Zdjęcie:

niedziela, 4 marca 2012

Morskie Oko - Szpiglasowy Wierch cz.II

TATRY  WYSOKIE. 




DOLINĄ  BIAŁKI I RYBIEGO POTOKU DO MORSKIEGO OKA -- "CEPROSTARDĄ" NA SZPIGLASOWY WIERCH...
CZ.II
Nad Morskim Okiem
  
Kilka minut przed godziną 10-tą, po dwugodzinnym marszu z parkingu na Palenicy Białczańskiej dotarłem do schroniska nad Morskim Okiem... Nieckę Doliny Rybiego Potoku, gdzie w skalnej lodowcowej misie błyszczy tafla jednego z najpiękniejszych górskich jezior i zarazem największego tatrzańskiego zbiornika wodnego, otulał jeszcze poranny cień.. Jednak słońce wznosiło się dość szybko znad skalnej ściany Siedmiu Granatów, Żabiej Grani i Niżnych Rysów, oświetlając coraz rozleglejsze połacie przeciwległych, górskich grzbietów... Strome zbocza Mięguszy i zielone stoki Miedzianego opadające na samo dno kotła, wyłaniały się z cienia rozświetlone jasnymi promieniami przedpołudniowego słońca.. 


      Zatrzymałem się tylko na moment na drewnianej werandzie schroniska, spoglądając na spokojną taflę Morskiego Oka i już po chwili wkroczyłem do sali jadalni tego pięknego, kultowego obiektu... Zapewne to co zobaczycie na zdjęciach poniżej, uwzględniając przepiękną jesienną pogodę, to rzecz rzadko spotykana, by salka schroniska nad Morskim Okiem była całkowicie pusta. Zazwyczaj w sezonie przewalają się tutaj ogromne tłumy turystów jak na krakowskim rynku.... Przemaszerowałem parę kroków pomiędzy pustymi, drewnianymi stołami i usiadłem przy jednym z nich w pobliżu okna, aby mieć widok na tafle jeziora... Zrzuciłem plecak, ściągnąłem kurtkę i ruszyłem ku bufetowi zamówić kubek czarnej, aromatycznej, parzonej kawy... Dziewczyny z kuchennej ekipy szybko przygotowały mi ów pachnący napój, oferując przy okazji kawałek pysznej szarlotki.. Rozsiadłem się wygodnie, nadszedł więc czas, aby zagłębić się w dzieje historii i opowiedzieć genezę powstania tego kultowego obiektu...

      
HISTORIA SCHRONISKA  PTTK im. STANISŁAWA STASZICA
nad MORSKIM OKIEM..
Schronisko położone jest na wysokości 1410 m n.p.m., na polodowcowym wale morenowym. Jest najstarszym schroniskiem w Tatrach Polskich.. Obecny budynek powstał w roku 1908 jednak my musimy cofnąć się jeszcze wstecz o ok.75 lat.. Jak głoszą najwcześniejsze historyczne zapiski, pierwszy niezagospodarowany schron został wybudowany w roku 1827 przez Emanuela Homolacsa, ówczesnego właściciela terenów wokół jeziora. Budynek składał się z sieni, kuchni, izby noclegowej i strychu. Schronisko nie miało jeszcze szyb i było bardzo skromnie wyposażone. Kilkukrotnie je remontowano, jednak w latach 50. i 60. XIX wieku było już w bardzo złym stanie. Pożar jaki wybuchł w 1865 roku strawił je całkowicie. W 1874 r., w rok po powstaniu Towarzystwa Tatrzańskiego, na wniosek członka tego Towarzystwa, b. posła Feliksa Pławickiego, wybudowano nowe schronisko. Na poświęceniu schroniska, wśród znakomitych gości znaleźli się między innymi - największa tragiczka polska o światowej sławie Helena Modrzejewska i poeta Adam Asnyk. Rok później nazwano je imieniem ks. Stanisława Staszica. Ten ówczesny niewielki drewniany budynek zwrócony był frontem do jeziora i dysponował 25 miejscami noclegowymi... Po rozbudowie w latach 1890-1891 schronisko mogło pomieścić 50 osób i mimo nie najlepszych wygód cieszyło się dużą popularnością wśród turystów odwiedzających Morskie Oko.. W tymże to czasie podczas rozbudowy, wystawiono obok drugi budynek o powierzchni 119 m² tzw. wozownię, służącą turystom do „garażowania” konnych powozów... Stoi on tam do dziś i jest zwany Starym Schroniskiem (to właśnie ten drewniany budyneczek wspomniany przeze mnie w I cz., wznoszący się po lewej stronie asfaltowej drogi ok.100 m do nowego, obecnego schroniska). Fotka archiwalna poniżej - "Wozownia" - Stare Schronisko

   
Schronisko wybudowane nad brzegiem Morskiego Oka w 1874 roku dotrwało do 1 października 1898 roku, kiedy to kolejny pożar całkowicie zniszczył także i ten budynek.. Prace przy kolejnym schronisku rozpoczęto w 1907 roku. W międzyczasie za tymczasowe schronisko służyła wozownia ( dzisiejsze Stare Schronisko). Nowe schronisko zostało oddane do użytku w 1908 roku jako drewniana willa na kamiennej podmurówce z dużym tarasem i w takim stanie służy ono do dnia dzisiejszego. Lata międzywojenne to czas ciągłej rozbudowy i modernizacji obiektu. Pod koniec XIX wieku nad jeziorem wybudowany został jeszcze inny obiekt po zachodniej stronie moreny - bacówka Anny Burowej. Burowa prowadząc działalność turystyczną, rozpoczęła konflikt z Towarzystwem Tatrzańskim, trwający aż do 1930 r. i zakończony rozebraniem bacówki.... W czasie II wojny światowej schronisko zajęli Niemcy. Stacjonował tutaj oddział niemieckiej straży granicznej pozostając w nim do 1943 r. Od roku 1945 schronisko zarządzane jest przez rodzinę Łapińskich, Wandę i Czesława. Potem od 1980 -1985 r. schroniskiem kierował syn Wandy i Czesława - Wojciech, a po jego przedwczesnej śmierci, od 1992 roku jego żona Maria Łapińska, która kieruje schroniskiem do dnia dzisiejszego..

   
Dzisiaj schronisko nad Morskim Okiem to w pełni funkcjonalny i wygodny zespół obiektów. Pełny węzeł sanitarny w Nowym Schronisku, a od kilku lat również w Starym Schronisku. Ciepła woda i elektryczność 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, 365 w roku... Nad brzegiem jeziora znajduje się nowoczesna, biologiczna oczyszczalnia ścieków. W zimie szlak do schroniska jest czasami zamknięty z powodu zagrożenia lawinowego w okolicy Włosienicy. Wspominałem o tym w I.cz.. Obecnie kompleks dwóch budynków dysponuje: 
-35 miejscami w Nowym Schronisku, pokoje 3-6 osobowe, łóżka z pościelą
-43 miejscami w Starym Schronisku, sale 16-osobowe, prycze, konieczny własny śpiwór
-restauracja, przechowalnia bagażu, w sezonie bar samoobsługowy
Od 1976 roku obydwa budynki starego i nowego schroniska są prawnie chronione jako zabytkowy zespół architektury turystycznej... Przez lata schronisko było bardzo popularnym miejscem odwiedzanym przez liczne, wybitne osobistości, zagranicznych polityków, dygnitarzy i taterników.. W dniu 6 czerwca 1997 r. Papież Jan Paweł II odwiedził schronisko w czasie VI pielgrzymki do Polski. W 2008 roku obchodziło uroczyste 100-lecie swego istnienia... Schronisko nad Morskim Okiem to także doskonała baza wypadowa w te rejony Tatr Wysokich. Wychodzą stąd 3 ważne górskie szlaki:
szlak turystyczny czerwony - czerwony biegnący w górę obok Czarnego Stawu na Rysy. Czas przejścia:  3:50 h,  3:10 h
szlak turystyczny niebieski niebieski przez Świstówkę Roztocką do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów (2 h, w drugą stronę 1:40 h)
szlak turystyczny żółtyżółty na Szpiglasową Przełęcz (2:15 h,  1:40 h)
Jezioro można także obejść dookoła za czerwonymi znakami - czas ok.50 minut

   
Siedzę zupełnie sam, dopijając kubek czarnej kawy... Spoglądam na otaczające mnie drewniane ściany, na których zawieszono stare fotografie i obrazy pejzaży górskich, pamiątki z dawnych lat związane z historią gór i tegoż schroniska oraz liczne dyplomy uznania dla wieloletnich gospodarzy tego obiektu - rodziny Łapińskich.. I nie byłoby to pełne odzwierciedlenie historii tego kultowego schroniska, gdybym teraz nie przytoczył kilka faktów i zdarzeń związanych z "klanem" Łapińskich, którzy dzięki swojej ogromnej pasji, poświeceniu i wytrwałości dążyli do istnienia i rozwoju tego obiektu, nadając mu tym samym niepowtarzalny, górski klimat..

      
67 LECIE RZĄDÓW KLANU ŁAPIŃSKICH W "MOKU"
SENIORZY - Wanda (Dziunia) i Czesław Łapińscy
Obecną gospodynią i charyzmatyczną szefową schroniska jest synowa Wandy i Czesława Łapińskich, pani Maria Łapińska.. Zacznijmy jednak od początku.. Wanda i Czesław Łapińscy nastali tu zaraz po wojnie. On już przed okupacją należał do nowej fali polskich taterników, skupionych w grupie tzw.„Pokutników”. Byli oni pionierami techniki hakowej w zdobywaniu tatrzańskich ścian, a swe umiejętności doskonalili na wapiennych skałach podkrakowskich dolinek jurajskich, określanych z tego powodu nieco na wyrost mianem „Alp Bolechowickich”. Wśród wieśniaków, pasących w dolinkach krowy, dziwni „panowie” z Krakowa, wędrujący w poszukiwaniu odpowiednich skał i pobrzękujący żelastwem, budzili niejaką sensację. Zdaniem niektórych, mieli źle w głowie albo byli opętani. Być może dlatego zabobonne babiny z Bolechowic i Kobylan ochrzciły ich „Pokutnikami”. W Tatrach czas największych osiągnięć „Pokutników” przypadł na lata wojny, kiedy w Morskim Oku gospodarzyli Niemcy. I choć Polakom wstęp w Tatry był surowo wzbroniony, nie przeszkadzało to Łapińskiemu w ekstremalnych na owe czasy wspinaczkach, w których na ogół towarzyszył mu inny „Pokutnik” Kazimierz Paszucha. Latem 1942 roku pokonali np. jako pierwsi wschodnią ścianę Mnicha, a przy okazji nadwyrężyli śruby (inni twierdzą, że sznury) mocujące do skał wielką drewnianą swastykę, którą z niemałym mozołem umieścili tam niemieccy strzelcy alpejscy. Jak było, tak było, w każdym razie w podmuchach najbliższego halnego swastyka spadła, a pechowych jegrów wysłano karnie na front wschodni. Nic więc dziwnego, że kiedy w 1945 roku Łapiński objął „Moko” we władanie, legenda była gotowa. Później już tylko rosła, do czego w niemałym stopniu przyczyniła się Wanda Łapińska, która trzymała wszystko żelazną ręką i nie daj Boże, jeśli kogoś zmyliło pieszczotliwe zdrobnienie „Dziunia”, pod którym była powszechnie znana w taternickim światku.
– Oj, to prawda – kiwa głową Maria Łapińska. – Mógł ktoś być najsławniejszym alpinistą, a jak rano zszedł do jadalni nieogolony, teściowa mu wrzątku nie wydała.
Sławnych alpinistów w trzydziestoleciu schroniskowych rządów „Dziuni” i jej męża nigdy w „Moku” nie brakowało. Począwszy od sław jeszcze przedwojennych, jak Wawrzyniec Żuławski, kończąc na pokoleniu, które w latach 70. i 80. wprowadziło Polskę w Himalaje, na czele z Wandą Rutkiewicz, Andrzejem Zawadą, Andrzejem Heinrichem, Jerzym Kukuczką i wieloma innymi, którzy dziś już przeważnie nie żyją. Ci mniej lub bardziej sławni uważali „Moko” za swoje i często przy kuflu piwa okupowali werandę godzinami.
– Zdarzało się, że teściowa nie wytrzymywała i goniła ich od stolików, żeby zrobili miejsce gościom, którzy chcieli zjeść kotlet schabowy i zapłacić porządne pieniądze – wspomina obecna gospodyni.
– Później piwo wycofano, moim zdaniem bardzo niesłusznie – uśmiecha się Andrzej Osika, brat pani Marii, taternik i himalaista, od kilku lat pomagający siostrze w prowadzeniu schroniska. Napisałem wtedy do „Taternika” rozprawkę, jak wiele istnień przez to piwo się uratowało. Kto miał słabą motywację do wspinania, ten od razu zasiadał przy piwie i się nie narażał. A ci, co motywację mieli silną i szli się wspinać, musieli wrócić na szóstą, bo nie było mowy, żeby „Dziunia” pozwoliła sprzedać piwo po zamknięciu bufetu... Seniorzy Wanda i Czesław Łapińscy odeszli z tego świata rok po roku.. W 1989 r. zmarł pan Czesław, a rok później w 1990 r. jego żona Wanda. Zarządzali oni przez 35 lat schroniskiem nad Morskim Okiem.. Myślę, że teraz gospodarzą w dużo wyżej położonym schronisku, gdzieś w niebiańskiej dolinie..

   
NASTĘPNE POKOLENIE - Wojciech i Maria Łapińscy.
Schedę czyli gospodarzenie po seniorach Łapińskich, przejął oficjalnie w 1980 roku ich syn Wojtek Łapiński wraz z żoną Marią jednak ich historia poznania zrodziła się znacznie wcześniej.. A tak to wszystko się zaczęło..
- Urodziłam się w Bochni i tam spędziłam moje dzieciństwo, ale moja ciotka mieszkała w Zakopanem, więc od najmłodszych lat wszystkie wakacje spędzałam z rodzicami albo dziadkami i rodzeństwem właśnie u podnóża Tatr - rozpoczyna swą opowieść pani Maria...- Na stałe, za namową swojej ciotki, przyjechałam pod Giewont w 1969 roku, gdy rozpoczęłam naukę w technikum hotelarskim.... Wojtka znałam już w latach sześćdziesiątych, kiedy to przyjeżdżałam do schroniska w odwiedziny do cioci. Ale nie zakolegowaliśmy się, bo w dzieciństwie różnica wieku wynosząca pięć lat jest bardzo duża i Wojtek nie zwracał na mnie uwagi. On miał wówczas szesnaście lat a ja niewiele ponad dziesięć.. Rozpoczęłam pracę jako pomocnik bufetowej, Wojtek jeździł jako kierowca samochodu dostawczego. Cały wolny czas spędzaliśmy razem. Pamiętam nasze randki na dziurawej łodzi, która woziła turystów po Morskim Oku. Wojtek wiosłował, a ja wylewałam garnuszkiem wodę z łódki. To był czerwiec 1973 roku, a pobraliśmy się półtora roku później... Odtąd wszystkie najważniejsze momenty w jej życiu są związane z Morskim Okiem. Tu urodziły się jej dzieci. Na porodówkę w zakopiańskim szpitalu leciała toprowskim śmigłowcem, a później musiała czekać na odpowiednią pogodę, aby wrócić helikopterem z niemowlakiem do schroniska. - Tak wypadło, że Kubę  rodziłam w styczniu i do szpitala leciałam toprowskim helikopterem. Pamiętam te nerwy, czekanie na lotną pogodę..Tutaj tylko we trójkę - z mężem i sześcioletnią córką - przeżywałam stan wojenny. - Musieliśmy zwolnić wszystkich pracowników - opowiada. - Byliśmy odcięci od świata. Droga zupełnie zasypana, ale to nam wyszło na dobre, bo ktoś wymyślił, że wszystkie samochody terenowe mają być przekazane dla wojska. Tym sposobem uratowaliśmy naszego uaza. Na szczęście piwnica była pełna ziemniaków. Mieliśmy też inne zapasy żywności. Mąż raz na tydzień schodził po chleb. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje u rodziny w Krakowie i Bochni, a wtedy teść poważnie chorował. Nie było żadnej łączności. Pojechałam z córką do Poronina, załatwiłam sobie przepustkę, aby odwiedzić rodziców - dodaje. W Morskim Oku odwiedzali młodych Łapińskich tylko WOP-iści, później zaczęli zaglądać też ratownicy, którzy dostarczali jedzenie. A kiedy wprowadzono przepustki, pojawili się pierwsi turyści. Łapińscy natychmiast uruchomili schronisko. - Jednak w dzieciństwie najwięcej dostała za swoje córka Patrycja - wspomina pani Maria.- Z Łysej Polany musiała dojeżdżać do szkoły w Zakopanem. Zrywałam ją z łóżka o piątej rano i odwoziłam na przystanek na skuterze śnieżnym. A pamiętajmy, że po drodze trzeba przekroczyć Żleb Żandarmerii, jedno z najbardziej lawiniastych miejsc w Tatrach. Kto nie wie, ten idzie, nieświadomy niebezpieczeństwa. Ale ona się nasłuchała makabrycznych opowieści, widziała zwłoki ofiar. Pewnego dnia, kiedy wracałyśmy do domu, doszła do granicy lasu, zaparła się i za nic nie chciała przejść pod Żlebem Żandarmerii. Musiałam ją przepchać siłą, waliłam po plecach, czego mi chyba nie zapomniała do dziś... Wielkim ciosem jaki spadł na panią Marię była przedwczesna i niespodziewana śmierć jej męża Wojtka Łapińskiego.. - Lata osiemdziesiąte to był permanentny, fizyczny i psychiczny kierat w jakim pracowaliśmy.. Nie można było niczego kupić normalnie.. Wszystko trzeba było "zdobywać" po znajomości.. Mięso "po układach" z ubojni w Nowym Sączu, słodycze (andruty Prince Polo) ze Skawiny.. W sierpniu 1985 roku postanowiliśmy wyjechać na jeden dzień do Bochni, do mojej mamy by odpocząć... Wojtek uczył Kubę nad rzeką pływać... Pełna sielanka i absolutny luz.. Parę godzin później już nie żył... Miał wtedy 36 lat.. Nikt wcześniej nie wiedział, że mąż jest chory na serce.. Chciałam wtedy rzucić to wszystko, wyjechać i już nigdy nie wrócić nad Morskie Oko.. Wszystkie te przeciwności losu nie załamały jednak pani Marii, choć była chwila zwątpienia... - Córka Patrycja w tym krytycznym momencie wymusiła na mnie o 4 nad ranem przysięgę, powiedziała że tata nigdy nie odszedł by stąd, więc muszę obiecać że nie opuścimy schroniska... I tak pozostaliśmy.. Pomogło jej wtedy wielu ludzi - Rodzina zaopiekowała się dziećmi, wsparł ją cały personel schroniska i prezes PTTK, który dał wiarę że samotna kobieta z dwójką dzieci da radę.. Pomogła też pani Ela, niestrudzenie pracująca w bufecie..- "Moja" Ela przeszła ze mną tutaj wszystko, śmierć męża, przebudowę schroniska od 1988-1992 roku... Tylko ona mieszkała ze mną nad Morskim Okiem przez cale 4 lata remontu.. Byłyśmy tu same.. Ela "nieoficjalnie" a ja zatrudniona przez PTTK na pól etatu jako stróż - wspomina pani Maria..
Pani Maria szefuje cały czas w schronisku nad Morskim Okiem.. Nie tylko zwykli turyści i taternicy przybywają tutaj w odwiedziny...– Kiedyś bardzo nie lubiłam tych różnych wizyt, tych delegacji – przyznaje gospodyni. – Najgorsza była ta podejrzliwość, sprawdzanie, czy pod stołem niema bomby, czy lampa nie spadnie. Za to sami goście okazywali się na ogół nadspodziewanie sympatyczni. Nawet Raul Castro, który razem z żoną odwiedził schronisko w czasie stanu wojennego. – On dla mnie nie był problemem politycznym – przyznaje Maria Łapińska. – Byłam w dziewiątym miesiącu ciąży, miałam inne zmartwienia. Złościło mnie, że Wojtek był zajęty z delegacją, nawet do tych Kubańczyków nie wyszłam. Dopiero później mąż i córka opowiedzieli mi, że prywatnie państwo Castro okazali się bardzo miłymi i skromnymi ludźmi. Zmieniły się czasy, zmienili się w Morskim Oku goście. – Nie muszę nigdzie jeździć, bo wszyscy przyjeżdżają do mnie – śmieje się gospodyni. – Był prezydent Wałęsa, był książę Karol. Księcia poczęstowałam litworówką własnej roboty. Nie przestraszył się, wypił i pochwalił: „Oh, very strong drink”. Niedawno odwiedził nas Leo Beenhakker, poprosiłam o wspólne zdjęcie. Powiedział, że za taką szarlotkę jak nasza możemy robić i sto zdjęć.
Najbardziej jednak gospodarze Morskiego Oka pielęgnują w sercach wizytę Jana Pawła II, który w roku 1997 odwiedził Tatry po raz ostatni. – To było absolutne zaskoczenie – wspomina pani Maria Łapińska. – Papieski helikopter latał nad Rusinową Polaną, gdzie zebrały się tłumy ludzi, ale nie wylądował. Późnym popołudniem, kiedy w schronisku nie było już turystów, nagle zajechały jakieś samochody, zrobił się szum, patrzę, a tu w drzwiach staje Ojciec Święty. Znał dziadziów jeszcze z czasów swoich wypraw tatrzańskich, pytał o nich, oglądał zdjęcia. Tych odwiedzin nie zapomnę nigdy... – Czasem rzeczywiście jest młyn niesamowity, padamy z nóg, nie sposób z wszystkim nadążyć. Morskie Oko w letnie weekendy odwiedza ponad 10 tysięcy turystów...  Ale nie zamieniłabym tego miejsca na żadne inne na świecie – tak kończy swą opowieść obecna szefowa „Moka” Maria Łapińska.
                                                                                    żródło: Tygodnik Podhalański
                                                                                                                                              Gazeta Krakowska
                                                                                                                                            miesięcznik NPM
                                                                                                                     fot.Wojciech Godorowski
    Nooo... Dychnąłem w schronisku, przybliżyłem troszkę historię tego obiektu i losy jej gospodarzy, pora zatem wyjść na zewnątrz, przespacerować się brzegiem malowniczego Morskiego Oka, pstryknąć parę fotek bo słoneczko oświetliło już dolinę i sprawdzić czy oswojone kaczki, mające tutaj swój azyl, zjawią się jak zwykle na niewielki poczęstunek, który mam dla nich zawsze w plecaku, gdy odwiedzam Morskie Oko .. Wychodzę na skąpany w słońcu dziedziniec przed schroniskiem.. Tutaj także pusto nie licząc paru osób krzątających się nad samym brzegiem jeziora, rozciągających jakieś kable i organizujących coś w rodzaju stanowiska operatorskiego.. Na kurtkach logo TVN, znaczy to iż telewizja ma zamiar coś "kręcić" .. Ale to okaże się za chwilę....

   
[…] ...kiedy po czarnej kawie wszyscyśmy wyszli na werandę, ujrzeliśmy widok, którego ja przynajmniej, choć tyle razy byłem przy Morskim Oku, nie pamiętam. Znikły szare, ołowiane chmury, w których do niedawna ginęły wierzchołki, a po błękitnem niebie snuły się białe chmurki, raz po raz czepiające się szczytów, lub przepływające popod szczytami. Powietrze, zimne, prawie mroźne, było przesycone blaskiem słonecznym, a przepaściste turnie Rysów, Żabiego i Mięguszowieckiego, całe białe i lśniące od świeżego śniegu, stanowiły wspaniały kontrast z błękitem nieba, tak opalowo odcinały się od tego szafirowego tła, tak czarownie odbijały się w ciemnogranatowej toni jeziora w dole, że trudno się silić na literackie oddanie tego wrażenia.... Tak pisał ponad 100 lat temu ówczesny korespondent „Kurjera Warszawskiego” w artykule o uroczystym otwarciu „nowego schroniska Towarzystwa Tatrzańskiego przy Morskim Oku” w 1908 roku.. Wydawało mi się teraz jakbym i ja przeniósł się w tamte czasy, spoglądając w lazurowe niebo, na rozświetlone tatrzańskie szczyty, mieniącą się w słońcu turkusową taflę jeziora, czując na policzkach delikatny powiew mroźnego powietrza.. Wokół panowała niczym nie zmącona cisza.... Po kamiennych stopniach zszedłem kilka metrów poniżej budynku schroniska, nad taflę Morskiego Oka...

   
O Morskim Oku pisano, pisze się i będzie pisać za każdym razem, gdy tutaj się zawita... Ja na początek skrobnę parę zdań o geografii, charakterystyce i przyrodzie tego malowniczego górskiego jeziora.. Morskie Oko to  największe jezioro w Tatrach, położone w Dolinie Rybiego Potoku u stóp Mięguszowieckich Szczytów, którego lustro wody zalega na wysokości 1395 m n.p.m. Jest jeziorem pochodzenia polodowcowego o charakterze karowo-morenowym. Wypełnia wydrążoną przez lodowce misę skalną, zamkniętą od północy ryglem, na którym leży wał moreny czołowej. Morskie Oko ma powierzchnię 34,93 ha, długość 862 m, szerokość 568 m, a w najgłębszym miejscu osiąga 50,8 m (pomiary WIG z końca kwietnia 1934 przy bardzo wysokim stanie wody w obliczeniach Józefa Szaflarskiego). Nowsze sondowanie przeprowadzone przez Adama Choińskiego określiło głębokość na 51,8 m. Owalny kształt jeziora zaburzają nieco stożki usypiskowe u wylotu większych żlebów: Marchwicznego, Żabiego (Biały Piarżek), a zwłaszcza Szerokiego Żlebu (Mały Piarżek, zwany częściej Półwyspem Miłości). Od południa pod ścianami Mięguszowieckich Szczytów i Cubryny piętrzą się, częściowo porośnięte kosodrzewiną, masywne stożki piargowe nazywane łącznie Wielkim Piargiem. Dno jeziora zasłane jest przy brzegach głazami, niżej żwirem i piaskiem, a poniżej około 40 metrów warstwą ciemnego mułu, ze szczątkami roślinnymi i zwierzęcymi, o miąższości do kilkudziesięciu centymetrów. Średnie nachylenie stoków pod powierzchnią wody wynosi 15°20′. Woda ma barwę zieloną a jej przejrzystość oceniali badacze na 11 do 14 m.. Jezioro zamarza zazwyczaj w listopadzie, taje w maju, jednak istnieją duże różnice w poszczególnych latach. W okresie 1995-2007 lód utrzymywał się średnio przez 157 dni, pojawiał przeciętnie 5 grudnia, zanikał 25 kwietnia, a jego średnia maksymalna grubość wynosiła 56 cm.

   
Pierwsze wzmianki o Morskim Oku pochodzą z 1575 r. W 1637 r. król Władysław IV nadał prawo użytkowania pastwisk przy Morskim Oku Władysławowi Nowobilskiemu. Własnością prywatną Morskie Oko stało się w 1824, gdy dobra zakopiańskie wraz z Doliną Rybiego Potoku zakupił od władz austriackich Emanuel Homolacs, a po nim Władysław Zamoyski. Od 1933 r. jest własnością państwa polskiego. Okoliczny teren na przełomie XIX i XX wieku był przedmiotem sporu między Galicją, wchodzącą wówczas w skład austriackiej części Austro-Węgier, a Węgrami. Właściciel sąsiednich terenów po węgierskiej stronie granicy – książę Christian Hohenlohe – uzurpował sobie prawo do terenów zachodnich stoków Żabiego i okolicy Morskiego Oka. Opierał się na niedokładnych dokumentach i wręcz sfałszowanych mapach, podczas gdy Władysław Zamoyski miał na poparcie swoich praw do Morskiego Oka niepodważalne dowody historyczne i prawne. Spór jednakże ciągnął się przez kilkadziesiąt lat i wreszcie zakończył się wyrokiem sądu polubownego w Grazu, przed którym interesy Galicji i hrabiego Zamoyskiego, reprezentował Oswald Balzer. Sąd w 1902 r. przyznał Galicji prawa do spornego terytorium... No, ale na razie muszę przerwać swoją opowieść, bo po tafli jeziora już suną w moim kierunku znajome kaczki, dla których mam w plecaku przekąski..
 
         
To stadko łakomczuchów znane jest z nieustannego "żebractwa", korzystając tym samym z bogatej stołówki jaką noszą w plecakach wędrujący turyści.. Ja także zawsze, gdy idę nad Morskie Oko mam dla nich jakiś specjał.. Tym razem przygotowałem chrupki kukurydziane, za którymi te kaczki przepadają... Siadam nad brzegiem jeziora na wielkim skalnym głazie, zdejmuję plecak, wyciągam chrupki, aparat i przez kilka kolejnych minut będzie kacza fotosesja   ..


   
 Siedząc i podglądając kaczki, powiem jeszcze kilka zdań o Morskim Oku... Otóż zasilane jest ono dwoma stałymi potokami: Czarnostawiańskim Potokiem, spływającym kaskadami Czarnostawiańskiej Siklawy oraz Mnichowym Potokiem, tworzącym Dwoistą Siklawę. Do jeziora wpada także kilka cieków okresowych, m.in. z Szerokiego i Marchwicznego Żlebu. Ze stawu wypływa Rybi Potok, rozlewający się w początkowym odcinku w kilka Rybich Stawków: Małe Morskie Oko, Żabie Oko, Małe Żabie Oko. Stawki te opisywałem dokładnie w cz.I fotorelacji.. Miejsce ujęcia Rybiego Potoku, widoczne na fotce poniżej, jest wypłyconą niewielką deltą, z której wody tworzące potok, przepływają pod przerzuconym, drewnianym mostkiem..
      
Rybi Potok (widoczny na zdjęciu poniżej), wypływając z Morskiego Oka na wysokości 1395 m n.p.m., po ponad 200 metrach rozlewa się, tworząc wspomniane już trzy niewielkie Rybie Stawki: Małe Morskie Oko, Żabie Oko i Małe Żabie Oko. Dalej potok płynie lasem, poniżej Drogi Oswalda Balzera. Na wysokości około 1025 m n.p.m. łączy się z Białą Wodą, tworząc Białkę.. Rybi Potok ma długość około 4 km, a powierzchnia jego zlewni to 11,3 km². Średni przepływ kształtuje się na poziomie 650 l/s, jednak po dużych opadach lub po roztopach osiąga 20 000 l/s..

   
Miejsce tego wypłycenia i wypływu potoku obfituje w niesione prądem wody, liczne wodne żyjątka, skrywające się pod mułem i kamieniami wodne larwy oraz resztki pokarmu wrzucanego przez turystów do stawu... Stadko wycwanionych kaczek jest stałym kontrolerem tegoż miejsca w poszukiwaniu pożywienia..

      
Powyżej Morskiego Oka w kierunku południowym, znajduje się drugie duże jezioro w Dolinie Rybiego Potoku - Czarny Staw pod Rysami (Czarny Staw nad Morskim Okiem), niestety nie widoczny z poziomu niecki Morskiego Oka.. Opowiem o nim w czasie wędrówki na Szpiglasowy Wierch, gdy będzie on widoczny z górnej części trasy żółtego szlaku.. Z Morskim Okiem wiąże się wiele góralskich podań i legend. Według jednej z nich nazwa "bezdennego" jeziora w Dolinie Rybiego Potoku wzięła się stąd, że ma ono jakoby podziemne połączenie z Adriatykiem. Dowodem na to było rzekomo wyłowienie z jego wód butelki, a także szkatułki z kosztownościami, które razem ze statkiem poszły na dno morza.


   
A teraz o skalnym otoczeniu tego pięknego, górskiego jeziora... Ponad skalną misą Morskiego Oka wznoszą się:
- od południa i południowego-zachodu: Żabi Koń (2291 m), Żabia Turnia Mięguszowiecka (2336 m), Wołowy Grzbiet, Kazalnica Mięguszowiecka (2159 m), Mięguszowiecki Szczyt Czarny (2410 m), Mięguszowiecki Szczyt Pośredni (2393 m), Mięguszowiecki Szczyt Wielki (2438 m), Cubryna (2376 m), Mnich (2070 m)..

     
- od zachodu: Szpiglasowy Wierch (2172 m), opadające aż nad sam brzeg zbocza Miedzianego (2233 m) i oddzielone Marchwiczna Przełęczą  stoki Opalonego Wierchu (2115 m)

     
- od wschodu i południowego-wschodu: Siedem Granatów, Żabi Szczyt Niżni (2098 m), Żabi Mnich (2146 m), Żabia Lalka (2095 m), Niżnie Rysy (2430 m), Rysy (2503, w Polsce 2499 m)..

           
Wokół jeziora rośnie kosodrzewina, a w niej okazałe limby. Morskie Oko dawniej nazywano Rybim Jeziorem lub Rybim Stawem, gdyż jest jednym z nielicznych jezior tatrzańskich, w którym występują w naturalny sposób pstrągi (niektóre inne jeziora tatrzańskie zostały zarybione przez ludzi).. Nad brzegami rośnie wiele rzadkich w Polsce gatunków roślin: podejźrzon rutolistny, wełnianeczka alpejska, turzyca Lachenala, tojad kosmaty, turzyca skąpokwiatowa, bylica skalna, jastrzębiec włosisty, gnidosz Hacqueta, zimoziół północny, świetlik bezostny...

         
Urok Morskiego Oka inspirował twórczość wielu artystów, zarówno malarzy (Walery Eljasz-Radzikowski, Leon Wyczółkowski, Stanisław Gałek), jak i poetów (Maciej Stęczyński, Wincenty Pol, Jadwiga Łuszczewska, Adam Asnyk, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Franciszek Nowicki, Jan Kasprowicz) czy muzyków (Zygmunt Noskowski). Wygrana w procesie o przyznanie Polsce Morskiego Oka została uczczona przez Ludwika Solskiego słowami śpiewanymi na melodię Mazurka Dąbrowskiego:
Jeszcze Polska nie zginęła,
Wiwat Plemię lasze!
Słuszna sprawa górę wzięła
Morskie Oko nasze

   
Mnie jednak nieustannie, gdy tylko tutaj powracam, brzmią w uszach słowa wiersza Kazimierza Przerwy-Tetmajera..
MORSKIE OKO
Pogodne, ciche jak duch, co tonąc w marzeniu
leci w sfery - spokojne, burzliwe ominie:
lśni jezioro zamknięte w granitów kotlinie,
jak błyszczący dyjament w stalowym pierścieniu.

Słońce nad obłokami po nieba sklepieniu
jak orzeł nad żurawi lotnym stadem płynie:
granity się malują w przejrzystej głębinie.
niby obraz przeszłości odbity w wspomnieniu.

Widziałem to jezioro, gdy po nieba sklepie
wicher gnał czarne chmury, wyjąc w skalnej głuszy,
podobny lwu, co ściga bawoły po stepie:

skrami spod kopyt błyski z chmur wylatywały,
grzmot zdał się rykiem. Woda bijąca o skały
była jak duch, co więzy targa, a nie kruszy.

   
Nakarmiłem kaczki, pospacerowałem brzegiem jeziora, nadszedł czas by powoli zbierać się w dalszą wędrówkę... Jednakże ruch i zamieszanie jakie z minuty na minute potęgowało się nieopodal nad brzegiem jeziora, skusiło mnie na pozostanie jeszcze przez moment i ujrzenie tego co miało za chwilkę nastąpić.. Podszedłem bliżej i wtedy dokładnie zrozumiałem o co chodzi krzątającej się ekipie TVN-u.... Nad brzegiem Morskiego Oka ustawiono kamery i pogodową tablicę Polski... Znak był to nieomylny, iż za chwilkę "pogodynka" z telewizji TVN przekaże "na żywo" prognozę pogody znad Morskiego Oka... Tak też za moment się stało...

      
W ten uroczy, słoneczny dzień, optymistyczną prognozę pogody znad samiuśkiego brzyska Morskiego Oka zapowiadała "na żywo" nie mniej urocza, młoda, niewysoka blondyneczka, tancerka znana z "Tańca z gwiazdami" - Kasia Krupa.. Wygrała ona w 2011 roku casting ogłoszony przez telewizję TVN, do którego stanęło kilkudziesięciu kandydatów i teraz jako nowa twarz pośród "pogodynek" prezentuje pogodę wspólnie z Dorotą Gardias, Agnieszką Cegielską oraz Bartkiem Jędrzejakiem.

      
Wysłuchałem relacji pogodowej, zarzuciłem plecak na ramię i wąską ścieżynką pośród połaci kosówki, ruszyłem znad brzegów Morskiego Oka kilkadziesiąt metrów w górę zbocza, aby wejść na szlakową ścieżkę prowadzącą w kierunku Szpiglasowego Wierchu... Co prawda szlak turystyczny żółty żółty szlak na Szpiglasową Przełęcz, zwany pogardliwie Ceprostradą, rozpoczyna się tuż przed  schroniskiem nad Morskim Okiem.. Musiałbym zatem będąc nad brzegiem jeziora wrócić pod schronisko, a następnie cofnąć się kilkadziesiąt metrów w kierunku ''Starego Schroniska'', gdzie szlak turystyczny żółty żółty szlak na Szpiglasową Przełęcz odbija od asfaltowej drogi i pnie się ku górze zboczem Miedzianego.. Jednak pozwoliłem sobie zaoszczędzić te kilkadziesiąt metrów i wąskim korytem Marchwicznego Żlebu, opadającego tutaj aż nad sam brzeg jeziora, ruszyłem w dalszą wędrówkę.... Lecz o tym w następnej części fotorelacji.. Hejjj..
 
   
KONIEC cz.II
C.D.N....

1 komentarz: