Zdjęcie:

środa, 19 listopada 2014

  


CZ.VI
TA PROHM (Przodek Brahmy) 
czyli
Laterytowa Świątynia w objęciach Matki Natury..
…„Spowita ciężką roślinnością gęstej, mrocznej dżungli świątynia Ta Prohm w efekcie jest subtelna, delikatna i jakby niematerialna w swym obliczu, przywołując na każdym kroku romantyczną aurę. Wielkie baniany i drzewa kapokowe zaborczo rozkładają swoje gigantyczne korzenie na kamieniach, porastając ściany i tarasy, a ich gałęzie i liście przeplatają się wzajemnie, tworząc zielony dach nad budowlami świątyni. Pnie drzew wiją się niczym węże pomiędzy kamiennymi filarami. Ze ścian świątyni spoglądają na Ciebie nieruchomym wzrokiem nieme wizerunki bóstw i tancerzy Apsara. Gdy idziesz, dziwny, nawiedzony urok tego miejsca oplata się o Ciebie, jak korzenie nawinięte o mury i wieże ".....  - (Patrick Furvier – 1956 rok)
Dolina Angkoru wraz z zachowanymi w niej zabytkami okresu świetności Królestwa Khmerów, stała się jednym z najcenniejszych i najciekawszych regionów Azji. W planach mamy jeszcze kilka niezwykłych wędrówek po Angkorze. Podczas najbliższej z nich odwiedzimy bajkowy kompleks świątynny Ta Prohm, gdzie ingerencję natury i zespolenie tropikalnej dżungli z kamiennymi budowlami zachowano w stanie zbliżonym do tego, w jakim zostały odnalezione. Malownicze połączenie korzeni drzew porastających świątynne ruiny spowodowało, że ta największa i najbardziej mistyczna budowla okresu angorskiego pozostawiona siłom przyrody, stała się jedną z najczęściej odwiedzanych atrakcji całego kompleksu Angkoru. My też tam zawitamy. W trakcie wędrówki po świątyni Ta Prohm będę opowiadał o historii jej powstania, strukturze architektonicznej, znaczeniu religijnym oraz tajemnicach związanych z tą budowlą, jednak na początek, celem zobrazowania i wprowadzenia w egzotyczny, a czasami nierealny świat zielonej dżungli otaczający świątynne budowle, pokażę kilka niezwykłych i niesamowitych zdjęć Ta Prohm, wykonanych z powietrza… A oto i one..


Autorami tych niezwykłych fotek świątyni Ta Prohm są Stanislav Sedov i Dmitry Moiseenko, ludzie należący do niewielkiego zespołu rosyjskich entuzjastów fotografii, tworzących tzw. projekt AirPanoprojekt.. Projekt AirPano koncentruje się na tworzeniu lotniczych zdjęć panoramicznych oraz filmów video wysokiej rozdzielczości, robionych z helikoptera, samolotu, sterowca, balonu, a także z niewielkich latających dronów, sterowanych drogą radiową.. Dziś AirPano jest największym na świecie zasobem zdjęć lotniczych i panoram sferycznych 360 °, o doskonałej artystycznej i technicznej jakości obrazu... Ich prace, obejmujące regiony całego świata, można podziwiać na stronie http://www.airpano.com.. W ciągu najbliższych dwóch lat AirPano stworzy fotograficzne i lotnicze panoramy oraz wirtualne wycieczki z najważniejszych miejsc na świecie.
Prezentowane zdjęcia świątyni Ta Prohm wykonano kamerą umieszczoną na niewielkim helikopterze-dronie, sterowanym falami radiowymi... Robią niesamowite wrażenie, a dzięki widokowi świątyni z lotu ptaka możemy docenić jej niezwykłość....


Rosjanie zaprezentowali panoramy sferyczne świątyni Ta Prohm z powietrza, z wysokości kilkudziesięciu metrów, ja natomiast postaram się pokazać świątynię Ta Prohm z wysokości 1,84 cm czyli z poziomu mojego wzrostu i myślę, że będzie to nie mniej ciekawa ekspozycja.. Zatem ruszamy na spotkanie z nieujarzmionym obliczem kambodżańskiej dżungli, porastającej świątynny kompleks Ta Prohm…..
Po smacznym lunchu, skonsumowanym w jednej z lokalnych restauracji na terenie Angkoru oraz uzupełnieniu płynów w organizmie, szybko mija zmęczenie poranną wyprawą do Angkor Thom.. Dodatkowy zapał do kolejnej wędrówki zaplanowanej na dzisiejsze popołudnie wzbudza fakt, iż będzie to spotkanie z niekwestionowanym królestwem potężnych drzew Kapokowych, Figowców, dyniowców Tetramelaceae, których olbrzymie konary niczym wężowe sploty obejmują świątynne budynki Ta Prohm, przedzierając się przez dachy, okna i wyrastając w najmniej spodziewanych miejscach – istny raj dla fotografów...!!!


Dotarcie do kompleksu Ta Prohm nie sprawi większych trudności, ponieważ położony jest on odległości około 1 kilometra na wschód od zabytkowego obszaru Angkor Thom, który skończyłem zwiedzać godzinę wcześniej, przed popołudniowym lunchem.. Z niewielkiej khmerskiej restauracyjki, pod czujnym okiem kambodżańskiego przewodnika, całą grupką ruszamy w stronę kompleksu Ta Prohm.
Poniżej - Mapka sytuacyjna obszaru Archeologicznego Parku Angkoru, po którym się poruszamy..


Po paru minutach marszu wygodną, asfaltową dróżką, wiodącą przez tereny Angkorskiego Parku Archeologicznego, docieramy pod pierwszy pas czerwonych, laterytowych murów.. Otaczają one teren kompleksu Ta Prohm, zalegający na powierzchni ok. 65 hektarów.... Pośrodku muru wznosi się na wysokość około 20 metrów wejściowa brama-gopura, zwieńczona u góry czterema wizerunkami kamiennych twarzy bodhisattwy Awalokiteśwara, tak dobrze znanymi z poprzedniej wędrówki po świątyni Bayon.. Jest to zachodnie wejście na teren Ta Prohm, jedno z 4-ech zabudowanych w zewnętrznym pasie świątynnych murów, okalających cały obszar kompleksu.. Owe cztery wejściowe bramy-gopury tak po prawdzie istnieją już tylko teoretycznie i na architektonicznym planie Ta Prohm widnieją w świątynnych murach, w tzw. punktach kardynalnych czyli ukierunkowanych w cztery strony świata. Jednak obecnie realny dostęp na obszar Ta Prohm jest możliwy tylko od strony wschodniej i zachodniej, ponieważ większość dawnego, kilkudziesięcio hektarowego terenu świątynnego kompleksu wchłonęła zielona roślinność dżungli.. Nasza wędrówka przez kompleks Ta Prohm będzie zatem przebiegać z zachodu na wschód…


Zanim wejdziemy na rozległy obszar kompleksu Ta Prohm, przedstawię zarys układu linii murów oraz rozmieszczenie budowli, by móc lepiej poznać poszczególne strefy obiektu, przez które będziemy wędrować..
Na całym terenie Ta Prohm, obejmującym powierzchnię ok. 65 hektarów, pod koniec XII i na początku XIII wieku zbudowano szereg długich, niskich budynków, stojących na jednym poziomie.. W ówczesnych czasach był to obszar znacznego miasta. Wszystko to wzniesiono na planie prostokąta o wymiarach 1000m x 650m i opasano 4-metrowej wysokości murem z laterytu.. W każdej ze ścian zabudowano kamienne bramy-gopury zwieńczone wieżami (przez zachodnią gopurę właśnie wkroczyłem na tereny Ta Prohm). W czasach świetności szczyty wież zdobiły kamienne twarze, spoglądające na 4 strony świata, podobne do tych, które widzieliśmy na gopurach w świątyni Bayon.. Część z tych wież na przestrzeni wieków zawaliła się lub uległa znacznemu zniszczeniu.. Podobny los spotkał zewnętrzy mur, okalający obszar kompleksu Ta Prohm.. Pozostały po nim tylko nikłe ślady, stopniowo pochłaniane przez zieloną roślinność dżungli.. Wewnątrz tego dużego, prostokątnego obszaru, ograniczonego laterytowymi ścianami, zabudowano jeszcze 4 prostokątne pasy murów z bramami-gopurami, otaczając kolejnymi kamiennymi „pierścieniami” główne Sanktuarium, znajdujące się pośrodku kompleksu.. Stworzono tym samym rodzaj świętej drogi, wiodącej przez poszczególne sektory do serca świątyni...
Poniżej - schemat całej powierzchni Ta Prohm, ze wszystkimi pierścieniami murów i rozmieszczeniem obiektów znajdujących się wewnątrz..
Obszar świątyni, którą dzisiaj zwiedzimy, zajmuje tylko niewielką część całej powierzchni dużego kompleksu-miasta, wchłoniętego przez bezlitosną dżunglę. Zalega ona na około 4 hektarach terenu, częściowo porośniętego tropikalnym lasem.. Konstrukcja świątyni Ta Prohm jest typowa dla "płaskiej" Khmerskiej świątyni w przeciwieństwie do świątyń-piramid, które wcześniej zwiedzałem na terenie Angkor Thom.. Jak większość świątyń Khmerów, Ta Prohm zorientowana jest na wschód, gdzie znajduje się główne wejście do świątyni. My przejdziemy w odwrotnym kierunku z uwagi na naszą poprzednią lokalizację.. By nie popełnić błędu podczas dalszego opisu, muszę w tym miejscu wyjaśnić jeszcze jedną rzecz.. Otóż, kolejność poszczególnych murów, otaczających pierścieniami centralne Sanktuarium, liczona jest od środka do zewnątrz czyli od wewnętrznego, najbliższego świątyni jako I ściana murów, do najdalszego, zewnętrznego pasa murów jako V ściana murów…
Poniżej - plan świątynnego obiektu otaczającego centralne Sanktuarium..


W objęciach zielonej dżungli…
Przez zachodnią bramę-gopurę wkraczam na teren rozległego kompleksu Ta Prohm. Maszerując na wschód szeroką, gruntową alejką, wykarczowaną w gęstwinie tropikalnej dżungli, zagłębiam się coraz bardziej w jej zielone rewiry... Pod gęstym sklepieniem koron figowców i kapoków, pomimo iż jest wczesne popołudnie, panuje zbawienny półcień, jednak ciężkie, wilgotne powietrze daje się we znaki.. Na skroniach pojawiają się pierwsze kropelki potu.. Droga przez zieloną dżunglę praktycznie pusta.. Co jakiś czas ponad moją głową przeskakują z gałęzi na gałąź wszędobylskie makaki, z którymi dzisiaj już miałem przyjemność obcować.. Z powierzchni gruntowej drogi za każdym krokiem unosi się ceglasto-czerwony kurz.. Wysuszona, gliniasta laterytowa gleba charakteryzuje się silnym kwaśnym odczynem, niewielką zawartością krzemionki oraz występowaniem konkrecji związków glinu, manganu i żelaza barwiącym ziemię na kolor czerwony, stąd potoczna jej nazwa – Czerwona gleba.. Laterytowe gleby (czerwone gleby) powstają w warunkach gorącego, wilgotnego klimatu, na obszarach pokrytych lasami równikowymi i podrównikowymi oraz wysokotrawiastymi sawannami.


W pewnym momencie, pośród dzikich odgłosów dżungli, skrzeku papug i popiskiwania małp, moje ucho wyławia narastające dźwięki rytmicznej muzyki.. W oddali, po lewej stronie drogi dostrzegam jasną plandekę, rozciągniętą pomiędzy gałęziami drzew.. Gdy podchodzę bliżej, znam już źródło dolatującej muzyki.. Pod prowizorycznym tropikiem, na niewielkim drewnianym podeście zasiadła 7-osobowa grupa muzyków, grającą na regionalnych instrumentach.. Taka nasza kapela podwórkowa.. Przed „liderem” zespołu na drewnianym pniaku duża, srebrna waza na datki od turystów, a obok kilka płyt CD I DVD „promujących” ich utwory.. Kakofonia pobrzdękiwań absolutnie nie w moim muzycznym guście.. Ani to pop, ani rock, blues, soul czy reggae.. Muzyka bardziej przypominająca połączenie eksperymentalnego utworu Kabaretu Łowcy.B, granego na bębnie od pralki, rurze odkurzacza i kilku pokrywkach garnków, ze wstępną fazą strojenia instrumentów przez ludową kapelę z Nowego Sącza.. Tak więc, by moje uszy nie cierpiały zbyt długo, szybko oddalam się od tej egzotycznej, muzycznej ekipy..


Po kilku minutach marszu główną alejką biegnącą przez dżungle w kierunku świątynnego kompleksu Ta Prohm, pośród zieleni drzew ukazuje się kamienna budowla z charakterystycznej, czerwonej skały osadowej – laterytu..


Docieram do dwupoziomowego, kamiennego tarasu, otoczonego z dwóch stron fosą.. Postawiono na nim okazały, ponad 50-metrowej szerokości gopuram–pawilon wejściowy o kształcie krzyża, z wydłużonymi ramionami bocznymi w formie galerii.. Jest to kolejna brama przejściowa prowadząca w kierunku głównego Sanktuarium, zabudowana w IV pasie murów otaczających główne miejsce świątyni Ta Prohm..


Tak jak w poprzednich relacjach, w trakcie zwiedzania będę opowiadał o historii oraz pracach archeologicznych prowadzonych dawniej i obecnie na terenie świątynnego kompleksu.. Nie zabraknie także lekcji botaniki czyli co rośnie, jak rośnie i dlaczego rośnie w rejonie Ta Prohm.. Ruszajmy zatem w niezwykłą wędrówkę przez świątynny obszar, gdzie większość terenu oraz zabytkowe budowle pozostały nietknięte przez archeologów, z wyjątkiem udrożnienia przejść dla zwiedzających i strukturalnego wzmocnienia niektórych ścian, by zapobiec ich całkowitemu zniszczeniu. Mam nadzieję, że wkraczając za mury świątyni Ta Prohm pozostawione w naturalnym stanie, choć po części przeżyję doznania ówczesnych odkrywców, którzy w połowie XIX wieku po raz pierwszy ujrzeli te zabytki…
Przecieram zaparowany aparat i przechodząc wąskim przejściem wzdłuż laterytowych ścian wkraczam na rozległy plac, zalegający wewnątrz IV prostokąta kamiennych murów świątynnego kompleksu Ta Prohm..


Za kamiennym, laterytowym murem…
Obszar otoczony laterytowymi ścianami IV pasa murów zamyka się na planie prostokąta o bokach 250 m x 170 m i ma powierzchnię ok. 4,2 ha.. Jest to praktycznie ścisłe otoczenie serca świątyni Ta Prohm – głównego Sanktuarium, które znajduje się pośrodku, za linią dwóch kolejnych, ciasno zabudowanych ścian kamiennych murów.. W linii prostej do głównego Sanktuarium jest z tego miejsca ok. 130 metrów, jednak aby tam dotrzeć, muszę pokonać kilka wąskich przejść mijając liczne sale, pomieszczenia, dziedzińce między murami oraz bramy w trzecim, drugim i pierwszym pasie murów. Według mojej mapki i turystycznego informatora niektóre obszary świątyni są w ogóle niedostępne, a inne są dostępne jedynie jako wąskie, ciemne fragmenty bez wyjścia. Trzeba zatem trzymać się wytyczonych tras..
Wewnętrzny dziedziniec położony pomiędzy IV i III pasem kamiennych murów został w znacznym stopniu oczyszczony z roślinności tropikalnego lasu i tylko na jego skajach, przy ścianach murów, pozostawiono pojedyncze okazy potężnych dyniowców (spungów), drzew kapokowych i figowców.. Przez środek dziedzińca poprowadzono coś w rodzaju kamiennej rampy o szerokości ok. 4 metrów, która biegnąc w linii prostej łączy wejściowy gopuram IV obudowy murów, z kolejnym wejściowym gopuramem zabudowanym w III pierścieniu murów otaczających główne Sanktuarium.. Ów wygodny, szeroki chodnik ciągnący się na długości 50 metrów, wyłożono gładkimi płytami z piaskowca, a wzdłuż jego boków zabudowano kamienne balustrady w formie mitycznych węży Naga. Bloki podporowe balustrady ozdobiono płaskorzeźbami mitycznych stworzeń.. Na terenie dziedzińca, wokół chodnika, można dostrzec rozrzucone pozostałości po kamiennych figurach lwów i innych ornamentach, będące dawniej zdobieniami wejściowej rampy..


Na trasie owego chodnika biegnącego przez środek dziedzińca, zabudowano dwa poszerzenia w formie tarasów. Jeden taras na początku, drugi mniej więcej w połowie długości.. Zatrzymuję się na drugim tarasie, pośrodku placu.. Wycieczka Azjatów, która razem z naszą grupką wkroczyła na teren świątyni, powędrowała w inny sektor kompleksu, więc chwilowo na dziedzińcu zrobiło się pusto. Jest okazja przyjrzeć się dokładniej wejściowemu pawilonowi, zabudowanemu w kolejnym pierścieniu kamiennych murów..


Przejścia przez kamienne mury otaczające świątynne budowle, Angkorianie wznosili w formie imponujących bram-gopuram. Zazwyczaj gopuramy projektowano na planie krzyża, z wysoką zdobioną wieżą pośrodku i wydłużonymi bocznymi ścianami w formie galerii. Nadproża i frontony gopuram zdobiono kamiennymi reliefami-płaskorzeźbami bogów i mitycznych stworzeń, natomiast wejścia strzegły zazwyczaj kamienne posągi strażników zwane dvarapalas lub ich wizerunki wyryte na obu stronach drzwi. Spoglądam na piękny, 50-metrowej szerokości gopuram, który nadszarpnięty zębem czasu i niszczycielską działalnością dżungli, niewiele stracił ze swej świetności..


Kamienne portyki, niskie podcienia otwartych galerii podtrzymywane rzeźbionymi kolumnami, zdobione wejściowe portale, dwurzędowe sklepienia, a wszystko to porośnięte warstwą zielonego mchu i wkomponowane w tło kambodżańskiej dżungli, wdzierającej się do wnętrz budowli, tworzy spektakularny widok z tego miejsca...


Cała nasza grupa zbiera się teraz wokół khmerskiego przewodnika.. Ustalamy plan zwiedzania.. Większość ludzi podąży za naszym opiekunem, wsłuchując się w opowieści związane historią świątyni, natomiast ja i Jorguś nastawiamy się wyłącznie na fotki. Jedną z moich pasji jest geografia i historia, więc na Indochińską wyprawę od strony wiedzy przygotowywałem się dość solidnie już kilka miesięcy wcześniej, studiując wiele opracowań francuskich, japońskich, kambodżańskich ekip naukowców i archeologów, zajmujących się pracami badawczymi w Angkorze.. Poza tym pozostawiamy w grupie naszych zaufanych „szpiegów” czyli płeć piękną, która skrupulatnie zarejestruje, wysłucha i w razie czego nagra opowieści khmerskiego przewodnika.... 
Rozpoczynamy zatem niezwykły historyczno-fotograficzny spacer po świątyni Ta Prohm, jednym z największych, najciekawszych i najpopularniejszych zabytków w kompleksie Angkor…


Historia świątyni TA PROHM
Ta Prohm zbudowana została w stylu Bayon w drugiej połowie XII i na początku XIII wieku, przez króla Kambodży z dynastii angkorskiej Jayavarmana VII, panującego w latach 1181-1218. Był to najpotężniejszy khmerski władca, ostatni z tzw. "królów-budowniczych". Za jego panowania kraj dokonał największej ekspansji terytorialnej, nastąpił wielki rozkwit nie tylko architektury, ale także sztuki, rzeźby, poezji i nauki, a buddyzm stał się religią dominującą.. Pisałem dokładnie o historii jego panowania w poprzednim odcinku opowieści o Angkorze..
Początkowa nazwa świątyni brzmiała Rajavihara czyli Klasztor Króla.. W 1186 roku Jayavarman VII rozpoczął wdrażanie programu masowego budownictwa i robót publicznych. Rajavihara ("Klasztor Króla"), dziś znana jako Ta Prohm ("Przodek Brahmy"), była jedną z pierwszych świątyń buddyzmu mahajana zbudowanych w ramach tego programu. Kamienna Stela upamiętniająca jej fundację podaje datę 1186 AD.. Jayavarman VII wybudował Rajavihara na cześć swojej rodziny. Główne sanktuarium świątyni wzniesiono ku czci matki króla. Świątynie satelitarne - północna i południowa, postawione w trzeciej obudowie kamiennych murów, były poświęcone odpowiednio jego starszemu bratu oraz duchowemu guru króla. W ówczesnym czasie Ta Prohm tworzyła komplementarną parę z oddaloną o niespełna 2 km świątynią Preah Khan, wzniesioną w 1191 roku i poświęconą ojcu króla…
(Podobizna króla Jayavarmana VII)

Kompleks Ta Prohm zalegający na powierzchni 65 ha to nie mała inwestycja budowlana.. Przy budowie tego dużego zespołu architektonicznego pracowało ponoć 80 tys. ludzi. Według obliczeń archeologa Philippe Steina na terenie kompleksu znajduje się 566 budynków kamiennych (rezydencji) i 288 ceglanych oraz 39 wież zwieńczonych ozdobnymi szczytami, a także 260 posągów bóstw, nie licząc podobizn królewskiej matki. Inskrypcja wyryta na odnalezionej w Ta Prohm kamiennej steli głosi, że w latach świetności, w obrębie jej murów zamieszkiwało ok. 12 640 ludzi w tym 18 arcykapłanów, 2740 zwykłych kapłanów, 2232 asystentów nowicjuszy oraz 615 tancerzy. Kompleks obsługiwało 3140 mieszkańców wsi, a na jego potrzeby pracowało prawie 80 tysięcy wieśniaków, w należących do niego okolicznych wioskach. Stela zauważa również, że w świątyni zgromadzono znaczne bogactwa, w tym złoto, srebro, perły i jedwab.. Dowiadujemy się z niej, że w zamkniętym świątynnym skarbcu przechowywano zestawy złotych naczyń o masie większej niż 500 kg, 5 ton srebra, 35 diamentów, 40 620 pereł, 4540 drogocennych kamieni szlachetnych, 876 chińskich zasłon, 512 lektyk i… 523 jedwabne parasole!


Pstrykając fotki i oglądając architektoniczne detale khmerskiej świątyni Ta Prohm, przechodzę powoli wzdłuż wejściowego pawilonu, zabudowanego w III strukturze kamiennych murów..


Za grupką młodych Azjatów, wąskim bocznym przejściem przez podcienia galerii przeciskam się na kolejny wewnętrzny dziedziniec, zalegający wewnątrz III obudowy murów..


Tutaj, pomiędzy III a II ścianą laterytowych murów, zagęszcza się zabudowa kamiennych pawilonów i kilkunastometrowych wież-prasatów.. Centralnie za wejściowym pawilonem-gopurą wznoszą się 3 kamienne, bogato zdobione wieże, z czterema wejściami u podstawy wychodzącymi na cztery strony świata, zwieńczone na szczytach kopułami w kształcie pąka lotosu.. Środkowa wieża-prasat jest kolejną bramą wejściową, wprowadzającą za mury II obudowy, w pobliże centralnego Sanktuarium świątyni Ta Prohm.. Zanim tam się udam, pomyszkuję troszkę po tym dość sporym dziedzińcu, „naszpikowanym” kamiennymi pawilonami..


Po latach odkrywania i wyrywania świątyni Ta Prohm ze szponów kambodżańskiej dżungli przez ekipy francuskich naukowców, w 1992 roku została ona wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. W odróżnieniu od większości kamiennych budowli Angkoru, Ta Prohm zachowała się w stanie zbliżonym do tego, w jakim została odnaleziona.. Część drzew i krzewów wycięto, ale generalnie ten zespół świątynny postanowiono pozostawić w stanie naturalnej symbiozy z roślinnością tropikalnego lasu... Od kilku lat w ramach projektu partnerskiego konserwacją i restauracją Ta Prohm zajmuje się Indyjska Archeologiczna Agencja Rządowa przy Wydziale Kultury (ASI) wraz z miejscowym Urzędem Ochrony i Zarządzania Angkorem (Apsara).. Począwszy od roku 2013, Indyjskie ASI udostępniło zwiedzającym większą część świątynnego kompleksu. Niektóre partie kompleksu zostały ułożone od podstaw. W celu ochrony tego niezwykłego obiektu architektonicznego przed uszkodzeniami i „zadeptaniem” otaczającej go przyrody przez rosnący napływ turystów, zabudowano drewniane chodniki, platformy, podesty, a część miejsc wygrodzono sznurowymi balustradami.. Dzisiaj jest to jeden z najczęściej odwiedzanych kompleksów w regionie Angkoru....


Po wejściu na wewnętrzny dziedziniec rozglądam się wokół, szukając wzrokiem dobrego miejsca do zajęcia pozycji strategicznej, z której mógłbym „złapać” jak najwięcej w kadrze aparatu.. Po chwili namysłu ruszam w kierunku murów, gdzie piętrzy się spora górka kamiennych bloków.. Stąd będę miał niezły przegląd tego, co dzieje się na dziedzińcu, a przy okazji postaram się namierzyć czerwoną koszulkę mego druha, który także gdzieś buszuje pomiędzy zabytkowymi budowlami.. Dziedziniec wewnętrzy zalegający pomiędzy III i II ścianą murów, otaczających główne Sanktuarium, to pas terenu o szerokości około 25 metrów.. Jego zachodnią stronę zajmują wspomniane 3 wieże-gopury (widoczne teraz doskonale na fotkach poniżej).. Sporo tutaj także nieuporządkowanych kamiennych bloków, porozrzucanych po całym terenie..


Tak faktycznie, to mury III i II obudowy świątyni są Galeriami, podczas gdy wieże narożne pierwszej obudowy oraz wieża centralnego sanktuarium tworzą tzw. Quincunx czyli układ przestrzenny zbudowany z pięciu elementów – cztery elementy umieszczone w rogach kwadratu i piąty umieszczony w centrum.. Poza trzema gopurami na zachodniej stronie dziedzińca, w jego południowo-wschodnim rogu znajduje się największa budowla - Biblioteka.. Stronę północną i południową dziedzińca zajmują, wspomniane już wcześniej, świątynie satelitarne poświęcone odpowiednio starszemu bratu oraz duchowemu guru króla Jayavarmana VII.. Poza tym na wschodniej stronie znajdują się liczne małe dziedzińce, salki i krużganki… Wszystko to postaram się powoli kolejno przejść, fotografując, filmując i opowiadając w trakcie mojej wędrówki.. Ufff, idziemy dalej..


Jak wspomniałem, północny i południowy teren dziedzińca zajmują świątynie satelitarne.. Podejdźmy zatem do jednej z nich, jako że właśnie w tamtym rejonie zniknęła czerwona koszulka Jorgusia.. Za załomem murów, po ich południowej stronie napotykam mojego druha, skrupulatnie filmującego świątynne obiekty.. Widoczna w głębi budowla to właśnie świątynia ku czci starszego brata króla Jayavarmana VII..


Na kamiennym, laterytowym murze dostrzegam potężne macki korzeni wysokiego drzewa, oplatające ścianę galerii niczym olbrzymia ośmiornica.. Kiedy francuscy naukowcy z EFEO (Francuska Szkoła Dalekiego Wschodu) wkroczyli na początku XX wieku na tereny Ta Prohm, ujrzeli widok niezwykły.. – „Zobaczyłem ściany świątynnych budowli i korzenie drzew połączone w jedną całość. Drzewa dosłownie wyrastają tutaj na murze, a jeśli spróbujesz wyciąć choćby niewielki fragment tej struktury, kamienna ściana wali się i rozpada na bloki..” - pisał jeden z uczestników ekspedycji.. Do akcji wkroczyli botanicy.. Stwierdzono, iż świątynny kompleks został zaatakowany przez dwa dominujące rodzaje roślinnych pasożytów - 200-letnie drzewa o nazwie Tetrameles nudiflora z rodziny dyniowców oraz inwazyjne Figowce bengalskie znane pod nazwą Banyan, a często określane potocznie mianem Figowców Dusicieli, z uwagi na ich szybki wzrost i bezlitosną konkurencję z innymi roślinami o dostęp do światła. Drzewa te są typowymi epifitami i mogą rosnąć w skałach lub na innych drzewach, jedno na drugim. Podczas dalszej wędrówki przyglądniemy się bliżej tym niezwykłym, botanicznym okazom, a ja postaram się troszkę o nich napisać i przedstawić ich charakterystykę.. Będzie zatem mała lekcja botaniki.. ..


Grupka Azjatów poszła już w dalsze sektory obiektu, nasza ekipa także rozpierzchła się po świątynnym dziedzińcu, fotografując kamienne budowle Ta Prohm, więc przez chwilę zrobiło się pusto.. Wspinam się na stertę kamiennych bloków i na parę minut „łapię oddech”.. W popołudniowych promieniach przebłyskującego co jakiś czas słońca, niezwykłe połączenie przyrody z wytworem tysięcy ludzkich rąk nabiera wymownego aspektu.. Świątynia od wieków prowadzi nierówną walkę z siłami natury. Niestety dżungla zrobiła swoje.. Olbrzymie drzewa porastające kamienie i wdzierające się do wnętrz budowli sprawiały, iż świątynia Ta Prohm popadła w ruinę. Niektóre jej fragmenty całkowicie wyłączono z możliwości zwiedzania, ze względu na ryzyko zawalenia. Obecne prace renowacyjne prowadzone z udziałem ekip kilku krajów, przywracają świątyni dawny wizerunek.. Malownicze połączenie korzeni drzew porastających świątynne ruiny w środku dżungli powoduje, że Ta Prohm jest jedną z najczęściej odwiedzanych atrakcji całego kompleksu Angkor..


Francuskie EFEO wyczyściło większość drzew dyniowców, figowców i kapoków, ale pozostawiło kilkanaście nietkniętych, tak aby ludzie mogli sobie uzmysłowić, w jakim stanie była świątynia w momencie ponownego odkrycia..
Poniżej – ponad 20 metrowej wysokości Tetrameles nudiflora, wyrastający na kamiennym murze świątyni..


Poniżej - mapka świątynnego kompleksu z zaznaczonymi zielonym listkiem miejscami, gdzie znajdują się potężne drzewa Tetrameles nudiflora i Figowców Dusicieli.


Jak w starym przysłowiu - Karawana jedzie dalej, psy szczekają – tak i nasza grupka rusza w dalszy spacer po świątynnych dziedzińcach, z tą różnica, że tutaj nie psy, a przelatujące co jakiś czas papugi, skrzeczą donośnie nad naszymi głowami... Podnoszę się z mojego widokowego miejsca na kamiennym wzgórku i także ruszam w stronę wąskiego, niszowego przejścia w II ścianie murów (przedostatniej) otaczających główne Sanktuarium, gdzie przed momentem zniknęli moim znajomi....


Przeciskając się wąskimi przejściami na świątynne dziedzińce, położone za drugą obudową murów, opowiem dalszy ciąg historii tej niezwykłej świątyni..
Historii TA PROHM ciąg dalszy…
Odkrywanie i restauracja..
Po latach tłustych nadchodzą lata chude…. Tak stało się i w tym przypadku.. Świetność i potęga Khmerskiego Imperium, po śmierci w 1215 roku wielkiego i wspaniałomyślnego króla Kambodży, budowniczego potęgi Angkoru - Jayavavarmana VII, zaczęła stopniowa zanikać.. Następni władcy nie potrafili dorównać charyzmie i wielkości Jayavarmana VII.. Buddyjskie symbole usuwano ze świątynnych reliefów, ludzie opuszczali świątynne kompleksy Angkoru, które z biegiem lat zaczęły popadać w ruinę, wchłaniane stopniowo przez roślinność kambodżańskiej dżungli… W czasie panowania dwóch kolejnych władców – Jayavarnana VIII i Indravarmana III, przez następne stulecie na terenie kompleksu Ta Prohm kontynuowano co prawda prace budowlane i modernizację świątyni, lecz na niewielką skalę… Po upadku Imperium Khmerów w połowie XV wieku, świątynia Ta Prohm została zaniedbana i opuszczona na ponad 500 lat... W drugiej połowie XIX w., po sensacyjnej relacji z podróży francuskiego przyrodnika i podróżnika Henri Mouhota, o którym obszernie pisałem w poprzednich odcinkach, Indochiny opanowała gorączka poszukiwaczy skarbów. Nie sprawiło to jednak większego pożytku, a wręcz przeciwnie - wiele bezcennych zabytków wywieziono, wiele też zdewastowano i bezpowrotnie zniszczono. Bardziej cywilizowany okres eksploatacji skarbów Angkoru nastąpił po rozpoczęciu działalności przez Francuską Szkołę Dalekiego Wschodu (EFEO). Na początku XX rozpoczęto prace badawcze i konserwatorskie, które kontynuowane są do chwili obecnej, jednak główne działania w celu zachowania i przywracania świątyni Ta Prohm dla potomności przeprowadzono na początku XXI wieku.. Naukowcy z EFEO zdecydowali, że świątynia Ta Prohm w znacznym stopniu pozostanie w takim stanie, w jakim została znaleziona, niemniej jednak wykonano wiele prac, aby ustabilizować ruiny, zezwolić na dostęp do nich montując kładki, podesty, stopnie i różnego rodzaju przejścia, a jednocześnie pozostawić stan „pozornego zaniedbania." Jak już wcześniej wspominałem, od kilku lat w ramach projektu partnerskiego konserwacją i restauracją Ta Prohm zajmuje się Indyjska Archeologiczna Agencja Rządowa przy Wydziale Kultury (ASI) wraz z miejscowym Urzędem Ochrony i Zarządzania Angkorem (Apsara).. Począwszy od roku 2013, Indyjskie ASI udostępniło zwiedzającym większą część kompleksu świątyni, po której właśnie mam przyjemność spacerować..
Poniżej – fotki archiwalne ze zbiorów francuskiej EFEO – archeolodzy francuscy przy pracach renowacyjnych Ta Prohm i bliźniaczej świątyni Prah Khan I połowa XX wieku..


Po paru chwilach wędrówki, zgięty wpół jak scyzoryk, z nisko pochyloną głową, przedostaję się przez małe przejście w murach na wewnętrzne dziedzińce, zalegające pomiędzy II i I obudową świątynnego Sanktuarium.. Robi się coraz ciaśniej.. Pas dziedzińca otaczający ostatnie mury głównego Sanktuarium ma tutaj zaledwie od 4-5 metrów szerokość.. Laterytowy mur II obudowy o wysokości około 4,5 metra od wewnątrz zabudowany jest niskimi galeriami z rzędem ozdobnych filarów..


Naprzeciwległe ściany I obudowy zdobione są tutaj pięknymi, kamiennymi reliefami, ornamentami roślinnymi oraz płaskorzeźbami boskich tancerek Apsara..


W mackach olbrzymiej kałamarnicy…
Jednak nie piękne zdobienia murów czy kamienne płaskorzeźby przyciągają wzrok i skupiają w tym miejscu spore grupki turystów.. Powodem zainteresowania są potężne korzenie kilkusetletniego dyniowca Tetrameles nudiflora, które jak monstrualne macki olbrzymiej kałamarnicy oplatają nisze galerii, przytłaczając ją swym ciężarem, wciskając się między skalne bloki konstrukcji. Każdy kto odwiedził świątynny kompleks Ta Prohm, ma zapewne uwiecznione w swych zdjęciowych archiwach to niezwykłe, kultowe miejsce.. Nie mieć stąd fotki, to tak jak być za dawnych czasów w Zakopanem na Gubałówce i nie zrobić sobie zdjęcia z białym misiem....


A teraz obiecana krótka lekcja biologii…
.. „Potężne, szare korzenie dyniowców Tetrameles i drzew kapokowych opasają kamienne budowle. Wciskają się jak węże między skalne bloki konstrukcji, umacniając nadproża, ale rozsadzając sklepienia. Obejmują, jak ramionami kulturystów, kamienne płaskorzeźby. Spływają po dachach i ścianach budowli jak wodospady. Pod zielonym baldachimem koron drzew fruwają i skrzeczą papugi. Ludzie krążący w tym zaczarowanym świecie są malutcy i jakby zagubieni… „ - pisze jeden z uczestników wyprawy do Ta Prohm..
Tetrameles nudiflora jest jednym z głównym roślinnych „agresorów”, drapieżnie atakujących świątynny kompleks Ta Prohm, a zarazem nadający temu miejscu niepowtarzalny urok i nieziemski klimat.. Smukłe, wysokie pnie tego niezwykłego drzewa, zwieńczone są niezbyt imponującymi, rzadkimi baldachimami koron, górującymi nad murami świątyni, a masywne korzenie ekspresyjnie oplatają wszystko, co napotkają na swoje drodze ku ziemi… Tetrameles nudiflora należy do rodziny drzew z rzędu dyniowców, którego okazy znaleziono w całej południowej Azji oraz w północnej Australii. Drzewo może osiągać wysokość do 50 metrów. Jasny, smukły pień dorasta do 35 m wysokości, a jego średnica nierzadko osiąga rozmiar 200 cm.. Kora w odcieniach od jasnoszarej poprzez kolor miodowy do brązowego.. Korzenie tego drzewa mogą się wić na długości kilkunastu metrów.. Struktura drewna jest dość miękka przez co daje się dość łatwo wycinać, a co za tym idzie, uszkodzony pień szybko ulega niszczeniu i gniciu.. Liście wyrastające na koronie są całobrzegie. Kwiaty zebrane w kwiatostany, mają kielich składający się z 4–8 działek….


Na planie „Tomb Raider”..
Nie tylko turyści i naukowcy zachwycają się niezwykłością świątyni Ta Prohm… Ruiny kompleksu świątynnego posłużyły w 2001 r. jako tło akcji przygodowego filmu „Lara Croft: Tomb Raider”. Brytyjski reżyser Simon West, twórca m.in. filmu „Con Air” z Nicolasem Cage i Johnem Malkovichem, postanowił zrealizować w świątyniach Angkoru sceny do filmu opartego na podstawie gry komputerowej "Tomb Raider"..


Mimo, że film zmontowano z wielu ujęć kręconych w innymi świątyniach Angkoru, jednak sceny z Ta Prohm są w filmowej produkcji dość wiernym odzwierciedleniem rzeczywistego wyglądu świątyni oraz ukazaniem jej niesamowitych plenerów.. Tytułową rolę w tym ciekawym, przygodowym filmie zagrała obecna żona Brada Pitta, doskonała amerykańska aktorka Angelina Jolie (Voight).. U jej boku stanęły takie filmowe gwiazdy jak odtwórca roli Jamesa Bonda – Daniel Craig oraz ojciec Angeliny, ikona amerykańskiego filmu, aktor Jon Voight.. Poniżej kadry z filmu kręcone w świątyni Ta Prohm.. Poznajecie korzeń za plecami Angeliny??.. Taaak.. to właśnie miejsce, gdzie teraz stoję i pstrykam fotki oraz kręcę swój film…


Wszystko co miałem uwiecznić na tym dziedzińcu już sfilmowałem i sfotografowałem.. Znajomi dawno opuścili to miejsce, nawet mój przyjaciel Jorguś też gdzieś zniknął w ciemnych czeluściach świątynnych murów.. Czas wędrować dalej.. Do serca świątyni czyli głównego Sanktuarium pozostało pokonać ostatnią ścianę laterytowych murów… Wzdłuż wysokich ścian narożnych, kamiennych wież, pokonując niskie niszowe przejścia, podążam wytyczonym drewnianym chodnikiem, w kierunku głównego Sanktuarium..


Ściany wewnętrznej galerii zdobią w tym miejscu liczne kamienne reliefy, rzeźbione portyki i ślepe okienne wnęki, w których framugach wykuto postacie buddyjskich bóstw i tancerek Apsara .. Wszędzie sporo gruzu, stert kamieni i wielkich pojedynczych, kamiennych bloków.. Część kolumnady i wysokich ścian uległa zawaleniu, stąd panujący wokół bałagan.. Ta Prohm to nie tylko świątynia, to także labirynt.. Mnóstwo tu okien i drzwi, z których wiele wygląda podobnie. Niektóre uliczki prowadzące w ślepy zaułek, blokują stosy kamieni. Pomimo wczesnego popołudnia dookoła panuje delikatny chłód i półcień..


Serce świątyni Ta Prohm – GŁÓWNE SANKTUARIUM..
W końcu po zaliczeniu kilku ślepych zaułków, wychodzę na centralny, wewnętrzny dziedziniec położony w samym sercu świątyni Ta Prohm.. Na powierzchni prostokąta o wymiarach 30 x 25 metrów otoczonego wysokim, kamiennym murem I obudowy, zbudowano centralny prasat – najważniejszego miejsca świątyni. Cztery narożne wieże-gopury oraz wieża centralnego sanktuarium tworzą razem tzw. Quincunx czyli układ przestrzenny z zbudowany pięciu elementów – cztery elementy umieszczone w rogach prostokąta i piąty umieszczony w centrum. Po skalnych blokach wychodzę na nadproże galerii, by mieć lepszą panoramę niewielkiej, ciasnej przestrzeni dziedzińca.. Zakładam szerokokątny obiektyw, ale i tak nie pozwala to ująć w kadrze aparatu całego centralnego obszaru i otaczających go budowli... Pstrykam kilka ujęć...


Niezbyt dużo światła dociera w ten sektor świątyni.. Poza szarością murów sporo tutaj zieleni. Laterytowe ściany budowli porastają warstwy zielonego, aksamitnego mchu.. Tu i tam wyrastają ogromne drzewa, mieszając się z formacjami murów i wież prasatu, przytulając gałęzie zielonych koron i gigantyczne kłębowiska korzeni do kamiennych bloków...


Cała nasza grupka skupiła się w dole, u stóp potężnego figowca, którego splecione, powietrzne korzenie niczym sieć pajęcza opasają galerie i nadproża wejściowej niszy do wnętrza budowli.. Zaczekam chwilkę, aż zaspokoją fotograficzny głód i także zejdę w to miejsce, które jest kolejnym z kultowych wizerunków świątyni, uwiecznianym przez niemal każdego turystę i ukazywanym na każdym straganie z widokówkami Angkoru.. Tymczasem przedstawię postać drugiego roślinnego agresora, działającego destrukcyjnie na świątynne mury…


W cieniu FIGI DUSICIELA…
Niezwykle ciekawie wyglądający okaz tego drzewa, wyrastający pośród ruin sanktuarium Ta Prohm, nosi fachową nazwę Figowiec bengalski (Ficus benghalensis L.). Przez tubylców zwany jest także Banianem. Jest jeszcze jedna, bardziej „drapieżna” nazwa tego drzewa – Figa Dusiciel.. Za chwileczkę wyjaśnię przyczynę takiego określenia.. Banian jest drzewem, które rozpoczyna swoje życie jako epifit (roślina rosnąca na innej roślinie), gdy nasiona jego owocu czyli figi, kiełkują w pęknięciach i szczelinach drzewa-gospodarza lub konstrukcjach budowli, mostów itp.. Nasiona fig Baniana są rozsiewane dookoła drzewa w trakcie ptasiej uczty, podczas wyjadania przez ptaki słodkiego miąższu owoców... Nasiona są bardzo małe, a większość wysokich Banianów rośnie w gęstych tropikalnych lasach, tak więc zachodzi małe prawdopodobieństwo, aby przetrwały rośliny kiełkujące z nasion, które wylądowały się na ziemię. Jednak wiele nasion spada na gałęzie i konary drzew lub w szczeliny budynków. Kiedy te nasiona zaczynają kiełkować, wypuszczają stopniowo długie, cienkie korzenie wędrujące w dół ku ziemi. Taka siatka korzeni opleść może większą część pnia drzewa lub strukturę całego budynku. Tworząc ten morderczy oplot, inwazyjne działanie baniana dosłownie dusi drzewo-gospodarza w ciasnym uścisku korzeni, stąd nazwa Figa Dusiciel.. Zielona korona Baniana także walczy o dostęp do światła, przysłaniając koronę konkurenta, co jest cechą wielu tropikalnych gatunków leśnych pnączy.. Prowadzi to do powolnego obumierania i całkowitego wyniszczenia drzewa-gospodarza.. Martwe drzewo otoczone korzeniami w końcu psuje się i butwieje, a Banian przeistacza się w drzewo kolumnowe z pustym centralnym rdzeniem. W dżungli takie zagłębienia i dziuple są w dużym stopniu zjawiskiem pożądanym, stanowią bowiem schronienie dla wielu zwierząt, ptaków, gadów...


Starsze okazy Banianów wypuszczają tzw. korzenie podpory.. Od ich poziomych gałęzi rosną w dół pionowe pędy, które wrastają w ziemię i zakorzeniają się. Stają się w ten sposób dodatkowymi pniami, które podtrzymują koronę i przewodzą wodę wraz z solami mineralnymi. Dzięki takiemu procesowi stare drzewa mogą rozprzestrzeniać się na boki, obejmując niejednokrotnie bardzo szeroki obszar. Niektóre stare okazy mają ponad 300 takich masywnych pni bocznych.. Wielki Banian rosnący na terenie ogrodu botanicznego w Kalkucie ma aż 2880 pni o wysokości 24,5 m. Korona przedstawicieli tego gatunku może pokrywać obszar o powierzchni ponad 2 ha. 


Korona Baniana porośnięta jest dużymi, błyszczącymi, zielonymi liściami o eliptycznym kształcie (u młodych osobników brunatne).. Owoce to kuliste, czerwone figi, które poza przysmakiem leśnego ptactwa oraz nadrzewnych zwierząt, są także źródłem czerwonego barwnika, stosowanego przy tradycyjnym barwieniu tkanin w części Oceanii i Indonezji. Owoce są również wykorzystywane przez tubylców w celach leczniczych.. Drzewo pochodzi z Indii i Pakistanu. Występuje w Azji, Malezji, północnej Australii i na wyspach południowego Pacyfiku.. Drzewa baniana noszą indyjską nazwę "akszajawata" i są obiektami kultu w hinduizmie..
Kooooniec lekcji biologii..!!! ...


Zagadałem się o figowcach, a świątynny plac wokół głównego Sanktuarium powoli pustoszeje.. Trzeba wykorzystać okazję zanim zjawi się tutaj kolejna wycieczka… Schodzę w kierunku kultowego i chyba najciekawszego miejsca w sercu świątyni – kamiennej niszy wejściowej, prowadzącej do wnętrza Sanktuarium.. Wizualna kombinacja plątaniny korzeni figowca z kamiennymi ruinami świątyni, wznoszącymi się pośrodku zielonej dżungli, roztacza wokół niesamowity klimat tajemniczości. Panuje kompletna cisza. Mój umysł zaczyna pracować w innym wymiarze rzeczywistości.. Na moment przenoszę się świat podróżniczych książek i filmów przygodowych oglądanych w dzieciństwie... Stąpając powoli po kamiennych blokach starożytnej budowli, czuję się jak Indiana Jones odkrywający tajemnice zaginionej świątyni.. Tutaj wszystko ma inny wymiar, nawet drzewa wydają się bardziej przerażające.. Dziesiątki „wężowych” korzeni Baniana pokrywając kamienne mury świątyni, szarżują z górnych pięter w dół przecinając wszystko po drodze, aby dotrzeć do ziemi, zakorzenić się i wykarmić roślinę, dając jej siłę na dalszy rozrost..


Dżungla rozłożyła się tu wygodnie, nic sobie nie robiąc ze świętości tego miejsca. Natura zadała ostateczny cios ludzkim wysiłkom, niszcząc na przestrzeni wieków ich symbol nieśmiertelności. Pomimo wczesnych, popołudniowych godzin panuje tutaj półcień i tylko gdzieniegdzie promienie słońca przemykają między ciasno skręconymi węzłami konarów…


Drzewa rosnące na kamiennych ruinach są chyba najbardziej charakterystyczną cechą Ta Prohm.. Natchnęły one wielu pisarzy do stworzenia pięknych, poetyckich opisów i wierszy w większym stopniu, niż jakakolwiek inna cecha Angkoru... Gdy Maurice Glaize - francuski uczony, archeolog i pionier prac konserwatorskich Angkoru w latach 1937/45 zobaczył to miejsce po raz pierwszy, tak napisał w swoich notatkach; - …"Z każdej strony, w skali fantastycznej ponad miarę, otaczają mnie pnie drzew kapokowych i figowców szybujące ku niebu pod cienistym, zielonym baldachimem. Ich długie, rozpostarte spódnice dotykające ziemi, splecione z niekończącej się plątaniny korzeni, wijących się bardziej jak gady niż rośliny, nadają przestrzennego wymiaru tej niezwykłej panoramie "…


Podchodzę bliżej kamiennych odrzwi, których zdobione reliefami nadproże oraz boczne framugi oplata siatka korzeni Baniana… Wysoki na 2 metry, ciemny otwór wejściowy do wnętrza Sanktuarium, jeden z kilku udrożnionych, nie zachęca do penetracji, a jednocześnie kusi swą tajemniczością.. To właśnie w tym miejscu wchodzi do wnętrza świątyni czyli filmowego Grobowca Tańczącego Światła, tytułowa bohaterka filmu „Tomb Raider” - Lara Croft (grana przez Angelinę Joli) po tajemniczy artefakt, by ratować losy wszechświata.. Grupka moich znajomych powoli opuszcza dziedziniec, a ja decyduję się na szybki skok w ciemność… Co prawda nie po żaden artefakt, ale dreszczyk emocji powoli zaczyna rosnąć..


Jedyne światło to flesz aparatu.. Przechodzę kilka metrów w prawie zupełnej ciemności, błyskając sporadycznie fleszem, żeby nie rozwalić łba o jakiś skalny blok.. W pewnym momencie robi się jaśniej.... Docieram do małego, centralnego pomieszczenie w głównym Sanktuarium, którego mroki rozprasza niewielki snop światła, wpadający gdzieś z góry.... Skąd to światło?.. Spoglądam na strop pomieszczenia.. Ponad moją głową biegnie pionowo do góry wąski, kilkunastometrowej wysokości, kamienny szyb, przez który wpada wiązka promieni słonecznych.. Nie ma tutaj żadnych zdobień ani rzeźbionych reliefów, natomiast gładkie ściany pomieszczenia od podłogi po sufit pokrywają równomiernie rozmieszczone, okrągłe otwory.. Eksperci nie są pewni, jednak wysuwają tezę, iż były to otwory wykorzystywane do zamocowania na kamiennych ścianach okładzin z drewna, stiuku lub metalu… Resztki farby na kamiennych blokach, a także prawdopodobnych złoceń, świadczyć mogą o najwyżej randze tego pomieszczenia w całym Sanktuarium.. Pstrykam jeszcze parę fotek i powoli kieruję się w stronę wyjścia…

   
Trzeba wydłużyć krok i odrobić czas do „peletonu”.. Przeskakując po stertach kamiennych bloków, skracam sobie nieco drogę przez wewnętrzny dziedziniec. Kieruje się ku widocznemu przejściu w świątynnych murach.. Po paru chwilach opuszczam teren głównego Sanktuarium i maszerując drewnianym chodniczkiem, za załomem kamiennej budowli doganiam grupkę moich przyjaciół.. Wychodzimy na wschodnią stronę dziedzińca za I-szą obudową murów.. Tutaj robi się bardziej tłoczno, ponieważ napotykamy grupkę Azjatów, którzy od samego początku zwiedzania włażą nam w drogę..


Bez zbędnych postojów, maszerując za naszym khmerskim przewodnikiem jak kurczęta za kwoką, kierujemy się na północno-wschodni kraniec dziedzińca. Dalej wąskim, ciemnym korytarzem przez podcienia galerii i kamienną gopurę w ścianie II obudowy murów wkraczamy na kolejny dziedziniec, zalegający pomiędzy II i III obudową laterytowych ścian..


Podobnie jak to miało miejsce wcześniej, gdy na teren świątyni wchodziliśmy od strony zachodniej, tak i tutaj po wschodniej stronie obszar wewnętrznego dziedzińca zalegający pomiędzy II i III ścianą murów, to stosunkowo rozległy pas terenu o szerokości około 35 metrów.. Po usunięciu roślinności, częściowym uporządkowaniu terenu, stał się on czymś w rodzaju przestronnego ogrodu.. Zatrzymamy się w tym miejscu na kilkanaście minut, ponieważ jest kilka ciekawych rzeczy do sfotografowania..


Na terenie rozległego dziedzińca, otoczonego 4 metrowym murem, zabudowano kilka kamiennych pawilonów oraz przejściowych gopuram, jednak ciekawsze od architektonicznych elementów jest tutaj połączenie tych budowli z naturą… Podejdziemy do kilku okazów potężnych dyniowców Tetrameles i drzew kapokowych, które w szczególny sposób zespoliły się z wytworem rąk ludzkich.. Dla ułatwienia orientacji w terenie, poniżej:
 Mapka sytuacyjna wschodniej części świątyni z zaznaczonymi budowlami


Drzewo na poduszki i materace
czyli
u stóp wielkiego KAPOKA..
Cała grupa porozłaziła się po terenie dziedzińca, zatem i ja ruszam na foto-łowy.. Po pierwszym rozejrzeniu się dokoła, mój wzrok przyciąga stary, potężny pień kilkusetletniego drzewa kapokowego, którego dni świetności już dawno minęły.. Pozostał wysoki na kilkanaście metrów kikut oraz potężne korzenie zajmujące powierzchnię domku jednorodzinnego.. Górna część drzewa wraz z olbrzymią koroną uległa zniszczeniu, jednak natura powoli stara się odrodzić ten wspaniały okaz.. Spośród zwoi potężnych korzeni wystrzelił w niebo młody pień kapoka, wysoki na ponad 20 metrów, zwieńczony szeroką, zieloną koroną..


Drzewa kapokowe są kolejnymi przedstawicielami inwazyjnej roślinności dżungli, które w znacznym stopniu opanowały tereny świątynne. Warto zatem skrobnąć kilka zdań charakteryzujących te niezwykłe giganty..
Drzewo kapokowe (Ceiba pentandra) to inaczej Puchowiec pięciopręcikowy – gatunek drzewa z rodziny ślazowatych i podrodziny wełniakowych. Rośnie w Azji Południowo-Wschodniej, Ameryce Południowej i Środkowej oraz w Afryce. Dorasta do wysokości 60-70 m, pień wraz z korzeniami skarpowymi osiąga średnicę ponad 3 m. Korzenie skarpowe silnie spłaszczone po bokach rosną poziomo od nasady pnia drzewa. Ich początkowo koncentryczne przyrosty ulegają z czasem modyfikacji i zaczynają rosnąć na grubość, przede wszystkim ku górze, tworząc w efekcie wąskie, prostopadłe do pnia i rozszerzające się ku dołowi listwy. Wykształcają się u drzew o płytkim systemie korzeniowym, rosnących zwykle na siedliskach wilgotnych, słabo napowietrzonych lub ze składnikami pokarmowymi skupionymi w płytkiej warstwie powierzchniowej gleby. Korzenie te poprawiają statykę drzew, zwłaszcza odporność na wpływ wiatru.. Poniżej przykład takiego rozrostu korzeni Kapoka.. 


Liście tego potężnego drzewa mają kształt dłoniasty. Złożone są z 5 do 9 mniejszych listków, każdy długości do 20 cm. Owoce w postaci jajowatych torebek, zawierających nasiona. Dorosłe drzewo wytwarza kilkaset takich torebek. Z nasion puchowca tłoczy się olej, w niektórych regionach wykorzystywany do produkcji mydła. Może być również stosowany jako naturalny nawóz. Młode liście, kwiaty i owoce w postaci ugotowanej podawane są z sosem. Liście stanowią również paszę dla kóz, owiec i bydła. Nasiona bogate w olej zapewniają pożywienie dla zwierząt. Prażone nasiona lub mąka są również spożywane przez ludzi, ale są uważane za ciężkostrawne.


Nasiona w torebce otoczone są puchowym, żółtawym włóknem, zbudowanym z ligniny i celulozy. Włókno to, zwane kapokiem, jest głównym celem uprawy puchowca. Jest ono bardzo lekkie, sprężyste i odporne na działanie wody. Dzięki tym zaletom wykorzystywane jest do wypełniania materaców, poduszek, w tapicerstwie, i jako wykładzina ocieplająca. W przeszłości używano go również do wypełniania pływaków kamizelek ratunkowych, stąd ich potoczna nazwa kapok. Współcześnie naturalne włókno kapokowe wypierane jest z większości zastosowań przez tworzywa sztuczne. Podczas okresu pękania torebek nasiennych, puszyste kępy kapokowego włókna przypominają do złudzenia kłębki bawełny, stąd częsta nazwa kapoka używana przez podróżników – drzewo bawełniane Puchowiec pięciopręcikowy ma szerokie zastosowanie w medycynie tradycyjnej na Karaibach, w Afryce, Ameryce Południowej, Indiach, na Sri Lance i w Azji Południowo-Wschodniej.. Na Karaibach kora jest stosowana w wywołaniu moczopędności, liście w zapobieganiu wypadaniu włosów. W połączeniu z innymi roślinami jest stosowany do leczenia chorób skóry. W Birmie korzenie są używane jako środek wzmacniający. W Kambodży korzenie są używane do zmniejszenia gorączki. Kora pomaga w leczeniu biegunki. Jak z tego wynika, drzewo pożyteczne i dające ludziom wiele korzyści..


I na koniec ciekawostka z branży filmowej, związana z tym gatunkiem drzewa…Otóż, ze względu na możliwość osiągnięcia potężnych rozmiarów i długowieczność drzewa w warunkach tropikalnych, puchowiec pięciopręcikowy był inspiracją do stworzenia Drzew-Domów w słynnym filmie Avatar”.
(kadry zdjęciowe lasu Pandory z filmu „Avatar”)


Spod wielkiego Kapoka ruszam na spacer wokół dziedzińca… Na zachodniej stronie ukazuje się wejściowa brama-gopura do satelitarnej świątyni, wybudowanej przy północnej ścianie III obudowy kamiennych murów.. Jak już wcześniej wspominałem, król Jayavarman VII poświęcił ją swojej matce - Sri Jayarajacudamani..



W objęciach korzeni Dyniowca TETRAMELES..
Nasza grupka powoli zbiera się w dalszą drogę.. Widzę z oddali, jak khmerski przewodnik daje ręką znak wymarszu.. Czas wędrować w następne rewiry świątyni… Kiedy zmierzam w kierunku wschodniego przejścia, prowadzącego za kolejną ścianę murów, przy wysokim dyniowcu Tetrameles dostrzegam kilkunastu turystów.. Znowu stworzył się malutki tłok przy stałym punkcie fotograficznym świątyni, u stóp potężnego drzewa.. Postanawiam chwilkę odczekać, aż grupka Azjatów ruszy dalej i zrobi się pusto.. Jorguś czyta w moich myślach.. Siadamy na stercie kamiennych bloków i spokojnie czekamy na rozwój wypadków..


Po dwóch minutach turyści znikają w czeluściach świątynnych pawilonów, a my na luzie pstrykamy sobie fotki w potężnych objęciach korzeni dyniowca Tetrameles Ich widok robi wręcz niesamowite wrażenie.. Masywne korzenie ściskają kamienną budowlę niczym muskularne ręce kulturysty. Umacniają nadproża, ale rozsadzają sklepienia.. Natura ukazuje się tutaj w podwójnej roli niszczyciela i uzdrowiciela; z jednej strony w mocnym uścisku wręcz dusi kamienne mury, z drugiej strony zespala je niczym stalowe jarzmo..


Ruszam dalej… Po drewnianych kładkach wędruję pośród kamiennych pawilonów, zabudowanych we wschodniej części dziedzińca..


Tuż przy wyjściowym gopuramie, wyprowadzającym za linię III obudowy murów, kolejna botaniczna atrakcja kompleksu Ta Prohm i kolejny dowód na to, jak dżungla potrafi bezlitośnie zawładnąć terenem świątyni.. Zdobiona reliefami i kamiennymi płaskorzeźbami boczna galeria gopuramu, została zdominowana i opleciona potężnymi korzeniami jeszcze jednego dyniowca Tetrameles, wijącymi się na przestrzeni kilkunastu metrów.. 


Jak wąż Boa długi, cętkowany, kręty…..
Kiedy wychodząc zza załomu murów napotykamy takie cudo natury, przez moment opada szczęka i człowiek doznaje lekkiego szoku.... Olbrzymie korzenie przypominają potężne cielsko węża Boa, wygrzewającego się na świątynnej galerii.. Ciężar drzewa i korzeni naciskających na kamienne nadproże jest tak potężny, że musiano wzmocnić od spodu ten niezwykły pomnik natury stalowym stelażem z calowych rur, by zapobiec całkowitemu zawaleniu się budynku..


Wspomniany już, Maurice Glaize - francuski uczony, archeolog i pionier prac konserwatorskich Angkoru, tak pisze w swych notatkach; -.. „ Ta Prohm wyróżnia się spośród reszty budowli Angkoru dlatego, że jest jedną z najbardziej imponujących świątyń i jednocześnie tą, która najbardziej połączyła się z dżunglą, ale jeszcze nie do tego stopnia, by stać się jej częścią...".. I tutaj przyznaję mu całkowitą rację…


Po zrobieniu zdjęć i spenetrowaniu zakamarków wokół drzewa, przechodzę przez niskie galerie gopuramu.. W zaciszu kamiennych korytarzy dolatuje do mych uszu przytłumiony głos naszego przewodnika, który opowiadając o zabytkach świątyni, prowadzi grupę w kolejne partie kompleksu Ta Prohm.. Boczne galerie gopuramu zabudowanego w murach III obudowy przetrwały w dość dobrym stanie… Nie widać tutaj niszczycielskiej działalności dżungli.. Co prawda sporo wokół porozrzucanych kamiennych bloków z pobliskich schodów i tarasów, lecz same nawy ze zdobionymi ścianami, filarami, dobrze zachowanym stropem i nadprożami wyglądają całkiem nieźle..


Przechodzę powoli wzdłuż kamiennych ścian galerii, pokrytych reliefami z motywami roślinnymi.. Wnęki okienne zdobi misterny ornament oraz płaskorzeźby niebiańskich tancerek Apsara.. Kompleks Ta Prohm w porównaniu do Angkor Wat i Angkor Thom ma niewiele narracyjnych płaskorzeźb. Jedną z przyczyn takiego stanu było destrukcyjne działanie hinduskich braminów, którzy po śmierci Jayavarmana VII wyznającego buddyzm, zniszczyli wiele oryginalnych fresków i reliefów sztuki buddyjskiej na terenie świątyni, chcąc zatrzeć ślady po tym religijnym kierunku.. Jednak niektóre ilustracje przedstawiające sceny z mitologii buddyjskiej pozostały..


Po drewnianych podestach, wzdłuż trasy wytyczonej strzałkami i wygrodzonej sznurami, przechodzę na drugą stronę gopuramu za III linię murów, na rozległy, aczkolwiek nieuporządkowany i zagruzowany dziedziniec. Widać tutaj sporo stosów kamiennych bloków, części zdobionych nadproży, powalonych kolumn i tylko wysokie drzewa kapokowe nic nie robią sobie z tego bałaganu, pnąc się wyniośle ku niebu.. 


SALA TANCERZY
Panujący na dziedzińcu nieład spowodowany jest prowadzonymi w tym sektorze pracami remontowymi, przy jednym z głównych obiektów świątyni – tzw. Sali Tancerzy. Jej ruiny położone są na wprost wyjścia z gopuramu w kierunku wschodnim, w odległości kilku metrów.. Ustawiony nieopodal dźwig oraz rzędy stalowych rusztowań, zabudowane wzdłuż wejściowych pawilonów i filarów galerii, świadczą o tym, że praca wre na całej linii..


Sala Tancerzy jest typową strukturą niektórych XII-wiecznych świątyń, wybudowanych przez króla Jayavarman VII: Ta Prohm , Preah Khan, Banteay Kdei i Banteay Chhmar.. W przypadku świątyni Ta Prohm jest to prostokątny budynek o wymiarach 50 x 25 metrów ustawiony wzdłuż wschodniej osi świątyni.. Składa się z czterech dziedzińców otoczonych galeriami. Ozdobne nadproża galerii podpiera 25 kamiennych filarów.. Do wnętrza budowli prowadzą dwa wejścia od wschodu i zachodu, niestety zastawione z powodu remontu.. Ściany na południe i na północ mają imitację drzwi.. Dawniej Salę Tancerzy pokrywał dach wykonany z drewna czyli materiału łatwo psującego się w wilgotnym klimacie dżungli; teraz pozostały tylko kamienne ściany i rzędy filarów galerii... Słupy galerii zdobią rzeźbione wzory tancerek Apsara, dlatego naukowcy sugerują, że sama sala była używana do rytualnych, tanecznych pokazów..


Wschodnia strona dziedzińca zalegającego pomiędzy murami III i IV obudowy, to pas terenu o szerokości około 80 metrów.. Poza Salą Tancerzy na jego północnym i południowym krańcu położone są dwa prostokątne zbiorniki wodne.. We wschodniej ścianie laterytowych murów IV obudowy znajduje się główne wejście do świątyni, prowadzące przez 50 metrowej szerokości gopuram–pawilon wejściowy o kształcie krzyża, z wydłużonymi ramionami bocznymi. Po obu stronach gopuramu, wzdłuż wewnętrznych murów dziedzińca, stoi pięć prasatów–wież o kształcie piramid. Przez ten właśnie gopuram za kilkanaście minut opuszczę świątynny kompleks Ta Prohm, tymczasem kieruje swe kroki w najbardziej rozpoznawalne miejsce świątyni, uwiecznione na wszystkich folderach, widokówkach i stronach turystycznych reklamujących Angkor…


Gopuram jak z bajki…..
Pawilon-gopuram zabudowany w IV obudowie murów, przez który wiedzie najważniejsze, wschodnie wejście do świątyni to niezwykle malownicze miejsce. Kamienna budowla oparta na planie krzyża z bocznymi skrzydłami, w których zabudowano ozdobne wnęki okienne, a ściany pokryto licznymi reliefami i płaskorzeźbami, wygląda w tym zielonym plenerze dżungli jak domek z bajki..


Dodatkowego uroku tej niezwykłej budowli dodaje potężny okaz dyniowca Tetrameles, który wyrasta prosto z kamiennego dachu, pnąc się na kilkadziesiąt metrów w górę.. Ściany i nadproża gopuramu porasta warstwa brązowo-zielonego mchu, który w wilgotnym klimacie tropikalnego lasu ma doskonale warunki rozwoju..


Wodospad korzeni….
Z kilkunastoosobowej grupki turystów, która przed momentem „okupowała” ten popularny punkt fotograficzny, pozostało tylko troje osób.. Absolutny luzik, więc trzeba wykorzystać sytuację.... Podchodzę bliżej potężnego drzewa.. Dla zabezpieczenia tego rejonu przed nadmierną ingerencją turystów, a co najważniejsze, przed wycinaniem na korzeniach dyniowca różnych wyrazów (widywałem już podczas wędrówki „hasła” rzeźbione scyzorykiem na korze drzew), drewniany podest ogrodzono barierkami, utrudniającymi dojście do drzewa..


Szare korzenie dyniowca wciskają się jak węże między skalne bloki konstrukcji i obejmują je w milczącym uścisku swymi potężnymi zwojami. Spływają po dachu i ścianach budowli jak wodospad.. Wokół panuje cisza... Ciężkie, wilgotne powietrze przytłacza ludzi krążących w tym zaczarowanym świecie, którzy wydają się tacy malutcy i bezradni wobec natury.. Siadam z boku na niewielkim głazie, by przez moment chłonąć wrażenia i napawać się tym niezwykłym widokiem.. 


Z chwili zadumy wyrywa mnie wołanie druha Jorgusia, który jako ostatni z naszej grupy zmierza do wyjściowych odrzwi gopuramu.... Wschodni gopuram posiada trzy wyjścia – dwa po bokach od południa i północy oraz jedno centralne pośrodku.. Dla zwiedzających otwarto przejście w północnym skrzydle gopuramu, dwa pozostałe zamknięto z uwagi na prace remontowe.. Podążam za czerwoną koszulką Jorgusia, znikającą w ciemnej czeluści wyjściowych odrzwi..


Przy wyjściu zatrzymuję się jeszcze na sekundę i pstrykam ostatnie fotki wewnątrz świątynnych murów..


Na kamiennych framugach odrzwi niemym uśmiechem żegnają mnie postacie niebiańskich tancerek Apsara..


Kilka minut po godzinie 15-tej, po ponad dwugodzinnym spacerze wśród świątynnych budowli kompleksu Ta prohm, wychodzę poza jego mury przez pawilon-gopurę po wschodniej stronie… Od zewnątrz fronton wejściowego pawilonu prezentuje się niemniej ciekawie..


Środkową część gopury oraz jej boczne skrzydła ułożone wzdłuż osi północ-południe tworzą ściany zabudowane galeriami.. Cały fronton a zwłaszcza nadproża okien oraz trzech wejść do pawilonu są zdobione wizerunkami bóstw, tancerek Apsara i motywami roślinnymi.. Trzeba tutaj także przypomnieć, że dawni Angoriańscy budowniczowie nie stosowali żadnej zaprawy, wiążącej kamienne bloki budowli.. Wszystko było dokładnie pasowane i układane jak klocki lego…


Obok bocznego wejścia do pawilonu napotykam jeszcze jeden okaz dyniowca.. To drzewo powoli obumiera.. Pozbawiony korony wysoki kikut pnia, którego szeroka nasada zbutwiała i utworzyła coś w rodzaju dużej wnęki, jest teraz jedynie miejscem sesji fotograficznych..


Taras zewnętrzny..
Na rozległym, kamiennym tarasie zalegającym przed wejściowym gopuramem, nasz opiekun zarządza 10 minutowy odpoczynek.. Wędrówka po wspaniałym kompleksie Ta Prohm powoli dobiega końca. Dotarliśmy na jego wschodni kraniec. Moje ADHD nie akceptuje jednak takiego stanu rzeczy.. Postanawiam jeszcze chwilkę pospacerować przed świątynnym pawilonem.. Centralne, środkowe wejście do gopuramu, będące obecnie w remoncie, prowadzi przez niewielki ganek, podparty dwoma rzędami kolumn z ozdobnym nadprożem i zwieńczony niewysoką, kamienną kopułą.. W czasach świetności świątyni, tędy prowadziła główna droga do kompleksu, którą władca, jego goście oraz podwładni wkraczali na świątynne tereny..


Kamienny taras, zalegający na wprost wejściowego pawilonu, zabudowano na planie prostokąta o wymiarach 60 x 30 metrów.. W czasach swej świetności otaczała go kamienna balustrada w formie węży Naga, po której pozostały jedynie niewielkie fragmenty..


 Na płaszczyznę tarasu wyłożoną laterytowymi płytami prowadziły niegdyś 4 klatki schodowe, usytuowane pośrodku każdego boku.. Wejść przy schodach pilnowały kamienne posągi lwów, z których w jako takim stanie uchował się tylko jeden, na południowym boku tarasu…


Pod urokiem Khmerskich dziewcząt…
Spacerując wokół świątynnego tarasu i robiąc fotki, w pewnym momencie zauważam, że na tle otaczającej mnie zielonej dżungli, robi się jakby bardziej kolorowo. W oddali, na drugim końcu tarasu słychać dziewczęcy śmiech, który przyciąga mój wzrok w tamtym kierunku.. Kiedy podchodzę bliżej i spoglądam na grupkę młodych, roześmianych, khmerskich dziewcząt ubranych w kolorowe stroje z barwnymi chustami na ramionach, mam wrażenie jakby na taras wkroczyły mityczne tancerki Apsara.. W długie, ciemne włosy okalające ich wesołe, śniade twarze, wpięły białe kwiaty Plumerii.. Dziewczyny są zjawiskowe.. Czuję jak od tej czwórki bije radość i młodzieńczy optymizm.. Dwie z nich dość dobrze mówią po angielsku.. Moja wrodzona ciekawość prowokuje rozmowę.. Po chwili już co nieco wiem.. Dziewczęta mieszkają w pobliskim Siem Reap i są pracownicami Angkorskiego Parku Archeologicznego.. Przed wejściem na teren kompleksu Ta Prohm witają w regionalnych strojach, przyjeżdzających tutaj turystów.. Jak widać na załączonych fotkach, lansują przy okazji swą oryginalną, azjatycką urodę…


Dziewczyny są bardzo uprzejme i wesołe.. Pytam jeszcze o kilka spraw, a także o nazwę kwiatów wpiętych w ich włosy.. I tutaj dowiaduję się ciekawych rzeczy… Kwiat ma kilka nazw.. Botaniczne określenie to Plumeria biała. Inne nazwy to Frandżipani, Hawajski Kwiat czy też Kwiat Lei.. Roślina pochodzi z Karaibów, tropikalnej Ameryki i Zachodnich Indii, jednak widok Frandżipani towarzyszy turystom także podczas wędrówek po regionach południowej Azji, Australii i Oceanii.. Jest to bardzo rozpowszechniona i popularna w strefie tropikalnej roślina ozdobna. Efektowne, okazałe i silnie pachnące kwiaty wyrastają na niedużych krzewach lub drzewach osiągających do 8 m wysokości, z białym lateksem..


Kwiaty pięciopłatkowe, o śnieżnobiałym kolorze, z żółtym środkiem zebrane są po kilka sztuk w szczytowych kwiatostanach. Pozbawione nektaru kwiaty Plumerii silnie pachną w nocy, wabiąc zapylające je ćmy. Plumeria ma grube gałęzie zakończone liśćmi, które opadają w porze suchej.. Nazwa Plumeria nadana została dla upamiętnienia francuskiego botanika Charlesa Plumiera, a skąd nazwa Kwiat Lei..? Otóż, na wyspach Pacyfiku takich jak Tahiti, Fidżi, Hawaje, Tonga czy Wyspy Cooka, Plumeria jest używana do wyplatania LEI czyli naszyjnika zrobionego z kwiatów, wieszanego na szyjach turystów przyjeżdżających na wypoczynek..


Jedna z dziewcząt opowiada, iż większość kobiet pracujących u nich turystyce nosi wpięty we włosy kwiat Plumerii, a przy okazji zdradza jeszcze jedną, dość intymną symbolikę tego kwiatu… Otóż, noszenie kwiatu przez kobietę nad prawym uchem może oznaczać, że poszukuje ona partnera, a nad lewym, że jest zajęta. Białe kwiaty Plumerii zwane są także często kwiatami zaślubin, gdyż wybranka dostaje zrobiony z nich ślubny bukiet.. Po tym wyznaniu moja rozmówczyni zaczyna się nieco rumienić… Jej koleżanki przysłuchują się naszej rozmowie i uśmiechają znacząco.. Spoglądam ponownie na kwiaty wpięte w ich włosy. Wszystkie są nad prawym uchem.!!!..... Dziewczęta piękne, radosne lecz ja niestety jestem już „zajęty”.. Pozostaje wspólna fotka i wesołe, serdeczne pożegnanie..


Nasza grupka powoli zbiera się w dalszy spacer.. Niespełna 0,5 km od murów świątyni, na wschodnim parkingu czeka bus, który podwiezie nas do autokaru zaparkowanego przy Angkor Wat.. Szeroką alejką, podobną do tej jaką parę godzin wcześniej wędrowaliśmy do świątyni od zachodniej strony, maszerujemy teraz pośród wysokich drzew zielonej, kambodżańskiej dżungli, tętniącej swoim dynamicznym życiem…


Dharmasala czyli DOM OGNIA..
Po drodze, w odległości kilkudziesięciu metrów od spacerowej alejki, napotykam jeszcze jedną budowlę kompleksu Ta Prohm, wznoszącą się na niewielkiej polanie, pośród zieleni tropikalnego lasu.. Jak wspominałem na początku relacji, cały kompleks Ta Prohm obejmuje swym zasięgiem powierzchnię ok. 65 hektarów, tak więc podczas wędrówki można napotkać także takie pojedyncze, kamienne budowle, skryte w cieniu drzew kambodżańskiej dżungli.. Nie jest to jednak jakiś mało znaczący obiekt.. Otóż widoczny na fotce poniżej kamienny pawilon zwie się Dharmasala lub House of Fire czyli Dom Ognia.. Nazwę taką nadano obiektom zbudowanym na terenach świątynnych kompleksów pod koniec XII wieku, za panowania monarchy Jayavarmana VII.. Dom Ognia ma grube ściany, widoczną wieżę na zachodnim końcu i okna od strony południowej. Uczeni przypuszczają, że Dom Ognia funkcjonował jako "dom odpoczynku z ogniem" czyli rodzaj dzisiejszego „motelu” dla podróżnych. Odnaleziony napis, w leżącej nieopodal świątyni Preah Khan, opowiada o 121 takich domach wypoczynkowych, zbudowanych przy drogach Imperium Angkoru. Kiedy w 1296 roku chiński dyplomata Zhou Daguan odwiedził Angkor, w swych zapiskach z podróży wyraził podziw dla owych domów odpoczynku. Inna teoria mówi, że Dom Ognia miał funkcję religijną, jako repozytorium świętego płomienia wykorzystywane w świętych ceremoniach religijnych.


Ekipa w komplecie, można brać azymut na autokar.. Ludzie nieco zmęczeni, lecz wszyscy spełnieni fotograficznie, historycznie, przyrodniczo i wizualnie, co zresztą widać po zadowolonej i szczęśliwej minie maszerującego na czele, mojego druha Jorgusia.. Po kwadransie wędrówki przez zielone tereny tropikalnego lasu docieramy do czekającego na parkingu busa. Odczuwalne zmęczenie nie tyle wędrówką, co parnym, wilgotnym powietrzem otaczającym nas ze wszystkich stron sprawia, że każdy od razu zajmuje miejsce w pojeździe, by jak najszybciej dotrzeć do hotelu w Siem Reap.. 


W kilka chwil jesteśmy na parkingu pod Angkor Wat.. Tutaj szybka przesiadka do naszego klimatyzowanego autokaru i kilkanaście minut po godzinie 17-tej zajeżdżamy pod bazę hotelową w Siem Reap.. Teraz orzeźwiająca kąpiel po całym dniu wędrówki, a za godzinkę wieczorny posiłek… Po kolacji sporo czasu. Postanawiam tak doskonale spędzony dzień, zakończyć relaksowym wypoczynkiem na tarasie z basenem, położonym na dachu hotelu.. Przy okazji zabieram ze sobą aparat fotograficzny, by przeglądnąć w spokoju wykonane fotki i co niektóre wywalić z karty pamięci.. Na tarasie pusto. Większość znajomych wypoczywa w pokojach, a poza naszą grupą w hotelu jest tylko paru turystów....   

Wychodzę na najwyższy taras, siadam na wygodnym fotelu i pod ciepłym, wieczornym, kambodżańskim niebem w spokoju analizuję cały dzisiejszy dzień..


Jak do tej pory, podczas pobytu na kambodżańskiej ziemi świątynia Ta Prohm zrobiła na mnie największe wrażenie.. Jest ona niezaprzeczalnie jedną z najpiękniejszych w całym zespole Angkor. Co prawda jutro wyprawa do Angkor Wat – kultowego obiektu świątynnego, największej, najważniejszej i najbardziej znanej świątyni w kompleksie Angkor, jednak w opinii khmerskich przewodników i tubylców, z którymi rozmawiałem, Ta Prohm jest nieskazitelną perełką całego kompleksu – taka wisienka na torcie.. A jak niejednokrotnie zdarzało się podczas moich wojaży po świecie, nie wszystko co duże i znane było najpiękniejsze..
Panująca wokół cisza, efekt odprężenia oraz lekkie zmęczenie po całym dniu wędrówki powodują, iż na parę chwil zapadam w lekki sen na wygodnym, miękkim fotelu.... Przed oczami pojawiają się jak żywe, kamienne budowle Ta Prohm, splątane w nierozerwalnym uścisku korzeni drzew, walczące w niemym bezruchu z ekspansyjną przyrodą dżungli.. We śnie wkraczam na ciemny dziedziniec świątyni, rozjaśniony nikłym światełkiem ogniska.. Jakaś kobieca postać modląc się w skupieniu, odprawia religijny obrządek… Skinieniem ręki zaprasza mnie w kierunku ogniska.. Stąpając ostrożnie pośród kamiennych bloków, podchodzę bliżej. Dziewczyna podnosi głowę, a ja od razu rozpoznaję jej śniadą twarz, ciemne włosy i wpięty w nie biały kwiat Plumerii. To młoda Khmerka, z którą w realu rozmawiałem na świątynnym tarasie… Sen miesza się z jawą pod wpływem wrażeń dzisiejszego dnia.. 


Żegnam dziewczynę skinieniem głowy i odchodzę… Teraz wędruję wąskimi, ciemnymi zaułkami świątynnych dziedzińców.. Na tle plątaniny korzeni figowca ukazuje się postać Buddyjskiego mnicha w szafranowych szatach.. Z potoku słów wypowiadanych w niezrozumiałym języku jedno wyraźnie dociera do mych uszu – Angkor Wat.., Angkor Wat… Po chwili postać mnicha znika, a mnie ogarnia nieprzenikniona ciemność.. Na twarzy czuję tylko delikatny powiew ciepłego wiatru i w tym momencie budzę się w fotelu na hotelowym tarasie.. Spałem ponad pół godziny.. Myśli plączą się i analizują senne obrazy.. Czy przysnąłem ze zmęczenia, czy też wpadłem w dziwny trans ukazujący strzępy dzisiejszych wydarzeń i zapowiedź jutrzejszej przygody w Angkor Wat..?? Nie umiem na te pytania na razie odpowiedzieć.. Zobaczymy co przyniesie jutrzejszy dzień.. Rano po śniadaniu wyruszamy do Angkor Wat – najważniejszego miejsca w Angokrze.. Zatem do zobaczenia na następnej wędrówce po Khmerskim Imperium… Hejjj

KONIEC cz.VI
C.D.N.. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz