Zdjęcie:

środa, 4 kwietnia 2012

Bieszczady - Prolog cz.I


"WIELKA WŁÓCZĘGA"
czyli
Z PLECAKIEM PO BIESZCZADACH
        cz.I  
Prolog
Wyjazd w Bieszczady planowałem już od pewnego czasu... Miał to być mój wielki come-back po latach do tej pięknej, malowniczej i stosunkowo jeszcze dzikiej przyrody.. Od momentu, gdy ostatni raz wędrowałem z namiotem po bezkresnych, odludnych bieszczadzkich bezdrożach, upłynęło dokładnie 30 lat... Szmat czasu i ogrom zmian jakie w tym okresie przeobraziły oblicze naszego kraju... Gdy cofam się pamięcią do tamtej bieszczadzkiej włóczęgi, powracają wspomnienia dawnych młodych lat.. Mały Fiat 126p, czyli popularny "maluch" wypakowany do maxium możliwości, z namiotem i różnymi manelami na dachowym bagażniku, a wewnątrz jeszcze ja, żona i malutki synek, który skończył wtedy dokładnie rok... Przez prawie 350 km z kolanami pod brodą z przyczyn oczywistych, iż gabaryt "malucha" w stosunku do mojego słusznego wzrostu i zapakowanych rzeczy kształtował się jak kilogram korniszonów upchanych w półlitrowym słoiku .... Namiot rozbijany codziennie w innym miejscu, raz pod lasem, raz na ogrodzie u przyjaznego gospodarza, wielka pętla bieszczadzka i atrakcja z jazdy kolejką wąskotorową na balach drewna... Gotowane posiłki na gazowej kuchence, porozwieszane suszące się pieluchy mojego rocznego syna, przygodne zakupy nabiału i mięsa w gospodarskich obejściach (mięso i produkty żywnościowe były wtedy na kartki), wędrówki z plecakiem niejednokrotnie po całkowitym bezludziu, gubione gumiaki na błotnistych bezdrożach Tarnicy, Halicza, Sokolnik, Wołosatego czy bieszczadzkich połonin, lecz nader wszystko, pomimo tak spartańskich warunków, przepiękne, dzikie krajobrazy, czyste powietrze, wieczorne gawędy przy ognisku przeplatane dźwiękami gitary, żeglowanie po Solińskim zalewie i ta cisza, cisza którą zapamiętałem do dnia dzisiejszego... Echhh, łza kręci się w oku..Taka była wtedy moja wyprawa w Bieszczady.. Pozostały po niej niezapomniane chwile chowane głęboko w sercu i kilka czarno-białych zdjęć zrobionych "wypasionym" jak na owe czasy, aparatem produkcji rosyjskiej o nazwie "Zenit"   .. 

Ale wróćmy do teraźniejszości... W 30-tą rocznicę tamtej wyprawy zapragnąłem wyruszyć ponownie w Bieszczady, tym razem na 3 tygodnie z postanowieniem zobaczenia jak najwięcej, przemierzenia najważniejszych górskich szlaków i rezerwatów przyrody, odwiedzenia starych, kultowych bieszczadzkich miejsc.. Będzie to opowieść o teraźniejszych Bieszczadach przemierzonych z plecakiem na ramieniu, ilustrowana zdjęciami pięknych bieszczadzkich krajobrazów.. A oto poglądowy plan mojej marszruty bieszczadzkimi szlakami i bezdrożami... 

    
Sezon wakacyjny 2011 roku nie należał do szczególnie obfitujących w letnie upały.. Wiosna była piękna i ciepła, natomiast w pierwszej połowie wakacji dominowały pochmurne i deszczowe dni.. Nie zawsze człowiek może "zamówić" sobie słoneczną pogodę na urlopowy wyjazd.. Ja mając jednak dość "elastyczny" grafik moich służbowych i domowych spraw, postanowiłem przeczekać niepogodę i ruszyć w Bieszczady, kiedy deszczowe fronty odejdą znad Polski.. W Bieszczadach gdy leje, a leje tam dosyć często, nie zawsze można realizować wędrówkowe plany tak jakby się tego chciało... Cierpliwość moja została w końcu wynagrodzona.. Końcem lipca i w pierwszej połowie sierpnia zapowiadano korzystną aurę i słoneczne dni.. Spakowałem potrzebne rzeczy, telefon komórkowy wcisnąłem głęboko na dno plecaka, aby nie kusiło mnie częste jego używanie, zatankowałem samochód "pod korek" i ruszyłem w lekko pochmurny aczkolwiek bardzo ciepły, lipcowy poranek, na wschód w kierunku Bieszczadów.. W głowie, jak poetyckie przesłanie na drogę, plątały się słowa takiej oto piosenki Jacka Kaczmarskiego...

Co ty tam robisz jeszcze na Zachodzie?
Czy cię tam forsa trzyma, czy układy?
Przyjedź i mojej zawierz raz metodzie
Ja zawsze, gdy jest jakiś ruch w narodzie
Wyjeżdżam w Bieszczady
Mówią, że Polska o głodzie i chłodzie
No cóż, na głód i chłód nie znajdziesz rady
Lecz po co tłuszcz ma spływać nam po brodzie
Gdy można żyć o owocach i o wodzie
Jadąc w Bieszczady
Tam niespodzianki cię czekają co dzień
Gdy w połoniny wyruszasz na zwiady
A potem patrzysz o słońca zachodzie
Siadłszy na drzewa przewalonej kłodzie
Jak żyją Bieszczady
Przyjeżdżaj zaraz, jeśliś jest na chodzie
Rzuć politykę, panny i ballady
Tutaj jesienią, jak w rajskim ogrodzie
Oprócz istnienia nic cię nie obchodzi
Przyjeżdżaj w Bieszczady...

   
Do pokonania samochodem mam ok.350 km, będzie zatem w tym czasie okazja opowiedzieć chociaż w paru zdaniach o bieszczadzkiej krainie.. Bieszczady to obszar górski zajmujący na południowym-wschodzie najbardziej wysunięty skrawek Polski. Główne partie masywu Bieszczadów są położone w Ukrainie. Ta część, która leży w naszym kraju, nosi nazwę Bieszczadów Zachodnich. Są one jakby przedłużeniem Beskidu Niskiego. Zajmują powierzchnię 2000 km2. Właściwe, naturalne granice tego pasma stanowią od zachodu doliny rzek Osławy i Osławicy (lub linia kolejowa Zagórz-Łupków), od południa grzbiety Karpat, przez które przebiega granica ze Słowacją, od wschodu granica z Ukrainą, a od północy San oraz jezioro Solińskie. Niektórzy geografowie są zdania, że do Bieszczadów zalicza się również położone na północny-wschód od Bieszczadów pasmo Otrytu, jeżeli przyjąć taki pogląd to wtedy północną granicę stanowiły by potoki Głuchy i Czarny, wpadające do Zalewu Solińskiego. Bieszczady Zachodnie oznaczone są wyraźnie w głównym grzbiecie Karpat: od zachodu zaczynają się na przełęczy Łupkowskiej, a na wschodzie kończą się na przełęczy Użockiej. Odległość między tymi dwiema przełęczami wynosi ok.70 km (w linii prostej).

    Największą rzeką Bieszczadów jest San, a dokładnie jego górny bieg. Do najpiękniejszych bieszczadzkich przełomów zaliczają się: przełom Solinki od Dołżycy do Buku oraz wyżej pod Matragoną i Górnej Solinki w paśmie granicznym, potem koło Moczarnego, prawie do Wetliny, przełom potoku Wetlina między szczytami Połoma i Pareszliba i Przełom Nasiczniańskiego Potoku koło Skały, między Połoninami Wetlińską i Caryńską, a potem za Nasicznym. Bieszczady ukształtowały się w pasma oddzielone od siebie dolinami rzek. Najdalej na południe wysunięte jest pasmo graniczne z najwyższym szczytem Wielka Rawka (1304 m), oraz Jasłem (1158 m) i Paprotnej (1193 m). Na zachodzie i północnym-zachodzie ciągną się zalesione wzgórza tzw.Wielkiego Działu ze szczytami: Chryszczatą (997 m), Wołosaniem (1071 m), Łopiennikiem (1069 m). No i wreszcie pasmo połonińskie: Połonina Wetlińska (1253 m), Połonina Caryńska(1297 m), najwyższy bieszczadzki szczyt Tarnica (1346 m) oraz niewiele niższy Halicz (1333 m). Według starych węgierskich kronik na Haliczu schodziły się kiedyś granice Polski, Rusi i Węgier.

 
        
Bieszczady to rozległe tereny i nawet w obecnej chwili stosunkowo dzikie i odludne.. W swym obliczu bardzo malownicze. Od strony historycznej kraina bogata w dzieje wojenne i powojennej państwowości Polskiej, częstokroć krwawej i zbrodniczej.. Naocznymi faktami tamtych tragicznych powojennych dni są stojące przy drogach do dnia dzisiejszego tabliczki z nazwami nieistniejących, spalonych wsi, resztki zabudowań oraz dzikich przydomowych ogrodów, które Bieszczadzka przyroda nieustająco pochłania zacierając ślady życia i pozostałości po ludzkich siedzibach... Jednak największe walory i atrakcje dla przeciętnego turysty oferują Bieszczady w postaci najmniej zaludnionego górskiego regionu, najczystszego powietrza nieskażonego ekspansją przemysłową oraz ciszy i spokoju na łonie pierwotnej przyrody, bogatej w różnorodne okazy fauny i flory.. To tyle w maksymalnym skrócie o tej pięknej krainie…W czasie mojej wędrówki po Bieszczadach, będę starał się bardziej przybliżyć ich niepowtarzalny klimat, uroki przyrody i to wszystko co w tej malowniczej krainie jest magicznego…
   Samochodową trasę w kierunku Bieszczadów wybrałem nieprzypadkowo poprzez Nowy Sącz, Grybów, Gorlice i Duklę... Jest to bowiem piękna widokowo, krajowa droga nr.28 zwana także trasą karpacką... Ma ona charakter drogi górskiej z dużą ilością zakrętów, co wiąże się z mniejszym bezpieczeństwem i komfortem jazdy, odznacza się natomiast dużymi walorami turystycznymi. Od Małopolski, skąd wyruszyłem, prowadzi ona przez pasma Beskidu Makowskiego, Beskid Wyspowy, Kotlinę Sądecką, Pogórze Rożnowskie, Obniżenie Gorlickie, Doły Jasielsko-Sanockie, Góry Słonne i Pogórze Przemyskie, a kończy się na przejściu granicznym z Ukrainą w Medyce .. Jednak by dotrzeć w serce Bieszczadów czyli okolice Cisnej i Wetliny, trzeba w Gorlicach skręcić na niemniej piękny i jeszcze bardziej odludny odcinek drogi wojewódzkiej nr.993 i 897... Ten ostatni fragment mojej trasy czyli droga nr 897, zmierzająca od Tylawy w głąb Bieszczadów aż do Ustrzyk Górnych, jest pomiędzy Cisną a Ustrzykami fragmentem słynnej Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej.. Opowiem o niej w trakcie mojej wyprawy, przy okazji przemieszczanie się po bieszczadzkich miejscowościach...

   
Tymczasem po ponad 3 godzinnej, relaksowej jeździe przez piękne krajobrazowo podgórskie tereny, dojechałem do geograficznej granicy, gdzie kończy się rejon Beskidu Niskiego a zaczyna magiczna kraina Bieszczadów.. Na pograniczu tych dwóch geograficznych regionów znajduje się znana turystycznie wieś letniskowa o nazwie Komańcza... I nic by nie było w niej dominującego gdyby nie jedna rzecz, którą chciałem ujrzeć i udokumentować fotograficznie.. Zaraz zobaczycie o co chodzi.. Wieś jak wiele innych na Podkarpaciu..Trochę historii, parę zabytków.. W Komańczy istnieją dwie cerkwie i jeden kościół. Na uboczu wsi znajduje się klasztor nazaretanek, który był miejscem internowania kardynała Stefana Wyszyńskiego.. Wieś Komańcza założona została w 1512 roku. Leży ona na szlaku architektury drewnianej województwa podkarpackiego.. Jedna z cerkwi, o których wspomniałem, jest przedniej urody, a raczej była...To właśnie ta budowla będzie celem mojego postoju w Komańczy.. Wjechałem powoli do wsi asfaltową drogą, biegnącą przez jej środek.. Zaraz na początku Komańczy, po minięciu kilku zabudowań gospodarczych, po lewej stronie drogi na wzgórzu, ukazały się charakterystyczne cerkiewne kopuły.. Pozostawiłem samochód na malutkim parkingu u stóp wzgórza i pomaszerowałem w kierunku cerkwi..

   
Data budowy pierwotnej cerkwi we wsi Komańcza nie jest znana, ale wiadomo, że cerkiew ta spłonęła w 1800 roku. Późniejsza cerkiew powstała w 1802 roku (podawane też są daty 1800-1803 lub 1805). Obok w 1834 roku zbudowano wolno stojącą dzwonnicę bramną. Cerkiew była pierwotnie cerkwią grekokatolicką. W 1832 roku w cerkwi pojawił się cenny ikonostas a w 1836 r. dobudowano zakrystię.. Cerkiew remontowano w 1919, 1955, 1970 i 2001 roku. W 1991 roku została okradziona z ikony MB, kopii cudownego obrazu z Łopienki. W 1986 roku zakończono budowę plebanii. W 1963 roku cerkiew przeszła w ręce Prawosławnych... 

   
Cerkiew w Komańczy wraz z dzwonnicą stanowiła jeden z trzech zachowanych (obok Turzańska i Rzepedzi) przykładów wschodniołemkowskiego (tzw. osławskiego) budownictwa sakralnego .. Tak, tak, stanowiła, ponieważ 13 września 2006 roku ok. godz. 20.00 w cerkwi wybuchł pożar wywołany prawdopodobnie zaprószeniem ognia (świece) przez turystów. Cerkiew spłonęła doszczętnie wraz z ikonostasem, z pożaru ocalała kruchta a strażakom udało się uratować jedynie zabytkową dzwonnicę. Biegli orzekli, iż uznać należy, że "przyczyna powstania pożaru była niewątpliwie związana z nieostrożnością osób dorosłych w posługiwaniu się ogniem otwartym podczas zapalania świec intencyjnych w świecznikach znajdujących się w cerkwi…”

    
Poniżej zdjęcia z pożaru cerkwi w 2006 roku, udostępnione ze strony   
                                                                                                                                              www.cerkiew-komancza.pl
         Następnego dnia po pożarze, arcybiskup Adam Dubec zapowiedział odbudowę cerkwi w kształcie sprzed pożaru.. Zawiązał się Komitet Odbudowy Cerkwi. Powstała specjalna strona internetowa, mówiąca o jej historii i współczesności. Można  tam obejrzeć wiele zdjęć, pokazujących cerkiew przed, w trakcie i po pożarze. Zbierane zostały fundusze na różnych akcjach charytatywnych, koncertach, aukcjach, w końcu ogłoszono przetarg na prace wykonawcze… Wysiłkiem wielu ludzi cerkiew powstała jak Feniks z popiołów.. 14 października 2008 arcybiskup Adam Dubec celebrował w nowej cerkwi liturgię (cerkiew była wtedy w stanie surowym bez okien i podłogi, bez ikonostasu i polichromii). 14 października 2010 całkowicie odbudowaną cerkiew poświęcił  polski duchowny prawosławny, szósty metropolita warszawski i całej Polski-arcybiskup Sawa. Na zdjęciu poniżej odbudowana cerkiew, a obok niej uratowana z pożaru dzwonnica.. To właśnie ten piękny, sakralny obiekt odbudowany wysiłkiem wielu bezimiennych darczyńców i ludzi zaangażowanych w jego rekonstrukcję, był powodem mojego krótkiego postoju we wsi Komańcza..

 
   Po chwili  siedziałem ponownie za kierownicą mojego samochodu, zmierzając malowniczą, bieszczadzką drogą w kierunku Cisnej.. Zagłębiałem się coraz bardziej z każdym przebytym kilometrem, w obszar Bieszczad Zachodnich.. 

       
Bieszczady to wyjątkowe góry, powstałe z legend i osnute tajemnicą. Wielu poetów poszukuje natchnienia w górach i wybiera właśnie Bieszczady. Nie jest to przypadek, że właśnie te góry przyciągają artystów. To tam można oddać się kontemplacji z naturą, zapomnieć o problemach i otaczającym nas świecie. Bieszczady są jedną z najbardziej dzikich części Polski.  Mit polskiego Dzikiego Zachodu w połączeniu z echami „Łun w Bieszczadach”, kształtował przez dziesięciolecia obraz tych stron w świadomości przeciętnego Polaka i stanowił o ich turystycznej atrakcyjności. Po co dziś przyjeżdżamy w Bieszczady? Prawdziwy turysta górski znajdzie tu nadal najmniej zaludnione i najmniej zagospodarowane góry Polski. Choć już nie tak dzikie, jak przed ćwierćwieczem, choć pocięte siecią dróg leśnych i opasane ruchliwą obwodnicą, zachowały wiele z dawnego uroku. Spore odległości między schroniskami czy innymi punktami zakwaterowania i wyżywienia oraz rzadka sieć komunikacyjna wymuszają długie odcinki dzienne, co wymaga dobrej kondycji, ale daje w zamian satysfakcję z własnej sprawności i samodzielności. Niestety magnes jakim są Bieszczadzkie Połoniny przyciąga w sezonie letnim coraz większe rzesze turystów, zatem samotności i głuchej dziczy na pewno tam nie znajdziemy, lecz jest wiele innych ciekawych i odludnych miejsc na terenie Bieszczadów.. Zresztą sami się o tym przekonacie, podczas mojej wędrówki po tej pięknej krainie...

   
Dochodziła godzina 15-ta, gdy przejechałem przez niewielki ryneczek w centrum Cisnej i skierowałem się na wschód, w stronę Wetliny.. Ten odcinek drogi nr 897 przebiegający od Cisnej do Wetliny wchodzi w skład wspomnianej - Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej.. Jest to potoczna nazwa samochodowej i rowerowej trasy turystycznej.. Za punkt początkowy uważana jest miejscowość Lesko.. Długość Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej wynosi 144 km. Droga ma wiele odcinków z pięknymi widokami na góry i łączy miejscowości obfitujące w zabytki oraz atrakcje turystyczne. Przebiega przez Ciśniańsko-Wetliński Park Krajobrazowy, Bieszczadzki Park Narodowy, Park Krajobrazowy Doliny Sanu i Park Krajobrazowy Gór Słonnych... Kilka kilometrów za Cisną wjeżdżając na jeden z zakrętów, ujrzałem je po raz pierwszy podczas mojej wyprawy... Oczywiście mowa o słynnych połoninach bieszczadzkich..

      
Jak monumentalny strażnik na początku orszaku w masywie widocznej Połoniny Wetlińskiej, wypiętrzał się zielony wierzchołek Smereka (1222 m n.p.m).. Tak prawdę mówiąc, Smerek nie jest zaliczany do Połoniny Wetlińskiej, lecz jest jej przedłużeniem w kierunku zachodnim. Granicą jest Przełęcz Mieczysława Orłowicza (1075 m n.p.m.), przez którą sąsiaduje on z Szarym Berdem wchodzącym w skład Połoniny Wetlińskiej..

   
Na prawo od Smereka ciągnął się łagodny grzbiet Połoniny Wetlińskiej z widocznymi wierzchołkami Chnatowego Berda, Osadzkiego Wierchu i Roha, zaś całkiem po prawej, w dalekiej perspektywie za lekką mgiełką ukazywało się pasmo drugiej połoniny - Połoniny Caryńskiej... Przystanąłem na chwilkę na poboczu drogi, pstryknąłem fotki i ruszyłem dalej... Cel mojego pierwszego dnia w bieszczadzkiej krainie, a zarazem moja stała baza wypadowa przez następne 3 tygodnie pobytu w Bieszczadach, był już w zasięgu ręki o kilkanaście minut jazdy..

   
W końcu o godzinie 15.30, po ponad 5 godzinach jazdy, mój GPS zasygnalizował zjazd z drogi asfaltowej i bliskość celu podróży... Dojechałem do malutkiej, bieszczadzkiej, rolniczej wsi o nazwie Przysłup (ok.70 mieszkańców), położonej na niewielkiej przełęczy pomiędzy Cisną a Wetliną u podnóża wzniesienia Krzemienna (937 m)... Wieś ta stanowi końcową stację kursów leśnej kolejki wąskotorowej z Majdanu koło Cisnej.. Rozciąga się stąd piękny widok w kierunku bieszczadzkich połonin. Z przełęczy na Przysłupie (681 m) prowadzi często uczęszczana, choć nieoznakowana trasa na Jasło. Nazwę wieś zawdzięcza nietypowemu położeniu na przełęczy między masywami Jasła i Falowej (rum. prislop - przełęcz). Tego typu nazwy przywędrowały wraz z osadnictwem wołoskim. Z Przysłupu w rejon wyjść szlakowych na połoniny przysłowiowy rzut beretem, parę minut jazdy samochodem.. Inne rejony bieszczadzkiej krainy także w zasięgu kilkudziesięciu minut jazdy.. Dlatego między innymi, ta malutka bieszczadzka wieś już dużo wcześniej została rozmyślnie zaplanowana, na moją bazę wypadową po Bieszczadach.. Ale to nie jedyne walory tegoż wyboru.. Jak sami się przekonacie, baza wypadowa została  trafiona "w dychę"...
 Wąska, utwardzona gruntowa droga, odchodząca w prawo od asfaltu, skierowała mnie obok widocznego już z dala, pięknego  budynku stylowej Karczmy o nazwie "Brzeziniak"...

  
Na wzgórku przed Karczmą powitał mnie jeden ze słynnych, kultowych Bieszczadzkich Aniołów, przywodząc w pamięci słowa znanej bieszczadzkiej ballady - "Anioły Bieszczadzkie są całe zielone"..
Anioły są całe zielone
Zwłaszcza te w Bieszczadach
Łatwo w trawie się kryją
I w opuszczonych sadach
Anioły są takie ciche
Zwłaszcza te w Bieszczadach
Gdy spotkasz takiego w górach
Wiele z nim nie pogadasz
Anioły bieszczadzkie, bieszczadzkie anioły
Dużo w was radości i dobrej pogody
Bieszczadzkie anioły, anioły bieszczadzkie
Gdy skrzydłem cię trącą już jesteś ich bratem ...
Anioł był zielony, a na jego tle widniał wielki napis: "Galeria Fantasmagoria".. Ta właśnie galeria, to także jeden z powodów wyboru wsi Przysłup na moją bazę wypadową w Bieszczady.. Zaraz o tym opowiem  ..

   
Przed budynkiem Karczmy stało kilka samochodów.. Wiadomo - wakacje, wieś urokliwa w samym sercu Bieszczad, obfitująca w dobre zaplecze noclegowo-posiłkowe, końcowa stacja słynnej bieszczadzkiej kolejki wąskotorowej i jeszcze jedna niespodzianka...- wspaniała smażalnia pstrągów, słynna na całe Bieszczady i nie tylko !!... Każdy kto tutaj zawitał na pstrąga smażonego czy wędzonego, już nigdy nie znajdzie lepszego smaku i aromatu świeżej rybki... Jadłem z niejednej smażalni w całym naszym kochanym kraju i poza jego granicami, ale takie pstrągi jakimi opychałem się wieczorami przy kuflu dobrego zimnego piwka w tej smażalni, to naprawdę nigdzie nie spotkałem... Opowiem o tym przy okazji przy najbliższej okazji.. Wracając jednak do sprawy owej galerii.. Otóż we wsi, a dokładnie w pomieszczeniach Karczmy, z boku na parterze, znajduje się Galeria Fantasmagoria, w której można podziwiać rzeźby, obrazy, wiersze, bibeloty, ikony, oleje, akwarele i fotografie rodzajowe. Jest to miejsce pracy, spotkań oraz imprez bieszczadników i rzeźbiarzy. Dawniej mieściła się ona w niewielkiej drewnianej chatce z tarasem.. Stara, drewniana galeria po latach poddała się upływającemu czasowi. Mocno podniszczona musiała zostać rozebrana. Na jej miejscu powstała nowa, choć ta sama, Galeria Fantasmagoria. Jak się później okaże, będę miał okazję porozmawiać z właścicielami tegoż obiektu i dowiedzieć się sporo ciekawych rzeczy..

      
Jednakże nie ten Zajazd był celem mojej podróży.. Przejechałem obok budynku Karczmy wąską dróżką, przecinającą kolejowy tor bieszczadzkiej kolejki.. W odległości kilkudziesięciu metrów od Karczmy minąłem wspomniane łowisko oraz smażalnie pstrągów i wjechałem w brzozowo-olchowy lasek...

   
Po przejechaniu około 300 metrów od momentu zjechania z asfaltowej drogi, w zielonej gęstwinie lasu po prawej stronie dróżki ukazała się drewniana tablica z napisem "Modryna", a zaraz za nią duży parking przed pięknym, stylowym pensjonatem... To właśnie była moja baza noclegowo-wypadowa w bieszczadzkie rewiry... 

      
Chmury, które towarzyszyły mi podczas większości trasy, teraz jakby na powitanie w bieszczadzkich progach rozstąpiły się, ukazując błękitne niebo i jasne promienie lipcowego słońca....

   
Gdy zajechałem przed pensjonat, na tarczy zegarka ukazała się godz.15:40.. Podczas wcześniejszej telefonicznej rozmowy z właścicielką i gospodynią pensjonatu panią Martą Bałkowską, ustaliłem iż zjadę na zakwaterowanie i posiłek w okolicach godz.16-17.. Miałem więc teraz okazję przed wkroczeniem w progi mojego lokum, rozglądnąć się wstępnie wokół posesji... Pozostawiłem samochód na parkingu i spokojnie poszedłem na "zwiady" wokół budynku... Jak już wcześniej mówiłem, podczas wyboru mojej bazy wypadowej rozpatrzyłem w domowym zaciszu, przed monitorem komputera, sporo różnych ofert i wariantów.. Jednak to miejsce i takie lokum odpowiadało mi najbardziej.. I jak się okaże w trakcie całego mojego pobytu, będzie to trafny wybór... 

   
Parę zatem słów, o tym miłym i przytulnym pensjonacie...
"Zbudujemy modrzewiowy dom, co sam ludziom drzwi otwiera..."
Takie hasło przyświecało parze młodych właścicieli - pani Marcie i panu Tomkowi Bałkowskim, gdy zaczynali swoją przygodę w Bieszczadach, przyjeżdżając tutaj z centralnej Polski i budując ten piękny pensjonat.. Dom ich marzeń i przemiłą bazę turystyczną w Bieszczadach, których urokowi nikt się nie oprze.
"Urzekną Cię góry, które wraz z porami roku zmieniają kolory od soczystej zieleni łąk, lasów wiosny i lata, poprzez czerwień wrzosów i bukowych borów jesieni, do czystej śnieżnej bieli zimy. To jedyne takie miejsce na ziemi."
Takimi słowami zapraszają gospodarze do swojego przybytku - pensjonatu "Modryna".. Położony jest on w brzozowym lesie Ciśniańsko-Wetlińskiego Parku Krajobrazowego

   
Obchodzę dom wokół... Przez zielony, wykoszony trawnik, biegnie wąska żwirowa alejka.. Doprowadza mnie na skraj brzozowego lasu rosnącego za domem.. W odległości kilkudziesięciu metrów, pośród brzozowych pni, wyłania się biała sylwetka drugiego budynku pokryta spadzistym gontowym dachem..To nowy nabytek gospodarzy czyli drugi pensjonacik otwarty tuż przed moim przyjazdem... Już wcześniej, gdy rozmawiałem telefonicznie z panią Martą ustalając termin mojego przyjazdu, opowiadała że ma pełne ręce roboty, ponieważ chce uruchomić ten drugi obiekt na sezon wakacyjny.. No i udało się jak widać, bo przed budynkiem samochód pierwszych turystów...

      
Wracam na parking.. Trzeba zameldować się gospodarzom, rozpakować manele, wziąć dobrą kąpiel po podróży i zejść posiłek przygotowany przez panią kucharkę.. Przywitanie bardzo serdeczne... Pani Marta i pan Tomek oczekują już na mnie w swym gospodarstwie... Mili młodzi ludzie od razu przypadają mi do gustu.. Zabieram bagaże i pakuję się w moje apartamenty.. I choć przez 3 tygodnie będę praktycznie nocnym gościem w tych pokojach, to jednak miło jest mieszkać w takim fajnym apartamencie.. Jest on dwupoziomowy.. Składa się z obszernego pokoju wypoczynkowego na parterze i aneksu sypialnego oraz łazienki na pięterku. Apartament wyposażony jest w lodówkę, czajnik elektryczny oraz telewizor. I co więcej trzeba?.. Nic tylko pogody, pogody, pogody na wędrowanie po bieszczadzkich rewirach... 

         
Aby dopełnić całości wizerunku tego przytulnego pensjonatu powiem jeszcze, iż do dyspozycji gości są dwa pokoje kominkowe, słoneczne tarasy oraz blisko 4 ha terenu porośniętego brzozowym lasem. W tymże właśnie brzozowym lasku jest przygotowane miejsce dla najmłodszych turystów... Duży i dobrze zorganizowany plac zabaw.. Mój apartament posiada także wyjście na ów brzozowy ogród, poprzez drewniany taras ze stoliczkiem i fotelikiem pozwalającym na wypicie filiżanki kawy na świeżym powietrzu.. Pełny full serwis....

      
  Mój pierwszy dzień przyjazdu w nowe miejsce, praktycznie zawsze przeznaczony jest na rekonesans terenu... Tak stało się i tym razem.. Po gorącej kąpieli, wspaniałym i smacznym posiłku (nie będę szczegółowo opowiadał o specjałach przygotowywanych przez panią kucharkę, żeby nie robić nikomu smaków, powiem krótko - jedzonko wyśmieniteeee !!), postanowiłem przed wieczornym odpoczynkiem pójść na popołudniowy spacerek w pobliżu pensjonatu.. Przez brzozowy zagajnik skierowałem się do polnej dróżki, biegnącej obok budynku w stronę lasu...

      
Spacerując i wdychając głęboko świeże, górskie nieskażone powietrze, dostrzegłem w dali pod drzewami, na przeciwległej łące odgrodzonej wąską taśmą od skraju drogi, stado koni... No takkk.. Ten widok jak ostatni, nieodłączny element mozaiki, dopełnił całości uroku bieszczadzkich łąk i połonin.. Konie to nierozerwalne i kultowe zjawisko związane z Bieszczadami...

         
Konie spacerowały w wysokich trawach porastających polanę, wyszukując w tym łąkowym bufecie smakowitych ziołowych dań, a ja postanowiłem zbliżyć się nieco do tego końskiego towarzystwa i zrobić poszczególnym osobnikom zdjęcia do paszportu....

         
Jak na polski Dziki Zachód przystało, konie stały się nieodłącznym wizerunkiem wielkich, bieszczadzkich przestrzeni i dziczejących pól po nieistniejących już dzisiaj wioskach... Jak się okaże podczas wieczornej pogawędki z właścicielką pensjonatu panią Martą, konie które podglądałem są własnością pobliskiej stadniny "Kulbaka" w Strzebowiskach.. Tereny wypasowe stadniny graniczą z posiadłością moich gospodarzy.. Oczywiście nie omieszkam wybrać się na konną przejażdżkę po bieszczadzkich bezdrożach, lecz o tym w następnych odsłonach mojej opowieści o Bieszczadach..

            
Pozostawiłem w spokoju pasące się konie i ruszyłem dalej w stronę brzozowego lasu.. W prześwitujących warstwach szarych chmur co jakiś czas ukazywało się błękitne niebo, będące zwiastunem ładnej pogody w następnych dniach... Ze skraju tej wielkiej, trawiastej łąki ujrzałem oddali na wprost przede mną, skrywany co jakiś czas w nisko przepływających chmurach, zarys wierzchołka Smereka (1222 m), na który zamierzałem wejść w najbliższym czasie....

   
Po jego lewej stronie, bardziej na północ, wznosiła się o wiele niższa, zielona kopuła Krzemiennej (937 m), u stóp której leży ta mała, bieszczadzka wioska Przysłup, będąca moją 3-tygodniową  bazą wypadową po Bieszczadach....  

   
Spojrzałem na zegarek.. Dochodziła godzina 18-ta... Pomimo długiej podróży za kierownicą mojego pojazdu, odprężającej kąpieli i smacznym posiłku, nie "zbierało" mnie wcale na wcześniejsze pójście w sypialniane zacisze i błogi sen.. Postanowiłem zajrzeć jeszcze do hodowli i smażalni pstrągów, o której słyszałem już wiele "apetycznych" opowieści od moich znajomych, będących rok wcześniej w Bieszczadach.. Obiekt tego pstrągowego królestwa znajdował się dosłownie rzut beretem od mojego pensjonatu, w odległości około 200 metrów... Nie sposób więc było pominąć dzisiejszego, rozpoznawczego popołudnia, ten zacny przybytek.. Ruszyłem żwawo w kierunku smażalni mijając po drodze niewielki, górski potoczek spływający z północnych zboczy Dużego Jasła.. Zasila on swymi czystymi wodami hodowlane pstrągowe stawy, spływając dalej w dół i wpadając w miejscowości Kalnica do nurtu  Wetliny..

   
Po paru chwilach wkroczyłem na placyk i niewielki parking obok smażalni... Było pochmurnie, lecz ciepło a wręcz parno... Po nocnych opadach deszczu, nagrzana ziemia parowała. Ponad zalesionymi wzniesieniami unosiła się delikatna mgiełka..

   
Przy stolikach pod parasolami przed smażalnią, przesiadywało kilka osób.. Obrazek ten, jak się później okaże, był swoistym wyjątkiem.. W czasie moich kolejnych odwiedzin smażalni, dużo więcej osób będzie gościć tutaj wieczorami, rozkoszując się smakiem świeżo wyłowionych i usmażonych pstrągów.. Prawdziwe oblężeni smażalnia przeżywa w czasie wakacyjnych weekendów i przyjazdów bieszczadzkiej kolejki wąskotorowej.. Przysłup jest bowiem jej końcowym przystankiem, w tym wschodnim kierunku bieszczadzkiej trasy kolejowej.. Wtedy dla całej gromady pasażerów kolejki, często specjalnie przyjeżdżających tutaj na pstrąga, gospodarz i obsługa parę godzin wcześniej "uwija się" sprawnie przy wędzeniu świeżutkich pstrągów, w wędzarni wybudowanej nad brzegiem stawu.. 

   
Usiadłem na drewnianym tarasie nad stawem... Zapach jaki unosił się ze smażalni i pobliskiej wędzarni, kusił aby spróbować smażonego pstrąga... Nie miałem jednak zamiaru obżerać się po sutym posiłku w pensjonacie, zamówiłem więc tylko kufelek zimnego piwa i odpoczywałem w błogim nastroju spoglądając na stawy hodowlane, gdzie co jakiś czas dorodny pstrąg wyskakiwał ponad lustro, polując na przelatujące owady...

   
 I tutaj parę słów, o tej znanej już w kręgach turystów - Hodowli i smażalni pstrąga.. Hodowla składa się z kilku stawów zasilanych jak już wspominałem, potokiem spływającym ze zboczy Jasła... Pstrągi hodowane w poszczególnych zbiornikach, po osiągnięciu odpowiednich rozmiarów są wpuszczane do dużego stawu, nad którym właśnie odpoczywam.. Tutaj w ramach atrakcji można samodzielnie złowić sobie taką rybkę, a gospodarz ośrodka albo nam ją uwędzi, albo usmaży.. Co kto woli... Wędzarnia znajduje się nad brzegiem stawu.. Tam też można dostać wędkę i rozpocząć własne polowanie na pstrąga.. Złowienie to już tylko kwestia czasu, a nie umiejętności, bo pstrągi w jeziorku są w takiej ilości, że same się zacinają na haczyk... Pstrągi po wyłowieniu są dokładnie czyszczone i patroszone.. W smażalni, która dba o renomę i smaży wyśmienitą rybkę, można zamówić także piwo, napoje, słodycze i inne posiłki turystyczne.. Powiem tylko jedno i nie będę odosobniony w swej wypowiedzi - Pstrągi wędzone i smażone tutaj są wy-śmie- ni-te !!!!.. Dobrze czyszczone nie mają typowego i nieraz przykrego zapachu ryby.. Usmażone są tak, że można je pochłonąć bez problemu z drobnymi ościami, bo te dosłownie rozpływają się w ustach... Przed moim wyjazdem z Bieszczadów zamówiłem sobie u obsługujących dziewczyn, kilka wędzonych pstrągów z zamiarem obdarowania rodzinki. Wszyscy potem zajadali się nimi smakowicie, oblizując tylko palce po tych wyśmienitych rybkach.... 

            
Słońce powoli chowało się za górskimi grzbietami... Szare chmury nisko sunące po niebie raz przysłaniały, raz ukazywały wzniesienia bieszczadzkich połonin.. Wziąłem do ręki aparat i "namierzyłem" widoczny w oddali, skrywany co jakiś czas w stalowo-szarej powale chmur - szczyt Smereka...

   
W oddali po jego prawej stronie, grzbiet Połoniny Wetlińskiej otulony gęstą kołderką chmur, zapadał powoli w cichy, spokojny sen... Ciepły oddech nagrzanej ziemi, zroszonej deszczem poprzedniej nocy, unosił się nad lasem w postaci delikatnej mgiełki.. Pierwszy dzień mojego pobytu w Bieszczadach dobiegał końca.. Kolejny zapowiadał się bardziej pogodnie..Jednak w pełni słoneczna aura miała nadejść za 2-3 dni.. Planowałem wtedy rozpocząć wędrówki po połoninach, aby fotki z tych kultowych bieszczadzkich szlaków były dobrze naświetlone i poprawiła się widoczność na dalekie, górskie panoramy..Tymczasem, korzystając z lekko pochmurnych dni, zamierzałem odwiedzić kilka ciekawych miejsc w Bieszczadach.. Grafik miałem napięty i w moim szlakowym notesie było sporo atrakcji turystycznych, więc o nudzeniu się i leniuchowaniu nie było mowy... A gdzie pojechałem, co zobaczyłem i czego ciekawego się dowiedziałem, ujrzycie sami już niebawem w kolejnym odcinku wyprawy w Bieszczady..

   
Wilcza ścieżka w ściółce zetlałej,
trop jelenia na ścianie jaru...
Jasny las, siwy, bukowy,
jeszcze nieprzebudzony...
Suche trawy przerosłe śniegiem,
pęczniejące rózgi jarzębin...
Kruczy krzyk, odprysk słoneczny
zastygł nad połoniną..
                                                             Tadeusz Andrzej Olszański
KONIEC cz.I
C.D.N...

5 komentarzy:

  1. Przepiekny blog ,stworzony przez czlowieka ,ktorego serce bije miloscia do gor ,natury,polskiej przyrody

    OdpowiedzUsuń
  2. Juz gdzies tam kiedys wyrazałam zachwyt nad pana blogiem .Zapisalam go sobie w " ulubionych " i zaglądam kiedy " dusza sie wyrywa " .

    OdpowiedzUsuń
  3. Bieszczadzkie Anioły ...... dziękuję Halny za dużą dawkę cudnych opisów Twojej wędrówki , coraz bardziej zachęcona wiem , że TAM wrócę ...... jola aldonka

    OdpowiedzUsuń
  4. .... a teraz idę dalej Twoimi śladami , zdając się na dalszą wędrówkę z Tobą , dziękuję za te COŚ, co chłonę z zaciekawieniem , cały Twój blog , nie tylko Bieszczady

    OdpowiedzUsuń
  5. Zawsze, gdy planuję wyprawy w góry zaglądam do Ciebie na bloga - nikt w całym Internecie nie opisuje tak wyczerpująco, merytorycznie a zarazem poetycko i sympatycznie, górskich wędrówek :) Do tego ogrom zdjęć i ciekawostki historyczne. Wracam tutaj od dawna i wracać będę, dopóki nie przejdę wszystkich opisanych na tym blogu ścieżek :) Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń