Zdjęcie:

sobota, 10 września 2011

Od Starorobociańskiego po Wołowiec cz.VII

TATRY  ZACHODNIE


Szczytami 5-ciu dwutysięczników czyli wielka pętla

CZ.VII 
DZIURAWA PRZEŁĘCZ  - WOŁOWIEC


   Hej za mną w Tatry! W ziemię czarów,
            Na strome szczyty gór.
Okiem rozbijem dal obszarów,
            Czołami sięgniem chmur.

Ponad przepaście nasza droga,
            Odważnie, bracie mój!
Od ludzi dalej - bliżej Boga
            Ha, już jesteśmy - stój! ....

Uczucie wzniosłe, niepojęte
            W piersi nie mieści się.
i jakieś tchnienie wonne, święte
            W niebiosa serce rwie.

Oddalonemu od trosk ziemi
            Zda się, że niebios próg,
Że stanął między wybranemi,
            Że tu zamieszkał - Bóg.
                                                                 fragment wiersza "W Tatry" - Władysław Ludwik Anczyc
Minęła godzina 14.30, gdy stanąłem u podnóża wschodniego zbocza Wołowca, po wcześniejszym pokonaniu Dziurawej Przełęczy.. Od widocznego miejsca (fotka poniżej) stromego wzniosu kamienistej ścieżki szlak turystyczny czerwony czerwonego szlaku na szczyt Wołowca, droga prowadzi już tylko w górę bez jakichkolwiek wypłaszczeń.. Orientacyjnym znakiem początku podejścia, a zarazem początkiem stromego zbocza, jest graniczny słupek o numerach 248/4, stojący na szczycie skalnego czubka widocznego na fotce poniżej.... Odpoczywając chwilkę na skalnym głazie zauważyłem jak od strony Dziurawej Przełęczy, dość szybkim i sprawnym marszem, zbliża się w moją stronę jeden chłopak z czwórki młodych Słowaków, których poznałem na przełęczy... Po chwili jest już przy mnie... Siada obok by odpocząć przed stromym podejściem na Wołowiec.. Pytam czy coś się stało, że pozostawił kumpli i tak szybko "zasuwa" pod górę.?.. Młodzieniec tłumaczy mi, że koledzy idą powoli, a on jest umówiony ze znajomymi na parkingu samochodowym w Dolinie Chochołowskiej o godz.17.30. Musi więc sam "wyciągać nogi", aby tam dojść na czas.. Siedzimy jeszcze momencik i ruszamy obydwaj pod górę.. Mamy z tego miejsca do pokonania 228 metrów przewyższenia na odcinku o długości ok.800 m... Ufff, będzie walka z tym zboczem... Podejście w tym miejscu bardzo strome.. Szlakowa ścieżka kluczy pomiędzy dużymi kamieniami i skalnymi blokami..

      
Momentami ścieżka staję się tak stroma, że bloki skalne mam przed samym nosem.. Ufff..tutaj mozolnie trzeba się wspinać pod górę..

      
Po kilkudziesięciometrowym podejściu na ten skalisty, stromy, skalny czub, ścieżka szlak turystyczny czerwony czerwonego szlaku przechodzi w łagodny trawers, lekko wznoszący się południową stroną zbocza Wołowca, w kierunku kolejnego skalistego wypiętrzenia...

      
Spoglądam co jakiś czas w górę... Robię zbliżenie na Wołowiec.. Szczyt Wołowca zdaje się być tak blisko.. Niestety to tylko pozory.. Tak naprawdę, to z tego miejsca absolutnie nie widać samego wierzchołka Wołowca.. Przesłania go krzywizna zbocza, które piętrzy się kolejnymi wzniesieniami i garbami grzbietowymi.. Jak się później okaże, wierzchołek kulminacyjny będzie widoczny dopiero na 150-200 metrów przez samym wejściem na niego..

   
Wędruję wąskim trawersem omijając kolejne niewielkie, wypiętrzone formacje skalnego zbocza...

      
Jakość ścieżki szlakowej na tym odcinku pozostawia wiele do życzenia... Biegnąca stromo, momentami skrajem osuwiska, ścieżka szlak turystyczny czerwony czerwonego szlaku zasłana jest plątaniną korzeni kosówki oraz usuwającym się spod nóg skalnym rumoszem... Nie ułatwia to stromego podejścia, a wręcz skutecznie je utrudnia...

      
Wspinam się w górę zboczem naszpikowanym niezliczoną ilością mniejszych i większych skalnych głazów... Młody Słowak wędrujący kilkadziesiąt metrów przede mną, znika za skalnym załomem.. W tym momencie, gdzieś z rejonu skał piętrzących się nade mną po prawej stronie szlakowej ścieżki, dolatuje do mych uszu wyraźny, przenikliwy gwizd... Przystaję i rozglądam się wokół.. Początkowo mój wzrok niczego nie napotyka... Drugie przeciągłe gwizdnięcie... Teraz patrzę uważnie w tamtym kierunku skąd dobiega i ...mam go !!!.. Kilkanaście metrów powyżej, na zboczu usłanym skalnymi blokami, zauważam doskonale maskującego się na tle skał i i murawy naskalnej, dużego świstaka, wyglądającego ciekawie zza kamiennych głazów... Szybko robię zbliżenie i pstrykam fotkę... Drugiego zdjęcia już nie mam szans pstryknąć... Świstak jak szybko się pokazał, tak szybko zniknął w skalnych szczelinach...
   
Nie mogę w tym momencie pozostawić owego spotkania bez "echa" lub jak kto woli, bez "gwizdu".... Muszę zatem w kilku zdaniach opowiedzieć o futrzastym, pogwizdującym mieszkańcu naszych Tatr...
Świstak tatrzański, zanim bliżej został opisany przez człowieka, należał do zwierząt łownych. Znana była jego użyteczność od najdawniejszych czasów. Od okresu wnikania pierwszych myśliwych w strefę ponad granicę lasu, zwłaszcza po piętro hal, stanowiące siedlisko tego gryzonia. Mięso, skóry, a nade wszystko tłuszcz zwany sadłem, należały do pożądanych i poszukiwanych produktów. Brak komunikacji pierwotnych użytkowników terenów tatrzańskich, powodował pełne uzależnienie przeżycia, od możliwości zdobycia koniecznego jedzenia na miejscu. Osadnictwo polskie dotarło pod Tatry końcem XVI w. i mieszkańcy pobliskich wiosek korzystali z tych Gór Wolnych. Można przyjąć, że wraz z początkiem wnikania człowieka w Tatry, w tym pasterzy, górników i innych, następowały kontakty ze zwierzyną. Przyjmuje się, że właśnie z pasterzy wywodzili się pierwsi górscy myśliwi. Ci polujący na świstaki zwani byli świszczarzami.. Pierwszy dość dokładny opis świstaka tatrzańskiego podał Zejszner (1849). 
Wspomniany autor tak go opisuje: ,,Z kozłem dzikiem na wysokich turniach żyje świstak (Arctomys alpinus, la Mannotte, Murmeltier). Osobliwe to zwierzątko wygląda jakby składało się z dwóch innych; łbem podobne myszy, resztę ciała niedźwiedziowi, pokryte długim włosem nie różniącym się od szopów. Górale nazywają go świstakiem dla jego szczególnego szczekania, pojedyncze bowiem głosy szczekania tego tak są ściągnięte, że mają wielkie podobieństwo do świstu... W holach Tatrowych robi świstak bardzo długie nory, te wyściela mchem, trawą i podobnie jak wiele zwierząt, odbywa sen zimowy. Z końcem lata znosi do jam swoich liczne zapasy korzonków, i niemi utuczony, doszedłszy nadzwyczajnej otyłości,zasypia w tej zimowej siedzibie i dopiero wczesną
wiosną budzi się zupełnie wychudły...
Żywi się owocami i korzonkami, trawa-
mi. Zamieszkuje w Alpach i w górach
Karpackich w dolinie zwanej Świszcza.
Od jesieni do wiosny przesypia prawie
sześć miesięcy snem tak twardym, że
żadną miarą zbudzić go nie można.....
Przeciągłe i przenikliwe gwizdy śwista-
ków od zawsze wypełniały tatrzańskie
doliny. Od tych charakterystycznych odgłosów, pochodzi polska nazwa
gatunkowa - świstak. Z nazwą tych
zwierząt związane są też liczne nazwy
topograficzne w Tatrach: Świstowa
Czuba, Świstówka,Świstowa Dolina,itd.
co potwierdza fakt ich licznego wystę- powania w tych częściach gór. Z racji swej niezwykłej czujności, świstaki na swe ostoje wybierają miejsca, skąd   mogą swobodnie mogą obserwować  okolicę. Jako punkty obserwacyjne najczęściej wykorzystują duże głazy. Świstaki lubią wygrzewać się w słońcu i dlatego zasiedlają zbocza południowe i południowo-zachodnie. Gatunek ten nie występuje na stokach o zbyt małej miąższości gleby i nachyleniu powyżej 40°.. W Tatrach zwierzęta te żyją na wysokości od 1500 do 2300 m n.p.m. Większość ich stanowisk zlokalizowana jest w piętrze hal, tj. powyżej 1800 m n.p.m. Świstak ma masywną i zaokrągloną sylwetkę. Długość tułowia wraz z głową wynosi 30–60 cm, a ogona 10–25 cm. Ciężar ciała dorosłego osobnika waha się pomiędzy 5 a 7 kg. Całość pokryta jest dwoma typami włosów tworzących futerko. Ciemnym i zwartym podszerstkiem oraz dłuższymi i rzadszymi włosami okrywowymi. Na każdym włosie występują trzy różne barwy, u podstawy czarna, później ruda, znów czarna i beżowa. Świstaki żyją w rodzinach lub koloniach, z których każda składa się z pary rodzicielskiej i młodych z dwóch ostatnich miotów. Świstaki w Tatrach spotkać czy wypatrzeć nie jest łatwo. Częściej udaje się usłyszeć ich gwizdy. W okresie słonecznych dni świstaki bardzo chętnie wygrzewają się na kamieniach, a w razie upału pozostają w ich cieniu. Kulminacja aktywności w lecie przypada na godziny ranne i popołudniowo-wieczorne, a na wiosnę i w jesieni na godziny południowe. Dzięki dobrze rozwiniętemu zmysłowi wzroku świstaki już z daleka mogą dostrzec potencjalne zagrożenie i ostrzec pozostałych członków kolonii. Zaalarmowane zwierzęta szybko uciekają do swych nor, skąd po chwili znów się wyłaniają. Po upewnieniu się, że niebezpieczeństwo minęło, powracają do przerwanych czynności, z których 60–70 proc. w ciągu dnia pochłania żerowanie, a reszta przypada na zabawy, odpoczynek i dzienną toaletę (iskanie, drapanie itd.). Świstak tatrzański wielokrotnie znajdował się na skraju wyginięcia. Obecnie według nomenklatury Światowej Unii Ochrony Przyrody (IUCN) świstak zaliczany jest do gatunków zagrożonych a co zatem idzie jest pod ścisłą ochroną...

   
Rozglądając się jeszcze za tym futrzanym mieszkańcem skalnych piargów, spoglądam w kierunku Dziurawej Przełęczy, skąd niedawno rozpocząłem wspinanie się zboczem Wołowca.. Garbaty grzbiet skalnej grani ciągnie się w stronę szczytu Łopaty..

   
Bardziej w prawo, po słowackiej stronie, coraz rozleglejsza z tej wysokości panorama na Kocioł Jamnickich Stawów z widoczną taflą szmaragdowej wody większego z nich czyli Jamnickiego Stawu Niżniego.. Dolinę zamyka od strony południwo-wschodniej, masyw słowackich Otargańców..

   
Młody Słowak, który wspina się kilkanaście metrów przede mną, także co jakiś czas przystaje.. Jest stromo...bardzo stromo...kamieniście...i upalnie... Szlakowa ścieżka prowadzi niemalże prosto do nieba.. Wszystko to sprawia że wędrówka pod górę dłuży się i zdaje nie mieć końca...

      
Po kolejnych 200 metrach podejścia, mijam młodego Słowaka, który usiadł i popija mineralkę... Pstrykam kolejne fotki na południową stronę... Garb przełęczy i Kocioł Jamnickich Stawów  oddalają się coraz bardziej...

      
Kilkadziesiąt metrów powyżej ponad moją głową, wypiętrza się kolejny skalny czub..

   
Oddalona dotąd od skraju urwiska ścieżka szlak turystyczny czerwony czerwonego szlaku, w rejonie skalnego wypiętrzenia zbliża się dość niebezpiecznie do krawędzi grani, od której opada niemalże pionowa, kilkusetmetrowa skalna ściana północnego zbocza Wołowca, do Wyżniej Doliny Chochołowskiej..

      
Osuwisko przy samej krawędzi grani oraz drobny skalny żwirek pod nogami, wymuszają odruchowo wzmożoną uwagę podczas przechodzenia tego miejsca..

   
Mijam ten zdradliwy odcinek szlaku... Ścieżka ponownie oddala się kilka metrów od krawędzi grani.. Stromym zboczem podchodzę w stronę szczytu... Południowe zbocza Wołowca, opadające do Kotła Jamnickich Stawów, porośnięte są w większości zieloną naskalną murawą... I choć to dopiero połowa lipca, to widać już na jej zielonym dywanie, rudziejące odcienie situ skuciny..

      
Nierówne skalne podłoże ścieżki, osuwający się drobny kamień spod stóp, to nieodłączne elementy tego odcinka szlaku... W pewnym momencie pośród kamieni, po lewej stronie szlakowej ścieżki ukazuje się biały słupek graniczny o numerach 248/6... Według mojej dokładnej mapy, to ostatni orientacyjny znak przed szczytem Wołowca.. Kolejny powinien stać na samiuśkim wierzchołku... Ta wiadomość dodaje sił... Znak, że do szczytu już niedaleko..

   
Za tymże słupkiem, stroma szlakowa ścieżka, prowadząca do tej pory od samego podnóża Wołowca w kierunku północno-zachodnim, tak jak wznosi się jego grań grzbietowa, skręca dość wyraźnie w lewo i obiera kierunek zachodni... Wychodzę na szeroki, łagodny odcinek szlaku bez skalnych głazów i kamieni.. Tylko drobny żwirek pokrywa szeroką ścieżkę, a wokół porasta zielona murawa.. Jest to kilkudziesięciometrowej długości, wypłaszczona grań grzbietowa.. Nie ma tutaj żadnych turystów, spokój, cisza... Według obliczeń, za parę minut wejdę na szczyt Wołowca, gdzie zapewne sporo ludzi będzie wypoczywało na tym popularnym wierzchołku...

      
Przechodzę kilkadziesiąt metrów przez owo wypłaszczenie, aż do ostatniego stromego podejścia prowadzącego na szczyt Wołowca.. Spoglądam w górę, gdzie na szczycie skalnej czuby wyłaniają się małe sylwetki turystów... Tam jest koniec wspinaczki...Tam jest kulminacja Wołowca 2064 m n.p.m....

    
I nagle, cały mój zapał zdobycia tego ostatniego szczytu grani, będący do tej pory siłą napędową mojego marszu, ulatuje gdzieś ponad dolinami... Uchodzi ze mnie jak powietrze z przekłutego balona... Jest to efekt świadomości, że szczyt mam w zasięgu ręki, a zarazem chęć odpoczęcia przed stanięciem na jego wierzchołku w ciszy, samotności i błogim spokoju, którego tam za parę chwil już nie znajdę wśród rozgadanej i gwarnej rzeszy turystów... Zrzucam plecak, wygodnie układam się na trawie i przez kilka minut leże sam, w absolutnej ciszy, wpatrzony w moje kochane góry, w błękitne niebo, przez które co jakiś czas przetaczają się puchowe, białe obłoki rzucając fantastyczne cienie na tatrzańskie szczyty...

   
Spoglądam na wschód, skąd maszerowałem granią Tatr Zachodnich.. Widzę szczyt Starorobociańskiego Wierchu, Kończystego, Jarząbczego Wierchu, Łopaty.... Teraz dopiero uzmysławiam sobie jak długą drogę przebyłem...

   
Na południu po słowackiej stronie wypiętrza się potężny masyw Otargańców, rozdzielający dwie piękne słowackie doliny - Raczkową i Jamnicką...

   
....a w kierunku południowo-zachodnim, wznoszą się majestatyczne wierzchołki słowackich Rohaczy - Ostrego i Płaczliwewgo. To kolejne cele mojej następnej wyprawy w Tatry Zachodnie, o których będzie także wspaniała relacja..już niedługo..... U podnóża Ostrego Rohacza ukazuje się niewidoczny do tej pory, drugi z Jamnickich Stawów - Jamnicki Staw Wyżni...

   
Zbliżenie na szlakowe podejście w kierunku szczytu Ostrego Rohacza (2088 m n.p.m).. Przejście Słowackimi Rohaczami od Wołowca po Smutną Przełęcz to taka słowacka Orla Perć. Najtrudniejsze przejście w Tatrach Zachodnich, wymagające dobrej kondycji, obeznania z górami i sporej sprawności, a przede wszystkim wyzbycia się lęku przed wieloma dużymi ekspozycjami.. Opiszę to przejście szczegółowo w jednym z kolejnych blogów.. 

   
      Jest piękne, ale piękne chwile nie trwają wiecznie... Widzę jak z dołu podchodzi młody Słowak, z którym wspólnie "wdrapujemy" się na Wołowiec.. On wypoczął troszkę niżej a ja tutaj, więc zbieram się razem nim i podchodzimy na ostatni już skalny czubek, stromą, kamienistą szlakowa ścieżką... Za nim już tylko kulminacja Wołowca !!!.. Powyżej na szczycie widać  stojących turystów, podziwiających piękne panoramy z wierzchołka Wołowca..

   
W końcu po mozolnym, 30-minutowym podejściu od Dziurawej Przełęczy na szczyt Wołowca, staję na jego szerokim i stosunkowo płaskim wierzchołku.. Na szczycie kilkanaście osób. Spoglądam na zegarek i z niedowierzaniem stwierdzam, że mam doskonały czas w porównaniu z tym co zakładałem podczas planowania wyprawy. Jest dokładnie godzina 15-ta .. Mój plan zakładał dotarcie tutaj, po przebyciu ok.18 km trasy od Doliny Chochołowskiej, Starorobociańskiej poprzez grań główną na szczyt Wołowca, na godzinę 16-16.30... Nadrobiłem zatem ponad godzinę... Ale na podsumowania przyjdzie czas później.. Do samochodu jeszcze daleko...  
  
      
 Słupek graniczny o numerach 248/8, stojący przy krawędzi grani obok ścieżki szlakowej, upewnia mnie że nie pomyliłem szczytów.... To na pewno Wołowiec !!.. Wierzchołek to rozległe, szerokie wypłaszczenie. Na początku szczytowego wypłaszczenia od strony wschodniej, widnieje słupek graniczny o wyżej wymienionych numerach, natomiast w centralnym punkcie szczytu stoi słupek graniczny o numerach II/249..

      
Oto szczyt! już poza mną stroma ścieżka. Spocznę!
Na traw nikłej pościeli kładę się i dyszę:
Pode mną las - i łąki; nad sobą mam ciszę.
Ojcowizny niebieskiej błonie bezobłoczne.
 
Nasiąkły blaskiem przestwór, niby kryształ płynny
Czoło me uznojone rzeźwym tchem oblewa;
Na stokach gdzieś ruszone ledwie szumią drzewa,
Niebu niosące w hołdzie dank Ziemi powinny.
 Cisza, jak gdyby myśli - i ziół wątłych krocie,
Dzień jesienny w pogody swej roztapiał złocie
pokój dokoła siał, by mak, przez sito...
 
Hej, tak kiedyś na inszym zobaczyć się szczycie
I jak teraz oczyma - duchem, patrzeć w Życie,
W tajemnicy przedwiecznej zagadkę - odkrytą!...
                                                                                     SZCZYT-M.Wolska

   
Rozłożyłem się na trawie z dala od turystów... Wierzchołek rozległy a ludzi kilkunastu, zacisznego miejsca na zielonej murawie sporo.

   
 Zanim zacznę sesję foto górskich panoram, roztaczających się wokół całego szczytu, parę zdań o Wołowcu..
Wołowiec (2064 m n.p.m) jest zwornikiem dla trzech grani: od wschodu grani głównej z Jarząbczym Wierchem i Łopatą, od południowej strony grani głównej z Rohaczami oraz biegnącej w północnym kierunku bocznej połnócnej grani Wołowca przez Rakoń i Grzesia do Bobrowca. Ten jeden z najwyższych szczytów polskiej części Tatr Zachodnich wznosi się nad dolinami: Chochołowską, Rohacką i Jamnicką. Od Ostrego Rohacza oddziela go Jamnicka Przełęcz (1908 m), od Łopaty Dziurawa Przełęcz (1827 m), od Rakonia przełęcz Zawracie (1863 m). Kopulasty masyw zbudowany z silnie zdeformowanych skał metamorficznych (alaskity, mylonity) został w plejstocenie podcięty z trzech stron przez lodowiec. Stale przebywają na nim kozice, a piarżyska po północnej stronie szczytu zamieszkują świstaki. Wysokość szczytu dokładnie zmierzono już w 1820 r., a sam szczyt był ważnym punktem triangulacyjnym. Dawniej zbocza Wołowca były wypasane, wchodziły w skład Hali Chochołowskiej. Przez polskich pasterzy szczyt ten nazywany był przeważnie Hrubym Wierchem. Taką nazwę tego szczytu podaje Ludwik Zejszner, który utrzymywał stałe kontakty z ludnością góralską. Słowaccy pasterze nazywali go Wołowcem i ta nazwa zwyciężyła, gdyż znalazła się na mapach sporządzonych przez austriackich kartografów. Z map tych nazwę wzięli polscy badacze Tatr i turyści, od nich przewodnicy zakopiańscy, którzy ją rozpowszechnili. Pierwsze odnotowane zimowe wejście zostało dokonane przez węgierskich taterników w 1906 roku – Imre Barczę z towarzyszem.

   
 Przez szczyt przechodzą dwa szlaki turystyczne, trzeci dołącza do niebieskiego na północnym grzbiecie
szlak turystyczny niebieski – niebieski szlak, prowadzący boczną granią z Grzesia  przez Dlugi Upłaz i Rakoń na Wołowiec, a dalej wspólnie z czerwonym na Jamnicką Przełęcz i do Doliny Jamnickiej.
-Czas przejścia z Grzesia na Wołowiec: 1:45 h,  1:30 h
-Czas przejścia z Wołowca do Rozdroża w Dolinie Jamnickiej: 1:35 h,  2:05 h
szlak turystyczny czerwonyczerwony szlak biegnący główną granią, prowadzący z Rohaczy przez Smutną Przełęcz na Wołowiec (od Jamnickiej Przełęczy razem z niebieskim), a dalej wzdłuż granicy na Łopatę, Jarząbczy Wierch i Kończysty Wierch.
-Czas przejścia z Rohacza Ostrego na Wołowiec: 1:50 h, z powrotem 1:45 h
-Czas przejścia z Wołowca na Jarząbczy Wierch: 2:10 h, z powrotem 1:50 h
szlak turystyczny zielonyzielony szlak z Polany Chochołowskiej przez Wyżnią Dolinę Chochołowską, wyprowadzający na grzbiet pomiędzy Rakoniem a Wołowcem. Stąd dalej szlakiem niebieskim. Czas przejścia: 2:40 h,  2:05 h
Szlaki wejściowe (oprócz szlaku przez Rohacze) są pozbawione większych, technicznych trudności, natomiast wymagają pokonania dużej odległości i różnicy wzniesień oraz dobrej kondycji. Na szczycie odbywa się masowy ruch turystyczny, szczególnie od strony słowackiej – co jest efektem wybudowania w latach 1968-1970 szosy Zuberec-Zverovka, która dochodzi do stóp Rakonia i Wołowca. Skutkiem tego jest tzw. "erozja turystyczna" wokół szczytu.

   
Mija kwadrans.. Biorę aparat i posuwając się zgodnie z ruchem wskazówek zegara, rozpoczynam sesję foto ze szczytu Wołowca. Z dość obszernego i płaskiego wierzchołka roztacza się bardzo rozległy widok. Janusz Chmielowski w 1898 pisał: "Widok ze szczytu Wołowca jest nadzwyczaj interesujący (...), ku południowemu zachodowi wachlarzowato rozłożona grupa urwistych Rohaczów (...), ku wschodowi Tatry Wysokie przedstawiające się jakby olbrzymia wyspa skalista..."..
Kierunek wschód: W dali na ostatnim planie Tatry Wysokie ze Świnicą i Mięguszowieckim Szczytem, przed nimi od lewej: Ciemniak, Tomanowy Wierch, Smreczyński Wierch, Starorobociański Wierch za nim Bystra , dalej po prawej Raczkowa Czuba i masyw Otargańców, przez nimi na drugim planie od lewej: Czubik, Konczysty Wierch, Jarząbczy Wierch, na pierwszym planie szczyt Łopaty i jej północna grań z Czerwonym Wierchem..

   
Kierunek południowy wschód: od lewej - w dali Bystra, bliżej Jarząbczy Wierch, Raczkowa Czuba, grań Otargańców..

   
Kierunek południowy: od lewej - w dali grań Barańców ze szczytami- Mały Baraniec, Klin, Szczerbawy i Baraniec, przed nimi Rohacze- Ostry i Płaczliwy..

   
Kierunek południowy i południowy-zachód: Od lewej - Ostry Rohacz, Rohacka PrzełęczPłaczliwy Rohacz, Smutna Przełęcz, malutki wierzchołek Jałowieckiej Kopy, Jałowiecki Przysłop, Trzy Kopy, Banówka, Pachoł, Spalona Kopa, w dole Stawy Rohackie .. Następny fotoreportaż właśnie o tym przepięknym szlaku nad Rohackie Stawy.   .

   
Kierunek południowy-zachód i zachód: od lewej Smutna Przełęcz, malutki wierzchołek Jałowieckiej Kopy, Jałowiecki Przysłop, Trzy Kopy, Banówka, Pachoł, Spalona Kopa, Mały Salatyn, Salatyński Wierch, Brestowa, Skrajny Salatyn, w dole Dolina Spalona z Rohackimi Stawami

      
Kierunek zachód i północny-zachód: Rohacka Dolina nad nią w dali po lewej Mały Salatyn, Salatyński Wierch, Brestowa, Skrajny Salatyn, a po prawej grzbiet ze wzniesieniami Skrajny Szyndlowiec i Przedni Zabrat.. 
W dole w Rohackiej Dolinie malutkie jeziorko Czarna Młaka przy słowackim bufecie Tatliakova Chata..

      
Kierunek północny-zachód i północ: od lewej Skrajny Szyndlowiec i Przedni Zabrat, Rakoń, za nimi pośrodku niższa Jaworzyna i wyższa Osobita, w prawo Krasne, Kwaśny Róg, Róg i Grześ..

   
Zbliżenie na szlak z Wołowca w kierunku Rakonia - moja droga powrotna do Doliny Chochołowskiej..

   
Zamykamy pętelkę panoram wokół Wołowca.
Kierunek północny: Dolina Wyżnia Chochołowska w dali masyw Kominiarskiego Wierchu.. 

   
...i powrót na kierunek wschodni na grań Tatr Zachodnich oraz Tatry Wysokie...

   
Usiądę jeszcze na skale, popatrzę na szczyty wysokie..
Spojrzę na tafle jezior w Rohackiej Dolinie głębokiej..
Dotknę ręką obłoków, zachłysnę się wiatru powiewem..
I zejdę w zielone doliny, kołysany potoku śpiewem..
                                                                                                            Jędrek A.D
   
Kończy się mój półgodzinny pobyt na szczycie Wołowca. Na zegarku 15.30...

   
Rozmawiam jeszcze chwilę z młodym Słowakiem, z którym wspólnie podchodziliśmy na szczyt.. Żegnamy się przyjacielsko i rozstajemy w pogodnych nastrojach.. Ja schodzę szlak turystyczny niebieski niebieskim szlakiem, kamienistą, szeroka ścieżka grzbietową, północnym zboczem Wołowca w kierunku Rakonia....

   
Szlak opada tutaj dość stromo, lecz bez niespodzianek w postaci większych bloków skalnych.. Trzeba jedynie uważać na ujeżdżający spod butów skalny żwir, który może spowodować utratę równowagi i zaliczenie kontaktu tyłka z podłożem....

   
Schodząc spoglądam jeszcze w lewo, gdzie po słowackiej stronie ukazuje swe malownicze oblicze, piękna Rohacka Dolina ze szmaragdowymi taflami Rohackich Stawów.. 

      
Ze szczytu Wołowca schodzi tylko troje turystów... Pustki na szlaku, lecz w miejscu niewielkiej przełęczy, gdzie do szlak turystyczny niebieski niebieskiego szlaku dołącza szlak turystyczny zielony zielony szlak z Wyżniej Chochołowskiej Doliny, słychać głośne rozmowy i śmiech.. Po 20 minutach schodzenia ze szczytu Wołowca docieram do miejsca, gdzie szlak turystyczny niebieski niebieski szlak łączy się z szlak turystyczny zielony zielonym...

   
Z daleka widzę sporą grupę turystów.. Podchodzę bliżej.. Jest gwarno i wesoło. Wieża Babel... Polski język plącze się z francuskim i słowackim... Na trawie przy szlakowym słupku siedzi grupa starszych wiekiem Polaków. Widać, że to jakiś zorganizowany, autobusowy wypad w góry... Z rozmowy wynika, iż dotarli tutaj przez Grzesia i Rakonia ze schroniska na Chochołowskiej Polanie... Dotarli i na tym koniec... Na szczyt nikt z nich już nie ma zamiaru się wspinać..

   
Całe towarzystwo porozkładało kanapki i termosy, porozbierali się "jak do rosołu" i po sprawie... Wołowiec zaliczą wzrokowo z przełęczy..    W tym miejscu jak wspomniałem, szlak turystyczny zielony zielony szlak dołącza do szlak turystyczny niebieski niebieskiego. Będę nim schodził do Wyżniej Doliny Chochołowskiej.. Orientacyjnym znakiem tego miejsca jest słupek graniczny o numerach 249/5, stojący kilka metrów powyżej szlakowskazu..

   
Ale polskie towarzystwo, to nie jedyni turyści na przełęczy... Siedzi tutaj kilku Słowaków, a także spora grupka harcerzy z Francji... Im jednak nie za bardzo do śmiechu... Widać że są "zajechani" marszem... Cześć z nich siedzi, cześć leży i ledwo zipią...Tylko jeden z nich dumnie dzierży w dłoni proporzec swojego zastępu.. Widać, że na żabich udkach i ślimakach brakuje żabojadom "kondychy"...
   
      
Część polskiej, emeryckiej ekipy, pomału zbiera się w kierunku Doliny Chochołowskiej.. Dochodzi godzina 16-ta.. Zabieram się i ja w dół ku dolinie.. Widać, że ekipa "stara ale jara", więc po drodze będzie przynajmniej wesoło.. Czeka mnie teraz kilkukilometrowe zejście, aż na parking przy wlocie do Doliny Chochołowskiej na Polanie Huciska, gdzie wczesnym rankiem pozostawiłem samochód.. Ale to już w następnym VIII i ostatnim odcinku tej wielkiej sagi o pętli Główną Granią Tatr Zachodnich... Opowiem w nim o zejściu przez piękną Wyżnią Chochołowska Dolinę do Doliny Chochołowskiej..

   
KONIEC CZ.VII
C.D.N...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz