
CZ.VI
TA PROHM (Przodek Brahmy)
czyli
Laterytowa Świątynia w objęciach Matki Natury..
czyli
Laterytowa Świątynia w objęciach Matki Natury..
…„Spowita ciężką
roślinnością gęstej, mrocznej dżungli świątynia Ta Prohm w efekcie jest
subtelna, delikatna i jakby niematerialna w swym obliczu, przywołując na każdym
kroku romantyczną aurę. Wielkie baniany i drzewa kapokowe zaborczo rozkładają
swoje gigantyczne korzenie na kamieniach, porastając ściany i tarasy, a ich
gałęzie i liście przeplatają się wzajemnie, tworząc zielony dach nad budowlami
świątyni. Pnie drzew wiją się niczym węże pomiędzy kamiennymi filarami. Ze ścian świątyni spoglądają na Ciebie nieruchomym wzrokiem nieme wizerunki bóstw i tancerzy Apsara. Gdy
idziesz, dziwny, nawiedzony urok tego miejsca oplata się o Ciebie, jak korzenie
nawinięte o mury i wieże "..... - (Patrick Furvier – 1956 rok)
Dolina Angkoru
wraz z zachowanymi w niej zabytkami okresu świetności Królestwa Khmerów, stała
się jednym z najcenniejszych i najciekawszych regionów Azji. W planach mamy
jeszcze kilka niezwykłych wędrówek po Angkorze. Podczas najbliższej z nich
odwiedzimy bajkowy kompleks świątynny Ta Prohm, gdzie ingerencję natury i zespolenie tropikalnej dżungli z
kamiennymi budowlami zachowano w stanie zbliżonym do tego, w jakim zostały
odnalezione. Malownicze połączenie korzeni drzew porastających świątynne ruiny spowodowało,
że ta największa
i najbardziej mistyczna budowla okresu angorskiego pozostawiona siłom przyrody,
stała się jedną z najczęściej odwiedzanych
atrakcji całego kompleksu Angkoru. My też tam
zawitamy. W trakcie
wędrówki po świątyni Ta Prohm będę opowiadał o historii jej powstania,
strukturze architektonicznej, znaczeniu religijnym oraz tajemnicach związanych
z tą budowlą, jednak na początek, celem zobrazowania i wprowadzenia w
egzotyczny, a czasami nierealny świat zielonej dżungli otaczający świątynne
budowle, pokażę kilka niezwykłych i niesamowitych zdjęć Ta Prohm, wykonanych z
powietrza… A oto i one..
Autorami tych niezwykłych fotek świątyni Ta Prohm są Stanislav Sedov i Dmitry Moiseenko, ludzie należący do niewielkiego zespołu
rosyjskich entuzjastów fotografii, tworzących tzw. projekt AirPanoprojekt.. Projekt AirPano koncentruje się na
tworzeniu lotniczych zdjęć panoramicznych oraz filmów video wysokiej
rozdzielczości, robionych z helikoptera, samolotu, sterowca, balonu, a także z
niewielkich latających dronów,
sterowanych drogą radiową.. Dziś AirPano
jest największym na świecie zasobem zdjęć lotniczych i panoram sferycznych 360
°, o doskonałej artystycznej i technicznej jakości obrazu... Ich prace,
obejmujące regiony całego świata, można podziwiać na stronie http://www.airpano.com.. W ciągu
najbliższych dwóch lat AirPano
stworzy fotograficzne i lotnicze panoramy oraz wirtualne wycieczki z
najważniejszych miejsc na świecie.
Prezentowane zdjęcia świątyni Ta Prohm wykonano kamerą umieszczoną na
niewielkim helikopterze-dronie, sterowanym falami radiowymi... Robią
niesamowite wrażenie, a dzięki widokowi świątyni z lotu ptaka możemy docenić
jej niezwykłość....
Rosjanie zaprezentowali panoramy sferyczne świątyni Ta Prohm z
powietrza, z wysokości kilkudziesięciu metrów, ja natomiast postaram się
pokazać świątynię Ta Prohm z wysokości 1,84 cm czyli z poziomu mojego wzrostu i
myślę, że będzie to nie mniej ciekawa ekspozycja.. Zatem ruszamy na spotkanie z
nieujarzmionym obliczem kambodżańskiej dżungli, porastającej świątynny kompleks
Ta Prohm…
..

Po smacznym lunchu, skonsumowanym w jednej z lokalnych restauracji na
terenie Angkoru oraz uzupełnieniu płynów w organizmie, szybko mija zmęczenie
poranną wyprawą do Angkor Thom.. Dodatkowy zapał do kolejnej wędrówki
zaplanowanej na dzisiejsze popołudnie wzbudza fakt, iż będzie to spotkanie z
niekwestionowanym królestwem potężnych drzew Kapokowych, Figowców, dyniowców Tetramelaceae,
których olbrzymie konary niczym wężowe sploty obejmują świątynne budynki Ta
Prohm, przedzierając się przez dachy, okna i wyrastając w najmniej
spodziewanych miejscach – istny raj dla fotografów...!!!
Dotarcie do kompleksu Ta Prohm nie sprawi większych trudności, ponieważ
położony jest on odległości około 1 kilometra na wschód od zabytkowego obszaru
Angkor Thom, który skończyłem zwiedzać godzinę wcześniej, przed popołudniowym
lunchem.. Z niewielkiej khmerskiej restauracyjki, pod czujnym okiem
kambodżańskiego przewodnika, całą grupką ruszamy w stronę kompleksu Ta Prohm.
Poniżej - Mapka sytuacyjna obszaru
Archeologicznego Parku Angkoru, po którym się poruszamy..
Po paru minutach marszu wygodną, asfaltową dróżką, wiodącą przez tereny
Angkorskiego Parku Archeologicznego, docieramy pod pierwszy pas czerwonych,
laterytowych murów.. Otaczają one teren kompleksu Ta Prohm, zalegający na
powierzchni ok. 65 hektarów.... Pośrodku muru wznosi się na wysokość około 20
metrów wejściowa brama-gopura, zwieńczona u góry czterema wizerunkami
kamiennych twarzy bodhisattwy Awalokiteśwara, tak dobrze znanymi z poprzedniej
wędrówki po świątyni Bayon.. Jest to zachodnie wejście na teren Ta Prohm, jedno
z 4-ech zabudowanych w zewnętrznym pasie świątynnych murów, okalających cały
obszar kompleksu.. Owe cztery wejściowe bramy-gopury tak po prawdzie istnieją już
tylko teoretycznie i na architektonicznym planie Ta Prohm widnieją w
świątynnych murach, w tzw. punktach kardynalnych czyli ukierunkowanych w cztery
strony świata. Jednak obecnie realny dostęp na obszar Ta Prohm jest możliwy tylko
od strony wschodniej i zachodniej, ponieważ większość dawnego, kilkudziesięcio
hektarowego terenu świątynnego kompleksu wchłonęła zielona roślinność dżungli..
Nasza wędrówka przez kompleks Ta Prohm będzie zatem przebiegać z zachodu na
wschód…
Zanim wejdziemy na rozległy obszar kompleksu Ta Prohm, przedstawię zarys
układu linii murów oraz rozmieszczenie budowli, by móc lepiej poznać
poszczególne strefy obiektu, przez które będziemy wędrować..
Na całym terenie Ta Prohm, obejmującym powierzchnię ok. 65 hektarów, pod
koniec XII i na początku XIII wieku zbudowano szereg długich, niskich budynków,
stojących na jednym poziomie.. W ówczesnych czasach był to obszar znacznego
miasta. Wszystko to wzniesiono na planie prostokąta o wymiarach 1000m x 650m i
opasano 4-metrowej wysokości murem z laterytu.. W każdej ze ścian zabudowano
kamienne bramy-gopury zwieńczone wieżami (przez zachodnią gopurę właśnie
wkroczyłem na tereny Ta Prohm). W czasach świetności szczyty wież zdobiły
kamienne twarze, spoglądające na 4 strony świata, podobne do tych, które widzieliśmy na
gopurach w świątyni Bayon.. Część z tych wież na przestrzeni wieków zawaliła
się lub uległa znacznemu zniszczeniu.. Podobny los spotkał zewnętrzy mur,
okalający obszar kompleksu Ta Prohm.. Pozostały po nim tylko nikłe ślady, stopniowo
pochłaniane przez zieloną roślinność dżungli.. Wewnątrz tego dużego,
prostokątnego obszaru, ograniczonego laterytowymi ścianami, zabudowano jeszcze
4 prostokątne pasy murów z bramami-gopurami, otaczając kolejnymi kamiennymi „pierścieniami”
główne Sanktuarium, znajdujące się pośrodku kompleksu.. Stworzono tym samym
rodzaj świętej drogi, wiodącej przez poszczególne sektory do serca świątyni...
Poniżej - schemat całej
powierzchni Ta Prohm, ze wszystkimi pierścieniami murów i rozmieszczeniem
obiektów znajdujących się wewnątrz..
Obszar świątyni, którą dzisiaj zwiedzimy, zajmuje tylko niewielką część
całej powierzchni dużego kompleksu-miasta, wchłoniętego przez bezlitosną
dżunglę. Zalega ona na około 4 hektarach terenu, częściowo porośniętego tropikalnym
lasem.. Konstrukcja świątyni Ta Prohm jest typowa dla "płaskiej"
Khmerskiej świątyni w przeciwieństwie do świątyń-piramid, które wcześniej
zwiedzałem na terenie Angkor Thom.. Jak większość świątyń Khmerów, Ta Prohm
zorientowana jest na wschód, gdzie znajduje się główne wejście do świątyni. My
przejdziemy w odwrotnym kierunku z uwagi na naszą poprzednią lokalizację.. By nie popełnić błędu podczas dalszego opisu, muszę w
tym miejscu wyjaśnić jeszcze jedną rzecz.. Otóż, kolejność poszczególnych murów, otaczających
pierścieniami centralne Sanktuarium, liczona jest od środka do zewnątrz czyli
od wewnętrznego, najbliższego świątyni jako I ściana murów, do najdalszego,
zewnętrznego pasa murów jako V ściana murów…
Poniżej - plan świątynnego obiektu
otaczającego centralne Sanktuarium..
