Zdjęcie:

środa, 13 sierpnia 2014

 
  

Cz.III
TAJLANDIA – Czas na relaks….
Trzeci wypad w zaułki tajskiej stolicy będzie całkowicie odmienny od dwóch poprzednich wędrówek. Zero zabytków, zero Buddyjskich posążków, zero złotych świątyń czy jakichkolwiek pałaców, zero obciążania rozgrzanej głowy historycznymi faktami i wreszcie zero długich spodni oraz zakrywających ramiona koszulek... Wręcz przeciwnie – pełny luzik, dużo chłodu, relaks na wodzie, świetna tajska kuchnia i niepowtarzalny klasyczny taniec oraz kojąca, mistyczna muza.. Gdzie czegoś takiego można doświadczyć w Bangkoku..??.. Oczywiście w czasie rejsu po nurtach rzeki Menam, największej wodnej arterii Tajlandii przepływającej przez Bangkok zwanej po tajsku Chao Phraya oraz podczas wieczornej kolacji w świetnej tajskiej restauracji, mieszczącej się w urokliwych zaułkach tętniącego nocnym życiem Centrum handlowo-rozrywkowego Sillom Village, oferującej nie tylko rewelacyjne regionalne dania azjatyckie, lecz także coś dla ducha czyli pokaz egzotycznego tajskiego tańca klasycznego..


Po lekkim lunchu, półgodzinnej drzemce w wygodnym łóżku hotelowego apartamentowca „Grand China”, spakowałem potrzebny sprzęt, naładowałem akumulatory do aparatu fotograficznego, zadzwoniłem do pokoju Jurka z „ustawką” na wyznaczoną godzinę przy hotelowej recepcji i mając jeszcze kilkanaście minut czasu, pojechałem na najwyższe piętro do obrotowej restauracji, aby przed popołudniowym rejsem wypić chłodne piwko..


W kawiarence pustki.. Przy jednym ze stolików trójka młodych francuzów popija soczki ze świeżych owoców, z zaciekawieniem spoglądając na rozległą panoramę Bangkoku. Zamawiam schłodzonego „Singha” i sącząc z namaszczeniem złocisty napój z pianką, rozmyślam o popołudniowej wyprawie.. Za niespełna godzinkę wypłyniemy w rejs rzecznym tramwajem. Pokonując nurty rzeki Menam (Chao Phraya), zapuścimy się w zakamarki wodnych kanałów transportowych Bangkoku zwanych klongami, które w przeszłości stanowiły alternatywny system komunikacyjny tego potężnego miasta.. Wieczorem na pożegnalnej, orientalnej kolacji posmakujemy tajskiej kuchni i zobaczymy niezwykły spektakl tajskiego tańca klasycznego.. To będzie ostatni dzień w Tajlandii podczas pierwszego etapu naszej wyprawy.. Jutro ruszamy w kierunku Kambodży, a potem do Wietnamu.. Do Tajlandii powrócę w końcowym etapie podróży po Indochinach na błogi, kilkudniowy wypoczynek nad brzegiem morza czyli symboliczne leżenie do góry brzuchem....


Spoglądając na jej wijące się koryto rzeki z wysokości 25 piętra hotelu "Grand China", mam jeszcze chwilkę czasu przy kufelku piwa, więc zanim wsiądę na tajską łódź przy nadbrzeżach Menamu, opowiem w kilku zdaniach o dwóch nierozerwalnych organizmach bijących jak jedno serce – Bangkoku i jego wodnej arterii rzece Menam (Chao Phraya)..
Bangkok, o którym sporo pisałem w I części relacji, to wielka metropolia leżąca w pobliżu ujścia rzeki Menam (Chao Phraya) do odległej o około 40 km Zatoki Tajlandzkiej. Chao Phraya jest główną rzeką w Tajlandii. Tłumacząc jej nazwę z języka tajskiego to rzeka królów, rzeka władców, rzeka życia… Na długości ok. 365 km rzeka wije się terenami centralnej równiny Tajlandii, płynąc przez Nizinę Menamu (Chau Phraya) mija zabytkową dawną tajską stolicę Ayutthaya, przepływa przez Bangkok, a następnie uchodzi do Zatoki Tajlandzkiej tworząc rozległą deltę..


Rozległa delta tej potężnej rzeki o powierzchni dorzecza 160 tys. km² tworzy liczne kanały i rozlewiska, wykorzystywane od dawna jako drogi wodnej żeglugi, spławu drewna oraz kanały nawadniające pola ryżowe.. Kanały te są także miejscem handlu w rejonach pływających bazarów, miejscem kąpieli, lecz również miejscem odprowadzania nieczystości, co czyni je na pewnych odcinkach autentycznymi ściekami... Jednak dzięki temu, że kanały mają połączenie z dość bystro płynącym nurtem rzeki Menam, woda w nich nie stoi, co ułatwia utrzymanie higieny. Owe wodne kanały transportowe noszą nazwę klongi... Obecnie wiele klongów zasypano, zamieniając je na ulice. W przeszłości stanowiły one podstawę systemu komunikacyjnego Bangkoku, przez co nadano miastu miano "Wenecji Wschodu".. Dziś funkcję tę pełnią jedynie w nierozwiniętej, zachodniej części miasta (Thonburi), w której uchodzą za atrakcję turystyczną. W centralnym Bangkoku występuje jeszcze Khlong Saen Saeb, który pozostaje nadal ważną trasą transportową miasta przeciążonego komunikacją drogową. Jednym słowem, klongi to nie perfumeria ani Aquapark, nie pachną jak Coco Chanel czy Giorgio Armani i nie są też wodnym parkiem zabawy z filtrowaną krystaliczną wodą, jednak aby poznać choć troszkę życie tej metropolii od strony „zaplecza”, koniecznie trzeba zaliczyć przejażdżkę po wodnych arteriach Bangkoku.. Ruszamy na klongi !!!!

                                                                                     fot.airthaitravel com.
Wracam do pokoju, zabieram sprzęt foto i szybko zjeżdżam windą do hotelowego holu przy recepcji, gdzie czeka już większość naszej ekipy.. Jest kwadrans po godzinie 14-tej.. Rejs po klongach mamy zarezerwowany na godzinę 15-tą. Od naszego hotelu „Grand China” do najbliższej przystani na nabrzeżu rzeki Chao Phraya, skąd odpływają w rejs wodne tramwaje, jest niespełna 0,5 km. Zatem 10 minut spacerkiem.. Ruszamy na południe, wyludnioną w porze obiadowej sjesty, przybrzeżną ulicą Ratchawong Rio.


Kiedy ruch na ulicach mniejszy, a ludzie skrywają się w swoich domach przed nieznośnym, popołudniowym upałem, pod zadaszeniami straganów na ścianach budynków można dostrzec wielu takich oto czworonożnych mieszkańców dzielnic Bangkoku, jak widać na fotce poniżej.. Gekony – bo o nich mowa, były nieodłącznymi towarzyszami w czasie całej mojej wyprawy po Tajlandii.. Na hotelowych balkonach, w zakamarkach i zaułkach dzielnic, na ścianach, drzewach i w kępach zieleni.. Przez kilka nocy paru takich jegomości czuwało nad moim spokojnym snem w hotelowych pokojach.. Rozmawiając wcześniej z tajskim przewodnikiem dowiedziałem się, że te sympatyczne jaszczurki, dość dobrze zaaklimatyzowane w tajskich domostwach, są ich faktycznymi strażnikami.. Zapyta ktoś, jak taki mały zwierzak może chronić dom czy pomieszczenie i przed kim???.... Otóż sprawa ma się tak.. Polskie dzieciaki mają kotka co włazi na płotek, zaś Indonezyjskie maluchy mają gekonka co włazi na ścianę.. Dzieci zwą te gekony Ciciak (wymowa cziczak), a piosenka „Ciciak  Ciciak di Dinding..” czyli ..gekon na ścianie.., jest najpopularniejszą piosenką dzieci w Indonezji. Z tubylczego zwiadu można się pokusić o stwierdzenie, że tutaj każdy maluch zna tę śpiewkę.. Ciciak podobnie jak kot, jest niesłychanie pożytecznym zwierzęciem domowym w tym regionie świata. Koty stróżują w domach polując na myszy, a Ciciaki zawzięcie walczą w tajskich mieszkaniach z dokuczliwymi komarami… Ten czworonożny koleś, który przez kilka nocy w czasie współdzielenia ze mną pokoju, walczył w ciemnościach z komarami bzykającymi i kąsającymi nieznośnie w czasie snu, zasłużył u mnie na wielki szacun i dozgonną wdzięczność… Poza tym gekony żywią się wszelkimi owadami oraz różnym robactwem, często panoszącym się w tajskich domach...

I jeszcze dwie ciekawostki o tych miluśkich jaszczurkach.. Otóż u gatunków nadrzewnych, takich właśnie jak na fotce poniżej, występują pod palcami włoskowate przylgi, które umożliwiają im sprawne chodzenie po pionowych ścianach, sufitach, a nawet po szybach. Specjalny mechanizm układu krwionośnego w kończynach gekona umożliwia mu sterowanie przyczepnością. Wystarczy, że unosi lub opuszcza palce. Dorosły gekon potrafi utrzymać całą wagę ciała jednym palcem. Zaczepiony wszystkimi palcami jest w stanie unieść ciężar wagi ludzkiego noworodka..!!!! Druga ciekawostka -  gekony są jedynymi jaszczurkami mającymi zdolność wydawania donośnych głosów. Od jednego z tych dźwięków (gek-ko) pochodzi naukowa nazwa rodziny. Gekony podobnie jak nasze rodzime jaszczurki-zwinki, mają zdolność odrzucania ogona w razie zagrożenia, co ratuje im często życie..


Gdy ja gapiłem się na sympatycznego gekona, przyczepionego do ściany przy jednym ze straganów, reszta bractwa pomaszerowała w kierunku nabrzeża… Wędrując spacerowym krokiem nie odeszli jednak daleko, więc już po chwili doganiam grupę i po chwili wszyscy razem wkraczamy na przystań wodnych taksówek


Rzeka Chao Phraya
Rzeka Chao Phraya daje szansę ucieczki z zatłoczonych, parnych ulic Bangkoku. Tramwaje wodne to najprzyjemniejszy sposób podróżowania po tej zakorkowanej metropolii. Poruszają się niesamowicie sprawnie i szybko. Kierowca łodzi porozumiewa się z ‘cumownicznym’ na tyłach stateczku systemem gwizdów – przycumowanie, wypuszczenie i zabranie kolejnej grupy pasażerów oraz wypłynięcie liczy się w sekundach. Bilety kupuje się w niewielkich kasach biletowych przy wejściu na przystań lub od konduktorki na pokładzie.. Cena biletów mieści się w przedziale 10-40 bathów (1-4 zł) za osobę, w zależności od długości rejsu, typu łodzi i rodzaju wycieczki. Najdroższe są bilety na łodzie wycieczkowe – 150 bathów. Rejs wycieczkowy trwa od godz. 9-17, a po drodze łódź zawija do kilku nabrzeżnych świątyń, w celu zwiedzenia ich z przewodnikiem..
Na przystani kilka osób, ogólnie pusto. Jest środek tygodnia i w dodatku pora obiadowa, więc fakt ten nie dziwi wcale. Większość wycieczek oraz tubylców przemieszczających do pracy czy na zakupy, wypływa ranną porą i wtedy jest większy ruch.. Przystań, gdzie będziemy wsiadać na łódź nosi nazwę od ulicy, przy której się znajduje czyli „Ratchawong Pier” i jest oznaczona numerem 5 na mapie szlaku wodnego po rzece Chao Phraya.


Do wypłynięcia mamy jeszcze parę chwil, więc teraz troszkę o naszym tajlandzkim przewoźniku kursującym po wodach Chao Phraya oraz innych jednostkach pływających..
Pomimo, że w ciągu minionych lat wyraźnie zmniejszyła się wysoka pozycja, jaką w Bangkoku zajmował transport oparty na wodzie, wciąż odgrywa on ważną rolę zarówno w górze rzeki jak i w prowincjach położonych w dolnych regionach. Trasę liczącą 21 km z południowej dzielnicy Bangkoku o nazwie Sathorn w dół rzeki do graniczącego z Bangkokiem miasta Pak Kret, położonego w północnej prowincji Nonthaburi, obsługuje codziennie 65 łodzi-hydrobusów w godzinach od 6:00 do 21:30 (w dni powszednie) i od 6:00 do 18:40 (w weekendy i święta). Pomiędzy skrajnymi przystaniami - Rat Burana na południu i Nonthaburi na północy - statki rzeczne zawijają w sumie do 34 niedużych przystani-pomostów. Pasażerowie mają zatem duży wybór docelowego miejsca rejsu, w różne zakątki metropolii..


Poza małymi, prywatnymi łodziami oraz mniejszymi korporacjami wodnymi, generalnym przewoźnikiem i potentatem przewozów pasażerskich po nurtach rzeki Chao Phraya jest spółka wodno-transportowa Chao Phraya Express Boat Company, zapewniająca codzienny regularny transport pasażerski ludzi dojeżdżających do pracy oraz turystów.. Aby zobrazować wielkość rzecznych przewozów tej spółki powiem tylko, że przewozi ona średnio 40.000 pasażerów dziennie. Mniejsza wodna spółka przewozowa Khlong Saen Saep Express Boat obsługuje dwadzieścia siedem przystani, a inny przewoźnik Khlong Phra Khanong Boat obsługuje trzynaście przystani. Łącznie dzienna średnia przewozów wynosi ok. 60.000 pasażerów. Promy pasażerskie kursujące z jednego brzegu rzeki na drugi, w ciągu trzydziestu dwóch kursów dziennie przewożą średnio 140.000 pasażerów. Wyliczenie zatem jest proste. To tak jakby w jeden dzień przewieźć po rzece statkami wszystkich mieszkańców 200 tysięcznych miast np. Gdyni, Torunia czy Częstochowy..


Założona w 1971 roku spółka Chao Phraya Express Boat Company poza codziennymi kursami oferuje również specjalne łodzie turystyczne, a w weekendy wycieczki niewielkimi stateczkami. Kto ma trochę więcej kasy, może sobie wyczarterować na jakiś czas indywidualną łódź.. Kooperacja wodnej spółki przewozowej z liniami kolejowymi BTS Skytrain i liniami metra MRT w Bangkoku pozwala dojeżdżającym do pracy uniknąć potężnych korków w godzinach szczytu na terenie tajskiej metropolii. Łodzie spółki Chao Phraya Express Boat pływają pod różnokolorowymi flagami: pomarańczową, żółtą, zieloną oraz lokalne linie bezflagowe i błękitne flagi łodzi turystycznych. Łodzie Chao Phraya Express zbudowane są głównie z drewna i dzielą się na dwa typy:
- jednosilnikowe, zdolne zabrać na pokład około 90-120 pasażerów na raz, mające ok. 26-32 m długości i ok. 2,7 m szerokości, bez flag oraz oflagowane na żółto, zielono i pomarańczowo.
- dwusilnikowe, gdzie sternik łodzi siedzi w małej gondoli nad pokładem pasażerskim, podobnej do kokpitu na pokładzie Boeinga 747 Airliner. Ten typ łodzi zabiera jednorazowo od 120 do 180 pasażerów. Dwusilnikowe jednostki mają ok. 30-40 metrów długości i ok. 5-7 metrów szerokości.. W godzinach szczytu oflagowane na kolor żółty, poza szczytem pływają jako łodzie turystyczne.


Stojąc za barierką na górnym pomoście spoglądam w kierunku przystani, skąd właśnie odpływa stylowa, drewniana łajba, która przed momentem przywiozła wycieczkę Australijczyków.. Patrzę na zegarek. Jest za minutę godzina 15-ta.. Nasza łódź powinna zaraz przypłynąć....


Jakby na potwierdzenie moich myśli, za zakrętu rzeki wyłania się wąska, podłużna sylwetka łodzi turystycznej.. Niebieskie flagi widoczne z daleka są potwierdzeniem, że to nasz środek lokomocji..


Pośród uczestników naszej ekipy lekkie poruszenie. Ludzie zaczynają pomału schodzić na molo.. Starszy, śniady taj, pomocnik kapitana łodzi pomaga przy wsiadaniu i pilnuje, by ktoś nie fiknął kozła w trakcie przechodzenia na pokład.. Tutaj nikt nie trudzi się przerzucaniem kładki czy trapu. Motorowa łódź podpływa, dobija burtą do mola i teraz trzeba przeskoczyć na pokład, który co chwilę niebezpiecznie się oddala. Załadunek naszej grupy idzie sprawnie.. Już po paru minutach wszyscy zajmują miejsca na pokładzie. Siadam z przodu od strony nurtu rzeki, by mieć dobrą pozycję do robienia zdjęć. Po chwili ukazuje się czerwona koszula mego druha Jerzyka, który zajmuje miejsce tuż za mną.. Cumy rzuć.!!. Odpływamy !!!!!


Smukła, turystyczna łódź lekko kołysząc się na falach, sunie dość szybko w górę rzeki. Siedząca na przednim fotelu w słomkowym kapeluszu i ciemnych okularach nasza blonde-guide Klaudia, rozpoczyna opowieść o wodnych drogach Bangkoku..


Początkowo słucham uważnie, jednak unosząca się płynnie na falach łódź i jej monotonne kołysanie sprawia, że po dość wyczerpującym przedpołudniu robi mi się błogo, relaksowo i powolutku odpływam w krainę sennych marzeń.. Mruczę jeszcze pod nosem do Jurka – … Jakby działo się co ciekawego, to mnie szturchnij… i w tym momencie zapadam w krótki sen..


Mój odlot trwa kilka chwil.. W pewnym momencie czuję na plecach delikatnego szturchańca.. Jurek czuwa.. Na sino-zielonym nurcie rzeki Chao Phraya pojawiły się kolorowe wąskie łodzie z długimi dziobami, uniesionymi wysoko ponad taflę wody.. Łodzie te zwane są Long tail Boat czyli Łódź z długim ogonem, a w języku tajskim noszą nazwę Ruea Hang Yao.. Long tail to popularne jednostki pływające w całej Azji Południowo-Wschodniej. Szybkie, kolorowe, drewniane łodzie z silnikami zaburtowych, stosowane na całym terytorium Tajlandii, zarówno na rzekach, kanałach, jak i na otwartym morzu. W niektórych częściach Tajlandii używane są jako podmiejskie taryfy, pozwalające szybko przemieszczać się z jednego miejsca do drugiego. Jednak korzystając z takiego środka transportu musimy wiedzieć, że łodzie Long tail są bardzo wrażliwe na rozkład ciężaru na ich pokładzie oraz ewentualny ruch. Jednym słowem są bardzo chwiejne. Trzeba siedzieć tam gdzie nas posadzą, nie wolno po łodzi się przemieszczać i spróbować zachować minimum ruchu, gdy jesteśmy na jej pokładzie..


Łodzie Long tail lub jak kto woli Ruea Hang Yao, przeznaczone do przewozu pasażerów na rzece mają formę lekkiego kadłuba kajaka o długości do 30 metrów, zadaszonego baldachimem. Istnieje wiele odmian tych łodzi różniących się często wyglądem, jednak wspólną cechą charakterystyczną są właśnie owe długie wały napędowe ze śmigłem, wystające z tyłu łodzi do wody na kształt "długiego ogona", od którego przyjęły nazwę..


Druga istotna wspólna cecha dla wszystkich łodzi Long tail to silniki samochodowe jako jednostka napędowa.. Łatwo dostępne, tanie w utrzymaniu, wykorzystywane zarówno z samochodów osobowych jak i ciężarówek... Silnik taki jest zawsze zamontowany na czymś w rodzaju cokołu obracającego się o 180°, umożliwiając tym samym tzw. sterowanie wektorowe. Śmigło umocowane jest bezpośrednio na długim wale napędowym bez dodatkowej przekładni. Zazwyczaj silnik obraca się również w górę i w dół, aby zapewnić "neutralny bieg", czyli podnieść śmigło z wody.


Drewniane dzioby tych łodzi wznoszące się wysoko ponad lustro wody, przyozdabiane są zazwyczaj girlandami kolorowych kwiatów..


Wat Arun – Świątyni Świtu
Nasza łódź płynie dosyć szybko.. Widoki na obydwu brzegach rzeki zmieniają się jak w kalejdoskopie.. Po kilku chwilach na lewym, zachodnim brzegu Chao Phraya pojawiają się ciekawe budowle..  Na tle błękitnego, bezchmurnego nieba wznoszą się w górę kamienne wieże prangów Wat Arun – Świątyni Świtu..

Wat Arun – Świątynia Świtu to wspaniała budowla i zarazem jeden z najstarszych zabytków stolicy Tajlandii. Świątynia Wat Arun nazywana bywa "symbolem Bangkoku". Położona jest na zachodnim brzegu rzeki, doskonale prezentuje się z łodzi. Wszelkie pamiątkowe widokówki tej świątyni są robione właśnie od strony rzeki lub z przeciwległego brzegu. Nazwa „Wat Arun”, wywodzi się od imienia hinduskiego bóstwa świtu – Aruna. Budowla składa się z jednego głównego prangu o fallicznym kształcie, typowego dla architektury Khmerskiej i czterech mniejszych, bocznych. Główny prang wznosi się na wysokość 104 metry, zaś otaczające go cztery mniejsze wieże mają od 80 do 85 metrów wysokości.


Ściany świątyni, wieże prangów oraz posągi stojące wokół, podobnie jak w większości tego typu budowli w Bangkoku, udekorowano kolorową, porcelanową mozaiką pochodzącą z Chin..


Świątynia Wat Arun powstała w czasach królestwa Ayutthaya (lata 1350-1767) jako Wat Makok. Po upadku Ayutthayi, kiedy stolicę państwa przeniesiono do Thonburi (Thon Buri), zmieniono nazwę świątyni na Wat Chaeng. W czasach panowania króla Ramy II, który rozpoczął przebudowę świątyni, nazwano ją Wat Arunratchatharam, zaś za króla Ramy IV, który przebudowę skończył – Wat Arunratchawararam. Obecna nazwa jest skrótem tej ostatniej. Każdy przyzna, że łatwiej zapamiętać „Wat Arun”, niż wersję oficjalną, szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy świątynia odwiedzana jest przez tysiące turystów z całego świata.


Jak wskazuje sama nazwa budowli – najpiękniej prezentuje się ona w chwili, gdy słońce zawisa nisko nad horyzontem (czyli o świcie lub wieczorem). Niestety wczesnym rankiem nie miałem okazji ganiać nad brzeg Chao Phraya, a wieczory mijały szybko na wielu innych uciechach Bangkoku, więc tylko dzięki uprzejmości strony travelhdwallpapers.com oraz dailymail.uk mogę pokazać fotki Świątyni Świtu o świcie…


Kiedy z zaciekawieniem spoglądam na monumentalne prangi Świątyni Świtu, w pewnym momencie zza pleców słyszę głos Jurka:
 – „..Jędruś, spójrz na prawo, znajome budowle na horyzoncie…”
Przechodzę na wolny fotel z prawej burty łodzi i na wschodnim brzegu rzeki dostrzegam kolorowe dachy oraz złote, smukłe iglice królewskiego kompleksu Wielkiego Pałacu oraz Świątyni Szmaragdowego Buddy, gdzie jeszcze nie tak dawno spacerowałem, podziwiając ich wspaniałości..


Wzdłuż głównego koryta rzeki, na jej lewym i prawym brzegu, przeważająca część zabudowań to nowoczesne domy, hotele, zakłady produkcyjne, świątynie, składy towarowe, ale także „wypasione” wille w tajskim i chińskim stylu przypominające niekiedy bajkowe domki dla lalek.. Ten sielski obraz zmieni się diametralnie, kiedy wpłyniemy w boczne kanały zwane klongami..


Co kilkaset metrów przy obydwu brzegach rzeki widać pomosty-przystanki, do których podpływają jednostki "Chao Phraya Express", a także niewielkie prywatne kładki i mola, gdzie cumują kolorowe łodzie turystyczne.. Biznes przewozowo-handlowy na rzece Chao Phraya to dochodowy interes utrzymujący wiele tajskich rodzin...


Widział ktoś pływający bank..???.. Ta niewielka, różowa, kabinowa łódeczka mijająca nas z prawej burty, to właśnie pływające tajskie PKOMożna by powiedzieć - niebywała płynność finansowa.....
Pływający po rzece Chao Phraya bank, zarządzany jest przez  instytucję Government Saving. Pierwsze usługi finansowe na łodzi, GSB zaczęła świadczyć już w 1958 r. Obecnie jest jedną z kilku instytucji na świecie, które oferują bankowe usługi na rzekach. Większość klientów banku na łodzi stanowią sprzedawcy uliczni i mieszkańcy nadrzecznych tajskich wsi.


Wychylam się lekko za burtę łodzi, która teraz szybko śmiga po wodnej toni, wyskakując co jakiś czas na fali delikatnie w górę.. Pęd powietrza oraz miliony maleńkich kropelek wody unoszące się wokół łodzi, tworzą naturalny, schładzający parawan, który skutecznie przeciwdziała wysokiej temperaturze i piekącym promieniom słońca…


Spoglądając w zadumie na przesuwające się obrazy po obu stronach brzegu, zapominam o codzienności, o tym że za jakiś czas trzeba będzie powrócić do realiów czekających mnie w kraju, obowiązków i pracy.. W tym momencie przypomina mi się stara warszawska piosenka, którą mój umysł szybko „przerabia” stosownie do okoliczności.. Może ją pamiętacie, choć niektóre słowa zmieniłem..??
I nic mi już nie trzeba:
Tajlandia, Ja i Ty,
a w górze błękit nieba,
ach, to już wystarczy mi !!..
I czego jeszcze trzeba,
gdy Menam w dole lśni,
a w górze błękit nieba,
ach, to już wystarczy mi !!..

Po przepłynięciu ponad 4 km od miejsca startu na przystani Ratchawong, nasza łódź skręca z głównego koryta rzeki w dużą, szeroką odnogę, ciągnącą się na zachód. Wpływamy do kanału o nazwie Bangkok Noi, najstarszego i jednego z najdłuższych klongów, zbudowanego w 1538 roku, w okresie rozwoju Królestwa Ayutthaya..


Khlongi
Dzięki wysiłkom człowieka rzeka Chao Phraya przeszła parę istotnych modyfikacji w okresie rozwoju Księstwa Ayutthaya. Przekopano kilka kanałów omijając tym samym duże zakola rzeki, a co za tym idzie, skracając podróż z Zatoki Syjamskiej do stolicy - Ayutthaya. Wiele z kanałów nie przetrwało do dzisiaj i zostało zasypanych, jednakże niektóre z nich do tej pory są w pełni wykorzystywane w celach handlowych i transportowych kanałów, tworząc nieodłączny krwioobieg komunikacyjny Bangkoku.. Na większości obszarów wokół koryta rzeki Chao Phraya zalegały pierwotnie tereny bagienne, które stopniowo osuszono, przekształcono w obszary rolnicze i zaczęto nawadniać budując sieć kanałów (Khlongi).. Pierwsze kanały powstały w XVI wieku, a ich systematyczna rozbudowa trwała do XIX wieku. Zmodyfikowana i skomplikowana sieć dróg wodnych służyła jako podstawowy rodzaj transportu aż do końca XIX wieku, kiedy to zaczęto budować nowoczesne drogi. Do tego czasu, większość ludzi żyła w pobliżu kanałów lub na wodzie w łodziach i komunikowała się drogą wodną. Stopniowo budowano domy na palach, tworząc typ wodnego miasta. Kiedy w XIX wieku tereny Bangkoku zaczęli odwiedzać europejscy podróżnicy, nazwali to miasto "Wenecją Wschodu".


W czasach Królestwa Ayutthaya za rządów króla Chairacha (1534/46), w 1538 roku na rzece Chao Phraya wykopano pierwszy 3 kilometrowy kanał, skracający znacznie czas podróży statków z Zatoki Syjamskiej do stolicy Ayutthaya. Zdawać by się mogło, że 3 km przekopu to wcale nie tak dużo, jednak dzięki tej inwestycji skrócono pętlę rzeki aż o 15 km… Kanał nazywano "Khlong Lat" dzisiaj znany jako Khlong Bangkok Noi. To właśnie ten, którym właśnie płyniemy...
W 1542 roku zostają zbudowane dwa kilometry kanału "Khlong Lat Bangkok", który skrócił trasy handlowe na rzece o kolejnych 14 km.
W 1608 roku powstaje siedmiokilometrowy kanał "Khlong Bang Phrao", skracający pierwotny nurt rzeki Chao Phraya o 18 km..
W 1636 roku ukończono budowę kanału "Khlong Lat Muang Nonthaburi", a w 1722 roku przekopano dwukilometrowej długości kanał "Khlong Lat Kret Noi", który skrócił nurt Chao Phraya o 7 km.
(mapa prawobrzeżnych kanałów (Klongów) oraz trasa naszego rejsu po kanałach)

Po przepłynięciu niespełna 400 metrów kanałem Bangkok Noi, łódź zwalnia…. Z prawej strony ukazuje się coś na kształt dużego hangaru, przykrytego półkolistym dachem. Na frontonie widać połyskujący złotem herbowy medalion. Znak to nieomylny, że budowla przynależy do królewskiego kompleksu. Po chwili sprawa się wyjaśnia. Jest to Narodowe Muzeum Barki Królewskiej.


Narodowe Muzeum Barki Królewskiej
Pod zadaszeniem hangaru umieszczono unikatowe królewskie łodzie wiosłowe, wykorzystywane podczas różnego rodzaju świąt, uroczystości religijnych i ceremonii królewskich. Znajduje się tutaj 8 największych i najważniejszych barek, w tym 4 królewskie, spośród całego orszaku liczącego obecnie 52 łodzie.. Z powodu ograniczeń przestrzeni pozostałe łodzie są przechowywane na przystani Wasukri, obok Biblioteki Narodowej Tajlandii. Wszystkie jednostki pływające umieszczono na specjalnych stojakach ponad lustrem wody, aby zapobiec niszczeniu. Opuszczane są na nurty rzeki Chao Phaya tylko podczas Królewskiej Procesji Barek biorących udział w ceremonii Kathin, odbywającej się corocznie pod koniec pory deszczowej (październik-listopad)... Wtedy to flotylla 52 pływających jednostek tworzy piękny, olbrzymi królewski orszak na wodzie, płynący w dół rzeki Chao Phraya od północnej dzielnicy Bangkoku – Dusit do Świątyni Świtu (Wat Arun).. Procesja Królewskich Barek miała swe początki najprawdopodobniej w 14 wieku w okresie Księstwa Ayutthaya. Przez kolejne 700 lat władcy Syjamu (Tajlandii) kultywowali to ważne, coroczne buddyjskie święto..


Kiedy w 1767 roku Birma najechała Syjam (Tajlandię), w pożodze wojennej setki barek zostały spalone i zniszczone. Rok później Król Taksin wyparł Birmańczyków z kraju, zebrał Tajów i założył nową stolicę w Thonburi . Podczas swojego 15-letniego panowania nakazał odbudowę floty barek.. Kolejny władca król Rama I wkrótce po wstąpieniu na tron w 1782 roku, nakazał budowę Królewskiej Barki Si Suphannahong. Si Suphannahong przetrwała ponad 100 lat. W 1911 r. król Rama VI zbudował jej następcę, również o nazwie Suphannahong. Uroczyste procesje korowodu kilkudziesięciu barek odbywały się do czasu upadku monarchii absolutnej w 1932 roku, potem nastąpiła przerwa do 1957 roku, kiedy to Rama IX (obecny władca Tajlandii) reaktywował Królewskie Procesje Barek. Za jego panowania odbyło się ich 16..
(Barka Królewska rok 1865 - fot. wikipedia.org.)


Barki są mieszanką kunsztu rzemieślniczego i tradycyjnej tajskiej sztuki. A oto ich fotki i krótka charakterystyka..
Fotka poniżej - Główna, największa i najpiękniejsza barka królewska Suphannahong zwana potocznie Złotym Łabędziem, zbudowana w 1911 roku za panowania Rama VI, z dziobem przypominającym mitycznego łabędzia, ozdobiona złotym lakierem i szklanymi kamieniami. Jej 46-metrowy kadłub został wyrzeźbiony z jednego pnia drewna tekowego. Szerokość barki 3.14 m, wyporność 15 ton. Obsługuje ją 60 wioślarzy.. Na pokładzie znajduje się złoty pawilon dla króla i członków najbliższej rodziny królewskiej.

                                                    fot. wikipedia.org
Kolejna z czterech królewskich barek widoczna na fotce poniżej to Anantanakkharat - „Król Węży". Została zbudowana w okresie panowania Rama VI  i wypłynęła w pierwszy rejs 14 kwietnia 1914 roku. Dziób barki zdobiony złotym lakierem i szklanymi kamieniami przedstawia rzeźbę siedmiogłowego, mistycznego węża Nakkharat. Długość barki 44,85 m, szerokość 2,58 m, wyporność 15,2 tony, obsługa 59 wioślarzy..

                                                             fot. wikipedia.org
Królewska barka Anekkachatphuchong -"Różnorodność Węży" to najstarsza z czterech królewskich łodzi. Jest oryginalnym pierwowzorem zbudowanym pod koniec 19 wieku, w okresie panowania Rama V. Na dziobie widać rzeźbione, małe ozdobne figurki węży Naga. Długość barki 45,67 m, szerokość 2,91 m, wyporność 7,7 tony, obsługa 68 wioślarzy.

                                                                       fot. wikipedia.org
I ostatnia z czterech Królewskich Barek - Narai Song Suban Ratchakan -"Bóg Narayana na jego przewoźniku Garudzie" zbudowana w okresie panowania ostatniego władcy Bhumibola Adulyadeja (Rama IX), który położył stępkę w 1994 roku. Na zlecenie króla barkę zbudowała Tajska Królewska Marynarka Wojenna we współdziałaniu z Tajskim Wydziałem Sztuk Pięknych. Wodowana 6 maja 1996 w czasie obchodów pięćdziesiątej rocznicy wstąpienia Bhumibola Adulyadeja na tron. Długość barki 44,3 m, szerokość 3,2 m, wyporność 20 ton, obsługa 52 wioślarzy..

                                                                   fot. wikipedia.org
Płyniemy dalej….. Pozostawiamy za plecami „wypasione” budynki, nowoczesne hotele, królewskie kompleksy i świątynie.. Wpływamy w inny świat, świat Bangkoku widziany od „zaplecza” zza podartej kurtyny ubóstwa, świat prostych zwykłych Tajów żyjących w domach na palach ze swymi problemami codzienności, gdzie nie jest tak „różowo” i złociście jak w świątynnych czy pałacowych rewirach… Wysokie betonowe mury kanału dodają nastroju lekkiego przygnębienia. Znika przez chwilę kolorowy tajski pejzaż.. 


Przy metalowych, zardzewiałych drabinach, prowadzących do drewnianych baraków postawionych na betonowym wale, przycumowano kilka rybackich, płaskodennych łódek, bez złotych dziobów i rzeźbionych ornamentów, bez kabiny czy zadaszenia dla wioślarza.. Ot, zwykłe stare łajby, lecz jakże ważny dla niejednego Taja środek lokomocji w tych wodnych obszarach klongów, często jedyne narzędzie przeżycia i pracy..


Zagłębiamy się coraz bardziej w wodne rewiry klongów.. Na obydwu brzegach kanału, ponad niezbyt przejrzystą wodną tonią o szaro-zielonym odcieniu wznoszą się domy-rudery.. W większości sklecone z desek, blachy, plastiku i bóg wie czego jeszcze.. Ustawione na platformach podpartych kilkumetrowymi palami zatopionymi w wodzie, są mieszkaniem dla wielusettysięcznej wspólnoty klongów. I choć życie na wodzie nie rozpieszcza tutaj mieszkańców kanałów, codzienna praca, drobny handel oraz zmaganie się z problemami codzienności jest nieodłącznym aspektem przetrwania..


Największy, najbardziej znany i najbardziej oblegany przez turystów targ wodny na klongach znajduje nie w Bangkoku, lecz 100 km dalej w Damnoen Saduak, leżącym w prowincji Ratchaburi. Na tutejszych klongach handluje się w mniejszym rozmiarze, jednak sprzedawcy krążący po kanałach na małych, płaskodennych łódkach, mają w swej ofercie bogaty asortyment począwszy od pamiątek, rękodzieła, odzieży, owoców, napoi, a skończywszy na przeróżnych daniach konsumpcyjnych, niejednokrotnie stworzonych z produktów nieokreślonego pochodzenia w myśl zasady – „The business is business…”


Kiedy planowaliśmy rejs po klongach zdawałem sobie sprawę, że nie będzie to spacerowa przejażdżka łodzią po błękitnych wodach Menamu, z wachlującą mnie dla ochłody młodą Tajką, w otoczeniu bujnej przyrody, krystalicznie czystej wody, z zimnym drinkiem w jednej dłoni i aparatem w drugiej.. Sporo w życiu podróżowałem i wiem jak wyglądają takie kanały w różnych miastach świata, a przede wszystkim wiem jak pachną, bo takich „wonnych” doznań długo się nie zapomina.... Jednak tutaj zostałem zaskoczony… Na stronach paru portali turystycznych spotkałem się z opiniami, że klongi w Bangkoku to jedno wielkie szambo.. Płyniemy wciąż kanałami, oddalając się coraz bardziej od głównego nurtu rzeki, a ja wcale nie czuję smrodliwego zapachu, nie dostrzegam gór śmieci, pływającego syfu, czy innych fekalii, które miałyby tutaj dominować wodny krajobraz. Woda co prawda nie jest tak czysta jak na Lazurowym Wybrzeżu i ma zielono-mętny odcień spowodowany dużym rozrostem glonów oraz wodnego planktonu, któremu sprzyja tropikalny klimat Bangkoku, jednak nie jest to ściek..
(Osiedla domków na palach)


Przy tak wysokiej temperaturze, kiedy mój podręczny termometr wskazuje 42°C oraz bezwietrznej aurze, pływanie po czymś w rodzaju szamba byłoby nie do zniesienia, a fetor odebrałby mi świadomość zaraz po wpłynięciu do kanału.. Tutaj ta rzecz nie ma miejsca.. Nie przeczę, że wszelkie ścieki z tych ubogich domostw i różne nieczystości wytwarzane przez społeczność klongów są odprowadzane do koryta kanału, jednak jest kilka istotnych rzeczy, które ograniczają zanieczyszczenie kanału oraz eliminują nieprzyjemny zapach.. Jak już wspomniałem, wiele kanałów zostało zamkniętych i zasypanych całkowicie. Zlikwidowano przede wszystkim te kanały, które były ślepe tzn. nie miały stałej cyrkulacji przepływu wody.. Tam właśnie tworzyły się prawdziwe szamba.. Obecne kanały odwadniające oraz transportowe na obszarze Bangkoku są skrótami koryta rzeki Chao Phraya, mają zatem większą cyrkulację przepływu, aniżeli naturalny nurt rzeki.. Ogromne masy wody zabierają nieczystości w dość dużym stopniu, odprowadzając je poza obszar metropolii..
(Dzielnica „willowa” nad brzegiem klongu. Muszą w nich mieszkać jacyś tutejsi biznesmeni...)


Druga rzecz jaka jest podejmowana w sprawie czystości klongów, to ich leczenie biologiczne i oczyszczanie mechaniczne prowadzone przez BMA (Bangkok Metropolitan Administracja). BMA pełni rolę samorządu Bangkoku.. Jego zadaniem jest m.in. polityka i działalność w zakresie urbanistyki klongów, ich oczyszczanie, gospodarka wodna oraz ochrona środowiska.. Choć większość kanałów jest jeszcze mocno zanieczyszczona, to sytuacja ulega stopniowej poprawie.. Są takie miejsca i takie odcinki bocznych kanałów, gdzie można napotkać sporo pływających śmieci a nawet martwych zwierząt, jednak tam rzadko zapuszczają się turyści, a i sami Tajowie niechętnie ich tam obwożą łódkami.. Na fotce poniżej taka właśnie boczna odnoga od głównego klonga Bangkok Noi..


Sieć wodnych kanałów od ponad 400 lat usprawnia transport, rozwija handel, jest domem tysięcy ludzi, jednak ten wodny świat może w niedalekiej przyszłości, na przełomie kolejnych 100 lat, zniknąć pod powierzchnią wody… Zaraz wyjaśnię w czym rzecz..
Otóż poza dużym przeludnieniem, szybkim rozwojem niekontrolowanej, małej urbanistyki, zakorkowanymi drogami, problemem z kanałami, olbrzymim rozwarstwieniem społecznym w wyniku różnic gospodarczych, gdzie obok potężnych drapaczy chmur i wypasionych hoteli pojawia się coraz więcej slumsów w mieście, Bangkok ma jeszcze jeden problem, nie wiem czy nie najważniejszy.. To miasto może za kilkadziesiąt lat przestać istnieć w takim wymiarze jaki dzisiaj znamy…!!. I nie są to czcze mrzonki, lecz naukowe tezy oparte na wieloletnich badaniach.. Aby zrozumieć problem, deczko geologii..
Etymologia nazwy Bangkok tłumaczy się mniej więcej tak. Tajskie słowo Bang oznacza "wieś położona na potoku", sylaba Ko znaczy "wyspa", w odniesieniu do obszaru krajobrazu stworzonego przez rzeki i kanały.. Geologiczne podłoże owej wyspy, na którym zbudowano Bangkok, charakteryzuje się górną warstwą z miękkiej gliny morskiej. Średnia grubość tej warstwy wynosi 15 metrów. Poniżej znajduje się warstwa wodonośna.. W strukturze tej następuje osiadanie gruntu, spowodowane intensywnym pompowanie wody gruntowej, potrzebnej do normalnego funkcjonowania mieszkańców i przemysłu... Po raz pierwszy ów krytyczny problem zauważono w 1970 roku. Kiedy zaczęto dokładnie monitorować prędkość osiadania terenu, pomiary wykazały po 10 latach 120 mm (12 cm) obniżenia gruntu.. To bardzo intensywne zjawisko geologiczne spowodowało szczególną kontrolę naziemną, mającą na celu spowolnienie tego procesu. Osiadanie postępuje jednak nadal w granicach 10-30 mm rocznie, a część miasta już teraz jest 1 metr poniżej poziomu morza. Dalsze destrukcyjne działanie podłoża oraz duża depresja, może już wkrótce doprowadzić do tragicznych skutków.. Istnieją obawy, że miasto może zostać zalane w 2030 roku.


Osiadanie gruntu doprowadziło do wzrostu zagrożenia powodziowego, na jakie Bangkok jest już narażony ze względu na niedostateczną infrastrukturę odwadniającą, wynikającą z szybkiej urbanizacji. Potężne ulewy w czasie pory deszczowej są głównymi czynnikami powodującymi powodzie. Ostatnie zalania w 1995 i 2011 spowodowały paraliż miasta, w niektórych miejscach na ponad dwa miesiące. Globalne ocieplenie stwarza dalsze poważne zagrożenie, a badania przeprowadzone przez OECD szacują, że 5.138.000 osób w Bangkoku może być narażonych na całkowite zalanie przybrzeżnych stref do roku 2070..


Płyniemy w dalszym ciągu nurtem kanału Bangkok Noi.. Słońce nieźle przypieka, lecz pod zadaszeniem łodzi w owiewającym twarz prądzie powietrza oraz chłodzie emanującym od wody, nie czuje się wysokiej temperatury.. Cały czas bacznie przyglądam się mieszkalnej infrastrukturze klongów.. Tutaj też są równi i równiejsi. Jednym się domy rozsypują, inni domy budują i to nie byle jakie, nie z dykty i desek.. Fotki poniżej mówią same za siebie..


A przed tą chałupą zacumowana nie jakaś tam jednoosobowa łódeczka, ale autobus dla całej rodziny…


Pewne odcinki kanałów są dowodem intensywnego rozwoju życia biologicznego, roślinnego. Na powierzchni wody unoszą się bujne, zielone kępy Hiacynta wodnego. Ten inwazyjny gatunek rośliny wodnej został przywieziony do Tajlandii parę wieków temu przez jedną z królowych, z nadzieją, że roślina będzie zdobiła stawy w królewskich ogrodach. Dzisiaj roślina zatyka wiele kanałów i rzek, stwarzając je praktycznie bezużytecznymi.


Świątynia Wat Sri Sudaram – Rybi show
Po ponad półgodzinnym rejsie nasza łódź podpływa pod niewielką, buddyjską świątynię, stojąca na wysokim, betonowym nadbrzeżu kanału.. Świątynia jak wiele innych w Bangkoku, niepozornie wyglądająca od strony nurtu rzeki. Nosi nazwę Wat Sri Sudaram. Prawie wszystkie łodzie płynące klongiem Bangkok Noi zatrzymują się tutaj na parę minut, by turyści mogli spojrzeć na świątynię bez wysiadania oraz wziąć udział w niezwykłej rybiej rewii, o której za chwilkę opowiem…


Wróćmy jednak na razie do świątynnej budowli stojącej na nadbrzeżu.. Wat Sri Sudaram to stara świątynia zbudowana jeszcze w czasach Księstwa Ayutthaya, pierwotnie nosiła nazwę Wat Chi Pa Khao. Pierwszego odrestaurowania świątyni za czasów króla Ramy I dokonała jego starsza siostra, księżniczka Si Sudarak. Kolejne remonty oraz budowę nowej kaplicy Ubosot wykonano w okresie panowania króla Ramy IV. Od tego czasu świątynia została nazwana Wat Sri Sudaram. 


Świątynia słynie z dwóch rzeczy. Pierwsza z nich to fakt, iż w młodym wieku uczył się tutaj Phra Sunthorn Vohara, najbardziej znanych w Tajlandii mnich-poeta, zwany tajskim Szekspirem.. Sunthorn Phu rozpoczął swoją karierę jako królewski poeta za panowania króla Rama II, a gdy król zmarł, zrezygnował z tej roli i został mnichem. Dwadzieścia lat później, za panowania króla Rama III, wrócił do pałacu na posadę królewskiego pisarza, gdzie pozostał do końca życia.


Druga rzecz widoczna już z daleka, to olbrzymi pozłacany posąg, odwrócony plecami do kanału.. Gdy podpływamy łodzią pod nabrzeże świątyni, widać wielką złotą głowę wznoszącą się ponad dachami budynków.. Większość turystów od razu kojarzy go z wizerunkiem Buddy, tak często spotykanym z tajskich świątyniach, jednak w tym przypadku jest inaczej.. Pozłacana figura o wysokości 10 metrów przedstawia wizerunek Somdej Toha (1788-1872), zwanego oficjalnie Phra Buddhacharn Toh Phomarangsi, jednego z najbardziej znanych buddyjskich mnichów Tajlandii w okresie królestwa Rattanakosin. Somdej Toh urodził się w prowincji Kamphaeng Phet, prawdopodobnie jako syn króla Ramy I. Studiował Pisma Buddyjskie znanych mistrzów buddyjskich. Stał się nauczycielem dla księcia Mongkut , późniejszego króla Rama IV... Podczas panowania Rama IV, Somdej Toh otrzymał uroczystą nazwę Phra Buddhacharn Toh Phomarangsi. Był znany z umiejętności nauczania z wykorzystaniem poezji tajskiej, odzwierciedlającej piękno buddyzmu.. Wykonywał błogosławione amulety, uważane za niezwykle skuteczne w czasie medytacji..


Kiedy ja spoglądam w kierunku świątyni, nasz tajski przewodnik zaczyna rozdawać każdemu papierowe torebki.. W środku są kawałki chleba i bułek.. Na początku rejsu zapowiadano, że jest to karma dla rybek. Jak się zaraz okaże, nie będą to rybki a raczej rybie potwory. W momencie wrzucenia do wody pierwszych kawałków pokarmu, do łódki podpływa całe stadko owych „rybek”, robiąc taką zadymę na powierzchni, że łódź zaczyna się gwałtownie kołysać..


Na powierzchnię wody spadają kolejne kawałki chleba, a wokół łodzi rozpętuje się istne szaleństwo..!!!.. W niezliczonej ilości pojawiają się nagle wielkie, tłuste sumy. Woda kotłuje się wokół niczym wrzątek.. Sumy mają około 1 metra długości, a nawet więcej.. Rozpoczyna się niezwykły rybi show. Walcząc o pokarm, sumy jak w jakimś żarłocznym amoku wyskakują ponad wodę, wpływają na siebie, przeskakują jeden nad drugim.. Coś niesamowitego...!!!


Wypełniają powierzchnię wody wokół łodzi tak szczelnie, że rzucane kawałki bułek znikają w mgnieniu oka, niemalże nie dotykając lustra wody... Skąd tutaj tyle ryb?.. Przecież gdy płynęliśmy kanałami, nie widziałem praktycznie ani jednej.. Podczas rejsu szczerze powątpiewałem w istnienie bogactwa wodnej fauny i siłę przeżycia podwodnych mieszkańców w tych niezbyt czystych kanałach, a tutaj nagle taki urodzaj ryb..!! Kiedy nasz tajski przewodnik zaczyna wyjaśniać całą rzecz, wszystko staje się oczywiste.. Okazuje się bowiem, iż przed nadbrzeżnymi świątyniami istnieje całkowity zakaz połowu i zabijania ryb, podyktowany jednym z Pięciu Moralnych Wskazań buddyzmu.. Dlatego też ryby gromadzą się w pobliżu świątyń, gdzie są dobrze karmione i wolne od praktyk połowowych.

Sumy są gatunkiem wszystkożernym. W kanałach mają sporo resztek jedzenia i mętne dno, które uwielbiają przekopywać za pokarmem.. Jednak tutaj zwietrzyły wykwintny bufet działający w dni robocze i święta bez ograniczeń.. Wielu ludzi przychodzi lub przypływa codziennie do świątyń nadrzecznych, aby przysłużyć się mnichom i rybom. Uważa się, że składając dary do świątyń, czy obdarowując mnichów w ogóle, zdobywa się dobrą karmę, a zatem bardziej dostatnie życie doczesne i pozagrobowe.. Ostatni kęs bułki nie rzucam na taflę wody, tylko trzymam w ręce tuż ponad powierzchnią… Jak na filmie „Szczęki” z wodnej toni w mgnieniu oka wyskakuje wielki sum z rozwartym pyskiem… Dobrze, że nie ma takich ząbków jak rekin, bo razem z bułką zeżarłby mi dłoń..

Kończą się nam bułki, kończy się rybi show, mija gorączka karmienia i sesja foto… Sumy powrócą w otchłań wodną kanału, poszukując na dnie resztek pokarmu, jednak nie odpłyną stąd w inne rewiry.. Te sumy są bardzo cwane.. Wiedzą, że poza wodnym obszarem świątyni rybaków nie obowiązuje już zakaz ich połowu, więc po co pchać się na widelec albo na grilla.... Na kolejnym skrzyżowaniu kanałów nasza łódź zawraca w stronę przystani, skąd wypłynęliśmy godzinę wcześniej.. Wykładam się wygodnie na miękkim siedzeniu, wyciągam w torby irchową szmatkę i dokładnie przecieram obiektyw aparatu pochlapany w czasie rybiej orgii.. Teraz mogę dalej spokojnie chłonąć uroki „Wenecji Wschodu”..


Po kilkunastu minutach wypływamy z kanałów na główny nurt rzeki Chao Phraya. Tutaj kolor wody nabiera niebieskiego odcienia, a jej czystość oraz przejrzystość jest dużo większa.. Przy okazji wcześniejszej opowieści o rybach, muszę jeszcze wspomnieć o dwóch innych mieszkańcach tych wód.. Otóż, na przełomie XIX/XX wieku w rzece pływało sporo krokodyli. Ze względu na bezpieczeństwo ludzi mieszkających na wodzie postanowiono je odłowić. Każdy kto schwytał krokodyla dostawał nagrodę. W ten sposób krokodyle zniknęły z kanałów i rzeki.. Teraz na brzegach można czasami spotkać wygrzewające się wielkie jaszczury – warany.. Niestety nie miałem tej przyjemności..


Jeszcze tylko przepłyniemy pod kilkoma mostami i za parę minut zawiniemy do początkowej przystani „Ratchawong Pier”..


Mosty na rzece Chao Phraya
Skoro w czasie rejsu przepływamy pod mostami przerzuconymi przez koryto rzeki Chao Phraya, kilka zdań o tych dużych, przeprawowych konstrukcjach..
Wszystkich mostów, które przekraczają rzekę Chao Phraya w prowincji Bangkok jest 26. Główne z nich to: Rama VI Bridge (kolejowo-drogowy); Phra Pin Klao Bridge (w pobliżu Grand Palace); Rama VIII Bridge (asymetryczny most wiszący z jedną wieżą); Rama IX Bridge (pół-symetryczny most wantowy), Phra Pok Klao (składający się z 3 wiaduktów) i Bhumibol Bridge (będący częścią 13 km obwodnicy przemysłowej). My w czasie rejsu przepływamy pod trzema z nich..
Fotka poniżej: Phra Pin Klao Bridge – 6 pasów jezdni, 658 metrów długości.


Widoczny za nim Rama VIII - asymetryczny wantowy most z jednym pylonem i naciągami linowymi w kształcie odwróconego „Y”, 475 metrów długości, 160 metrów wysokości.


Fotka poniżej: Kolejny most na trasie rejsu - Phra Pok Klao składający się z 3 wiaduktów, długość 745 metrów..


Było miło ale się skończyło… Po ponad półtoragodzinnym pływaniu dobijamy do przystani „Ratchawong Pier”. Sprawnie wyskakujemy z łodzi, dziękując naszemu kapitanowi za bezpieczny rejs..


Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na nurty Chao Phraya i szybkim krokiem ruszamy w kierunku naszego hotelu „Grand China”… Spoglądam odruchowo na zegarek. Jest godzina 16:40.. Po dotarciu do hotelowego pokoju trzeba będzie wziąć prysznic, wypić coś zimnego najlepiej z pianką, przebrać ciuchy na bardziej eleganckie i przygotować się do kolejnej atrakcji dzisiejszego dnia.. Na godzinę 19:30 mamy zaplanowaną wieczorną kolację z przysmakami tajskiej kuchni, połączoną z pokazem egzotycznego tajskiego tańca klasycznego.. Myślę, że będzie to doskonałe zakończenie dzisiejszego dnia i pożegnanie się na kilkanaście kolejnych dni w Tajlandią, ponieważ już jutro wyjeżdżamy do Kambodży..!!..


Po przybyciu do pokoju biorę prysznic, wyciągam zimne piwko z lodówki i w spokoju przeglądam kartę pamięci w aparacie, kasując przy okazji nieudane ujęcia.. Zabrałem ze sobą kilka kart pamięci na zarejestrowanie co najmniej kilkudziesięciu tysięcy zdjęć, jednak lubię mieć porządek i śmieci od razu sruuu do kosza.. Do kolacji 2 godziny czasu, więc pełny luzik.. Dzisiaj na tajskim balecie Jurek będzie testował po raz kolejny, zabrany z Polski sprytny przyrząd do kręcenia filmów.. Jest to tzw. stabilizator obrazu, pozwalający na kręcenie filmów eliminując wszelkie drgania i poruszenia kamery.. Kiedy w kompleksie świątynnym robiliśmy pierwsze próby, wypadł znakomicie.. Obraz stabilny, płynny, zero drgań.. Ten przyrząd, jak się okaże po przebyciu całej trasy i nakręceniu kilku godzin filmów, spisze się na medal.. Po powrocie do Polski Jurek zmontuje wszystko w fajne prezentacje, podkładając do tego muzę.. O wilku mowa… Z błogiej chwili odpoczynku wyrywa mnie dźwięk telefonu.. Idziemy na balety !!!!


Silom Village Center – Tajski wieczór
Silom Road - miejsce zatłoczone mieszkańcami i zaglądającymi tutaj cudzoziemcami, od wielu lat jest znaczącym centrum biznesowym w samym sercu Bangkoku.. Przy szerokiej, 4-pasmowej arterii Silom Road, naprzeciwko świątyni Wat Khaek stoi wyjątkowy dom z kwadratową konstrukcją drewnianego dachu, postawiony w południowo tajskim stylu panya.. Dom jest stary. Został zbudowany za panowania króla Rama V (Chulalongkorn) w 1908 roku. Oprócz tego frontowego budynku na około 2 hektarach powierzchni postawiono jeszcze rząd 17-tu innych, zabytkowych domów z drewna tekowego. Za chwalebnej epoki króla Ramy V tętniła tutaj życiem malownicza, tajska wioska, zamieszkiwana przez rzemieślników, handlarzy, rybaków.
W tym właśnie kierunku, szeroką ulicą Silom Road, zmierza wieczorową porą nasz turystyczny autobusik. W rejonach dużych centrów handlowych, gdzie życie rozkręca się wieczorem i trwa do późnej nocy, trójkołowe tuk–tuki są nieodłącznym elementem transportu. Dojeżdżając do celu mijamy właśnie cały rząd tych miejskich mini-taksówek, czekających cierpliwie na klientów..


Po kwadransie jazdy jesteśmy na miejscu.. Wysiadamy przy głównej, ruchliwej ulicy Silom Road i wąskim przejściem pomiędzy budynkami hotelu Silom Village Inn, wkraczamy w zaciszną galerię, porośniętą zieloną, tropikalną roślinnością, z rozświetlonymi podcieniami niewielkich, urokliwych restauracyjek. Przechodząc wewnętrznym deptakiem z malutką fontanną pośrodku i rozstawionymi tutaj kawiarnianymi stoliczkami, ciekawie rozglądam się wokół.. Gwar ulicy pozostaje gdzieś za plecami i od razu zmienia się nastrój, a niezwykły, kojący ciszą klimat tego otoczenia udziela się natychmiast wszystkim…


Na wewnętrznym dziedzińcu praktycznie pusto. Paru klientów siedzi przy stolikach, kilka osób spaceruje.. W momencie wejścia naszej grupki zapala się coraz więcej przydomowych lamp, rozświetlając nadchodzący wieczorny mrok..


Ten niezwykły kompleks zabytkowych tajskich budynków jest w rękach rodziny Aksornramat, przodków dawnych właścicieli i stanowi obecnie część dziedzictwa kulturowego Bangkoku.. Kompleks Silom to tak naprawdę ostatnia, tradycyjna wioska Tajska na terenie Bangkoku, kultywacja starego stylu, kuchni, kultury i obyczajów. W 1978 roku staraniem rodziny Aksornramat rozpoczęto śmiałe przedsięwzięcie biznesowe. Parę zabytkowych domów połączono naziemnymi pomostami-pasażami tworząc centrum handlowe znane jako "Silom Wioska Trade Center". Od 1980 roku centrum oferuje sprzedaż pamiątek i upominków tajskiej sztuki, zaś restauracja serwuje pyszne regionalne tajskie jedzenie i owoce morza. Na terenie kompleksu stworzono regionalny hotel Silom Village Inn oraz pasaż handlowy, gdzie można znaleźć imponującą kolekcję antyków, wyroby rękodzieła, biżuterię, tajski jedwab i oryginalne tajskie meble.


Ponadto w zaciszu niewielkich kawiarenek przygotowuje się tradycyjne tajskie desery, takie jak Khanom Bueng (tajskie naleśniki z ryżu, wypełnione kremem kokosowym – jadłem, pychota!!!), Khanom Krok (świetne, pieczone ciastka kokosowe), czy Thong Yip (Złote Kwiaty – ciastka z jajek, cukru i jaśminu zwane też jako "ścięte żółtka złotych jaj" – mniam.. mniam). Mistrzowie noża w tutejszych restauracjach prezentują niezwykłą sztukę carvingu czyli rzeźbienia owoców.

Kierując się w stronę restauracji przechodzimy właśnie przez przeszklony pasaż, gdzie w gablotach lśnią złotym i srebrnym blaskiem niezwykłe wyroby rękodzieła tajskiego, pięknej biżuterii, naszyjników, bransolet…


Cóż znaczy złoto, srebro czy brylanty skoro za chwilkę czekają nas „tańce, hulanki i swawole”. Co prawda będą to „balety” w tajskim wydaniu i zamiast schabowego z kapustą podadzą na stół coś z ich mięsno-owadziego menu, to jednak taki spektakl trzeba osobiście przeżyć.. Wchodzimy do recepcyjnego holu Silom Village Restaurant.. Tutaj trzeba zostawić obuwie. Boso wkraczam do dużej, nastrojowo przyciemnionej, klimatyzowanej sali.. Na niewysokich, kilkunastocentymetrowych podestach ustawiono rzędy niziutkich stołów. Zajmujemy z góry upatrzone pozycje.. Kto ma krótkie nóżki jest wygrany.. Ja ze swoimi długimi giczałami mam kłopot, żeby je wcisnąć pod niski blat stołu.. Przecież nie będę siedział dwie godziny po turecku..!!!.. Ufff, jakoś poszło. Jurek z Grażyną też już się uporali i zasiedli naprzeciwko.. Reszta towarzystwa także na przyczółkach… Zanim zdążyłem się dobrze usadowić, już w naszym kierunku zasuwa szybkim krokiem kelner.. Miło z jego strony bo pić się chce, a zimne piwo to podstawowy „podkład” przed ich latająco-pełzającymi daniami, mocno doprawionymi papryką......


Spoglądam dookoła. Sala potężna, mogłaby pomieścić kilkaset osób, jednak dzisiaj należy tylko do nas.. Pełny luzik.. Nastrój w grupie doskonały, słychać co jakiś czas śmiech i głośne rozmowy.. Nie ma to jak dobrze odpocząć po męczącym dniu, smacznie zjeść i jeszcze posłuchać muzy, a wszystko to w dodatku na bosaka !!!.. Relaks dla duszy, uszu i stóp, męczarnia dla żołądka......


Kelner stanął przy naszym stole na baczność, w oczekiwaniu na zamówienie napojów. Na start wybieram piwo, do posiłku czerwone, wytrawne wino.. Zanim się uwiną z daniami trzeba schłodzić przełyk.. Jurek przygotowuje sprzęt, będzie kręcił całą imprezę kamerą. Ja wyciągam aparat i sprawdzam ustawienia.. Usiedliśmy kilka metrów od sceny, więc powinny wyjść dobre foty.. W pewnym momencie do mych uszu dociera delikatna, łagodna, piękna muzyka.. W czasie rozmów i śmiechów z towarzystwem przy stole, nawet nie zauważyłem jak na scenę weszła po cichutku ładna, młodziutka, czarnowłosa Tajka, o lekko zaokrąglonym licu, w różowej, koronkowej sukience.. Taka mała Tajlandzka laleczka.. Usiadła na środku sceny za czymś w rodzaju drewnianej cytry i zaczęła wydobywać z instrumentu magiczne tony…


Delikatna muzyka intonowana niezwykłymi dźwiękami instrumentu, natychmiast wycisza całą salę.. Dziewczyna wpatrzona w instrument gra jak w transie.. Nie chcąc rozpraszać jej uwagi, po cichu wyciągam aparat, wyłączam flesz, kieruje na nią obiektyw i zaczynam pstrykać fotki.. Dziewczyna przebiera palcami po strunach instrumentu, a płynące z niego dźwięki czarują swym brzmieniem, niczym odgłos fletu działający na kobrę.. Po kilku minutach muzyka staje się coraz cichsza. Pstrykam jeszcze raz i w tym momencie skupiona twarz dziewczyny jaśnieje w delikatnym uśmiechu. Unosi powoli wzrok i spogląda przenikliwie wesołymi, skośnymi, czarnymi oczami w moim kierunku.. Kocham muzykę pod każdą postacią, zwłaszcza kiedy wykonawca wkłada w nią serce… Ta młoda Tajka też kocha muzykę, bo kto by tak pięknie grał bez miłości do dźwięków.. Widocznie nasze karmy, ulatujące gdzieś ponad głowami, spotkały się teraz w muzycznym pląsie i przyciągnęły nasze spojrzenia, a może to tylko moja wyobraźnia przesycona buddyjskim klimatem otaczającym mnie od kilku dni, tak podziałała na moją psychikę?... Dziewczyna uśmiecha się delikatnie, jakby w podzięce za moją fascynację jej grą, a ja odwzajemniam ten uśmiech, dziękując za wspaniałe doznania.. Dźwięki pięknej muzyki milkną…


Po zakończeniu występu pytam naszego tajskiego przewodnika, siedzącego za moimi plecami, jak nazywa się ten oryginalny, tajski instrument. Okazuje się, iż jest to rodzaj drewnianej 3-strunowej cytry zwanej w Tajlandii – Chakhe.. Nazwę tę instrument zawdzięcza swemu wyglądowi, który stylizowany jest na kształt krokodyla (tajski krokodyl znaczy Chorakhe). Cytra wykonana jest z drewna, jej wysokość wynosi około 20 cm, a długość 140 cm. Dwa najwyższe naciągi (struny) są zrobione z przędzy jedwabnej lub nylonu, a najniższy jest wykonany z mosiężnego drutu. Wysokie progi zrobiono z bambusa, mocując je na gryfie przy pomocy kleju i wosku..



Kiedy milkną dźwięki muzyki, do dzieła ruszają kelnerzy.. Przez kilkanaście minut na zmianę serwują przeróżne dania i choćby nawet moja głowa była w stanie zapamiętać co podano na stół, to i tak nie jestem w stanie wymówić ich nazwy.. Jedynym dokładnym zapisem tego co zjadłem jest mój żołądek.. Powiem krótko – owoce morza boskie, tajskie zupki i sałatki warzywno-owocowe boskie, sosy, kremy i potrawy mięsne boskie i bosko przyprawione, schłodzone piwo i wino też boskie, jednym słowem konsumpcyjny raj..!!!


Kelnerzy uwijają się jak pszczółki w ulu.. Po skosztowaniu kolejnego z kilkunastu podanych dań stwierdzam, że to już nie degustacja a obżarstwo. Wszystko jest tak pyszne, że żadne z nas nie może sobie odmówić tej odrobiny łakomstwa dzisiejszego wieczoru..
-„O Boże, ale się nażarłem… Do Kambodży jutro idę na nogach !!!.. Ludzie tańczcie, grajcie, a wałówy już nie dajcie..!!!.....


Po półgodzinnym pałaszowaniu tajskich dań, zaczyna się część artystyczna. Zza czerwonej kurtyny wychodzi kilka postaci ubranych w tradycyjne, kolorowe stroje. Scena przechodzi we władanie grupy tajskich tancerzy.. Aby dobrze zrozumieć całą mistykę i przesłanie tajskiego tańca, w trakcie przedstawienia opowiem w kilku zdaniach o jego genezie.


Tajlandia to niezwykły kraj. Ojczyzna olbrzymiego skupiska pięknych świątyń, niezliczonej ilości pozłacanych posągów Buddy, ojczyzna kwiatów orchidei, tajskiego boksu, niezwykłego tajskiego masażu, wyśmienitej ostrej tajskiej kuchni, lecz także kolebka narodzin mistycznego tajskiego tańca klasycznego, którego przedstawienia oglądają tutaj turyści z całego świata.. W Tajlandii od wieków splatają się ze sobą zarówno tradycje lokalne, wzory chińskie jak i indyjskie. Z tej wyjątkowej wielokulturowości powstał specyficzny rytualny taniec, który dziś nie tylko przenosi nas w magiczną historię Tajów, ale również inspiruje i ukazuje bogactwo folkloru.. W historii Tajlandii można dostrzec, jak mocno życie ludzi wiąże tutaj od lat z tradycją tańca. Dawni Tajowie pozyskali pierwszą trupę taneczną podczas podboju Ankary w XV wieku. Choć początkowo umiejętności tancerzy wykorzystywane były do podgrzewania atmosfery walki, wkrótce taniec przeniósł się na dwór króla, gdzie przeobraził się w widowisko artystyczne..


Tancerze pląsają w finezyjnych ruchach po scenie, a ja opowiadam dalej… Współcześnie w tańcu tajskim rozróżnia się około 108 różnych ruchów. W odróżnieniu od tańca indyjskiego, w którym liczy się ruch całego ciała, taniec tajski pozostawia tułów bez ruchu. Tancerki skupiają się na ruchach rąk i kolan, kiwając się przy tym w rytm muzyki.


Znakiem rozpoznawczym tajskich tancerek i tancerzy są nakrycia głowy. Barwne, o różnych kształtach przyciągają uwagę widzów, uczestniczących w tym niezwykłym spektaklu..

Fantazyjnie długie, sztuczne paznokcie podkreślające finezyjne ruchy dłoni są obok pięknych, przeważnie złotych nakryć głowy znakiem firmowym tańca tajskiego.. Mamy teraz okazję dokładnie przyjrzeć się urodziwej, młodej tajskiej tancerce, która zeszła ze sceny i przed naszymi obiektywami prezentuje swe wdzięki, uśmiechając się zalotnie..


Ja pstrykam fotki pięknej dziewczynie, a Jurek wytrwałe uwiecznia jej ruchy kamerą.. Śliczniunia ta Tajeczka..


W tańcu tajskim wyróżnia się 3 podstawowe style: tańce ludowe, elitarne i klasyczne. W tańcu folkowym dominują zdecydowanie wątki oparte na lokalnych ludowych tradycjach oraz elementy szamańskie, zaś wyrafinowaną formą tajskiego tańca klasycznego jest inscenizacja walki na kije i miecze. Dość znanym i jednocześnie mocno akcentowanym w kulturze tajskiej jest także taniec masek - Khon. Tradycyjnie wykonywany był on tylko dla króla, dlatego tańczyły go jedynie kobiety, a jeśli występowały w rolach męskich, przywdziewały maski.


Popularna forma tańca prezentująca walkę krótkimi i długimi kijami lub mieczami, wykonywana jest przez dwóch lub więcej tancerzy. Niezwykłe wrażenie robią także wieloosobowe układy wyobrażające wielorękich bogów. Taniec tajski to nie tylko piękne stroje i kolorowe rekwizyty tancerzy. Dla Tajów pełni on ważną funkcję kulturową. To przede wszystkim historia opowiadana poprzez taniec, dlatego podczas oglądania występu warto także zwrócić uwagę na przesłanie tańca i artystyczny kunszt tancerzy.

Sam taneczny spektakl to nie wszystko.. Z boku sceny zasiadają członkowie zespołu muzycznego z wokalistką, która przez cały czas występu intonuje pieśni związane z przedstawianymi układami tanecznymi. Zespół składa się z pięciu instrumentalistów. Taka grupa grająca tajską muzykę klasyczną zwie się Piphat. Dwóch członków zespołu przygrywa na czymś w rodzaju drewnianych ksylofonów w kształcie łodzi, dwóch wybija rytm na dużych bębnach obciągniętych skórą, zaś główny grajek siedzi w środku drewnianego instrumentu w kształcie koła, na którego obwodzie znajduje się kilkanaście różnobrzmiących gongów z brązu, wydających całą gamę tonów.. Wszystko to razem sprawia, że widowisko nabiera przestrzennego wydźwięku, doskonale zestrajając spokojną, rytmiczną muzykę z baletowymi ruchami tancerzy..


Całe instrumentarium grupy muzycznej to typowe, tradycyjne, tajskie instrumenty ceremonialne. Korzystając z objaśnień mojego Taja, postaram się je kolejno przedstawić.
Wspomniane ksylofony w kształcie łodzi Tajowie zwą się Ranat Ek.
Ranat Ek jest to tajski instrument muzyczny z rodziny perkusyjnych, który składa się z 21 drewnianych prętów (klawiszy). Klawisze wykonane są najczęściej z drewna bambusa indyjskiego lub palisandru i zawieszone na dwóch sznurach, które rozciągnięto na drewnianym rezonatorze w kształcie kadłuba łodzi.. Klawisze są różnej długości, szerokości i grubości zależnie od wydawanego dźwięku. Klawisz o najniższej tonacji ma 38 cm dł., 5 cm szer. i 1,5 cm grubości. Klawisz o najwyższej tonacji ma 30 cm długości. Ranat Ek jest stosowany jako wiodący instrument w zespole muzycznym piphat.. Muzyk wykorzystuje do grania dwa rodzaje pałek. Twarde pałki pozwalają uzyskać ostry dźwięk, zwykle używane są do szybszego grania. Miękkie pałki tworzą łagodny i bardziej miękki dźwięk, używane są do wolniejszych piosenek.


Kolejny instrument to Khong Wong Yai, rodzaj perkusyjnego metalofonu. Grający na nim muzyk siedzi pośrodku ratanowej konstrukcji w kształcie okręgu, na której zamocowanych jest 16 tzw. gongów doniczkowych.. Każdy gong jest indywidualnie dostrajany woskiem pszczelim na jego podstawie. Na Khong Wong Yai można grać miękkimi lub twardymi pałeczkami..


I na koniec zestaw dwóch dużych, rytualnych, cylindrycznych bębnów o nazwie Glong Thad, wykonanych z dębu tajskiego, obciągniętych wyprawioną skórą bydlęcą. Bębniarz uderza w nie dwoma drewnianymi kijami, nadając główny rytm granej melodii..


Po półtoragodzinnym, barwnym widowisku tajski wieczór powoli dobiega końca.. W finalnej scenie wszyscy aktorzy żegnają się z publicznością, dostając przy tym moc gorących braw. Spektakl był naprawdę piękny, kolorowy, doskonale prezentowali się jego wykonawcy i choć nie zawsze zrozumiały w mistycznym przekazie oraz mentalnie daleki od naszych europejskich tradycji, ukazał wizualnie egzotykę tajskiej kultury..


Parę minut po godzinie 21-szej wychodzimy na kolorowy, tętniący nocnym życiem, wewnętrzny pasaż handlowo-rozrywkowego centrum Silom Village. Rozświetlone lampionami zabytkowe domki z tekowego drewna, niewielkie restauracyjki i sklepiki kuszą, by jeszcze tutaj się zatrzymać.


Centrum jest czynne od 10:30 do 23:30, zatem mamy trochę czasu, jednak nie można dzisiaj ostrzej zabalować. Trzeba wstać wczesnym rankiem wypoczętym, ponieważ opuszczamy tajskie klimaty i wyruszamy w dalszą podróż, tym razem do Kambodży.. Od jutra zmieni się diametralnie krajobraz, zmieni się społeczeństwo, znikną świecące złotem buddyjskie świątynie, znikną wielkie aglomeracje i otaczające nas do tej pory bogactwo, skończą się wygodne, szerokie asfaltowe drogi…. Po przewiezieniu naszych bagaży przez kambodżańskich tragarzy na rozlatujących się drewnianych dwukółkach, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, za granicznym szlabanem wkroczymy w kambodżański świat widocznej biedy, świat ludzi zmagających się z życiem by dotrwać do następnego dnia, świat, który nie oszczędzał w niedawnej przeszłości tego biednego, aczkolwiek niezwykle gościnnego i sympatycznego społeczeństwa, stwarzając mu za czasów reżimu Pol Pota i „Czerwonych Khmerów” piekło na ziemi.. „Będzie bardzo bidnie, ale pięknie i solidnie..”.. Już niedługo sam się o tym naocznie przekonam.. Jest jednak w tym kambodżańskim ubóstwie coś, co ściąga turystów z każdego zakątka świata, coś co jest światową perełką architektury, kultury i dziedzictwa narodowego – siódmy cud świata Kompleks świątynny Angkor Wat.. To właśnie między innymi dlatego wybrałem się w tę magiczną podróż po Indonezji… Będzie też w czasie podróży po Kambodży kilka niezwykłych wydarzeń, które mile nas zaskoczą, będzie także bardzo dużo egzotyki – dżungle, małpy, słonie, krokodyle, farmy wodne przepięknych kwiatów lotosu, rejs po niezwykłym jeziorze Tonle Sap.. Nie omieszkamy także zetknąć się w khmerską kultura i kuchnią na regionalnym wieczorze, podobnym do tego jaki dzisiaj zaliczyliśmy. Jak się okaże podczas wędrówki po Kambodżańskich bezdrożach, w napotkanych po drodze punktach oferujących „coś na ząb”, skosztuję całą listę tamtejszych przysmaków pod postacią szarańczy, świerszczy, żuków, różnorakiego robactwa, smażonych pająków Tarantuli oraz wielu, wielu innych potraw niespotykanych na naszych domowych stołach.. Oj, będzie się działo…


Zasiedzieliśmy się chwilkę przy kawiarnianych stolikach, rozmawiając z naszym tajski przewodnikiem i dziękując mu w ten ostatni wieczór za opiekę podczas pobytu w Tajlandii.. Czas ruszać do hotelu, wziąć prysznic i wskoczyć w pościel.. Wychodzę na kolorową główną ulicę przed kompleksem Silom Village. Autokar czeka nieopodal, do hotelu mamy tylko parę minut jazdy.


Co prawda powrócę jeszcze do Tajlandii po kilkunastodniowej wędrówce, na prawdziwy, beztroski wypoczynek czyli tzw. leżenie do góry brzuchem na pięknych, piaszczystych plażach Zatoki Tajlandzkiej, jednak postaram się już teraz krótko podsumować dotychczasowy pobyt w Tajlandii, a konkretnie w jej niezwykłej stolicy Bangkoku..
BANGKOK to "Miasto aniołów, wielkie miasto, wieczny klejnot, niezdobywalne miasto boga Indry, wspaniała stolica świata wspomaganego przez dziewięć pięknych skarbów, miasto szczęśliwe, obfitujące w ogromny Pałac Królewski, który przypomina niebiańskie miejsce gdzie rządzi zreinkarnowany bóg, to miasto dane przez Indrę, zbudowane przez Wisznu".. Tak brzmi jego pełna nazwa w tajskim języku i wcale nie kłamie... Stale utrzymujące się przy tej szerokości geograficznej wysokie temperatury spowodowały, że miasto to zostało okrzyknięte przez Światową Organizację Meteorologiczną jako najgorętsze miasto świata. Poszukiwaczy świątyń i historycznych zabytków na pewno zainteresuje między innymi Wielki Pałac Królewski jako siedziba i oficjalna rezydencja króla Tajlandii, lub Wat Pho jako najstarsza ze świątyń buddyjskich w Bangkoku. Barwne China Town znajdujące się przy rzece Menam (Chao Phraya) jako dzielnica przejęta przez Chińską społeczność, pozwoli przenieść się na chwile do świata zamieszkałego przez emigrantów z tego najludniejszego państwa na świecie. Bangkok to miasto turystów, prezentujące barwne ulice oferujące w handlu wszystko to co dla europejczyka niewyobrażalne. Niezliczona ilość targowisk, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie spacerując między kupieckim straganami. Bogata jest również uliczna kuchnia, oferująca niesamowitą różnorodność potraw od smażonych karaluchów, szarańczy aż po węże i skorpiony. Gdy odjedzie się dalej od centrum, można zobaczyć jak niesamowicie różnorodny jest Bangkok i z dzielnicy bogatej w wysokie biurowce, hotele, salony czy markowe centra handlowe, można się przenieść do nędznych slumsów zlokalizowanych przy niezbyt czystych kanałach, gdzie ludzie wciąż mieszkają w domkach na drewnianych palach. Bangkok to także nowo powstałe autostrady i obwodnice, którymi próbuje się rozładować ruch na wiecznie zakorkowanych drogach w centralnych okolicach miasta.


BANGKOK z powodu bogatego życia nocnego, niezliczonych klubów karaoke, go-go i innych tego typu podobnych, pod których przykrywką oferowana jest szeroka gama usług seksualnych, to także „światowa stolica seksu”. Miasto utożsamiane z bezpruderyjnością i ogromną otwartością seksualną, gdzie zacierają się granice wizualnej osobowości, gdzie podmalowani i przeistoczeni pięknym makijażem nocni „ladyboys”, mogą sprawić niejednemu napalonemu turyście wielką niespodziankę w łóżku.. Co ciekawe, niektórzy z nich robią lepsze wrażenie od stojących tam kobiet i rozpoznać ich można dopiero wtedy, gdy się odezwą swoim męskim głosem. Dlatego nie obce są tutaj zasłyszane historie, jak rozochocony klient dopiero w pokoju hotelowym stwierdza, iż piękna kobieta to jednak nie kobieta i ma to samo z przodu co on. Taki jest właśnie Bangkok, różnorodny, kolorowy, gorący i miejscami dziki. Jedno z najbardziej dynamicznych i najszybciej rozwijających się pod względem ekonomicznym miast Południowej Azji.. Ta 10 milionowa stolica Tajlandii, to jedno z najczęściej odwiedzanych i popularnych miast świata. Wrota do Azji, wrota do przygody, wrota do innego świata, po prostu BANGKOK - gorące miasto.

KONIEC cz. III

3 komentarze:

  1. Dziękuję panu za dokładne relacje z podróży do Tajlandii,Kambodży i Wietnamu.Moja wycieczka będzie w lutym 2017r.,ale już czytam Pana opis wycieczki.Program będzie ten sam,więc będę miała wiedzę o tym,co tam będzie..Wspaniałe zdjęcia,aż trudno uwierzyć,że zobaczę to na własne oczy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Tajlandia jest fantastycznym krajem, bez wątpienia wartym odwiedzenia… Sam dopiero zamierzam się tam wybrać. Chciałbym jednak odwiedzić miejsca niekoniecznie odwiedzanych przez turystów. Czy w związku z tym powinienem zdecydować się na zakup karty przeżycia dostępnej w ofercie sklepu internetowego https://4gift.pl/prezenty/pozostale-prezenty/prezent-dla-podroznika czy też nie?

    OdpowiedzUsuń