

"WIELKA WŁÓCZĘGA"
czyli
Z PLECAKIEM PO BIESZCZADACH



        cz.II 
- Progi skalne na Nasiczańskim Potoku
- Kaskady Chmielowe na Sanie
- Wodospady na potoku Hylaty
- Cerkiew św. Dymitra i Cudowne Źródełko w Radoszycach..  
 Gdy przyjechałem w Bieszczady, aura powoli stabilizowała się i kolejne dni zapowiadano ciepłe, lecz bez większych szans na bezchmurne niebo... Było mi to nawet na rękę, ponieważ miałem sporo ciekawych miejsc do zobaczenia na dość rozległym terenie, które nie obfitowały w piękne panoramy widokowe, lecz były bardzo urokliwe, ciekawe przyrodniczo i historycznie, a wiadomo że pokonywanie samochodem długich tras w wakacyjnym upale nie jest czymś nader wskazanym.. Mój dobrze ułożony plan na te 3 tygodnie włóczenia się po Bieszczadach, przewidywał takie właśnie opcje w pochmurnych dni... Drugi dzień mojego pobytu miałem zatem poświecić na odwiedzenie kilku ciekawych i zacisznych miejsc w bieszczadzkich rewirach.. Trasa jaką chciałem przejechać samochodem z uwzględnieniem odwiedzenia owych ciekawych miejsc, liczyć miała około 100 km i przebiegać przez takie miejscowości jak: Nasiczne, Dwernik, Chmiel, Zatwarnica, powrót w kierunku Cisnej i dalej na Nowy Łupków, Radoszyce..... A co w nich takiego ciekawego można zobaczyć?.. Sami zaraz się przekonacie.. Oto szkic mojej całodniowej eskapady...

   Podczas mojej dzisiejszej wyprawy w bieszczadzkie rewiry, będę przemieszczał się po kilku chronionych obszarach przyrody... Opowiem zatem w paru zdaniach jakie podjęto starania, aby zapewnić prawną ochronę tego pięknego i naturalnego obszaru jakim są Bieszczady.. Bieszczady to jeden z ostatnich, niezurbanizowanych obszarów górskich porośniętych naturalnymi lasami, w których zachowała się bogata fauna i flora.. Walory przyrodnicze i krajobrazowe czynią Bieszczady jednym z najważniejszych w naszym kraju obszarów, kwalifikujących się do dobrze zorganizowanej ochrony... I to właśnie stało się przyczyną utworzenia na terenie Bieszczadów stref ochrony przyrody, w postaci Bieszczadzkiego Parku Narodowego i szeregu Parków Krajobrazowych oraz licznych Rezerwatów Przyrody....
W 1973 roku został założony i powołany do życia - Bieszczadzki Park Narodowy, trzeci co do wielkości na terenie Polski... Jego powierzchnia, powiększana przez lata, zajmuje obecnie 292,02 km².. Długość szlaków turystycznych na terenie parku wynosi 206 km... Roślinność stanowi ok. 780 gatunków roślin naczyniowych, 250 gatunków mchów, 500 gatunków porostów i 1000 gatunków grzybów. Około 30 to endemiczne gatunki wschodniokarpackie. Spośród 230 gatunków kręgowców, w parku można spotkać takie zwierzęta jak: jeleń, ryś, żmija, żbik, sarna, dzik, niedźwiedź brunatny, wilk, orzeł przedni, orlik krzykliwy, puchacz, puszczyk uralski, wąż Eskulapa...
   W 1992 roku Bieszczadzki Park Narodowy stał się częścią Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery "Karpaty Wschodnie". Ten wielki obszar biosfery UNESCO zajmuje powierzchnię 2080,89 km² i leży na terenie 3 krajów - Polski, Słowacji i Ukrainy.. W skład Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery "Karpaty Wschodnie" wchodzą:
- Bieszczadzki Park Narodowy (Polska)
    - Ciśniańsko-Wetliński Park Krajobrazowy (Polska)
    - Park Krajobrazowy Doliny Sanu (Polska)
    - Park Narodowy "Połoniny" wraz ze strefą otulinową (do 1997 - Chroniony Krajobrazowy Obszar "Wschodnie Karpaty") (Słowacja)
    - Użański Park Narodowy (dawniej rezerwat Stużycia) (Ukraina)
    - Nadsański Regionalny Park Krajobrazowy (Ukraina)

Jeszcze wieczorem przed położeniem się spać spojrzałem na mapę, spakowałem potrzebne rzeczy i następnego dnia rankiem, zaraz po śniadaniu, które spałaszowałem w błyskawicznym tempie, wskoczyłem do samochodu i skierowałem się na wschód, w stronę Ustrzyk Górnych.. Kilka minut po godzinie 8-mej jechałem szeroką, asfaltową drogą Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej, mrucząc pod nosem - "Hej Bieszczady, Hej Bieszczady..." W trakcie jazdy cały czas spoglądałem na poranne niebo.. Stalowo-szare chmury, które poprzedniego dnia sunęły nisko po nieboskłonie, teraz stopniowo zanikały, a coraz jaśniejsze przebłyski na porannym lipcowym niebie dawały optymistyczną nadzieję na rozpogodzenia w dalszej części dnia...

   
Przejeżdżając przez Wetlinę, minąłem niewielki mostek nad rzeką Wetlinką, której źródła wypływają spod Przełęczy Wyżniej (ok. 840 m n.p.m.) w rejonie Połoniny Wertlińskiej, a dalej jej spokojny nurt płynie przez Bieszczadzki Park Narodowy, Ciśniańsko-Wetliński Park Krajobrazowy i Rezerwat Sine Wiry, by w końcu zasilić większą od niej rzekę Solinkę.. Niebo coraz wyraźniej przejaśniało się, ukazując więcej pogodnego błękitu..

   
Zmierzałem na wschód w kierunku Ustrzyk Górnych, zjeżdżając w dół krętymi, malowniczymi serpentynami Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej.. 

   
W miejscu, gdzie przy poboczu drogi widnieje tabliczka "Brzegi Górne", skręciłem z Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej w lewo, na wąską, asfaltową drogę zmierzającą w kierunku miejscowości Nasiczne i Dwernik... I tutaj małe wyjaśnienie.. Napisałem "w miejscu" a nie miejscowości... Otóż Berehy Górne, a od 1968 roku brzmiące bardziej polsko - Brzegi Górne to nieistniejąca wieś. Obecnie miejsce to zamieszkane jest przez jedną rodzinę pod numerem domu jeden. Gospodarstwo znajduje się tuż przy zejściu z połoniny Wetlińskiej na czerwonym szlaku. Jest tu punkt gastronomiczny, pole namiotowe, można również wynająć domek letniskowy lub miejsce w stodole na sianie.... Jechałem teraz asfaltową drogą zmierzającą w kierunku wsi Nasiczne i dalej do Dwernika... Bieszczadzkie drogi są w stanie bardzo różnym. Główne trasy, a więc bieszczadzkie obwodnice, są na ogół w stanie dobrym. Drogi o mniejszym znaczeniu najczęściej są w stosunkowo kiepskiej formie, a ich remonty odbywają się doraźnie lub wcale. Ten odcinek drogi Berehy Górne-Dwernik do niedawna określany był jako największa "droga przez mękę" w Bieszczadach.. Dziura na dziurze poganiała dziurę... Jednak ta katorga skończyła się sierpniu 2006 roku, wtedy to położono nowy, równiutki jak stół asfalt na tej koszmarnej drodze. Obecnie nawierzchnia bardzo dobra, przejazd szybki i bezproblemowy. Jedyną wadą jest brak poboczy ..

   
Po przejechaniu ok.25 km od momentu wyjazdu z mojej bazy-pensjonatu w Przysłupie, zbliżałem się do miejsca pierwszego postoju w niewielkiej bieszczadzkiej wsi o nazwie Nasiczne.. Jednak mnie nie interesowała sama wieś.. Bardziej ciekaw byłem zobaczyć potok przepływający przez ową wieś, a noszący na tym odcinku nazwę Nasiczniański Potok, wywodzącą się właśnie od nazwy wsi Nasiczne... Na tym to Potoku Nasiczniańskim, siła natury jaką jest potęga płynącego nurtu wody, stworzyła w piaskowcowym korycie - malownicze kaskady... Według map i przewodnika najciekawszy i najbardziej malowniczy fragment owego potoku miał się znajdować około 300-400 metrów przed pierwszymi wiejskimi zabudowaniami, po prawej stronie drogi... Jechałem bardzo powoli, aż w pewnym momencie zatrzymałem się na szerokim poboczu drogi, gdzie widoczny był niewielki placyk wyjeżdżony kołami licznie przystających tutaj samochodów.. Gdy tylko wysiadłem z mojego pojazdu, od razu usłyszałem narastający szum wartko płynącego, górskiego potoku... Podszedłem na krawędź wysokiej skarpy... W dole po gładkich, kamiennych płytach spływała spieniona woda Nasiczniańskiego Potoku... Pochylające się nad potokiem drzewa, tworzyły miejscami zielony tunel, którego dnem z wielkim szumem przebijały się wody potoku...

      
Nasiczniański Potok wypływa z północnych stoków Małej Rawki, uchodzi do Sanu w miejscowości Dwernik. Potok ten ma wyjątkowo bogate i mało spotykane nazewnictwo.. Zanim wpadnie on do Sanu, zmienia swą nazwę 3 razy: od Berehów płynie jako Prowcza, następnie przechodzi w Nasiczniański, by poniżej Nasicznego zmienić ostatecznie nazwę na Dwernik i w Dwerniku (wsi) wpaść do Sanu.

      
Postanawiam zejść w dół na skalne płyty, zalegające dno potoku... Jest dość ślisko, a ja mam na nogach tylko sportowe obuwie... Powolutku i ostrożnie schodzę kilkanaście metrów w dół, wąską ubłoconą ścieżynką, trzymając się co jakiś czas wystających korzeni... W końcu docieram na dno potoku.. Szum jaki stwarza spływająca masa wody rozbryzgując się o skalne płyty, jest ogłuszający.... Dodatkowo okres niedawnej, deszczowej aury zasilił nurt potoku w olbrzymie masy wody i jego impet jest wyjątkowo spotęgowany...W dole wyczuć można dużą wilgotność, spowodowaną kropelkami rozbryzgującej się wody..

      
Miejsce jest bajeczne, niezwykłe, po prostu urzekające. Wyżłobione progi skalne "leżące" w poprzek potoku, tworzą malownicze kaskady i wodospadziki. Brzegi, na przemian to z jednej to z drugiej strony, są strome i wysokie, niejednokrotnie w całości skaliste.

      
Podchodzę korytem potoku kilkanaście metrów w górę nurtu po śliskich, przybrzeżnych kamieniach.... Tutaj, na szerszej przestrzeni skalnego koryta wody rozlewają się bardziej spokojnie, tworząc rozległe meandry i wgłębienia.. Atrakcyjność samych kaskad zależy w dużej mierze od aktualnego poziomu wody.. Ja mam to szczęście, iż wcześniejsze dni obfitowały w deszcz i stan spływającej wody jest duży, co potęguje malowniczość kaskad tego górskiego potoku..

      
Wychodzę z dna koryta potoku, z powrotem na górę skarpy... Wsiadam do samochodu i ruszam dalej, bo dzisiejsza trasa dość długa, a sporo jeszcze ciekawych miejsc do zobaczenia.... Mijam Nasiczne i wjeżdżam do drugiej, nieco większej leśnej osady o nazwie Dwernik.. Wieś zasiedla ponad 160 mieszkańców.. I tu ciekawostka.. Przeważnie nazwy wsi pochodzą od nazwiska dawnych właścicieli majątku... W tym jednak wypadku stało się odwrotnie.. W 1533 r. właściciel Dwernika - Piotr Kmita Sobieński (1477-1553), marszałek wielki koronny, wojewoda krakowski, mąż Barbary Kmity z Herbutów, sprzedał te tereny braciom Tarnowskim herbu Sas. Na Dwerniku osiadł na stałe młodszy z nich Łukasz, który od nowej siedziby przybrał nazwisko Dwernicki. Od niego wywodzi się rodzina szlachecka Dwernickich herbu Sas - Tarnawa, która dała Rzeczypospolitej wielu wybitnych żołnierzy. Z tego rodu pochodził gen. Józef Dwernicki, jeden z najlepszych dowódców w dziejach polskiej wojskowości... Dwernik jest także jednym z najstarszych ośrodków górnictwa naftowego na świecie, rafineria oraz kopalnie ropy naftowej istniały tu już przed rokiem 1884. Wydobycie ropy naftowej (w skali regionalnej) jest kontynuowane także obecnie. Po II wojnie światowej wieś uległa całkowitemu zniszczeniu i wysiedleniu. Obecna zabudowa i infrastruktura wsi powstały po roku 1956.

    
Na końcu wsi drewniany most przerzucony przez nurt Sanu, największej bieszczadzkiej rzeki, która płynie tutaj z południowego-wschodu na północny-zachód, wijąc się jak zielona wstęga w kierunku zalewu Solińskiego..

         
Kawałek za mostem rozwidlenie dróg... W prawo odchodzi droga na Dwerniczek i Smolnik, zaś w lewo na Chmiel i Zatwarnicę... Skręcam w lewo na Chmiel i tutaj kończy się moje dobre samopoczucie kierowcy.. Z gładkiego i wygodnego, asfaltowego traktu zjeżdżam na połataną, dziurawą drogę prowadzącą w kierunku Zatwarnicy... Teraz czuję, że jestem naprawdę w Bieszczadach.. Rekompensatą niedogodności drogi są widoki na malownicze, zielone wzgórza  pasma Otrytu, wznoszące się w oddali po lewej stronie...

   
Szare chmury przysłaniają co jakiś czas skrawki nieśmiało wyłaniającego się błękitu nieba... Słońce chowa się raz za razem, wyglądając momentami zza powały chmur.. Jest parno, jednak według pogodynek nie powinno padać... Pogoda w sam raz na taką dłuższą podróż samochodem po bieszczadzkich wertepach... Po około 3 km jazdy tym podziurawionym jak szwajcarski ser traktem, dojeżdżam do kolejnej wsi i kolejnego miejsca mojego postoju... Chmiel to wieś położona u stóp Otrytu. Historia Chmiela sięga 1502 roku. Po wojnie granica na Sanie spowodowała, że cały Chmiel znalazł się w ZSRR a mieszkańcy zostali wysiedleni. Obecnie wieś liczy około 150 mieszkańców i dynamicznie się rozwija, jak grzyby po deszczu powstają nowe domostwa. Atrakcją jest cerkiew pw. św Mikołaja, od 1970 służąca jako kościół rzymskokatolicki oraz turystyczna przystań na poboczu drogi.. To widokowy punkt na zakolu Sanu o nazwie Chmielowe Kaskady.. Wjeżdżam w rejon wsi Chmiel.. Obok tablicy oznaczającej teren zabudowany w Chmielu (jadąc od Dwernika), na łagodnym łuki po lewej stronie drogi teren pobocza został częściowo odkrzaczony, zamontowano stosowną tablicę informacyjną, ustawiono ławeczki oraz zabudowano drewniane barierki zabezpieczające nad krawędzią wysokiej skarpy.

      
Ustawiono tutaj także niewielką, drewnianą budkę z szumnym napisem - "Szałas - Kawa, napoje"... Niestety kawę muszę wypić ze swojego termosu, a napoje kupić ewentualnie w pobliskim sklepie, ponieważ szałas jest zamknięty na cztery spusty... 

   
Nie przyjechałem jednak tutaj biesiadować, lecz podziwiać piękny przełom Sanu, najdłuższej rzeki Bieszczadów.. Wysiadam z samochodu i zmierzam w kierunku punktu widokowego wygrodzonego drewnianymi poręczami na skaju wysokiej, stromej skarpy opadającej w dół..

   
Na odcinku od Procisnego aż do Rajskiego, gdzie San wpada do zalewu, płynie on cały czas wzdłuż szosy - w mniejszej lub większej odległości od niej. Ciekawych punktów, skąd można poobserwować bieg tej najdłuższej bieszczadzkiej rzeki jest jednak niewiele. Albo zasłonięta jest domami, albo zbyt daleko od drogi, albo też dogodne miejsca zarośnięte są chaszczami. To właśnie miejsce jest jednym z ciekawszych, gdzie przełom Sanu można spokojnie poobserwować i to ze znacznej wysokości.. 

      
Nurt tej piękniej, bieszczadzkiej rzeki przepływa w dole około 20-30 metrów poniżej moich stóp.. Stoję na skraju wygrodzonego, wysokiego urwiska, spoglądając na przełom Sanu.. Pośrodku koryta widać niewielką, zieloną wyspę .. Jak na zamówienie, zza szarych chmur wygląda teraz jasne słońce.. Słoneczne refleksy połyskują na załomach skalnych progów przecinających koryto Sanu..  Nie jest to żadna rewelacja, cud natury - nic z tych rzeczy, jednak miłośnicy tego typu widoków dostrzegą w nim urok i twierdzę, że warto zatrzymać się na chwilę w takich miejscach, spojrzeć na przyrodę z innej perspektywy, bo miejsc tego typu na w/w odcinku Sanu jest niewiele...

      
Po kwadransie postoju przy Chmielowych Kaskadach ruszam w kierunku zachodnim, na Sękowiec i Zatwarnicę... Po przejechaniu ok.500 metrów, przy końcu wsi po lewej stronie drogi mijam zabudowania wspomnianej cerkwi pw.św. Mikołaja... Fotka "z biodra" i jadę dalej..

   
Droga w dalszym ciągu licha... Trochę asfaltu, trochę  żwirku i sporo kolein... Po ok. 4 km od momentu wyruszenia z Chmielowych Kaskad dojeżdżam do kolejnego, drewnianego mostu na Sanie, przed malutką  bieszczadzką osadą o nazwie Sękowiec.. Na "dobra" wsi składa się leśniczówka, ośrodek wypoczynkowy "Sękowiec" i domek myśliwski Nadleśnictwa Lutowiska na prawym, oraz kilka domów tuż za mostem na lewym brzegu Sanu. W 2002 roku osada została administracyjnie włączona do sąsiedniej Zatwarnicy. Pozostała tylko stara nazwa przysiółka.....

   
 Jadę dalej, bo do kolejnego celu mojej podróży już niedaleko...
 Około 1,5 km za mostem dużo większa wieś - Zatwarnica, lokowana już przed rokiem 1565 (pierwsza wzmianka w 1580) na prawie wołoskim.... Przejeżdżam wąską drogą przez wieś, szukając wzrokiem szlakowego słupka.. W końcu przy niewielkim placyku na łuku drogi wypatruję szlakowskaz...Szlakowe tabliczki przymocowane do drewnianego, sieciowego słupa..

   
Dawniej Zatwarnica była znaczącą miejscowością.. W roku 1934 została siedzibą gminy zbiorowej, która obejmowała: Chmiel, Hulskie, Krywe, Ruskie, Studenne i Tworylne. Gmina należała wówczas do powiatu leskiego, województwa lwowskiego. Czasy okupacji II wojny światowej spowodowały liczne zawirowania w tym rejonie.. W czerwcu 1946 część mieszkańców Zatwarnicy wysiedlono do ZSRR. Resztę ludności (i tych, którzy wrócili) wysiedlono w ramach akcji Wisła w roku 1947. Zabudowania wsi spalono. Pierwsi nowi osadnicy przybyli do Zatwarnicy w roku 1957. W latach 1957-1965 w pobliżu ujścia potoku Głęboki do Sanu (dawny teren dworski), zbudowano kilkanaście nowych domów oraz hotel robotniczy.. Wieś powoli odradzała się na nowo.. Obecna Zatwarnica po włączeniu Sękowca, to kilkadziesiąt domostw zamieszkiwanych przez ok. 260 mieszkańców, kościół, cmentarz, 2 sklepy spożywcze, 3-4 bary z lanym piwem, przystanek PKS i duży dwupiętrowy budynek Ośrodka Wypoczynkowego z kilkudziesięcioma miejscami noclegowymi Bieszczadzkiej Agencji Rozwoju Regionalnego BARR - powstały w latach dziewięćdziesiątych po przebudowie dawnego robotniczego "Hotelu Zatwarnica".. To właśnie naprzeciwko wspomnianego Ośrodka Wypoczynkowego pozostawiam swój samochód i dalej będę już maszerował pieszo..

   
Położenie Zatwarnicy sprawia, że jest ona dobrym miejscem wypoczynku dla osób nie przepadających za gwarem, ruchem samochodowym i natłokiem turystów - co ma miejsce choćby w położonej po przeciwnej stronie połoniny Wetlinie i okolicznych miejscowościach. Jest okolicą dla ludzi ceniących względny spokój i wycieczki mniej uczęszczanymi trasami.. Z tego punktu rozchodzi się kilka ciekawych szlaków pieszych i rowerowych po bieszczadzkich bezdrożach w rejon Rezerwatu "Krywe", na Dwernik-Kamień, ścieżka przyrodnicza "Jodła" na Smereka , szlak w rejon Rezerwatu "Hulskie" , trasa rowerowa wokół pasma Otrytu i wreszcie szlak w kierunku Wodospadu na potoku Hylaty.. To właśnie ten wodospad jest celem mojej kolejne wędrówki.. Placyk przez ośrodkiem wczasowym znajduje się praktycznie na końcu wsi..Tutaj droga się rozwidla.. W prawo biegnie szlak turystyczny żółty żółty szlak na Suche Rzeki i Przełęcz Orłowicza, natomiast w lewo na południowy-wschód odbija wąska asfaltowo-gruntowa droga, którą prowadzi szlak turystyczny zielony zielono znakowana ścieżka historyczno-przyrodnicza w kierunku Wodospadu na Hylatym, zwanym też wodospadem Szepit.. 

   
Skręcam w lewo i ową dróżką przechodzącą zaraz za zakrętem przez niewielki mostek na potoku Głęboki, spokojnie wędruję prosto ciągnącym się traktem, w stronę widocznego w oddali lasu..

      
Według źródłowych przewodników, odcinek drogi od mostku na potoku Głębokim do skraju lasu miał być asfaltowym podłożem, jednak z moich obserwacji wynika, iż to szczątkowe, asfaltowe podłoże wylano chyba jeszcze za czasów Piasta Kołodzieja, bo pozostał po nim tylko nikły ślad...    Tak czy owak maszeruję utwardzoną drogą w stronę lasu, gdzie ma się znajdować wodospad na potoku Hylaty.. Mijam kilka gospodarskich zabudowań,  niewielki tartaczek po prawej stronie, aż w końcu po przebyciu ok.700 metrach od parkingu przed ośrodkiem wypoczynkowym gdzie pozostawiłem samochód, dochodzę do ostatnich zabudowań w Zatwarnicy.. Na górce po lewej stoi mały domek, a po prawej.....po prawej stronie widać niewielki szyb wydobywający ropę. W powietrzu czuć unoszący się jej charakterystyczny zapach...

     
Bieszczady są regionem stosunkowo ubogim w surowce mineralne, jednak od dawna eksploatowano na tym terenie ropę naftową, którą tutaj zawierają wyłącznie piaskowce krośnieńskie.. O Bieszczadzkich zasobach ropy mówi się różnie… Jedni twierdzą, że są one skromne i szacunkowo liczą 3500-4000 ton na 1 ha, inni zaś przekonują, że Polska leży na bardzo bogatych, roponośnych terenach w rejonie Bieszczadów.. Polscy naukowcy oceniają, że w Polsce jest około 21,5 mln ton ropy naftowej, tymczasem według raportu niezależnej brytyjskiej spółki Gaffney Cline & Associates z 2010 roku, w samych Bieszczadach mamy 68 mln ton tego surowca.. I komu wierzyć? ... A może Polska drugim Kuwejtem w Europie?  .. He, he... Ja tam wolę się na ten temat nie wypowiadać, bo już raz mieliśmy być drugą Japonią, a z tych szumnych zapowiedzi to pozostały nam tylko "japonki" na obuwniczych straganach...

   
Pstryk, pstryk i ruszam dalej... Za szybem koniec pseudoasfaltu i zakaz wjazdu w głąb doliny....Tutaj zaczyna się także obszar porośnięty olchowo-bukowym lasem.. Gruntowa droga zagłębia się w leśne tereny Doliny Hylatego Potoku. Prowadzi ona obok wodospadu i dalej w kierunku źródeł Hylatego ku podnóżom Połoniny Wetlińskiej... Niedawno została wyznakowana ścieżka historyczno-przyrodnicza "Hylaty" wokół Zatwarnicy, w jej skład wchodzi również wodospad..

   
Po przejściu kolejnych 600 m od szybiku naftowego wzdłuż płynącego lasem Potoku Hylaty, po prawej stronie leśnego traktu ukazuje się niewielkie, poszerzone i oznakowane miejsce.. Dochodzę do Wodospadu na Potoku Hylaty..

   
W ramach ścieżki przyrodniczej wygrodzono to miejsce drewnianymi barierkami oraz wzmocniono kamiennym murkiem skarpę opadającą w dół, zapobiegając osuwaniu się ziemi w koryto potoku.. Umieszczono tutaj także kilka drewnianych ławek dla strudzonych turystów i słupek szlakowskazu z kierunkiem i czasem przejść ścieżką przyrodniczą...

      
Stoi tutaj także tablica informacyjna o samym wodospadzie, lecz jak się zaraz okaże, z pewnym błędem .. A oto co na niej pisze: - "Dolina Hylatego Potoku znajduje się w zagłębieniu ramion Połoniny Wetlińskiej z Jawornikami od zachodu i Dwernika Kamienia od wschodu.. W korycie potoku znajduje się wodospad spadający kaskadami z blisko 8 metrowego progu. Próg utworzony jest ze stromo wypiętrzonych piaskowców, przegrodzonych łupkami i drobnopłytkowym piaskowcem…U podnóża każdego progu znajduje się nieckowate zagłębienie.. W roku 1998 wodospad uznany został za pomnik przyrody nieożywionej… Pierwotnie wodospad znajdował się 30 metrów niżej. Przesunięcie nastąpiło w latach 1972-1973, kiedy to żołnierze KBW pozyskiwali z wodospadu kamień łupany, wykorzystywany następnie do budowy biegnącej tu drogi.. Wody Hylatego zasiedlają pstrągi potokowe, pstrągi tęczowe, klenie lipienie, strzelby potokowe i wiele innych gatunków …..”.. Tyle tablica, a gdzie ów błąd?.. Otóż dane o wysokości wodospadu wyglądają na mocno naciągane i nie pokrywające się z prawdą.. Rzeczywista jego wysokość wynosi ok. 4-5 metrów.. Zresztą sami zobaczycie…  

   
Schodzę w dół do koryta potoku Hylaty po kilkunastu utwardzonych stopniach, zaporęczowanych drewnianą barierką.. 
 

Niewielka ścieżka pozwala zejść na wzmacniający skarpę murek, skąd doskonale widoczny jest ów piękny element bieszczadzkiego krajobrazu - Wodospad na Hylatym..

         
Z niewielkiej platforemki zabudowanej nad nurtem potoku, widać w całej okazałości malowniczą kaskadę wodną.. Biała, szumiąca, spieniona struga wody otoczona kamienistym brzegiem, który porastają zielone kępy mchu i paproci, a ponad tym wszystkim  sklepienie soczystej zieleni bukowego lasu... Piękny widok..

         
Postanawiam zejść na samo dno koryta tego malowniczego potoku... Za barierkami kamienie i wielkie głazy wypełniające dno dolinki stają się śliskie, mokre i dość zdradliwe.. Po kilku ekwilibrystycznych ruchach i pokonaniu śliskiego, skalnego podłoża docieram na upatrzone miejsce, poniżej górnego tarasu wodospadu..

      
 Jak już wspominałem przy okazji pobytu nad poprzednimi wodnymi kaskadami w Nasicznem, mam to szczęście iż wszystkie górskie potoki przybrały spore ilości wody, po wcześniejszych opadach deszczu... Ich siłę, potęgę i malowniczość obrazuje zawsze ilość przepływającej wody... W czasie suchej letniej pory, nie są one tak okazałe jak widać je teraz po sporych opadach deszczu.. 

      
Strumyk swój początek w maleńkim źródełku bierze,
by stać się rzeką gdy na sile wzbierze.
Nie myśląc o tym co czeka ją w dolinie,
w początkowym biegu wartko i bezmyślnie płynie.
Zachowując się jako despotka,
gdy na swej drodze kaskadę skalną napotka
i nie bacząc na energii rozpad,
spada w dół z hukiem jako wodospad.
- Poobijana, spieniona, doświadczona snadnie,
dumna - bez lęku, że znów kiedyś jako wodospad spadnie.
Bogatsza w doświadczenia zmierza ku dolinie,
stając się groźna w tej pięknej krainie.
Zmienia koryto i linię brzegu -
- ale nie zawróci swego biegu.
Zamknęła cykl przyroda -
- do źródła wróciła jej woda.
I znowu czysta, niewinna, bez doświadczeń liku,
weźmie swój początek w maleńkim strumyku.
                                                                             Z.Pastucha
   
Koryto strumienia przepełnione wilgocią i zacienione powałą zielonego bukowego lasu, jest miejscem na chwilę wytchnienia i zapomnienia... Siedzę przez kilka minut na wielkim kamieniu spoglądając w spieniony nurt potoku, który szybko płynie jak mijający czas...

   
 I na mnie w końcu czas wędrować dalej... Wychodzę na najwyższy taras wodospadu, skąd spoglądam w dół po raz ostatni na ten malowniczy obrazek leśnego, górskiego potoku...

       
Powrót na parking to niespełna 1,5 km marszu.. Pokonuję ten odcinek drogi w 15 minut... Wsiadam do samochodu, wrzucam CD z dobrą muzą i ruszam w dalszą drogę... Teraz czeka mnie powrót lokalnymi drogami do Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej, jazda w kierunku Cisnej i dalej w stronę Komańczy, do miejscowości zwanej Radoszyce... W sumie od tego momentu mam do przebycia za kierownicą mojego pojazdu około 70 km trasy, dlatego też dobra muza za kółkiem to podstawa.... Spytacie  za czym jadę taki kawałek drogi?.. Sprawa wyjaśni się niebawem.. Na razie przemierzam ponownie malownicze i stosunkowo puste serpentyny Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej, a żeby klimat był odpowiedni, z głośników odtwarzacza płynie melodyjna muzyka country...

   
Po niespełna godzinnej spokojnej jeździe, docieram do geograficznych granic bieszczadzkiej krainy - do wsi Radoszyce leżącej w gminie Komańcza.... Wieś niewielka jak to w Bieszczadach, położona ok. 4 km od Komańczy.. Zamieszkiwana przez około 150 mieszkańców.. Wieś uważana jest za najstarszą w dorzeczu Osławicy. Miejscowość ta wyznaczała granicę szlaku osadnictwa polskiego, kolonizowanego później powtórnie przez Wołochów. Pierwsze zapisy pochodzą z 25 czerwca 1361, w którym to roku król Kazimierz Wielki nadaje braciom Pawłowi i Piotrowi Balom z Węgier opuszczone wsie: Zboiska, Wisłok i Radoszyce. Później około roku 1539 wieś była w posiadaniu Mikołaja Herburta Odnowskiego, wcześniej  czasach rzymskich biegł tędy szlak handlowy.. Dwie rzeczy są godne przyjazdu tutaj.. Pierwsza, to wybudowana w centrum wsi cerkiew pw.św. Dymitra z 1868 roku z zabytkowym ikonostasem, obecnie kościół rzymskokatolicki, a druga to Cudowne Źródełko umiejscowione ok. 1 km za wsią przy drodze prowadzącej w stronę granicy ze Słowacją... Wjeżdżam do wsi... Po przejechaniu kilkuset metrów, po lewej stronie drogi na niewielkim wzgórku w odległości ok. 200 metrów od asfaltu, dostrzegam kopuły cerkwi... Pozostawiam samochód na małym placyku u stóp wzniesienia, zabieram aparat foto i ruszam pod górkę ku cerkwi..

   
Pierwsza cerkiew w Radoszycach wymieniana jest w roku 1530. Obecna, stojąca na niewielkim wzgórzu (wedle zasady, że dom Boga powinien stać wyżej niż domy ludzi) świątynia, wybudowana została w roku 1868. Radoszycka cerkiew przyjęła wezwanie św. Dymitra. Św. Dymitr zginął ok. roku 305 jako męczennik, za wiarę chrześcijańską, podczas panowania cesarza Maksymiliana. Jest patronem wielu cerkwi.

   
Podchodzę bliżej... Przed cerkwią sporej wielkości dzwonnica parawanowa, murowana, pochodząca z początku XX wieku oraz mur z kamienia łamanego. Dzwonnica zwieńczona trzema kopułami, poniżej których znajduje się ścianka z trzema arkadami..

   
  W każdej z tych arkad powinien  mieścić się dzwon, jednak w radoszyckiej dzwonnicy wisi tylko jeden dzwon we wnęce po prawej stronie patrząc od wejścia.. Został on zakupiony w latach 70-tych ze środków mieszkańców..

   
Przechodzę kilkanaście metrów obok cerkwi, aby ujrzeć jej profil z boku.. Drewniana cerkiew w Radoszycach klasyfikowana jest jako typ północno-wschodni cerkwi łemkowskiej. Styl ten można podzielić na dwa warianty: bezwieżowy i wieżowy. Z wariantem wieżowym mamy do czynienia w przypadku świątyń, gdzie nad zachodnią częścią babińca (przednawia) postawiona jest niewielka wieża o prostych ścianach - tak jak widać to właśnie w Radoszycach.. Drewniana budowla posiada konstrukcję zrębową (ściany z poziomo ułożonych brusów lub bali, powiązane na łączach za pomocą nacięć i usztywnione klinami) o równej wysokości zrębu poszczególnych części. Obiekt przykryty jest dachem jednokalenicowym, dwuspadowym z trzema baniastymi hełmami: nad prezbiterium, nawą oraz wieżą. Cerkiew kryta jest blachą, dawniej była pokryta gontem. Powyżej linii okien znajduje się niewielki daszek okapowy.

   
Przy cerkwi dawny cmentarz z nagrobkiem z roku 1868

   
Mam szczęście.. Zazwyczaj cerkiew jest zamknięta, a klucze do niej znajdują się u księdza lub w jednym z radoszyckich gospodarstw pod nr.12 u pani Zofii Gusztak.. W tym jednak momencie w cerkwi jest kilku turystów, którzy wraz z księdzem zwiedzają wnętrze... Ruszam zatem i ja w kierunku wejściowego przedsionka..

   
Wchodzę do środka... Ogarnia mnie chłód i zapach świec... Kilku turystów podziwia wnętrze cerkwi.. Cerkiew w Radoszycach jest orientowana - czyli prezbiterium skierowane jest ku wschodowi. Położenie takie ma symbolizować rolę Chrystusa, który rozświetlił mroki ziemi - niczym wschodzące słońce. Tradycja ta dotyczy nie tylko świątyń chrześcijańskich, jest bardzo stara i nawiązuje do kultu słońca. We wnętrzu ikonostas z końca XIX w., ikony z XX w. oraz polichromia - również z końca XIX w. Ikony strefy prazdników (prazdniki to inaczej ikony świąteczne - 12 małych ikon przedstawiających poszczególne święta, rozdzielone są przedstawieniem ostatniej wieczerzy) zostały skradzione w roku 1991, w ich miejscu znajdują się obecnie kopie. Ikona patrona cerkwi - św. Dymitra znajduje się na niewielkim ołtarzyku przy ścianie wschodniej. Ołtarz główny pośrodku prezbiterium..

      
Spoglądam na zegarek... Dochodzi godzina 14-ta... Czas ruszać dalej... Przede mną jeszcze jedna ciekawostka turystyczna, wspomniane Cudowne Źródełko za wsią, a potem ponad godzinny powrót na popołudniową obiado-kolację w mojej bazie na Przysłupie... Schodzę do samochodu pozostawionego u podnóża cerkiewnego wzgórka.. Ruszam wygodną, asfaltową drogą publiczną po dawnym trakcie handlowym, w kierunku samochodowego przejścia granicznego ze Słowacją, na Przełęczy Beskid nad Radoszycami..

   
W odległości około 1 km od cerkwi, tuż za wsią po prawej stronie drogi, pomiędzy drzewami ukazuje się malutka murowana kapliczka... Kilkadziesiąt metrów dalej niewielkie poszerzenie na poboczu drogi... Nad betonowym korytem, którym bystro płynie potok Radoszanka, dostrzegam niewielką niszę wyłożoną kamiennym murkiem, a w dół do potoku kilka betonowych schodków ubezpieczonych metalową poręczą.. To miejsce owego Cudownego Radoszyckiego Źródełka..

      
Ze źródełkiem wiąże się taka oto opowieść..Według zachowanego podania ludowego, w tym miejscu u zbiegu dwóch leśnych strumyków do potoku Barbura prawie 140 lat temu, dotknięta uciążliwą chorobą dziewczyna o imieniu Danusia, córka miejscowego proboszcza Danyjiła ze wsi Komańcza, będąc u kresu wytrzymałości z powodu cierpienia, po wielotygodniowym błądzeniu po lesie, doznała cudu objawienia Matki Boskiej i wyzdrowienia, po obmyciu się wodą z miejscowego źródła. Po tym wydarzeniu źródełko zaczęło uchodzić za cudowne, a woda słynąć z mocy uzdrawiającej. Po kolejnych przypadkach uzdrowień zaczęły odbywać się tu uroczystości pielgrzymkowo-odpustowe początkowo dwa razy w roku, a później już jednokrotnie w każdy dziewiąty czwartek po Święcie Zmartwychwstania Pańskiego czyli w nasze Święta Bożego Ciała . Na ten świąteczny dzień z jednej strony ściągały w zorganizowanej procesji rzesze Łemków z okolicznych wsi galicyjskich, a z drugiej strony od Węgier podążali mieszkańcy wsi z południa Karpat, gdzie kult tego miejsca rozwinął się szczególnie. Przyjętym zwyczajem było zejście się tych dwóch wędrujących grup pątniczych pod kapliczką. Zaznaczyć tu trzeba, że powstanie granicy państwowej po uzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 r. spowodowało utrudnienie kontaktów. Tradycja święcenia i picia wody, przetrwała do momentu wysiedleń miejscowej ludności w 1947 roku. Na długie lata o tym miejscu i o sprawowanej podniosłej liturgii zapomniano. Dopiero pod koniec ostatniej dekady lat XX wieku, z inicjatywy ks. mitrata Jana Pipki proboszcza parafii greckokatolickiej w Komańczy i Jana Krysyny społecznika wsi Radoszyce, zrealizowano pomysł ocembrowania bijącego źródełka..

   
Kilkadziesiąt metrów od drogi, na niedużym wzgórku w bukowym lesie prześwitują czerwone, ceglaste ściany malutkiej kapliczki... Aby się tam dostać muszę przejść przez dwa drewniane mostki, przerzucone nad nurtem potoku..

         
Po paru chwilach jestem przed tym malutkim obiektem sakralnym... Obok kapliczki ustawiono drewnianą ławeczkę.. Przysiadam na chwilkę, aby tutaj w ciszy i kompletnej samotności odpocząć duchowo i fizycznie... Kapliczka powstała w 1999 roku w pobliżu miejsca nieistniejącej, przydrożnej, murowanej kapliczki pw. "Położenia Pojasa Preświatoji Bohorodyci", czyli: Udekorowania Drogocennym Pasem Najświętszej Bogurodzicy, a wybudowanej jeszcze przed 1878 rokiem staraniem proboszcza Danyjiła z parafii greckokatolickiej w Komańczy za cudowne uzdrowienie jego chorej córki. W czasie celebry poświęcenia nowej kapliczki w lipcu 1999 roku przez abpa Jana Martyniaka, przeniesiono do niej, w asyście procesji, ocalały obraz przedstawiający Chrystusa modlącego się na Górze Oliwnej (w Ogrójcu), który pochodził z poprzedniej kapliczki i był przechowywany w miejscowym kościele. 

   
Obecnie dzień obchodów przywróconego święta i uroczystości cerkiewnych, wszedł również do kalendarza świeckich imprez gminnych jako łemkowski kermesz pod nazwą "Radoszyckie Źródełko - Spotkanie przy granicy", któremu towarzyszą liczne występy, prezentacje, konkursy i festyn ludowy na wolnym powietrzu, na który jak dawniej licznie przybywają także goście ze Słowacji, korzystający z otwartego tu drogowego przejścia granicznego Radoszyce-Palota.
Kapliczka        
 Jeżeli tak wygląda chwila szczęśliwa
To czym ona różni się od widoku pejzażu górskich łąk i lasów
Kapliczki samotnej przycupniętej przy szlaku .
Jeżeli tak wygląda chwila szczęśliwa
To czym ona różni się od widoku strumienia pomykającego w kamieniach
 Kapliczki samotnej przycupniętej przy szlaku .
Jeżeli tak wygląda chwila szczęśliwa
To nie ma różnicy by widzieć, słyszeć, zobaczyć to wszystko
Usiąść na chwilę przy kapliczce samotnej, przy szlaku...
                                                                                          W.Mazoń
   
Po kilkunastominutowym odpoczynku w ciszy bukowego lasu, przy maleńkiej bieszczadzkiej kapliczce, zbieram się w drogę powrotną... Na zegarku za kwadrans godzina 15-ta... Do mojej bazy na Przysłupie ponad godzina jazdy, a potem gorąca kąpiel, smaczny posiłek i zamiast telewizora jakiś przewodnik lub ciekawa książka do łóżeczka czyli pełnia wypoczynku i relaksu... Po odwiedzeniu tylu ciekawych miejsc, teraz spokojnie zjeżdżam z powrotem w serce bieszczadzkich rewirów czyli w stronę Cisnej.. Przed Nowym Łupkowem na zielonych łąkach, przez które przepływa rzeka Osławica będąca naturalną granicą pomiędzy obszarem Bieszczadów i Beskidu Niskiego, dostrzegam w oddali biało-czarne punkciki.. 

   
Podjeżdżając bliżej stwierdzam, iż jest to wielkie stado bocianów !!!... Pstrykam im kilka fotek... Potem wieczorem w moim pokoju, gdy przeglądam zdjęcia, liczę dokładnie wszystkie boćki.. Jest ich w jednym miejscu na łące 17 sztuk.. Tak dużego stada bocianów wspólnie żerujących jeszcze nie widziałem... Bociek to oznaka szczęścia.. Widoczny to zatem znak, że niedługo zaświeci słoneczko i będę mógł wybrać się na prawdziwe wędrowanie z plecakiem po bieszczadzkich szlakach... Ale o tym już w kolejnych odcinkach wędrówki po Bieszczadach..

       

KONIEC cz.II
C.D.N...

1 komentarz:

  1. Jeżeli tak wygląda chwila szczęśliwa ..... idę dalej napełniona optymizmem , piękna i bogata jest ta wędrówka ... dziękuję że tak, że póki co , z Twoim opisem i fotografiami ,z moją kolorową wyobraźnią, podążam za Tobą ........ dziękuję

    OdpowiedzUsuń