W objęciach zielonej dżungli…
Przez zachodnią bramę-gopurę wkraczam na teren rozległego kompleksu Ta
Prohm. Maszerując na wschód szeroką, gruntową alejką, wykarczowaną w gęstwinie
tropikalnej dżungli, zagłębiam się coraz bardziej w jej zielone rewiry... Pod gęstym
sklepieniem koron figowców i kapoków, pomimo iż jest wczesne popołudnie, panuje
zbawienny półcień, jednak ciężkie, wilgotne powietrze daje się we znaki.. Na
skroniach pojawiają się pierwsze kropelki potu.. Droga przez zieloną dżunglę praktycznie
pusta.. Co jakiś czas ponad moją głową przeskakują z gałęzi na gałąź
wszędobylskie makaki, z którymi dzisiaj już miałem przyjemność obcować.. Z
powierzchni gruntowej drogi za każdym krokiem unosi się ceglasto-czerwony
kurz.. Wysuszona, gliniasta laterytowa gleba charakteryzuje się silnym kwaśnym
odczynem, niewielką zawartością krzemionki oraz występowaniem konkrecji związków
glinu, manganu i żelaza barwiącym ziemię na kolor czerwony, stąd potoczna jej
nazwa – Czerwona gleba.. Laterytowe gleby (czerwone gleby) powstają w warunkach
gorącego, wilgotnego klimatu, na obszarach pokrytych lasami równikowymi i
podrównikowymi oraz wysokotrawiastymi sawannami.
W pewnym momencie, pośród dzikich odgłosów dżungli, skrzeku papug i
popiskiwania małp, moje ucho wyławia narastające dźwięki rytmicznej muzyki.. W
oddali, po lewej stronie drogi dostrzegam jasną plandekę, rozciągniętą pomiędzy
gałęziami drzew.. Gdy podchodzę bliżej, znam już źródło dolatującej muzyki.. Pod
prowizorycznym tropikiem, na niewielkim drewnianym podeście zasiadła 7-osobowa
grupa muzyków, grającą na regionalnych instrumentach.. Taka nasza kapela
podwórkowa.. Przed „liderem” zespołu na drewnianym pniaku duża, srebrna waza na
datki od turystów, a obok kilka płyt CD I DVD „promujących” ich utwory..
Kakofonia pobrzdękiwań absolutnie nie w moim muzycznym guście.. Ani to pop, ani
rock, blues, soul czy reggae.. Muzyka bardziej przypominająca połączenie eksperymentalnego
utworu Kabaretu Łowcy.B, granego na bębnie od pralki, rurze odkurzacza i kilku pokrywkach
garnków, ze wstępną fazą strojenia instrumentów przez ludową kapelę z Nowego
Sącza.. Tak więc, by moje uszy nie cierpiały zbyt długo, szybko oddalam się od
tej egzotycznej, muzycznej ekipy..
Po kilku minutach marszu główną alejką biegnącą przez dżungle w kierunku
świątynnego kompleksu Ta Prohm, pośród zieleni drzew ukazuje się kamienna
budowla z charakterystycznej, czerwonej skały osadowej – laterytu..
Docieram do dwupoziomowego, kamiennego tarasu, otoczonego z dwóch stron
fosą.. Postawiono na nim okazały, ponad 50-metrowej szerokości gopuram–pawilon
wejściowy o kształcie krzyża, z wydłużonymi ramionami bocznymi w formie galerii..
Jest to kolejna brama przejściowa prowadząca w kierunku głównego Sanktuarium,
zabudowana w IV pasie murów otaczających główne miejsce świątyni Ta Prohm..
Tak jak w poprzednich relacjach, w trakcie zwiedzania będę opowiadał o
historii oraz pracach archeologicznych prowadzonych dawniej i obecnie na
terenie świątynnego kompleksu.. Nie zabraknie także lekcji botaniki czyli co
rośnie, jak rośnie i dlaczego rośnie w rejonie Ta Prohm.. Ruszajmy zatem w
niezwykłą wędrówkę przez świątynny obszar, gdzie większość terenu oraz zabytkowe budowle pozostały
nietknięte przez archeologów, z wyjątkiem udrożnienia przejść dla zwiedzających
i strukturalnego wzmocnienia niektórych ścian, by zapobiec ich całkowitemu
zniszczeniu. Mam nadzieję, że wkraczając za mury świątyni Ta Prohm pozostawione
w naturalnym stanie, choć po części przeżyję doznania ówczesnych odkrywców, którzy
w połowie XIX wieku po raz pierwszy ujrzeli te zabytki…
Przecieram
zaparowany aparat i przechodząc wąskim
przejściem wzdłuż laterytowych ścian wkraczam na rozległy plac, zalegający wewnątrz
IV prostokąta kamiennych murów świątynnego kompleksu Ta Prohm..
Za kamiennym, laterytowym murem…
Obszar otoczony laterytowymi ścianami IV pasa murów zamyka się na planie
prostokąta o bokach 250 m x 170 m i ma powierzchnię ok. 4,2 ha.. Jest to
praktycznie ścisłe otoczenie serca świątyni Ta Prohm – głównego Sanktuarium,
które znajduje się pośrodku, za linią dwóch kolejnych, ciasno zabudowanych
ścian kamiennych murów.. W linii prostej do głównego Sanktuarium jest z tego
miejsca ok. 130 metrów, jednak aby tam dotrzeć, muszę pokonać kilka wąskich
przejść mijając liczne sale, pomieszczenia, dziedzińce między murami oraz bramy
w trzecim, drugim i pierwszym pasie murów. Według mojej mapki i turystycznego
informatora niektóre obszary świątyni są w ogóle niedostępne, a inne są
dostępne jedynie jako wąskie, ciemne fragmenty bez wyjścia. Trzeba zatem
trzymać się wytyczonych tras..
Wewnętrzny dziedziniec położony pomiędzy IV i III pasem kamiennych murów
został w znacznym stopniu oczyszczony z roślinności tropikalnego lasu i tylko
na jego skajach, przy ścianach murów, pozostawiono pojedyncze okazy potężnych
dyniowców (spungów), drzew kapokowych i figowców.. Przez środek dziedzińca
poprowadzono coś w rodzaju kamiennej rampy o szerokości ok. 4 metrów, która biegnąc
w linii prostej łączy wejściowy gopuram IV obudowy murów, z kolejnym wejściowym
gopuramem zabudowanym w III pierścieniu murów otaczających główne Sanktuarium..
Ów wygodny, szeroki chodnik ciągnący się na długości 50 metrów, wyłożono
gładkimi płytami z piaskowca, a wzdłuż jego boków zabudowano kamienne
balustrady w formie mitycznych węży Naga. Bloki podporowe balustrady ozdobiono
płaskorzeźbami mitycznych stworzeń.. Na terenie dziedzińca, wokół chodnika, można
dostrzec rozrzucone pozostałości po kamiennych figurach lwów i innych
ornamentach, będące dawniej zdobieniami wejściowej rampy..
Na trasie owego chodnika biegnącego przez środek dziedzińca, zabudowano
dwa poszerzenia w formie tarasów. Jeden taras na początku, drugi mniej więcej w
połowie długości.. Zatrzymuję się na drugim tarasie, pośrodku placu.. Wycieczka
Azjatów, która razem z naszą grupką wkroczyła na teren świątyni, powędrowała w
inny sektor kompleksu, więc chwilowo na dziedzińcu zrobiło się pusto. Jest
okazja przyjrzeć się dokładniej wejściowemu pawilonowi, zabudowanemu w kolejnym
pierścieniu kamiennych murów..
Przejścia przez kamienne mury otaczające świątynne budowle, Angkorianie wznosili
w formie imponujących bram-gopuram. Zazwyczaj gopuramy projektowano na planie
krzyża, z wysoką zdobioną wieżą pośrodku i wydłużonymi bocznymi ścianami w
formie galerii. Nadproża i frontony gopuram zdobiono kamiennymi reliefami-płaskorzeźbami
bogów i mitycznych stworzeń, natomiast wejścia strzegły zazwyczaj kamienne
posągi strażników zwane dvarapalas lub
ich wizerunki wyryte na obu stronach drzwi. Spoglądam na piękny, 50-metrowej
szerokości gopuram, który nadszarpnięty zębem czasu i niszczycielską
działalnością dżungli, niewiele stracił ze swej świetności..
Kamienne portyki, niskie podcienia otwartych galerii podtrzymywane
rzeźbionymi kolumnami, zdobione wejściowe portale, dwurzędowe sklepienia, a wszystko
to porośnięte warstwą zielonego mchu i wkomponowane w tło kambodżańskiej
dżungli, wdzierającej się do wnętrz
budowli, tworzy spektakularny widok z tego miejsca...
Cała nasza grupa zbiera się teraz wokół khmerskiego przewodnika..
Ustalamy plan zwiedzania.. Większość ludzi podąży za naszym opiekunem,
wsłuchując się w opowieści związane historią świątyni, natomiast ja i Jorguś
nastawiamy się wyłącznie na fotki. Jedną z moich pasji jest geografia i
historia, więc na Indochińską wyprawę od strony wiedzy przygotowywałem się dość
solidnie już kilka miesięcy wcześniej, studiując wiele opracowań francuskich,
japońskich, kambodżańskich ekip naukowców i archeologów, zajmujących się
pracami badawczymi w Angkorze.. Poza tym pozostawiamy w grupie naszych
zaufanych „szpiegów” czyli płeć piękną, która skrupulatnie zarejestruje,
wysłucha i w razie czego nagra opowieści khmerskiego przewodnika.
...
Rozpoczynamy zatem niezwykły historyczno-fotograficzny spacer po świątyni Ta Prohm, jednym z największych, najciekawszych i najpopularniejszych zabytków w kompleksie Angkor…

Rozpoczynamy zatem niezwykły historyczno-fotograficzny spacer po świątyni Ta Prohm, jednym z największych, najciekawszych i najpopularniejszych zabytków w kompleksie Angkor…
Historia świątyni TA PROHM
Ta Prohm zbudowana została w
stylu Bayon w drugiej połowie XII i na początku XIII wieku, przez króla
Kambodży z dynastii angkorskiej Jayavarmana VII, panującego w latach 1181-1218.
Był to najpotężniejszy khmerski władca, ostatni z tzw.
"królów-budowniczych". Za jego panowania kraj dokonał największej
ekspansji terytorialnej, nastąpił wielki rozkwit nie tylko architektury, ale
także sztuki, rzeźby, poezji i nauki, a buddyzm stał się religią dominującą..
Pisałem dokładnie o historii jego panowania w poprzednim odcinku opowieści o
Angkorze..
Początkowa nazwa świątyni brzmiała Rajavihara czyli
Klasztor Króla.. W 1186 roku Jayavarman VII rozpoczął wdrażanie programu masowego
budownictwa i robót publicznych. Rajavihara ("Klasztor Króla"), dziś
znana jako Ta Prohm ("Przodek Brahmy"), była jedną z pierwszych
świątyń buddyzmu mahajana zbudowanych
w ramach tego programu. Kamienna Stela upamiętniająca jej fundację podaje datę
1186 AD.. Jayavarman VII wybudował Rajavihara na cześć swojej rodziny. Główne
sanktuarium świątyni wzniesiono ku czci matki króla. Świątynie satelitarne - północna
i południowa, postawione w trzeciej obudowie kamiennych murów, były poświęcone odpowiednio
jego starszemu bratu oraz duchowemu guru króla. W ówczesnym czasie Ta Prohm
tworzyła komplementarną parę z oddaloną o niespełna 2 km świątynią Preah Khan,
wzniesioną w 1191 roku i poświęconą ojcu króla…
(Podobizna króla Jayavarmana VII)
Kompleks Ta Prohm zalegający na powierzchni 65 ha to nie mała inwestycja
budowlana.. Przy budowie tego dużego zespołu architektonicznego pracowało ponoć
80 tys. ludzi. Według obliczeń archeologa Philippe Steina na terenie kompleksu
znajduje się 566 budynków kamiennych (rezydencji) i 288 ceglanych oraz 39 wież
zwieńczonych ozdobnymi szczytami, a także 260 posągów bóstw, nie licząc
podobizn królewskiej matki. Inskrypcja
wyryta na odnalezionej w Ta Prohm kamiennej steli głosi, że w latach
świetności, w obrębie jej murów zamieszkiwało
ok. 12 640 ludzi w tym 18 arcykapłanów,
2740 zwykłych kapłanów, 2232 asystentów nowicjuszy oraz 615 tancerzy. Kompleks obsługiwało
3140 mieszkańców wsi, a na jego potrzeby pracowało prawie 80 tysięcy wieśniaków,
w należących do niego okolicznych wioskach. Stela zauważa również, że w
świątyni zgromadzono znaczne bogactwa, w tym złoto, srebro, perły i jedwab..
Dowiadujemy się z niej, że w zamkniętym świątynnym skarbcu przechowywano
zestawy złotych naczyń o masie większej niż 500 kg, 5 ton srebra, 35 diamentów,
40 620 pereł, 4540 drogocennych kamieni szlachetnych, 876 chińskich zasłon, 512
lektyk i… 523 jedwabne parasole!
Pstrykając fotki i oglądając architektoniczne
detale khmerskiej świątyni Ta Prohm, przechodzę powoli wzdłuż wejściowego
pawilonu, zabudowanego w III strukturze kamiennych murów..
Za grupką młodych Azjatów, wąskim bocznym
przejściem przez podcienia galerii przeciskam się na kolejny wewnętrzny
dziedziniec, zalegający wewnątrz III obudowy murów..
Tutaj, pomiędzy III a II ścianą laterytowych murów,
zagęszcza się zabudowa kamiennych pawilonów i kilkunastometrowych wież-prasatów..
Centralnie za wejściowym pawilonem-gopurą wznoszą się 3 kamienne, bogato
zdobione wieże, z czterema wejściami u podstawy wychodzącymi na cztery strony
świata, zwieńczone na szczytach kopułami w kształcie pąka lotosu.. Środkowa
wieża-prasat jest kolejną bramą wejściową, wprowadzającą za mury II obudowy, w
pobliże centralnego Sanktuarium świątyni Ta Prohm.. Zanim tam się udam,
pomyszkuję troszkę po tym dość sporym dziedzińcu, „naszpikowanym” kamiennymi
pawilonami..
Po latach odkrywania i wyrywania świątyni Ta Prohm ze szponów
kambodżańskiej dżungli przez ekipy francuskich naukowców, w 1992 roku została
ona wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. W odróżnieniu od większości kamiennych budowli Angkoru, Ta Prohm
zachowała się w stanie zbliżonym do tego, w jakim została odnaleziona.. Część drzew i krzewów wycięto, ale generalnie ten zespół świątynny
postanowiono pozostawić w stanie naturalnej symbiozy z roślinnością
tropikalnego lasu... Od kilku lat w ramach projektu partnerskiego konserwacją i
restauracją Ta Prohm zajmuje się Indyjska Archeologiczna Agencja Rządowa przy
Wydziale Kultury (ASI) wraz z miejscowym Urzędem Ochrony i Zarządzania Angkorem
(Apsara).. Począwszy od roku 2013, Indyjskie ASI udostępniło zwiedzającym
większą część świątynnego kompleksu. Niektóre partie kompleksu zostały ułożone
od podstaw. W celu ochrony tego niezwykłego obiektu architektonicznego przed
uszkodzeniami i „zadeptaniem” otaczającej go przyrody przez rosnący napływ
turystów, zabudowano drewniane chodniki, platformy, podesty, a część miejsc
wygrodzono sznurowymi balustradami.. Dzisiaj jest to jeden z najczęściej
odwiedzanych kompleksów w regionie Angkoru....
Po wejściu na wewnętrzny dziedziniec rozglądam się
wokół, szukając wzrokiem dobrego miejsca do zajęcia pozycji strategicznej, z
której mógłbym „złapać” jak najwięcej w kadrze aparatu.. Po chwili namysłu
ruszam w kierunku murów, gdzie piętrzy się spora górka kamiennych bloków.. Stąd
będę miał niezły przegląd tego, co dzieje się na dziedzińcu, a przy okazji
postaram się namierzyć czerwoną koszulkę mego druha, który także gdzieś buszuje
pomiędzy zabytkowymi budowlami.. Dziedziniec wewnętrzy zalegający pomiędzy III
i II ścianą murów, otaczających główne Sanktuarium, to pas terenu o szerokości
około 25 metrów.. Jego zachodnią stronę zajmują wspomniane 3 wieże-gopury
(widoczne teraz doskonale na fotkach poniżej).. Sporo tutaj także
nieuporządkowanych kamiennych bloków, porozrzucanych po całym terenie..
Tak faktycznie, to mury III i II obudowy świątyni są Galeriami, podczas
gdy wieże narożne pierwszej obudowy oraz wieża centralnego sanktuarium tworzą tzw.
Quincunx czyli układ przestrzenny zbudowany z pięciu elementów – cztery elementy
umieszczone w rogach kwadratu i piąty umieszczony w centrum.. Poza trzema gopurami na zachodniej stronie dziedzińca, w jego
południowo-wschodnim rogu znajduje się największa budowla - Biblioteka.. Stronę
północną i południową dziedzińca zajmują, wspomniane już wcześniej, świątynie
satelitarne poświęcone odpowiednio
starszemu bratu oraz duchowemu guru króla Jayavarmana VII.. Poza tym na wschodniej
stronie znajdują się liczne małe dziedzińce, salki i krużganki… Wszystko to postaram
się powoli kolejno przejść, fotografując, filmując i opowiadając w trakcie
mojej wędrówki.. Ufff, idziemy dalej..
Jak wspomniałem, północny i południowy teren dziedzińca zajmują
świątynie satelitarne.. Podejdźmy zatem do jednej z nich, jako że właśnie w tamtym
rejonie zniknęła czerwona koszulka Jorgusia.. Za załomem murów, po ich południowej
stronie napotykam mojego druha, skrupulatnie filmującego świątynne obiekty.. Widoczna
w głębi budowla to właśnie świątynia ku czci starszego brata króla Jayavarmana
VII..
Na kamiennym, laterytowym murze dostrzegam potężne macki korzeni wysokiego
drzewa, oplatające ścianę galerii niczym olbrzymia ośmiornica.. Kiedy francuscy
naukowcy z EFEO (Francuska Szkoła Dalekiego Wschodu) wkroczyli na początku XX
wieku na tereny Ta Prohm, ujrzeli widok niezwykły.. – „Zobaczyłem ściany świątynnych budowli i
korzenie drzew połączone w jedną całość. Drzewa dosłownie wyrastają tutaj na
murze, a jeśli spróbujesz wyciąć choćby niewielki fragment tej struktury,
kamienna ściana wali się i rozpada na bloki..” - pisał jeden z uczestników
ekspedycji.. Do akcji wkroczyli botanicy.. Stwierdzono, iż świątynny kompleks został zaatakowany przez dwa dominujące rodzaje
roślinnych pasożytów - 200-letnie drzewa o nazwie Tetrameles nudiflora z
rodziny dyniowców oraz inwazyjne Figowce
bengalskie znane pod nazwą Banyan,
a często określane potocznie mianem Figowców
Dusicieli, z uwagi na ich szybki wzrost i bezlitosną konkurencję z innymi
roślinami o dostęp do światła. Drzewa te są typowymi epifitami i mogą rosnąć w
skałach lub na innych drzewach, jedno na drugim. Podczas dalszej wędrówki
przyglądniemy się bliżej tym niezwykłym, botanicznym okazom, a ja postaram się troszkę
o nich napisać i przedstawić ich charakterystykę.. Będzie zatem mała lekcja botaniki..
..

Grupka Azjatów poszła już w dalsze sektory obiektu, nasza ekipa także
rozpierzchła się po świątynnym dziedzińcu, fotografując kamienne budowle Ta
Prohm, więc przez chwilę zrobiło się pusto.. Wspinam się na stertę kamiennych
bloków i na parę minut „łapię oddech”.. W popołudniowych promieniach
przebłyskującego co jakiś czas słońca, niezwykłe połączenie przyrody z wytworem
tysięcy ludzkich rąk nabiera wymownego aspektu.. Świątynia od wieków prowadzi nierówną walkę
z siłami natury. Niestety dżungla zrobiła swoje.. Olbrzymie drzewa porastające
kamienie i wdzierające się do wnętrz budowli sprawiały, iż świątynia Ta Prohm
popadła w ruinę. Niektóre jej fragmenty całkowicie wyłączono z możliwości
zwiedzania, ze względu na ryzyko zawalenia. Obecne prace renowacyjne prowadzone
z udziałem ekip kilku krajów, przywracają świątyni dawny wizerunek.. Malownicze połączenie korzeni drzew porastających świątynne ruiny w
środku dżungli powoduje, że Ta Prohm jest jedną z najczęściej odwiedzanych
atrakcji całego kompleksu Angkor..
Francuskie EFEO wyczyściło większość drzew dyniowców, figowców i
kapoków, ale pozostawiło kilkanaście nietkniętych, tak aby ludzie mogli sobie
uzmysłowić, w jakim stanie była świątynia w momencie ponownego odkrycia..
Poniżej – ponad 20 metrowej
wysokości Tetrameles nudiflora, wyrastający na kamiennym murze świątyni..
Poniżej - mapka świątynnego
kompleksu z zaznaczonymi zielonym listkiem miejscami, gdzie znajdują się
potężne drzewa Tetrameles nudiflora i Figowców Dusicieli.
Jak w starym przysłowiu - Karawana jedzie dalej, psy szczekają – tak i nasza grupka rusza w
dalszy spacer po świątynnych dziedzińcach, z tą różnica, że tutaj nie psy, a przelatujące
co jakiś czas papugi, skrzeczą donośnie nad naszymi głowami... Podnoszę się z
mojego widokowego miejsca na kamiennym wzgórku i także ruszam w stronę wąskiego,
niszowego przejścia w II ścianie murów (przedostatniej) otaczających główne Sanktuarium,
gdzie przed momentem zniknęli moim znajomi....
Przeciskając się wąskimi przejściami na świątynne
dziedzińce, położone za drugą obudową murów, opowiem dalszy ciąg historii tej
niezwykłej świątyni..
Historii TA PROHM ciąg dalszy…
Odkrywanie i restauracja..
Odkrywanie i restauracja..
Po latach tłustych nadchodzą lata chude…. Tak stało się i w tym
przypadku.. Świetność i potęga Khmerskiego Imperium, po śmierci w 1215 roku wielkiego
i wspaniałomyślnego króla Kambodży, budowniczego potęgi Angkoru - Jayavavarmana VII,
zaczęła stopniowa zanikać.. Następni władcy nie potrafili dorównać charyzmie i
wielkości Jayavarmana VII.. Buddyjskie symbole usuwano ze świątynnych reliefów,
ludzie opuszczali świątynne kompleksy Angkoru, które z biegiem lat zaczęły
popadać w ruinę, wchłaniane stopniowo przez roślinność kambodżańskiej dżungli…
W czasie panowania dwóch kolejnych władców – Jayavarnana VIII i Indravarmana
III, przez następne stulecie na terenie kompleksu Ta Prohm kontynuowano co
prawda prace budowlane i modernizację świątyni, lecz na niewielką skalę… Po
upadku Imperium Khmerów w połowie XV wieku, świątynia Ta Prohm została zaniedbana
i opuszczona na ponad 500 lat... W drugiej połowie XIX w., po sensacyjnej
relacji z podróży francuskiego przyrodnika i podróżnika Henri Mouhota, o którym
obszernie pisałem w poprzednich odcinkach, Indochiny opanowała gorączka
poszukiwaczy skarbów. Nie sprawiło to jednak większego pożytku, a wręcz przeciwnie
- wiele bezcennych zabytków wywieziono, wiele też zdewastowano i bezpowrotnie
zniszczono. Bardziej cywilizowany okres
eksploatacji skarbów Angkoru nastąpił po rozpoczęciu działalności przez
Francuską Szkołę Dalekiego Wschodu (EFEO). Na początku XX rozpoczęto prace
badawcze i konserwatorskie, które kontynuowane są do chwili obecnej, jednak
główne działania w celu zachowania i przywracania świątyni Ta Prohm dla
potomności przeprowadzono na początku XXI wieku.. Naukowcy z EFEO zdecydowali,
że świątynia Ta Prohm w znacznym stopniu pozostanie w takim stanie, w jakim
została znaleziona, niemniej jednak wykonano wiele prac, aby ustabilizować
ruiny, zezwolić na dostęp do nich montując kładki, podesty, stopnie i różnego
rodzaju przejścia, a jednocześnie pozostawić stan „pozornego zaniedbania."
Jak już wcześniej wspominałem, od kilku lat w ramach projektu partnerskiego
konserwacją i restauracją Ta Prohm zajmuje się Indyjska Archeologiczna Agencja
Rządowa przy Wydziale Kultury (ASI) wraz z miejscowym Urzędem Ochrony i
Zarządzania Angkorem (Apsara).. Począwszy od roku 2013, Indyjskie ASI udostępniło
zwiedzającym większą część kompleksu świątyni, po której właśnie mam
przyjemność spacerować..
Poniżej – fotki archiwalne ze
zbiorów francuskiej EFEO – archeolodzy francuscy przy pracach renowacyjnych Ta
Prohm i bliźniaczej świątyni Prah Khan I połowa XX wieku..
Po paru chwilach wędrówki, zgięty wpół jak scyzoryk, z nisko pochyloną
głową, przedostaję się przez małe przejście w murach na wewnętrzne dziedzińce,
zalegające pomiędzy II i I obudową świątynnego Sanktuarium.. Robi się coraz
ciaśniej.. Pas dziedzińca otaczający ostatnie mury głównego Sanktuarium ma
tutaj zaledwie od 4-5 metrów szerokość.. Laterytowy mur II obudowy o wysokości
około 4,5 metra od wewnątrz zabudowany jest niskimi galeriami z rzędem
ozdobnych filarów..
Naprzeciwległe ściany I obudowy zdobione są tutaj pięknymi, kamiennymi
reliefami, ornamentami roślinnymi oraz płaskorzeźbami boskich tancerek Apsara..
W mackach olbrzymiej kałamarnicy…
Jednak nie piękne zdobienia murów czy kamienne płaskorzeźby przyciągają
wzrok i skupiają w tym miejscu spore grupki turystów.. Powodem zainteresowania są
potężne korzenie kilkusetletniego dyniowca Tetrameles
nudiflora, które jak monstrualne macki olbrzymiej kałamarnicy oplatają
nisze galerii, przytłaczając ją swym ciężarem, wciskając się między skalne
bloki konstrukcji. Każdy kto odwiedził świątynny kompleks Ta Prohm, ma zapewne
uwiecznione w swych zdjęciowych archiwach to niezwykłe, kultowe miejsce.. Nie
mieć stąd fotki, to tak jak być za dawnych czasów w Zakopanem na Gubałówce i
nie zrobić sobie zdjęcia z białym misiem..
..

A teraz obiecana krótka lekcja biologii…
.. „Potężne, szare korzenie dyniowców Tetrameles i drzew
kapokowych opasają kamienne budowle. Wciskają się jak węże między skalne bloki
konstrukcji, umacniając nadproża, ale rozsadzając sklepienia. Obejmują, jak
ramionami kulturystów, kamienne płaskorzeźby. Spływają po dachach i ścianach
budowli jak wodospady. Pod zielonym baldachimem koron drzew fruwają i skrzeczą
papugi. Ludzie krążący w tym zaczarowanym świecie są malutcy i jakby zagubieni…
„ - pisze jeden z uczestników wyprawy do Ta Prohm..
Tetrameles nudiflora jest jednym z głównym roślinnych
„agresorów”, drapieżnie atakujących świątynny kompleks Ta Prohm, a zarazem
nadający temu miejscu niepowtarzalny urok i nieziemski klimat.. Smukłe, wysokie
pnie tego niezwykłego drzewa, zwieńczone są niezbyt imponującymi, rzadkimi
baldachimami koron, górującymi nad murami świątyni, a masywne korzenie
ekspresyjnie oplatają wszystko, co napotkają na swoje drodze ku ziemi… Tetrameles nudiflora należy do rodziny
drzew z rzędu dyniowców, którego okazy znaleziono w całej
południowej Azji oraz w północnej Australii. Drzewo może osiągać wysokość do 50
metrów. Jasny, smukły pień dorasta do 35 m wysokości, a jego średnica nierzadko
osiąga rozmiar 200 cm.. Kora w odcieniach od jasnoszarej poprzez kolor miodowy
do brązowego.. Korzenie tego drzewa mogą się wić na długości kilkunastu metrów..
Struktura drewna jest dość miękka przez co daje się dość łatwo wycinać, a co za
tym idzie, uszkodzony pień szybko ulega niszczeniu i gniciu.. Liście wyrastające na koronie są całobrzegie. Kwiaty zebrane w
kwiatostany, mają kielich składający się z 4–8 działek….
Na planie „Tomb Raider”..
Nie tylko turyści i naukowcy zachwycają się
niezwykłością świątyni Ta Prohm… Ruiny kompleksu świątynnego posłużyły w 2001
r. jako tło akcji przygodowego filmu „Lara
Croft: Tomb Raider”. Brytyjski reżyser Simon West, twórca m.in. filmu „Con Air” z Nicolasem Cage i Johnem
Malkovichem, postanowił zrealizować w świątyniach Angkoru sceny do filmu
opartego na podstawie gry komputerowej "Tomb
Raider"..
Mimo, że film zmontowano z wielu ujęć kręconych w innymi świątyniach
Angkoru, jednak sceny z Ta Prohm są w filmowej produkcji dość wiernym odzwierciedleniem
rzeczywistego wyglądu świątyni oraz ukazaniem jej niesamowitych plenerów.. Tytułową
rolę w tym ciekawym, przygodowym filmie zagrała obecna żona Brada Pitta,
doskonała amerykańska aktorka Angelina
Jolie (Voight).. U jej boku stanęły takie filmowe gwiazdy jak odtwórca roli
Jamesa Bonda – Daniel Craig oraz
ojciec Angeliny, ikona amerykańskiego filmu, aktor Jon Voight.. Poniżej kadry z filmu kręcone w świątyni Ta Prohm..
Poznajecie korzeń za plecami Angeliny??.. Taaak.. to właśnie miejsce, gdzie
teraz stoję i pstrykam fotki oraz kręcę swój film…

Wszystko co miałem uwiecznić na tym dziedzińcu już sfilmowałem i sfotografowałem..
Znajomi dawno opuścili to miejsce, nawet mój przyjaciel Jorguś też gdzieś
zniknął w ciemnych czeluściach świątynnych murów.. Czas wędrować dalej.. Do
serca świątyni czyli głównego Sanktuarium pozostało pokonać ostatnią ścianę
laterytowych murów… Wzdłuż wysokich ścian narożnych, kamiennych wież, pokonując
niskie niszowe przejścia, podążam wytyczonym drewnianym chodnikiem, w kierunku
głównego Sanktuarium..
Ściany wewnętrznej galerii zdobią w tym miejscu liczne kamienne reliefy,
rzeźbione portyki i ślepe okienne wnęki, w których framugach wykuto postacie
buddyjskich bóstw i tancerek Apsara .. Wszędzie sporo gruzu, stert kamieni i
wielkich pojedynczych, kamiennych bloków.. Część kolumnady i wysokich ścian
uległa zawaleniu, stąd panujący wokół bałagan.. Ta Prohm to nie
tylko świątynia, to także labirynt.. Mnóstwo tu okien i drzwi, z których wiele
wygląda podobnie. Niektóre uliczki prowadzące w
ślepy zaułek, blokują stosy kamieni. Pomimo wczesnego popołudnia dookoła panuje
delikatny chłód i półcień..
Serce świątyni Ta Prohm – GŁÓWNE SANKTUARIUM..
W końcu po zaliczeniu kilku ślepych zaułków, wychodzę na centralny,
wewnętrzny dziedziniec położony w samym sercu świątyni Ta Prohm.. Na
powierzchni prostokąta o wymiarach 30 x 25 metrów otoczonego wysokim, kamiennym
murem I obudowy, zbudowano centralny prasat –
najważniejszego miejsca świątyni. Cztery narożne wieże-gopury oraz wieża
centralnego sanktuarium tworzą razem tzw. Quincunx czyli układ przestrzenny z
zbudowany pięciu elementów – cztery elementy umieszczone w rogach prostokąta i
piąty umieszczony w centrum. Po skalnych blokach wychodzę na nadproże galerii,
by mieć lepszą panoramę niewielkiej, ciasnej przestrzeni dziedzińca.. Zakładam
szerokokątny obiektyw, ale i tak nie pozwala to ująć w kadrze aparatu całego
centralnego obszaru i otaczających go budowli... Pstrykam kilka ujęć...
Niezbyt dużo światła dociera w ten sektor świątyni.. Poza szarością
murów sporo tutaj zieleni. Laterytowe ściany budowli porastają warstwy zielonego,
aksamitnego mchu.. Tu i tam wyrastają ogromne drzewa, mieszając się z formacjami
murów i wież prasatu, przytulając gałęzie zielonych koron i gigantyczne
kłębowiska korzeni do kamiennych bloków...
Cała nasza grupka skupiła się w dole, u stóp potężnego figowca, którego
splecione, powietrzne korzenie niczym sieć pajęcza opasają galerie i nadproża
wejściowej niszy do wnętrza budowli.. Zaczekam chwilkę, aż zaspokoją
fotograficzny głód i także zejdę w to miejsce, które jest kolejnym z kultowych
wizerunków świątyni, uwiecznianym przez niemal każdego turystę i ukazywanym na
każdym straganie z widokówkami Angkoru.. Tymczasem przedstawię postać drugiego
roślinnego agresora, działającego destrukcyjnie na świątynne mury…
W cieniu FIGI DUSICIELA…
Niezwykle ciekawie wyglądający okaz tego drzewa, wyrastający pośród ruin
sanktuarium Ta Prohm, nosi fachową nazwę Figowiec bengalski (Ficus benghalensis L.). Przez tubylców zwany jest także Banianem.
Jest jeszcze jedna, bardziej „drapieżna” nazwa tego drzewa – Figa Dusiciel.. Za
chwileczkę wyjaśnię przyczynę takiego określenia.. Banian jest drzewem, które
rozpoczyna swoje życie jako epifit (roślina rosnąca na innej roślinie), gdy
nasiona jego owocu czyli figi, kiełkują w pęknięciach i szczelinach drzewa-gospodarza
lub konstrukcjach budowli, mostów itp.. Nasiona fig Baniana są rozsiewane
dookoła drzewa w trakcie ptasiej uczty, podczas wyjadania przez ptaki słodkiego
miąższu owoców... Nasiona są bardzo małe, a większość wysokich Banianów rośnie
w gęstych tropikalnych lasach, tak więc zachodzi małe prawdopodobieństwo, aby
przetrwały rośliny kiełkujące z nasion, które wylądowały się na ziemię. Jednak
wiele nasion spada na gałęzie i konary drzew lub w szczeliny budynków. Kiedy te
nasiona zaczynają kiełkować, wypuszczają stopniowo długie, cienkie korzenie
wędrujące w dół ku ziemi. Taka siatka korzeni opleść może większą część pnia
drzewa lub strukturę całego budynku. Tworząc ten morderczy oplot, inwazyjne
działanie baniana dosłownie dusi drzewo-gospodarza w ciasnym uścisku korzeni,
stąd nazwa Figa Dusiciel.. Zielona korona Baniana także walczy o dostęp do
światła, przysłaniając koronę konkurenta, co jest cechą wielu tropikalnych
gatunków leśnych pnączy.. Prowadzi to do powolnego obumierania i całkowitego
wyniszczenia drzewa-gospodarza.. Martwe drzewo otoczone korzeniami w końcu
psuje się i butwieje, a Banian przeistacza się w drzewo kolumnowe z pustym
centralnym rdzeniem. W dżungli takie zagłębienia i dziuple są w dużym stopniu
zjawiskiem pożądanym, stanowią bowiem schronienie dla wielu zwierząt, ptaków,
gadów...
Starsze okazy Banianów wypuszczają tzw. korzenie podpory.. Od ich poziomych
gałęzi rosną w dół pionowe pędy, które wrastają w ziemię i zakorzeniają się.
Stają się w ten sposób dodatkowymi pniami, które podtrzymują koronę i przewodzą
wodę wraz z solami mineralnymi. Dzięki takiemu procesowi stare drzewa mogą
rozprzestrzeniać się na boki, obejmując niejednokrotnie bardzo szeroki obszar. Niektóre
stare okazy mają ponad 300 takich masywnych pni bocznych.. Wielki Banian rosnący na terenie ogrodu botanicznego w Kalkucie ma
aż 2880 pni o wysokości 24,5 m. Korona przedstawicieli tego gatunku może
pokrywać obszar o powierzchni ponad 2 ha.
Korona Baniana porośnięta jest dużymi, błyszczącymi, zielonymi liściami o
eliptycznym kształcie (u młodych osobników brunatne).. Owoce to kuliste,
czerwone figi, które poza przysmakiem leśnego ptactwa oraz nadrzewnych zwierząt,
są także źródłem czerwonego barwnika, stosowanego przy tradycyjnym barwieniu
tkanin w części Oceanii i Indonezji. Owoce są również wykorzystywane przez
tubylców w celach leczniczych.. Drzewo pochodzi z Indii i Pakistanu. Występuje
w Azji, Malezji, północnej Australii i na wyspach południowego Pacyfiku.. Drzewa
baniana noszą indyjską nazwę "akszajawata" i są obiektami kultu w
hinduizmie..
Kooooniec lekcji biologii..!!!
...

Zagadałem się o figowcach, a świątynny plac wokół głównego Sanktuarium
powoli pustoszeje.. Trzeba wykorzystać okazję zanim zjawi się tutaj kolejna
wycieczka… Schodzę w kierunku kultowego i chyba najciekawszego miejsca w sercu
świątyni – kamiennej niszy wejściowej, prowadzącej do wnętrza Sanktuarium..
Wizualna kombinacja plątaniny korzeni figowca z kamiennymi ruinami świątyni, wznoszącymi
się pośrodku zielonej dżungli, roztacza wokół niesamowity klimat tajemniczości.
Panuje kompletna cisza. Mój umysł zaczyna pracować w innym wymiarze
rzeczywistości.. Na moment przenoszę się świat podróżniczych książek i filmów przygodowych
oglądanych w dzieciństwie... Stąpając powoli po kamiennych blokach starożytnej
budowli, czuję się jak Indiana Jones odkrywający tajemnice zaginionej
świątyni.. Tutaj wszystko ma inny wymiar, nawet drzewa wydają się bardziej
przerażające.. Dziesiątki „wężowych” korzeni Baniana pokrywając kamienne mury
świątyni, szarżują z górnych pięter w dół przecinając wszystko po drodze, aby
dotrzeć do ziemi, zakorzenić się i wykarmić roślinę, dając jej siłę na dalszy
rozrost..
Dżungla rozłożyła się tu wygodnie, nic sobie nie
robiąc ze świętości tego miejsca. Natura zadała ostateczny cios ludzkim
wysiłkom, niszcząc na przestrzeni wieków ich symbol nieśmiertelności. Pomimo wczesnych, popołudniowych godzin panuje tutaj półcień i tylko gdzieniegdzie promienie słońca przemykają
między ciasno skręconymi węzłami konarów…
Drzewa rosnące na kamiennych ruinach są chyba najbardziej charakterystyczną
cechą Ta Prohm.. Natchnęły one wielu pisarzy do stworzenia pięknych, poetyckich
opisów i wierszy w większym stopniu, niż jakakolwiek inna cecha Angkoru... Gdy
Maurice Glaize - francuski uczony, archeolog i pionier prac konserwatorskich
Angkoru w latach 1937/45 zobaczył to miejsce po raz pierwszy, tak napisał w
swoich notatkach; - …"Z każdej
strony, w skali fantastycznej ponad miarę, otaczają mnie pnie drzew kapokowych i
figowców szybujące ku niebu pod cienistym, zielonym baldachimem. Ich długie, rozpostarte
spódnice dotykające ziemi, splecione z niekończącej się plątaniny korzeni, wijących
się bardziej jak gady niż rośliny, nadają przestrzennego wymiaru tej niezwykłej
panoramie "…
Podchodzę bliżej kamiennych odrzwi, których
zdobione reliefami nadproże oraz boczne framugi oplata siatka korzeni Baniana…
Wysoki na 2 metry, ciemny otwór wejściowy do wnętrza Sanktuarium, jeden z kilku
udrożnionych, nie zachęca do penetracji, a jednocześnie kusi swą
tajemniczością.. To właśnie w tym miejscu wchodzi do wnętrza świątyni czyli filmowego Grobowca
Tańczącego Światła, tytułowa bohaterka filmu „Tomb Raider” - Lara Croft (grana przez Angelinę Joli) po tajemniczy artefakt, by
ratować losy wszechświata.. Grupka moich
znajomych powoli opuszcza dziedziniec, a ja decyduję się na szybki skok w
ciemność… Co prawda nie po żaden artefakt, ale dreszczyk emocji powoli zaczyna
rosnąć..
Jedyne światło to flesz aparatu.. Przechodzę
kilka metrów w prawie zupełnej ciemności, błyskając sporadycznie fleszem, żeby
nie rozwalić łba o jakiś skalny blok.. W pewnym momencie robi się jaśniej.... Docieram
do małego, centralnego pomieszczenie w głównym Sanktuarium, którego mroki
rozprasza niewielki snop światła, wpadający gdzieś z góry.... Skąd to
światło?.. Spoglądam na strop pomieszczenia.. Ponad moją głową biegnie pionowo
do góry wąski, kilkunastometrowej wysokości, kamienny szyb, przez który wpada
wiązka promieni słonecznych.. Nie ma tutaj żadnych zdobień ani rzeźbionych
reliefów, natomiast gładkie ściany pomieszczenia od podłogi po sufit pokrywają równomiernie rozmieszczone, okrągłe otwory.. Eksperci nie są
pewni, jednak wysuwają tezę, iż były to otwory wykorzystywane do zamocowania na
kamiennych ścianach okładzin z drewna, stiuku lub metalu… Resztki farby na
kamiennych blokach, a także prawdopodobnych złoceń, świadczyć mogą o najwyżej
randze tego pomieszczenia w całym Sanktuarium.. Pstrykam jeszcze parę fotek i
powoli kieruję się w stronę wyjścia…
Trzeba wydłużyć krok i odrobić czas do „peletonu”.. Przeskakując po stertach kamiennych bloków, skracam sobie nieco drogę przez wewnętrzny dziedziniec. Kieruje się ku widocznemu przejściu w świątynnych murach.. Po paru chwilach opuszczam teren głównego Sanktuarium i maszerując drewnianym chodniczkiem, za załomem kamiennej budowli doganiam grupkę moich przyjaciół.. Wychodzimy na wschodnią stronę dziedzińca za I-szą obudową murów.. Tutaj robi się bardziej tłoczno, ponieważ napotykamy grupkę Azjatów, którzy od samego początku zwiedzania włażą nam w drogę..
Bez zbędnych
postojów, maszerując za naszym khmerskim przewodnikiem jak kurczęta za kwoką, kierujemy
się na północno-wschodni kraniec dziedzińca. Dalej wąskim, ciemnym korytarzem
przez podcienia galerii i kamienną gopurę w ścianie II obudowy murów wkraczamy na kolejny dziedziniec, zalegający pomiędzy II
i III obudową laterytowych ścian..
Podobnie jak to miało miejsce wcześniej, gdy na teren świątyni wchodziliśmy
od strony zachodniej, tak i tutaj po wschodniej stronie obszar wewnętrznego
dziedzińca zalegający pomiędzy II i III ścianą murów, to stosunkowo rozległy
pas terenu o szerokości około 35 metrów.. Po usunięciu roślinności, częściowym
uporządkowaniu terenu, stał się on czymś w rodzaju przestronnego ogrodu..
Zatrzymamy się w tym miejscu na kilkanaście minut, ponieważ jest kilka
ciekawych rzeczy do sfotografowania..
Na terenie rozległego dziedzińca, otoczonego 4 metrowym murem, zabudowano
kilka kamiennych pawilonów oraz przejściowych gopuram, jednak ciekawsze od
architektonicznych elementów jest tutaj połączenie tych budowli z naturą… Podejdziemy
do kilku okazów potężnych dyniowców Tetrameles i drzew kapokowych, które w
szczególny sposób zespoliły się z wytworem rąk ludzkich.. Dla ułatwienia
orientacji w terenie, poniżej:
Mapka sytuacyjna wschodniej części świątyni z zaznaczonymi budowlami
Mapka sytuacyjna wschodniej części świątyni z zaznaczonymi budowlami
Drzewo na poduszki i materace
czyli
u stóp wielkiego KAPOKA..
czyli
u stóp wielkiego KAPOKA..
Cała grupa porozłaziła się po terenie dziedzińca, zatem i ja ruszam na
foto-łowy.. Po pierwszym rozejrzeniu się dokoła, mój wzrok przyciąga stary,
potężny pień kilkusetletniego drzewa kapokowego, którego dni świetności już
dawno minęły.. Pozostał wysoki na kilkanaście metrów kikut oraz potężne
korzenie zajmujące powierzchnię domku jednorodzinnego.. Górna część drzewa wraz
z olbrzymią koroną uległa zniszczeniu, jednak natura powoli stara się odrodzić
ten wspaniały okaz.. Spośród zwoi potężnych korzeni wystrzelił w niebo młody
pień kapoka, wysoki na ponad 20 metrów, zwieńczony szeroką, zieloną koroną..
Drzewa kapokowe są kolejnymi przedstawicielami inwazyjnej roślinności
dżungli, które w znacznym stopniu opanowały tereny świątynne. Warto zatem
skrobnąć kilka zdań charakteryzujących te niezwykłe giganty..
Drzewo kapokowe (Ceiba pentandra)
to inaczej Puchowiec pięciopręcikowy – gatunek drzewa z rodziny ślazowatych i
podrodziny wełniakowych. Rośnie w Azji Południowo-Wschodniej, Ameryce
Południowej i Środkowej oraz w Afryce. Dorasta do
wysokości 60-70 m, pień wraz z korzeniami skarpowymi osiąga średnicę ponad 3 m. Korzenie skarpowe silnie spłaszczone po bokach rosną poziomo od
nasady pnia drzewa. Ich początkowo koncentryczne przyrosty ulegają z czasem
modyfikacji i zaczynają rosnąć na grubość, przede wszystkim ku górze, tworząc w
efekcie wąskie, prostopadłe do pnia i rozszerzające się ku dołowi listwy.
Wykształcają się u drzew o płytkim systemie korzeniowym, rosnących zwykle na
siedliskach wilgotnych, słabo napowietrzonych lub ze składnikami pokarmowymi
skupionymi w płytkiej warstwie powierzchniowej gleby. Korzenie te poprawiają
statykę drzew, zwłaszcza odporność na wpływ wiatru.. Poniżej przykład takiego
rozrostu korzeni Kapoka..
Liście tego potężnego drzewa mają kształt dłoniasty. Złożone są z 5 do 9
mniejszych listków, każdy długości do 20 cm. Owoce w postaci jajowatych
torebek, zawierających nasiona. Dorosłe drzewo wytwarza kilkaset takich
torebek. Z nasion puchowca tłoczy się olej, w niektórych regionach
wykorzystywany do produkcji mydła. Może być również stosowany jako naturalny nawóz. Młode liście, kwiaty i owoce w postaci ugotowanej podawane są z sosem.
Liście stanowią również paszę dla kóz, owiec i bydła. Nasiona bogate w olej
zapewniają pożywienie dla zwierząt. Prażone nasiona lub mąka są również
spożywane przez ludzi, ale są uważane za ciężkostrawne.
Nasiona w torebce otoczone są puchowym, żółtawym włóknem, zbudowanym z
ligniny i celulozy. Włókno to, zwane kapokiem, jest głównym celem uprawy
puchowca. Jest ono bardzo lekkie, sprężyste i odporne na działanie wody. Dzięki
tym zaletom wykorzystywane jest do wypełniania materaców, poduszek, w
tapicerstwie, i jako wykładzina ocieplająca. W przeszłości używano go również
do wypełniania pływaków kamizelek ratunkowych, stąd ich potoczna nazwa kapok. Współcześnie naturalne włókno kapokowe
wypierane jest z większości zastosowań przez tworzywa sztuczne. Podczas okresu
pękania torebek nasiennych, puszyste kępy kapokowego włókna przypominają do
złudzenia kłębki bawełny, stąd częsta nazwa kapoka używana przez podróżników – drzewo bawełniane… Puchowiec pięciopręcikowy ma szerokie zastosowanie w medycynie tradycyjnej
na Karaibach, w Afryce, Ameryce Południowej, Indiach, na Sri Lance i w Azji
Południowo-Wschodniej.. Na Karaibach kora jest stosowana w wywołaniu
moczopędności, liście w zapobieganiu wypadaniu włosów. W połączeniu z innymi
roślinami jest stosowany do leczenia chorób skóry. W Birmie korzenie są używane
jako środek wzmacniający. W Kambodży korzenie są używane do zmniejszenia
gorączki. Kora pomaga w leczeniu biegunki. Jak z tego wynika, drzewo pożyteczne
i dające ludziom wiele korzyści..
I na koniec ciekawostka z branży filmowej, związana z tym gatunkiem
drzewa…Otóż, ze względu na możliwość osiągnięcia potężnych rozmiarów i
długowieczność drzewa w warunkach tropikalnych, puchowiec pięciopręcikowy był
inspiracją do stworzenia Drzew-Domów w słynnym filmie „Avatar”.
(kadry zdjęciowe lasu Pandory z
filmu „Avatar”)
Spod wielkiego Kapoka ruszam na spacer wokół dziedzińca… Na zachodniej
stronie ukazuje się wejściowa brama-gopura do satelitarnej świątyni,
wybudowanej przy północnej ścianie III obudowy kamiennych murów.. Jak już
wcześniej wspominałem, król Jayavarman VII poświęcił ją swojej matce - Sri
Jayarajacudamani..
W objęciach korzeni Dyniowca TETRAMELES..
Nasza grupka powoli zbiera się w dalszą drogę.. Widzę z oddali, jak
khmerski przewodnik daje ręką znak wymarszu.. Czas wędrować w następne rewiry
świątyni… Kiedy zmierzam w kierunku wschodniego przejścia, prowadzącego za
kolejną ścianę murów, przy wysokim dyniowcu Tetrameles dostrzegam kilkunastu
turystów.. Znowu stworzył się malutki tłok przy stałym punkcie fotograficznym
świątyni, u stóp potężnego drzewa.. Postanawiam chwilkę odczekać, aż grupka
Azjatów ruszy dalej i zrobi się pusto.. Jorguś czyta w moich myślach.. Siadamy
na stercie kamiennych bloków i spokojnie czekamy na rozwój wypadków..
Po dwóch minutach turyści znikają w czeluściach świątynnych pawilonów, a
my na luzie pstrykamy sobie fotki w potężnych objęciach korzeni dyniowca Tetrameles… Ich widok robi wręcz niesamowite wrażenie.. Masywne korzenie ściskają
kamienną budowlę niczym muskularne ręce kulturysty. Umacniają nadproża, ale
rozsadzają sklepienia.. Natura ukazuje się tutaj w podwójnej roli niszczyciela
i uzdrowiciela; z jednej strony w mocnym uścisku wręcz dusi kamienne mury, z
drugiej strony zespala je niczym stalowe jarzmo..
Ruszam dalej… Po drewnianych kładkach wędruję pośród kamiennych
pawilonów, zabudowanych we wschodniej części dziedzińca..
Tuż przy wyjściowym gopuramie, wyprowadzającym za linię III obudowy
murów, kolejna botaniczna atrakcja kompleksu Ta Prohm i kolejny dowód na to,
jak dżungla potrafi bezlitośnie zawładnąć terenem świątyni.. Zdobiona reliefami
i kamiennymi płaskorzeźbami boczna galeria gopuramu, została zdominowana i
opleciona potężnymi korzeniami jeszcze jednego dyniowca Tetrameles, wijącymi
się na przestrzeni kilkunastu metrów..
Jak wąż Boa długi, cętkowany, kręty…..
Kiedy wychodząc zza załomu murów napotykamy takie cudo natury, przez
moment opada szczęka i człowiek doznaje lekkiego szoku.... Olbrzymie korzenie
przypominają potężne cielsko węża Boa, wygrzewającego się na świątynnej
galerii.. Ciężar drzewa i korzeni naciskających na kamienne nadproże jest tak
potężny, że musiano wzmocnić od spodu ten niezwykły pomnik natury stalowym
stelażem z calowych rur, by zapobiec całkowitemu zawaleniu się budynku..
Wspomniany już, Maurice Glaize - francuski uczony, archeolog i pionier
prac konserwatorskich Angkoru, tak pisze w swych notatkach; -.. „ Ta Prohm wyróżnia się spośród reszty budowli
Angkoru dlatego, że jest jedną z najbardziej imponujących świątyń i
jednocześnie tą, która najbardziej połączyła się z dżunglą, ale jeszcze nie do
tego stopnia, by stać się jej
częścią...".. I tutaj przyznaję mu całkowitą rację…
Po zrobieniu zdjęć i spenetrowaniu zakamarków wokół drzewa, przechodzę
przez niskie galerie gopuramu.. W zaciszu kamiennych korytarzy dolatuje do mych
uszu przytłumiony głos naszego przewodnika, który opowiadając o zabytkach
świątyni, prowadzi grupę w kolejne partie kompleksu Ta Prohm.. Boczne galerie gopuramu
zabudowanego w murach III obudowy przetrwały w dość dobrym stanie… Nie widać
tutaj niszczycielskiej działalności dżungli.. Co prawda sporo wokół
porozrzucanych kamiennych bloków z pobliskich schodów i tarasów, lecz same nawy
ze zdobionymi ścianami, filarami, dobrze zachowanym stropem i nadprożami
wyglądają całkiem nieźle..
Przechodzę powoli wzdłuż kamiennych ścian galerii, pokrytych reliefami z
motywami roślinnymi.. Wnęki okienne zdobi misterny ornament oraz płaskorzeźby
niebiańskich tancerek Apsara.. Kompleks Ta Prohm w porównaniu do Angkor Wat i
Angkor Thom ma niewiele narracyjnych płaskorzeźb. Jedną z przyczyn takiego
stanu było destrukcyjne działanie hinduskich braminów, którzy po śmierci
Jayavarmana VII wyznającego buddyzm, zniszczyli wiele oryginalnych fresków i
reliefów sztuki buddyjskiej na terenie świątyni, chcąc zatrzeć ślady po tym religijnym
kierunku.. Jednak niektóre ilustracje przedstawiające sceny z mitologii
buddyjskiej pozostały..
Po drewnianych podestach, wzdłuż trasy wytyczonej strzałkami i
wygrodzonej sznurami, przechodzę na drugą stronę gopuramu za III linię murów,
na rozległy, aczkolwiek nieuporządkowany i zagruzowany dziedziniec. Widać tutaj
sporo stosów kamiennych bloków, części zdobionych nadproży, powalonych kolumn i
tylko wysokie drzewa kapokowe nic nie robią sobie z tego bałaganu, pnąc się
wyniośle ku niebu..
SALA TANCERZY
Panujący na dziedzińcu nieład spowodowany jest prowadzonymi w tym
sektorze pracami remontowymi, przy jednym z głównych obiektów świątyni – tzw.
Sali Tancerzy. Jej ruiny położone są na wprost wyjścia z gopuramu w kierunku
wschodnim, w odległości kilku metrów.. Ustawiony nieopodal dźwig oraz rzędy
stalowych rusztowań, zabudowane wzdłuż wejściowych pawilonów i filarów galerii,
świadczą o tym, że praca wre na całej linii..
Sala Tancerzy jest typową strukturą niektórych XII-wiecznych świątyń,
wybudowanych przez króla Jayavarman VII: Ta Prohm , Preah Khan, Banteay Kdei i
Banteay Chhmar.. W przypadku świątyni Ta Prohm jest to prostokątny budynek o
wymiarach 50 x 25 metrów ustawiony wzdłuż wschodniej osi świątyni.. Składa się
z czterech dziedzińców otoczonych galeriami. Ozdobne nadproża galerii podpiera
25 kamiennych filarów.. Do wnętrza budowli prowadzą dwa wejścia od wschodu i
zachodu, niestety zastawione z powodu remontu.. Ściany na południe i na północ
mają imitację drzwi.. Dawniej Salę Tancerzy pokrywał dach wykonany z drewna
czyli materiału łatwo psującego się w wilgotnym klimacie dżungli; teraz pozostały
tylko kamienne ściany i rzędy filarów galerii... Słupy galerii zdobią rzeźbione
wzory tancerek Apsara, dlatego naukowcy sugerują, że sama sala była używana do rytualnych,
tanecznych pokazów..
Wschodnia strona dziedzińca zalegającego pomiędzy murami III i IV
obudowy, to pas terenu o szerokości około 80 metrów.. Poza Salą Tancerzy na jego
północnym i południowym krańcu położone są dwa prostokątne zbiorniki wodne.. We
wschodniej ścianie laterytowych murów IV obudowy znajduje się główne wejście do
świątyni, prowadzące przez 50 metrowej szerokości gopuram–pawilon wejściowy o
kształcie krzyża, z wydłużonymi ramionami bocznymi. Po obu stronach gopuramu, wzdłuż
wewnętrznych murów dziedzińca, stoi pięć prasatów–wież o kształcie piramid.
Przez ten właśnie gopuram za kilkanaście minut opuszczę świątynny kompleks Ta
Prohm, tymczasem kieruje swe kroki w najbardziej rozpoznawalne miejsce
świątyni, uwiecznione na wszystkich folderach, widokówkach i stronach
turystycznych reklamujących Angkor…
Gopuram jak z bajki…..
Pawilon-gopuram zabudowany w IV obudowie murów, przez który wiedzie
najważniejsze, wschodnie wejście do świątyni to niezwykle malownicze miejsce.
Kamienna budowla oparta na planie krzyża z bocznymi skrzydłami, w których zabudowano
ozdobne wnęki okienne, a ściany pokryto licznymi reliefami i płaskorzeźbami,
wygląda w tym zielonym plenerze dżungli jak domek z bajki..
Dodatkowego uroku tej niezwykłej budowli dodaje potężny okaz dyniowca Tetrameles,
który wyrasta prosto z kamiennego dachu, pnąc się na kilkadziesiąt metrów w
górę.. Ściany i nadproża gopuramu porasta warstwa brązowo-zielonego mchu, który
w wilgotnym klimacie tropikalnego lasu ma doskonale warunki rozwoju..
Wodospad korzeni….
Z kilkunastoosobowej grupki turystów, która przed momentem „okupowała”
ten popularny punkt fotograficzny, pozostało tylko troje osób.. Absolutny
luzik, więc trzeba wykorzystać sytuację.... Podchodzę bliżej potężnego drzewa..
Dla zabezpieczenia tego rejonu przed nadmierną ingerencją turystów, a co
najważniejsze, przed wycinaniem na korzeniach dyniowca różnych wyrazów
(widywałem już podczas wędrówki „hasła” rzeźbione scyzorykiem na korze drzew), drewniany
podest ogrodzono barierkami, utrudniającymi dojście do drzewa..
Szare korzenie dyniowca wciskają się jak węże między skalne bloki
konstrukcji i obejmują je w milczącym uścisku swymi potężnymi zwojami. Spływają
po dachu i ścianach budowli jak wodospad.. Wokół panuje cisza... Ciężkie,
wilgotne powietrze przytłacza ludzi krążących w tym zaczarowanym świecie,
którzy wydają się tacy malutcy i bezradni wobec natury.. Siadam z boku na
niewielkim głazie, by przez moment chłonąć wrażenia i napawać się tym
niezwykłym widokiem..
Z chwili zadumy wyrywa mnie wołanie druha Jorgusia, który jako ostatni z
naszej grupy zmierza do wyjściowych odrzwi gopuramu.... Wschodni gopuram
posiada trzy wyjścia – dwa po bokach od południa i północy oraz jedno centralne
pośrodku.. Dla zwiedzających otwarto przejście w północnym skrzydle gopuramu,
dwa pozostałe zamknięto z uwagi na prace remontowe.. Podążam za czerwoną
koszulką Jorgusia, znikającą w ciemnej czeluści wyjściowych odrzwi..
Przy wyjściu zatrzymuję się jeszcze na sekundę i pstrykam ostatnie fotki
wewnątrz świątynnych murów..
Na kamiennych framugach odrzwi niemym uśmiechem żegnają mnie postacie
niebiańskich tancerek Apsara..
Kilka minut po godzinie 15-tej, po ponad dwugodzinnym spacerze wśród
świątynnych budowli kompleksu Ta prohm, wychodzę poza jego mury przez
pawilon-gopurę po wschodniej stronie… Od zewnątrz fronton wejściowego pawilonu
prezentuje się niemniej ciekawie..
Środkową część gopury oraz jej boczne skrzydła ułożone wzdłuż osi północ-południe
tworzą ściany zabudowane galeriami.. Cały fronton a zwłaszcza nadproża okien
oraz trzech wejść do pawilonu są zdobione wizerunkami bóstw, tancerek Apsara i
motywami roślinnymi.. Trzeba tutaj także przypomnieć, że dawni Angoriańscy
budowniczowie nie stosowali żadnej zaprawy, wiążącej kamienne bloki budowli..
Wszystko było dokładnie pasowane i układane jak klocki lego…
Obok bocznego wejścia do pawilonu napotykam jeszcze jeden okaz
dyniowca.. To drzewo powoli obumiera.. Pozbawiony korony wysoki kikut pnia,
którego szeroka nasada zbutwiała i utworzyła coś w rodzaju dużej wnęki, jest
teraz jedynie miejscem sesji fotograficznych..
Taras zewnętrzny..
Na rozległym, kamiennym tarasie zalegającym przed wejściowym gopuramem,
nasz opiekun zarządza 10 minutowy odpoczynek.. Wędrówka po wspaniałym
kompleksie Ta Prohm powoli dobiega końca. Dotarliśmy na jego wschodni kraniec.
Moje ADHD nie akceptuje jednak takiego stanu rzeczy.. Postanawiam jeszcze
chwilkę pospacerować przed świątynnym pawilonem.. Centralne, środkowe wejście
do gopuramu, będące obecnie w remoncie, prowadzi przez niewielki ganek,
podparty dwoma rzędami kolumn z ozdobnym nadprożem i zwieńczony niewysoką,
kamienną kopułą.. W czasach świetności świątyni, tędy prowadziła główna droga
do kompleksu, którą władca, jego goście oraz podwładni wkraczali na świątynne
tereny..
Kamienny taras, zalegający na wprost wejściowego pawilonu, zabudowano na
planie prostokąta o wymiarach 60 x 30 metrów.. W czasach swej świetności
otaczała go kamienna balustrada w formie węży Naga, po której pozostały jedynie
niewielkie fragmenty..
Na płaszczyznę tarasu wyłożoną
laterytowymi płytami prowadziły niegdyś 4 klatki schodowe, usytuowane pośrodku
każdego boku.. Wejść przy schodach pilnowały kamienne posągi lwów, z których w
jako takim stanie uchował się tylko jeden, na południowym boku tarasu…
Pod urokiem Khmerskich dziewcząt…
Spacerując wokół świątynnego tarasu i robiąc fotki, w pewnym momencie
zauważam, że na tle otaczającej mnie zielonej dżungli, robi się jakby bardziej
kolorowo. W oddali, na drugim końcu tarasu słychać dziewczęcy śmiech, który
przyciąga mój wzrok w tamtym kierunku.. Kiedy podchodzę bliżej i spoglądam na
grupkę młodych, roześmianych, khmerskich dziewcząt ubranych w kolorowe stroje z
barwnymi chustami na ramionach, mam wrażenie jakby na taras wkroczyły mityczne
tancerki Apsara.. W długie, ciemne włosy okalające ich wesołe, śniade twarze,
wpięły białe kwiaty Plumerii.. Dziewczyny są zjawiskowe.. Czuję jak od tej czwórki bije radość i
młodzieńczy optymizm.. Dwie z nich dość dobrze mówią po angielsku.. Moja
wrodzona ciekawość prowokuje rozmowę.. Po chwili już co nieco wiem.. Dziewczęta
mieszkają w pobliskim Siem Reap i są pracownicami Angkorskiego Parku
Archeologicznego.. Przed wejściem na teren kompleksu Ta Prohm witają w
regionalnych strojach, przyjeżdzających tutaj turystów.. Jak widać na
załączonych fotkach, lansują przy okazji swą oryginalną, azjatycką urodę…
Dziewczyny są bardzo uprzejme i wesołe.. Pytam jeszcze o kilka spraw, a także
o nazwę kwiatów wpiętych w ich włosy.. I tutaj dowiaduję się ciekawych rzeczy… Kwiat
ma kilka nazw.. Botaniczne określenie to Plumeria
biała. Inne nazwy to Frandżipani, Hawajski Kwiat czy też Kwiat Lei..
Roślina pochodzi z Karaibów, tropikalnej Ameryki i Zachodnich Indii, jednak widok
Frandżipani towarzyszy turystom także podczas wędrówek po regionach południowej
Azji, Australii i Oceanii.. Jest to bardzo rozpowszechniona i popularna w
strefie tropikalnej roślina ozdobna. Efektowne, okazałe i silnie pachnące
kwiaty wyrastają na niedużych krzewach lub drzewach osiągających do 8 m
wysokości, z białym lateksem..
Kwiaty pięciopłatkowe, o śnieżnobiałym kolorze, z żółtym środkiem zebrane
są po kilka sztuk w szczytowych kwiatostanach. Pozbawione nektaru kwiaty
Plumerii silnie pachną w nocy, wabiąc zapylające je ćmy. Plumeria ma grube
gałęzie zakończone liśćmi, które opadają w porze suchej.. Nazwa Plumeria nadana
została dla upamiętnienia francuskiego botanika Charlesa Plumiera, a skąd nazwa
Kwiat Lei..? Otóż, na wyspach Pacyfiku takich jak Tahiti, Fidżi, Hawaje, Tonga czy
Wyspy Cooka, Plumeria jest używana do wyplatania LEI czyli naszyjnika
zrobionego z kwiatów, wieszanego na szyjach turystów przyjeżdżających na
wypoczynek..
Jedna z dziewcząt opowiada, iż większość kobiet pracujących u nich
turystyce nosi wpięty we włosy kwiat Plumerii, a przy okazji zdradza jeszcze
jedną, dość intymną symbolikę tego kwiatu… Otóż, noszenie kwiatu przez kobietę
nad prawym uchem może oznaczać, że poszukuje ona partnera, a nad lewym, że jest
zajęta. Białe kwiaty Plumerii zwane są także często kwiatami zaślubin, gdyż
wybranka dostaje zrobiony z nich ślubny bukiet.. Po tym wyznaniu moja
rozmówczyni zaczyna się nieco rumienić… Jej koleżanki przysłuchują się naszej
rozmowie i uśmiechają znacząco.. Spoglądam ponownie na kwiaty wpięte w ich
włosy. Wszystkie są nad prawym uchem.!!!..
... Dziewczęta
piękne, radosne lecz ja niestety jestem już „zajęty”.. Pozostaje wspólna fotka
i wesołe, serdeczne pożegnanie..

Nasza grupka powoli zbiera się w dalszy spacer.. Niespełna 0,5 km od
murów świątyni, na wschodnim parkingu czeka bus, który podwiezie nas do
autokaru zaparkowanego przy Angkor Wat.. Szeroką alejką, podobną do tej jaką parę
godzin wcześniej wędrowaliśmy do świątyni od zachodniej strony, maszerujemy teraz
pośród wysokich drzew zielonej, kambodżańskiej dżungli, tętniącej swoim dynamicznym
życiem…
Dharmasala czyli DOM OGNIA..
Po drodze, w odległości kilkudziesięciu metrów od spacerowej alejki, napotykam
jeszcze jedną budowlę kompleksu Ta Prohm, wznoszącą się na niewielkiej polanie,
pośród zieleni tropikalnego lasu.. Jak wspominałem na początku relacji, cały kompleks Ta Prohm obejmuje swym zasięgiem powierzchnię ok. 65 hektarów,
tak więc podczas wędrówki można napotkać także takie pojedyncze, kamienne
budowle, skryte w cieniu drzew kambodżańskiej dżungli.. Nie jest to jednak
jakiś mało znaczący obiekt.. Otóż widoczny na fotce poniżej kamienny pawilon
zwie się Dharmasala lub House of Fire czyli
Dom Ognia.. Nazwę taką nadano obiektom zbudowanym na terenach świątynnych
kompleksów pod koniec XII wieku, za panowania monarchy Jayavarmana VII.. Dom
Ognia ma grube ściany, widoczną wieżę na zachodnim końcu i okna od strony
południowej. Uczeni przypuszczają, że Dom Ognia funkcjonował jako "dom odpoczynku
z ogniem" czyli rodzaj dzisiejszego „motelu” dla podróżnych. Odnaleziony napis,
w leżącej nieopodal świątyni Preah Khan, opowiada o 121 takich domach
wypoczynkowych, zbudowanych przy drogach Imperium Angkoru. Kiedy w 1296 roku chiński
dyplomata Zhou Daguan odwiedził Angkor, w swych zapiskach z podróży wyraził
podziw dla owych domów odpoczynku. Inna teoria mówi, że Dom Ognia miał funkcję
religijną, jako repozytorium świętego płomienia wykorzystywane w świętych ceremoniach
religijnych.
Ekipa w komplecie, można brać azymut na autokar.. Ludzie nieco zmęczeni,
lecz wszyscy spełnieni fotograficznie, historycznie, przyrodniczo i wizualnie,
co zresztą widać po zadowolonej i szczęśliwej minie maszerującego na czele,
mojego druha Jorgusia.. Po kwadransie wędrówki przez zielone tereny
tropikalnego lasu docieramy do czekającego na parkingu busa. Odczuwalne zmęczenie
nie tyle wędrówką, co parnym, wilgotnym powietrzem otaczającym nas ze
wszystkich stron sprawia, że każdy od razu zajmuje miejsce w pojeździe, by jak
najszybciej dotrzeć do hotelu w Siem Reap..
W kilka chwil jesteśmy na parkingu pod Angkor Wat.. Tutaj szybka
przesiadka do naszego klimatyzowanego autokaru i kilkanaście minut po godzinie 17-tej
zajeżdżamy pod bazę hotelową w Siem Reap.. Teraz orzeźwiająca kąpiel po całym
dniu wędrówki, a za godzinkę wieczorny posiłek… Po kolacji sporo czasu.
Postanawiam tak doskonale spędzony dzień, zakończyć relaksowym wypoczynkiem na tarasie
z basenem, położonym na dachu hotelu.. Przy okazji zabieram ze sobą aparat
fotograficzny, by przeglądnąć w spokoju wykonane fotki i co niektóre wywalić z
karty pamięci.. Na tarasie pusto. Większość znajomych wypoczywa w pokojach, a
poza naszą grupą w hotelu jest tylko paru turystów....
Wychodzę na najwyższy taras, siadam na wygodnym fotelu i pod ciepłym,
wieczornym, kambodżańskim niebem w spokoju analizuję cały dzisiejszy dzień..
Jak do tej pory, podczas pobytu na kambodżańskiej ziemi świątynia Ta
Prohm zrobiła na mnie największe wrażenie.. Jest ona niezaprzeczalnie jedną z
najpiękniejszych w całym zespole Angkor. Co prawda jutro wyprawa do Angkor Wat
– kultowego obiektu świątynnego, największej, najważniejszej i najbardziej
znanej świątyni w kompleksie Angkor, jednak w opinii khmerskich przewodników i
tubylców, z którymi rozmawiałem, Ta Prohm jest nieskazitelną perełką całego
kompleksu – taka wisienka na torcie.. A jak niejednokrotnie zdarzało się
podczas moich wojaży po świecie, nie wszystko co duże i znane było
najpiękniejsze..
Panująca wokół cisza, efekt odprężenia oraz lekkie zmęczenie po całym
dniu wędrówki powodują, iż na parę chwil zapadam w lekki sen na wygodnym,
miękkim fotelu.... Przed oczami pojawiają się jak żywe, kamienne budowle Ta
Prohm, splątane w nierozerwalnym uścisku korzeni drzew, walczące w niemym
bezruchu z ekspansyjną przyrodą dżungli.. We śnie wkraczam na ciemny
dziedziniec świątyni, rozjaśniony nikłym światełkiem ogniska.. Jakaś kobieca
postać modląc się w skupieniu, odprawia religijny obrządek… Skinieniem ręki
zaprasza mnie w kierunku ogniska.. Stąpając ostrożnie pośród kamiennych bloków,
podchodzę bliżej. Dziewczyna podnosi głowę, a ja od razu rozpoznaję jej śniadą
twarz, ciemne włosy i wpięty w nie biały kwiat Plumerii. To młoda Khmerka, z
którą w realu rozmawiałem na świątynnym tarasie… Sen miesza się z jawą pod
wpływem wrażeń dzisiejszego dnia..
Żegnam dziewczynę skinieniem głowy i odchodzę… Teraz wędruję wąskimi,
ciemnymi zaułkami świątynnych dziedzińców.. Na tle plątaniny korzeni figowca
ukazuje się postać Buddyjskiego mnicha w szafranowych szatach.. Z potoku słów
wypowiadanych w niezrozumiałym języku jedno wyraźnie dociera do mych uszu – Angkor Wat.., Angkor Wat… Po chwili
postać mnicha znika, a mnie ogarnia nieprzenikniona ciemność.. Na twarzy czuję tylko
delikatny powiew ciepłego wiatru i w tym momencie budzę się w fotelu na
hotelowym tarasie.. Spałem ponad pół godziny.. Myśli plączą się i analizują
senne obrazy.. Czy przysnąłem ze zmęczenia, czy też wpadłem w dziwny trans
ukazujący strzępy dzisiejszych wydarzeń i zapowiedź jutrzejszej przygody w
Angkor Wat..?? Nie umiem na te pytania na razie odpowiedzieć.. Zobaczymy co
przyniesie jutrzejszy dzień.. Rano po śniadaniu wyruszamy do Angkor Wat –
najważniejszego miejsca w Angokrze.. Zatem do zobaczenia na następnej wędrówce
po Khmerskim Imperium… Hejjj
KONIEC cz.VI
C.D.N..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz