Odcinek I
Warszawa - Lima –
Rezerwat Paracas – Nazca
Późny kwietniowy
wieczór, walizki spakowane, parę minut przed północą zasiadam za kierownicą
samochodu i ruszam w kierunku Warszawy na Międzynarodowe Lotnisko Chopina…
Godzina 4.05 jestem w Hali odlotów.. Na zewnątrz jeszcze ciemno. Parę samolotów
pasażerskich stoi na płycie lotniska czekając na swoją kolejkę wylotu..
Do odprawy
bagażowo-paszportowej mam około 1 godziny. Siadam wygodnie w prawie pustym
terminalu, czekając na rozpoczęcie odprawy.. Powieki mimowolnie opadają w dół..
Taka wczesna pora po ponad 4 godzinach jazdy samochodem skłania mój organizm do
krótkiej drzemki..
Przesypiam pół
godzinki i jak na komendę, punktualnie o godzinie 5.00 ruszam w kierunku
odprawy celno-bagażowej.. Parę minut formalności, kolejne kilkanaście na
strefie bezcłowej, aby doposażyć się w niezbędne trunki i po godzinie 6 rano,
gdy nad Warszawą budzi się wiosenny poranek, zasiadam w wygodnym fotelu Boeninga
777 linii AF lecącego do Paryża..
Po półtoragodzinnym
locie jestem na Lotnisku Charles De Gaulla.. Transfer w Paryżu szybki i sprawny..
Po niespełna godzinie formalności kolejny samolot i kolejny podniebny rejs, tym
razem 12 godzinny.. Kierunek Ameryka Południowa, stolica Peru – Lima..
Spanie, posiłek, gazetka,
siku, spoglądanie przez niewielkie okienko na pierzaste ławice chmur i tak parę
razy w ciągu wielogodzinnego lotu.. W końcu kilka minut przed 17-tą czasu
lokalnego, po 12 godzinach lotu i cofnięciu zegarka o 7 godzin wstecz, szczęśliwie
ląduję na Międzynarodowym Lotnisku w Limie…
Odprawa bagażowa,
drobne formalności wizowe i po niespełna godzince od momentu wylądowania pakuje
się w niewielki, ale komfortowy autokar Mercedesa, który będzie kolejnym
środkiem transportu..
To z tego punktu stolicy
Peru, wyruszę na wyprawę wzdłuż wybrzeży Oceanu Spokojnego(Pacyfiku),
zagłębiając się stopniowo rozległe obszary Inkaskiego Imperium… Pokonując
ok.4000 km trasy po andyjskich "drogach" zawieszonych nad
przepaściami głębokimi nawet na 1500 m przemierzę tysiące zakrętów, zawędruję
na wysokości ok.5000 m n.p.m., zwiedzę ciekawe Wyspy w Rezerwacie Paracas zwane
Małym Galapagos z lwami morskimi czyli uchatkami, pingwinami Humbolta, pelikanami,
kormoranami i innym różnorakim ptactwem, przemierzę trasę do najgłębszego
kanionu świata, którego ściany opadają na 3200 m w dół, zaliczę Świętą Dolinę
Inków, zwiedzę ruiny inkaskich miast, nekropolii i akweduktów, ujrzę dziesiątki
jezior, w tym najwyżej położone żeglowne jezioro świata - Jezioro Titicaca, po
którym popłynę w rejs, polatam małym samolotem nad tajemniczymi liniami
płaskowyżu Nazca, pokonam bezkresne pustynie, obejrzę ośnieżone szczyty
sześciotysięczników, wulkany, rezerwaty przyrody, a na deser zawitam do jednego
z najbardziej tajemniczych miejsc na ziemi uważanego za siódmy nowy cud świata
- Machu Picchu, legendarnego inkaskiego miasta położonego na wysokości 2400 m
n.p.m.. A tak wygląda mapka trasy mojej wyprawy.. W sumie kilkanaście dni w
podróży i około 27 000 km przebytych lądem, wodą i w powietrzu..
Pierwsza noc w
Limie po długiej i dość męczącej podróży w zacisznym Hotelu Monte Real, w
bogatej dzielnicy Miraflores.. Zanim jednak położę się spać, myszkuję jeszcze
przez kilka minut po niewielkim, kolorowym, pełnym zieleni i kwiatów hotelowym
patio, nastrojowo podświetlonym miniaturowymi lampkami, z małym oczkiem wodnym
i kilkoma kamiennymi figurami…
Noc ciepła, zmiana
czasu o 7 godzin, więc choć człowiek zmęczony nie bardzo chce się spać.. Przez
jakiś czas spoglądam przez okno na rozświetloną wieże pobliskiego kościoła, aż
w końcu zapadam w głęboki, spokojny sen…
Hotelowy telefon
zrywa mnie na równe nogi… Na zegarku godzina 4.45.. Od tej chwili trzeba
zapomnieć o wylegiwaniu się i dosypianiu… Kilkanaście kolejnych dni będzie
zaczynać się około godziny 5 rano, a kończyć późnymi wieczorami po pokonaniu
kolejnych etapów długiej podróży.. Gdy wokół panuje jeszcze poranna szarówka,
nasza ekipa globtroterów licząca 15 osób po lekkim, szybkim śniadanku sprawnie
pakuje się do autokaru przed budynkiem hotelowym.. Zaczynamy wyprawę..
Trasa LIMA – NAZCA o
długości 463 km. Po drodze planowany postój w Rezerwacie Narodowym Paracas,
rejs na wyspy Ballestos (Małe Galapagos), odwiedzimy także malowniczą Oazę
Huacachina.. Opuszczamy Limę jeszcze przed wschodem słońca..
Ten odcinek
przejazdu wiedzie przez większą część trasy wzdłuż linii brzegowej Oceanu
Spokojnego, aż do miejscowości Pisco. Potem autostrada oddala się nieco w głąb
lądu, w kierunku płaskowyżu Nazca.. Po opuszczeniu rewirów stolicy Peru, autostrada
Panamerykańska biegnie częściowo pustynnym obszarem, częściowo nadmorskimi
klifami, mijając po drodze niewielkie osady, małe skupiska domostw zrobionych z
plecionych trzcinowych mat bez dachu i różnorakiego rodzaju domki, szałasy,
wiaty, sklecone bez ładu i składu… Tak wyglądają w początkowym stadium
powstawania, powiększające się stopniowo wsie i miasteczka…
Kilka słów o samej
autostradzie, która jest bardzo ważną drogą komunikacyjną nie tylko w Peru, ale
także na większości obszaru Ameryki Południowej.. Autostrada
Panamerykańska to droga mająca na
celu połączenie krajów obu Ameryk, od północy Alaski, poprzez Amerykę Środkową, po południe Argentyny. Tak naprawdę jest to system dróg i autostrad połączonych szeregowo a niekiedy również
równolegle ze sobą tak, aby połączyć większość krajów obu Ameryk. Łączna
długość całej trasy, liczonej od kręgu polarnego na Alasce do miasta Ushuaia w
Argentynie, wynosi około 25750 km.
Po około godzinie
jazdy po piaszczystych, nadbrzeżnych obszarach, widok zgoła troszkę inny..
Pokraczne budy i domostwa z trzciny zastępują niewielkie, murowane domki,
bardziej przypominające mieszkalne budynki.. To niewielkie osiedle powstało
tutaj za przyczyną wybudowania nad brzegiem Pacyfiku potężnego, nadmorskiego
portu załadunkowego skroplonego gazu.. Jego kompleksowe obiekty widoczne są już
z daleka..
I znowu nasz
autokar pędzi samym nadbrzeżem Oceanu Spokojnego.. Wokół praktycznie pustkowie,
tylko gdzieniegdzie na nadmorskich wydmach ukazują się pojedyncze szałasy i
sklecone z przeróżnych materiałów budynkopodobne budy..
Po dwóch godzinach
jazdy krótki postój w małej, przydrożnej restauracyjce na sikanko, dymka i
łyczek herbatki z liści koki.. Przy okazji wymieniamy sporo ciekawych spostrzeżeń
i uwag w rozmowie z naszym pilotem, przewodnikiem i przyjacielem Marcinem,
mieszkającym od kilku lat na stałe w Peru…
Dzień powoli budzi
się z porannej szarości, a nad głową coraz wyraźniej przebija się błękit
nieba.. Mijamy kolejne pustkowia z nielicznymi, pojedynczymi domostwami,
zbliżając się coraz wyraźniej do naszego pierwszego planowanego postoju w
rejonie Narodowego Rezerwatu Paracas..
Po niespełna 4
godzinach jazdy od momentu wyruszenia z Limy, dojeżdżamy do nadmorskiej
przystani niewielkiego, spokojnego portowego miasteczka o nazwie Pisco..
Ruch na nadbrzeżu
niewielki, praktycznie żaden, poza paroma tubylcami i…. takimi oto dziwnymi,
skrzydlatymi plażowiczami, którzy bez obciachu dopominają się od turystów
jakiegoś łakocia, wyciągając długie,
„pakowne” dzioby.. Te wielkie ptaki to stali mieszkańcy skalnych wysp rezerwatu
– żarłoczne i wszędobylskie Pelikany…
W niewielkiej
zatoczce kołysze się na fali kilkadziesiąt zakotwiczonych motorówek, łodzi
turystycznych i rybackich..
Głównym celem
przyjazdu do tego leżącego nad Oceanem Spokojnym miasteczka portowego jest
wspomniany Narodowy Rezerwat Przyrody
Paracas, który powstał dla
ochrony tamtejszego unikatowego ekosystemu. Rezerwat na półwyspie Paracas
zlokalizowany jest na małych, skalistych, przybrzeżnych Wyspach Ballestas
oddalonych kilka kilometrów od brzegu. Dostać się tam można jedynie motorówką. Pakujemy
się do jednej z nich, zakładamy kamizelki ratunkowe i już po chwili duża łódź
motorowa napędzana dwoma potężnymi silnikami Yamaha, ślizga się szybko po
powierzchni Oceanu Spokojnego, w kierunku archipelagu Wysp Ballestas..
Początkowo łódź
motorowa płynie wzdłuż skalisto-piaszczystego nadbrzeża półwyspu Paracas..
Przy końcu
półwyspu, na skalno-piaszczystym zboczu wzgórza wyraźnie zarysowuje się
olbrzymi, wysoki na ok.250 metrów wzór wyryty w kamiennym podłożu klifu.. Rysunek
ma najprawdopodobniej 2 tysiące lat, a sam ryt ma ok. 0,5 m głębokości.. Podobno środkowy „ząb” pokazuje dokładnie kierunek na Nazca..
Ten geoglificzny wzór przypomina swym
kształtem wielki kaktus lub kandelabr.. Jest on jedną
z wielu niewyjaśnionych do tej pory zagadek archeologicznych Peru. Nie wiadomo
kiedy, jak i dlaczego powstał, kto go zrobił, ani do czego służył. Istnieją
hipotezy mówiące, że świecznik spełniał zadanie punktu orientacyjnego dla przepływających
tamtędy statków. Część badaczy wiąże jego zasadność ze znajdującymi się
niedaleko stąd, słynnymi liniami Nazca. Zdaniem innych zrobili go piraci.
Jeszcze inni utrzymują, że jest to symbol masoński wykonany przez żołnierzy,
którzy w roku 1820 brali udział w wojnach niepodległościowych pod dowództwem
José de San Martina. Najprawdopodobniej jest to twór preinkaskiej kultura
Paracas, która rozwinęła się w rejonie Ica, w Peru, w latach 800 p.n.e. - 100
n.e., Myślę, że nie ma to raczej większego znaczenia dla przeciętnego turysty.
Ważniejsze jest doznanie wzrokowe jakie wywiera to pustynnego dzieło sztuki na
obserwatora...
Na skalnym klifie dostrzegam pierwszych
mieszkańców półwyspu.. Stado pelikanów w towarzystwie mew i głuptaków..
Motorówka robi teraz szybki zwrot i kieruje się
na otwarte wody Oceanu Spokojnego w kierunku niewielkich, skalnych wysepek,
oddalonych od półwyspu o kilka kilometrów..
Po paru chwilach widać już w oddali
skalisty archipelag Wysp Ballestas..
Zanim dopłyniemy do wybrzeży wysp, parę
zdań wprowadzenia na temat Narodowego
Rezerwatu Przyrody Paracas.. Rezerwat ten obejmuje półwysep Paracas oraz ponad 300 000 hektarów
nadbrzeża. Utworzono go w roku 1975 z inicjatywy rządu peruwiańskiego w celu
ochrony ogromnej ilości ptactwa i zwierząt morskich, które stale zamieszkują te
tereny albo tylko zatrzymują się tam w okresie corocznych wędrówek. Ma
pogłębiać szacunek dla środowiska, propagując jednocześnie turystykę. Do tej
pory zlokalizowano tu również ponad 100 stanowisk archeologicznych —
pozostałość wiekowej kultury Paracas. W rezerwacie można zobaczyć uchatki,
wydry morskie, delfiny, cztery rodzaje żółwi morskich oraz ponad 200 gatunków
ptaków.
Nasza łódź motorowa
zbliża się do skalnych klifów pierwszej z wysp archipelagu Ballestas..
Naturalny kolor tych skał mieści się w przedziale odcieni szarości i brązu,
jednak w południowych promieniach słońca wyspy lśnią już z daleka jasnymi
kolorem bieli. Jest to efekt jaki powoduje warstwa ptasich odchodów,
pokrywająca praktycznie całą powierzchnię skalnych klifów..
Motorówka zwalnia
podpływając jeszcze bliżej i przekraczając barierę zapachową… Do tego momentu
widok białego guana był tylko kwestią obrazu.. Teraz uruchamia się kolejny
zmysł – zapach.. Wokół unosi się mdła i nieprzyjemna woń ptasich odchodów..
Wejście na brzeg jest zabronione ze względu na agresywność mieszkańców wyspy..
To tak oficjalnie, a faktycznie to zapach i niezliczone ilości ptactwa raczej nie
skłaniają do „spacerowania” po tych skalnych klifach..
Pierwsze wrażenie
wywierają same skały, przedziwnie uformowane,
powyginane w łuki, podziurawione różnokształtnymi oknami, wznoszące się pionowo
w górę z zimnych głębin Pacyfiku..
Cały
archipelag żyje i to całkiem donośnie oraz ruchliwie. Skalne półki, strome
ściany urwiska, małe wystające z Oceanu kamienne wysepki zasiedlone są ptasimi
i zwierzęcymi lokatorami… Szacuję się, że ptasich osobników jest tutaj ponad 1
mln.
Na górnych
partiach skał mają swoje rewiry niezliczone ilości pelikanów, głuptaków, mew,
albatrosów, różnych gatunków kormoranów oraz cała masa innego ptactwa..
Niższe skalne
wnęki, tarasy i niewielkie zatoczki zalegające u podnóża klifów archipelagu,
zamieszkują nieloty w czarno-białych frakach czyli pingwiny Humboldta..
Jednak władcami
niepodzielnymi podnóży skalnych klifów i maleńkich, piaszczystych zatoczek są
pojedyncze osobniki oraz całe stada dużych, leniwych uchatek..
Samiec uchatki osiąga masę ciała do 390 kg
i długość do 240 cm, a jego harem liczy do 20 samic. Samice mają zgrabną
sylwetkę, natomiast olbrzymie samce przypominają wypchane tłuszczem worki. Waga
samicy dochodzi do 110 kg, a jej długość do 200 cm. Te silne i groźne
osobniki rywalizują między sobą o władzę nad haremem i terytorium.
Pokonany samiec zazwyczaj jest śmiertelnie ranny, dlatego stanowi smaczny kąsek
dla urubu zwyczajnego i kondora wielkiego, też będących częścią łańcucha
pokarmowego. Uchatki mają nienasycony apetyt — podczas jednego dnia połowu dorosły
osobnik o wadze 250 kg zjada ok. 30 kg pożywienia!!.. Poluje na ryby, ośmiornice, głowonogi,
nurkując nierzadko na głębokość 300 metrów i wstrzymując oddech na 15 minut
!!!.. Mimo walcowatego ciała również na ziemi są
bardzo ruchliwe i potrafią się szybko przemieszczać. Odbijają się przednimi i
zadnimi płetwami, zachowując wyprostowane ciało. Gromadzą się na brzegu lub na
skałach w grupach liczących kilkadziesiąt sztuk. W stosunku do nas nie są agresywne, wyglądają
jedynie na zaciekawione.
Jeszcze kilka
pstryknięć i płyniemy dalej na kolejną, skalną wyspę archipelagu, oddaloną o
kilkaset metrów.. Po drodze przepływamy obok skalnych łuków i tuneli
wydrążonych przez oceaniczny nurt w skalnych ścianach.. W tych łukowatych przejściach żyje liczna populacja nietoperzy wampirów..
Opływamy
kolejną skalną wysepkę.. Na jej szczycie przy pionowej, skalnej ścianie
widnieją drewniane konstrukcje o charakterze załadunkowej rampy…
Owe zawieszone
na skalnej ścianie klifu drewniane podesty, to miejsca przeładunku ptasiego
guana… Do 1945 roku wyspy Ballestas były miejscem zbiorów naturalnego nawozu
ptasiego – guana. Wówczas guano stanowiło główny produkt eksportowy Peru,
przynoszący ogromne dochody.. Tak więc odchody robiły krajowe dochody…
Podobnie jak
przy wcześniejszych klifach, tutaj także niezliczone ilości ptactwa i unosząca
się wokół ostra woń ptasiego guana.. Ptaki są niemalże wszędzie, wypełniając
swą obecnością skalne nisze, półki i ściany klifu.. Tam gdzie ich nie ma da się
poznać, że były, po białym kolorze skały..
Mniejsze i
większe ptasie osobniki tłocznie wypełniają niewielkie, pojedyncze skały i
skałki wyłaniające ze szmaragdowych wód Oceanu Spokojnego..
Płyniemy w
kierunku kolejnej, skalnej wysepki tego uroczego archipelagu.. Nagle, wokół naszej
łodzi motorowej pojawiają się baraszkujące w oceanicznej wodzie młode uchatki..
Na lądzie poruszały się ociężale, ślamazarne i jakby niezdarnie. W wodzie
zamieniły się w sprytne i bardzo szybkie stworzenia. Opłynęły nas dookoła,
stanęły pionowo w wodzie wystawiając czarne łebki i przyglądając nam się
uważnie, po czym z wdziękiem zanurkowały pod wodę znikając w morskiej toni..
Już z oddali
widać na skałach kolejne grupy ptactwa i stada uchatek wygrzewające na słońcu
swe tłuściutkie cielska..
Opływamy
wysepkę w odległości kilkunastu metrów od skalistego brzegu… Zimne, wzburzone
wody Pacyfiku rozbijają się tutaj z hukiem i obfitością piany o skalne
przeszkody..
Duże, brązowe
uchatki leniwie rozwalone na skalnych płytach wysepki ok. 1 metra nad wodą, nie
zwracają na nas najmniejszej uwagi..
W końcu dopływamy do największej plaży obleganej
przez wielkie stado uchatek.. Już z daleka słychać głośne porykiwania, ochrypłe
gardłowe odgłosy i przenikliwe piski.. Zwierzęta rozmieszczone ciasno jedno
przy drugim, zajmują centralną część plaży...
Pośród
dorosłych osobników sporo tutaj ciemno ubarwionych maleństw.. Matki karmią
potomstwo do sześciu miesięcy i uczą je pływać na swoim grzbiecie.
Sześćdziesiąt procent uchatek zginie, zanim ukończy rok. Niektóre są
przygniatane lub celowo eliminowane przez samce, a inne po prostu się topią..
Uchatka jest bardzo towarzyska. Żyje w koloniach
liczących setki, czasem nawet tysiące osobników. Najliczniejsze grupy tworzy w
okresie rozmnażania, kiedy na miejscach porodów gromadzi się ogromna liczba
zwierząt. Uchatki dzielą swój czas między polowanie w wodzie i odpoczynek na
lądzie. Gdy czują się zagrożone, potrafią być groźne i szybko przemieszczają
się specyficznym ruchem: czołgania się i kuśtykania.. Kiedyś polowano często na
uchatki, dziś są pod ochroną, dzięki czemu ich liczba ustabilizowała się.
Przed opuszczeniem tego pięknego miejsca jeszcze
parę zdań i moich opinii.. Chociaż skały archipelagu, jak wyraziła się jedna z
turystek cyt. „są totalnie zasr…ne i cuchnące”, jest to bardzo piękne miejsce
zarówno krajobrazowo jak i przyrodniczo.. Dobrze się dzieje, że takie rejony z
nieskażoną przyrodą są obejmowane prawnymi regulacjami i ochroną… Półwysep
Paracas został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Unesco.. Jak na ironię, największym zagrożeniem dla tutejszej przyrody okazał
się człowiek. Mnóstwo uchatek zostało zabitych przez myśliwych dla futra albo
przez rybaków, którzy uważali je za utrapienie. Łapano też żółwie morskie, aby
pozyskać mięso, uchodzące za przysmak, a także skorupy, cenione przez kolekcjonerów.
Z kolei populacje ptaków niepokojone były przez zbieraczy guana. Problemem jest
także nadmierna eksploatacja łowisk. Teraz rejon ten i otaczającą przyrodę
chroni prawo. Myślę ja większość trzeźwo rozumujących obywateli tego świata, że
tylko takie działania mogą ocalić dla następnych pokoleń te piękne widoki
dzikiej przyrody w jej nienaruszonym stanie…
Kapitan naszej
motorowej łodzi robi zwrot przez prawą burtę i pozostawiając to magiczne
miejsce daleko za plecami, ślizgamy się z ogromną prędkością po oceanicznej
powierzchni Pacyfiku w kierunku portu… Spienione strugi wody znaczą za nami
ślad wodnego szlaku, od archipelagu Ballestas w kierunku powrotnym ku portowej
zatoczce półwyspu Paracas, skąd godzinę wcześniej wypływaliśmy..
Po niepełna 20
minutach siedzimy już w wygodnym autokarze i ruszamy w dalszą trasę Drogą
Panamerykańską, przez pustynne tereny peruwiańskiego wybrzeża.. Po drodze
krajobraz zmienia się tylko nieznacznie.. Przez moment znikają bezkresne,
piaszczyste tereny i pojawia się dość rozległa zielona dolina, obsadzona
wielkimi plantacjami winorośli.. Są to obrzeża miasta Ica usytuowanego przy
Autostradzie Panamerykańskiej, gdzie dominującą
gałęzią przemysłu jest włókiennictwo (uprawa bawełny), cukrownictwo i
winiarstwo. Każdego roku w pierwszej połowie marca, w mieście organizowane jest
wielkie święto wina z tańcami i śpiewami..
Po kilkudziesięciu
minutach dość monotonnej jazdy od momentu opuszczenia terenów Rezerwatu
Paracas, zatrzymujemy się na krótki, relaksujący postój w zielonej, pustynnej
oazie o nazwie Huacachina..
Nagła zmiana
krajobrazu i skupisko soczystej zieleni w tym miejscu po wielu kilometrach
piachu, działa odprężająco na każdego turystę..
Ogromne palmy
dające kojący cień, malownicze alejki z ławeczkami oraz niewielki aczkolwiek
urokliwy zbiornik wodny otoczony zieloną roślinnością, tworzą tutaj zakątek
ciszy, relaksu i odpoczynku..
A co to tak
naprawdę za miejsce i z jaką wiąże się indiańską legendą ??... Zaraz wszystko
opowiem.. Okoliczny teren to obszary pustynne oraz półpustynne. Teoretycznie
więc, nie warto się tutaj zatrzymywać. A jednak. 3 km za wspomnianym miastem
Ica słynącym z winiarskich tradycji znajduje się owo niezwykle miejsce.
Zwłaszcza w upalny dzień... To właśnie Oaza
Huacachina. Huacachina jest
niewielką wsią zamieszkiwaną przez ok. 120 osób. Zbudowana została wokół małego
naturalnego jeziorka otoczonego wysokimi wydmami. Niektóre z nich osiągają
wysokość ponad 300 metrów!!!.. Zbiornik jest bezodpływowy.. Miejscowi
Peruwiańczycy oraz mieszkańcy pobliskiego miasta Ica codziennie zażywają w nim
kąpieli..
Okolica bogata jest
także w źródła artezyjskie. Podczas "złotego wieku" Huacachina
(1920/50), bogaci ludzie z całego Peru zjeżdżali tutaj by zanurzyć się w wodach
oazy, które zostały uznane za mające właściwości lecznicze. Obecnie, prywatni
właściciele gruntów w pobliżu oazy zainstalowali studnie, w celu uzyskania
dostępu do wód gruntowych. Dało to efekt negatywny, ponieważ zmniejsza się poziom
wody w oazie. Dla wyrównania strat wody i zachowania oazy jako miejsce czyste i
estetyczne dla odwiedzających ją turystów, miasto rozpoczęło się proces
sztucznego pompowania wody do oazy.
Oaza Hauacachina jest także rekreacyjno-sportową atrakcją dla odwiedzających
ją turystów.. Organizuje się tutaj tzw. Sandboarding czyli piaskową odmianę
zimowego snowboardu.. Będąc w oazie przyglądałem się kilku facetom, którzy
korzystając w wysokich wydm (300 m) oraz sporego nachylenia zbocza zjeżdżali na
deskach w dół, całkiem nieźle sobie radząc… Popularną atrakcją tego miejsca są
także przejażdżki po wydmach na przeróżnego rodzaju pojazdach typu buggy.. A
jeździć jest gdzie, bo wokół same wydmy...
A teraz opowiem
legendę związaną z tym miejscem..
Nazwa Huacachina pochodzi z języka Indian Keczua. Wakay
znaczy "płakać" a Chin oznacza "młoda kobieta" jednym
słowem Huacachina czyli płacząca młoda kobieta.. Z tą nazwą wiąże się legenda
powstania tegoż miejsca. Istnieje kilka wersji legendy o powstaniu Huacachina,
a głosi ona mniej więcej tak: Wieki temu, w pobliżu domu pięknej księżniczki
Inków zatrzymał się wędrujący przez pustynię młody myśliwy.. Podarował jej
lustro, w którym mogła ona stale podziwiać swe piękno. Jednak, gdy podniosła
ona lustro do twarzy od razu zobaczył mężczyznę, który obserwował ją zza niego.
Zszokowana upuściła lustro, a rozbite odłamki szkła przekształciły się w taflę
małego jeziora Huacachina.
I w tym momencie, jak to w wielu bajkach i legendach
bywa, jest kilka wersji zakończenia tej opowieści.. Jedna z nich mówi, że
księżniczka przestraszona owym faktem uciekła z tego miejsca, a gdy biegła
powiewające fałdy jej płaszcza utworzyły okoliczne wydmy otaczające oazę. Inna
wersja mówi, że kobieta pozostała w oazie i stała się syreną. Do dziś są ludzie
którzy mówią, że syrena w lagunie jest samotna i dlatego co roku ciągnie
jednego człowieka za nogi w głąb laguny, gdzie nieszczęśnik tonie.
A oto i sama
Inkaska księżniczka przybierająca postać Syreny… Czyż nie łudząco podobna do
naszej warszawskiej syrenki?.. No tyle, że nasza dozbrojona w tarczę i miecz,
bo jak to w tradycji polskiej bywa szabelka w dłoni to podstawa..
.

Szczególnie malowniczą
scenerię współtworzy w Oazie Huacachina zachód słońca. Fenomenalnie wyglądają wtedy
strome wydmy na tle zachodzącego słońca, kilku palm oraz wodnej tafli oazy.
Góry złotego piasku wznoszące się ponad niewielkim jeziorkiem, palmy daktylowe,
trawa, plaża. Wszystko otoczone ozdobnym murem i interesującą zabudową.
Peruwiańska muzyka w tle. Goście Huacachina czują, że są na pustyni tylko
wielbłądów brakuje…
I na koniec jeszcze
jedna ciekawostka.. Wizerunek Oazy znajduje się na odwrocie waluty
peruwiańskiej - 50 Sol
Półgodzinny postój
w oazie mija bardzo szybko.. Chciałoby się tutaj jeszcze posiedzieć, mając na
uwadze dalszą część podróży przez monotonne i pustynne tereny, jednak czas to
pieniądz, a w moim przypadku to raczej piękne widoki, niezapomniane wrażenia i
ciekawe miejsca po drodze, których nie da się kupić za żadną kasę.. W drogę..
Autokar znowu pędzi szeroką i wygodną Autostradą Panamerykańską przez pustynne
tereny południowo-zachodnich rejonów Peru.. Po drodze mijamy pojedyncze,
malutkie domki, wykonane z trzciny, desek, bambusa… Ogromne, niezamieszkane
tereny, tylko sporadycznie zasiedlone przez kilka, kilkanaście domostw..
Od momentu
wyruszenia z Rezerwatu Paracas, gdzie podziwialiśmy liczne okazy ptactwa i
morskich zwierząt na wyspach Ballestas, Autostada Panamerykańska zmierzająca w
kierunku płaskowyżu Nazca systematycznie oddala się od linii oceanicznego
wybrzeża na kilkadziesiąt kilometrów w głąb lądu.. Płaskowyż Nazca to kolejny
cel mojej podróży.. Nikomu chyba nie trzeba zbyt wiele mówić co tam się
znajduje.. Słynne, tajemnicze linie i rysunki na płaskowyżu Nazca, które zostały
stworzone przez Indian Nazca między rokiem 300 p.n.e a 900 n.e, to jedna z wielu atrakcji turystycznych Peru... Opowiem o nich szczegółowo, gdy dotrę na samo miejsce.. Tymczasem za
oknem autokaru widoczne zmiany… Pustynny i płaski krajobraz powoli przekształca
się w pagórkowate, skaliste obszary..
Panamericana wcina
się powoli w wąskie dolinki pomiędzy licznymi wzgórzami i piaszczysto-skalnymi
wzniesieniami, wijąc się pośród nich licznymi serpentynami i niknąc za kolejnym
zakrętem....
Jazda w takim
terenie i po takim pustkowiu często wymaga postoju na poboczu drogi na tzw.
dymka i siku.. Co też czynimy..
Ja nie paląc papierosów,
ani też nie będąc w potrzebie oddania płynu, zabieram nieodłączny aparat i
pstrykam takie oto fotki, uwieczniając tym samym kolejny punkt na trasie
przejazdu..
Ruszamy dalej… Chociaż
trasa w kierunku Nazca biegnie w dalszym ciągu przez obszary pustynne, to po
drodze przejeżdżamy przez bardziej zielone i żyzne tereny rozległych dolin rzek,
które sprawiają iż rozwija się tutaj uprawa ziemi, rolnictwo, powstają
niewielkie osiedla oraz wioski.. Dolina rzeki Rio Grande(nie mylić z wielką
rzeką Meksyku) w rejonie wiosek Palpa i Llipata..
„Domek
jednorodzinny” przy trasie Panamerykańskiej w kierunku Nazca.. Takich budowli z
trzciny, dykty, gliny i wszelkiego rodzaju dostępnych materiałów jest po drodze
dość sporo…
Po 2 godzinach
jazdy od momentu opuszczenia zielonej Oazy Huacachina, nasz autokar dociera na
rozległy, pustynny płaskowyż Nazca.. Autostrada Panamericana przecina go linią prostą jak
indiańska strzała… Do docelowego miasta Nazca, gdzie mamy załatwione noclegi jest
jeszcze około 30 km, lecz tutaj przy widokowej wieży „Mirador” robimy krótki
postój, by po raz pierwszy ujrzeć słynne rysunki i linie pokrywające płaskowyż…
Autokar zjeżdża na
pobocze.. Jest zupełnie pusto nie licząc kilku Indian siedzących pod widokową
wieżą przy rozłożonych, niewielkich straganach, na których sprzedaje się
pamiątkowe kamienie z Nazca z wyrytymi symbolami.. Dla zainteresowanych kupnem –
wielkość kamienia nie ma znaczenia, liczy się ilość wyrytych symboli na danym
kamieniu. 1 symbol – 3 sole. Kamienie mają od 1 nawet do 10 symboli.. Po lewej
stronie drogi wielka tablica informująca, iż znajdujemy się w strefie
archeologicznej objętej patronatem UNESCO ze słynnymi geoglifami czyli liniami
wykonanymi w skalnym podłożu..
Wieża widokowa wykonana
z metalowych rurek i płaskowników ma ok. 10 m wysokości.. Jak głosi napis na
tablicy, na górną platformę widokową dopuszcza się jednorazowe wejście tylko 10
osób.. Pan siedzący obok metalowych schodków i wpuszczający kolejne grupy na
górę, nie ma teraz kłopotów z liczeniem… Brak turystów, brak zakazów.. Jesteśmy
jedyną, niewielką grupką o tej późno popołudniowej godzinie…
Wspinam się na
górną platformę… Widoki niespecjalne.. Coś niecoś można dojrzeć, ale to tylko
maleńka, nieporównywalna namiastka tego co czeka nas jutro rano.. Lot awionetką
nad całym płaskowyżem Nazca !!!!... Wtedy dopiero nasycimy oczy słynnymi
rysunkami wykonanymi na obszarze płaskowyżu… Po lewej stronie wg. mapki, którą
mam z naniesionymi znakami płaskowyżu, ma być symbol Ręki… Wpatruję się
dokładnie i faktycznie ją widzę…
Druga figura jaką
niby można dostrzec z wieży to Drzewo.. Spoglądam w tym kierunku, lecz widoczne
są tylko fragmenty linii owego symbolu.. Nie ma fizycznej możliwości z tak
małej wysokości dojrzeć całości tej figury..
Jednym słowem,
wieża jest tylko okruszkiem wielkiego tortu, który w całości można skonsumować
latając samolotem nad płaskowyżem… Lot półgodzinny kosztuje dość sporo bo w
granicach 120-150 $ w zależności od kursu $.. Nie każdy więc decyduje się na
taki wydatek a poza tym są ludzie, którzy nie zawsze dobrze znoszą takie
przeloty awionetkami, gdzie często można się przekonać jaki posiłek jedliśmy
przed lotem… Tak więc dla tych wrażliwych pozostaje widok z wieży.. Nasza cała
ekipa w komplecie poleci jutro z rana samolotem nad płaskowyż, więc długo tutaj
nie przesiadujemy.. Pstrykam z wieży fotkę Drogi Panamerykańskiej ciągnącej się
przez płaskowyż, naszego autokaru, pod którym stoi i macha do mnie nasz
niezawodny peruwiański kierowca i schodzę w dół..
Jeszcze tylko zdjęcie w ostatnich promieniach zachodzącego słońca
dokumentujące pobyt na płaskowyżu Nazca pod główną tablicą i …ruszamy do hotelu
w Nazca na zasłużony wypoczynek po troszkę męczącej podróży..
Parę minut po
godzinie 19-tej meldujemy się w hotelu w miejscowości Nazca.. Prysznic,
kolacja i krótki rekonesans po hotelowym terenie.. Hotelik uroczy, nieduży, z
wewnętrznym patio i basenem.. Woda marzenie, jednak nikt z nas poza moim kolegą Jerzym, nie kwapi się do
kąpieli. Siadamy przy stolikach nad basenem i długo jeszcze rozmawiamy, wypytując
naszego przewodnika o różne szczegóły wyprawy. Wszyscy jesteśmy pod wrażeniem
dzisiejszego dnia, a to dopiero początek wielkiej przygody w Imperium Inków…
Jutro czeka nas kolejny dzień pełen wrażeń - Lot na płaskowyżem Nazca, wizyta w
Inkaskim Muzeum, spotkanie z szamanem, podroż nadmorskimi klifami do Arequipy…
Trasa dłuższa niż dzisiejszego dnia, licząca ok. 570 km… Trzeba zatem trochę
się zdrzemnąć, choć ze spaniem w pierwsze dni jest ciężko.. Zmiana czasu o 7
godzin do tyłu robi swoje.. Organizm ma trudności z przestawieniem się na inną
porę dnia, ale z czasem to minie.. Po godzinnej rozmowie powoli kierujemy się
do swoich pokoi na zasłużony odpoczynek.. Rano trzeba wstać przed godziną 5-tą…
Dobranoccc i do jutra!!...
Koniec cz.I
C.D.N…
Świetna relacja z wyprawy do Peru i piękne zdjęcia. Mogliśmy przez dłuższą chwilę poczuć się, jakbyśmy znowu tam byli :)
OdpowiedzUsuń