CZ.XI
Kierunek - PHNOM PENH !!!
Wieczorem, w dniu poprzedzającym wyjazd z Angkoru do Phnom Penh, zabrałem
się za dokładne przejrzenie sprzętu foto, wyczyszczenie zakurzonych obiektywów,
posegregowanie i wymianę kart pamięci oraz spakowanie torby podróżnej. Poranne
śniadanie zaplanowano na godzinę 7:00, a zbiórkę w autokarze na 7:30, więc
kładąc się do łóżka kilka minut
po godzinie 22, miałem zamiar ostatnią nockę w
Siem Reap przespać dokładnie „miejsce w miejsce”. Jak się jednak za moment
okaże, cywilizacyjne osiągnięcia telefonii komórkowej oraz poranna nadgorliwość
operatora sieci Plus GSM, miały całkowicie zniweczyć moje senne zamierzenia. Kiedy piskliwym tonem wybrzmiał dzwonek mojego telefonu,
w zaspanej głowie
narodziła się początkowa myśl, że śnię. Niestety telefon dzwonił uparcie dalej.
To nie był sen. Wpół przytomny namacałem
po ciemku, leżący obok na nocnym stoliku
aparat telefoniczny. Uchyliłem ciężkie, zaspane powieki i spojrzałem na
wyświetlający się czas. Fosforyzujące, niebieskie cyferki wskazywały godzinę 1:15..!!!.
Przez myśl momentalnie przebiegły niecenzuralne słowa - … „Co za … dzwoni ?!!!... Zanim jednak zdążyłem uruchomić telefon,
dźwięk dzwonka umilkł.. Mrucząc złowieszczo pod nosem, przewróciłem się na
drugi bok z zamiarem kontynuacji błogiego snu. I tutaj się przeliczyłem. Nie
wziąłem pod uwagę sumienności dzwoniącego. Kiedy ponownie zapadałem w otchłanie
sennych marzeń, upierdliwy dzwonek kolejny raz podniósł moje ciśnienie. Tym
razem podskoczyłem w łóżku jak oblany wrzątkiem. Chrypliwym, wkurzonym,
zaspanym i wyraźnie niemiłym głosem wydukałem do słuchawki:
- „ O co chodzi..!?..
Po drugiej stronie telefonicznego łącza aksamitny, spokojny i mdląco
słodziutki głosik, wyuczonym na pamięć szablonem rozmowy, wyśpiewał taki oto tekst:
- „ Halo, dzień dobry, Krystyna …… z firmy Plus GSM, czy pan Andrzej ……? W
związku z dobiegającym do końca okresem pańskiej umowy, mamy dla pana nową,
korzystną, abonamentową ofertę…”
Niekończący się trel operatorki Plusa, wyśpiewany bez zająknięcia na jednym
oddechu, płynąłby zapewne jeszcze kilka minut, gdyby nie moja reakcja. Wysłuchałem
kwestii tej pani aż do tego momentu, ponieważ jej słowa dotarły do moich zaskoczonych
i zaspanych komórek mózgowych
z lekkim opóźnieniem.
- „ Jaki kurde dzień ? Jaki dobry..!!?? Czy wie pani która godzina..??? –
wycharczałem spiętym i nerwowym głosem do słuchawki..
I tutaj nastąpiła kulminacja możliwości mojego duchowego spokoju.
Głos w
słuchawce, prawdopodobnie należący do młodej „blondynki”, zdyscyplinowanej
pracowniczki firmy Plus GSM, czarującym i uprzejmym tonem odpowiedział:
- „ Według mojego zegarka jest w tej chwili godzina 20:15..”.
Kuźwa, ta baba albo jest faktycznie blondynką i mnie nie zrozumiała,
albo
robi sobie jaja..??!!. Zmobilizowałem resztki wewnętrznej cierpliwości,
uruchomiłem maksymalne zasoby wrodzonej uprzejmości, nabrałem powietrza w płuca
i wysyczałem przez zęby narastającym tonem głosu:
- „ Szanowna pani operatorko, według mojego zegarka jest godzina 1:15
w
nocy i zapewniam panią, że dobrze chodzi i akurat mi nie staje. Doceniając pani
troskę o mój kończący się okres abonamentowy, chciałem serdecznie podziękować,
że po wypiciu wieczornej kawy w ciepłym biurze, przystąpiła pani od razu
sumiennie do wypełniania zakresu swoich obowiązków.
Gdyby moja skromna osoba
znajdowała się teraz w rejonie pani siedziby, byłbym skłonny osobiście wręczyć
pani bukiet czerwonych róż za tę wspaniałą nowinę oferty abonamentowej, jednak
dzieli nas w tej chwili odległość 9 tysięcy kilometrów, a poza tym tutaj, o tej
porze w Kambodży, targi kwiatowe są pozamykane.. Tak więc z bólem w sercu
musimy się rozłączyć, a reszcie pani kolegów i koleżanek zza biurka proszę
przekazać, by na kolejne dwa tygodnie wymazali z pamięci mój numer telefonu..”.
Ostatnie zdanie wibrowało już na bardzo cienkiej i napiętej do granic
wytrzymałości strunie, ale kulturalnie dotrwałem do końca. Z drugiej strony
słuchawki zaległa martwa cisza i przez kilkanaście sekund po moich
„uprzejmościach” żaden szmer jej nie zagłuszył. Myślałem, że pani operatorka
w trakcie monologu się rozłączyła, lecz jej uprzejmość i tym razem sięgnęła
wyżyn. Spokojnym głosem odezwała się po chwili, szepcząc jakby na dobranoc:
- „Przepraszam, skontaktujemy się z panem w późniejszym terminie.
Życzę
dobrej nocy..”..
Dobrej nocy.. !!? I jak tu teraz kuźwa się uśpić !!?. Przez godzinę
przewracałem się niespokojnie z boku na bok nasłuchując, czy aby pani
operatorka nie zapomniała czegoś dopowiedzieć odnośnie nowej oferty,
aż w końcu
zmęczenie wzięło górę i zapadłem w głęboki sen. Kolejny dźwięk docierający do
mej podświadomości był sygnałem rannej pobudki.
Szybko przebrnąłem przez
poranną toaletę, wystawiłem na korytarz torbę podróżną, którą do autokaru miała
znieść obsługa hotelowa
i pomaszerowałem na śniadanie. Cała nasza grupa w
szybkim tempie uporała się z konsumpcją. Zajęliśmy miejsca w autokarze i spoglądając
po raz ostatni na hotel w Siem Reap, który przez kilka dni był naszą bazą
wypadową po niezwykłym Angkorze, ruszyliśmy w trasę, obierając kierunek na
stolicę Kambodży – Phnom Penh..
W kolejne dni odwiedzimy piękne zabytki stolicy Kambodży – Phnom Penh,
zwanej swego czasu Perłą Azji, oraz zapoznamy się z tragiczną historią Kambodży
pod ludobójczymi rządami Czerwonych Khmerów i Pol Pota.
Aby dotrzeć do
kambodżańskiej stolicy Phnom Penh, musimy dzisiaj pokonać autokarem odległość
ok. 340 km. Przejedziemy w kierunku południowym Drogą Krajową nr 6 wzdłuż biegu
rzeki Tonle Sap, mijając
na trasie kilka miasteczek, niedużych lokalnych wiosek
i tubylczych osad. Poniżej - mapka sytuacyjna trasy.
W drodze do PHNOM
PENH…
Nieco pochmurny poranek zapowiadał wymarzony dzień na długą podróż. Choć
temperatura powietrza od wczesnych godzin porannych podskoczyła do 35 stopni
Celsjusza, to jednak palące promienie słońca zakrywały przepływające co jakiś
czas białe, kłębiaste obłoki.
Po opuszczeniu granic Angkoru nasz autokar dość szybko przemierza równinne
tereny, częściowo porośnięte roślinnością tropikalnego lasu, oraz rozległe
obszary przystosowane pod uprawne pola ryżowe.
Odcinek asfaltowej trasy
łączący Siem Reap ze stolicą Phnom Penh
to fragment Krajowej Drogi nr 6,
liczącej w całości 416 km. Jest to jedna
z ważniejszych arterii komunikacyjnych
Kambodży, jednak daleko jej do standardów krajowych dróg Europejskich. Sieć
połączeń drogowych to poważna bolączka Kambodży. Wojna i ciągłe walki w
ubiegłym stuleciu poważnie uszkodziły i tak lichy system transportu w Kambodży.
Słaba infrastruktura kraju stworzyła ogromne problemy w dostawie pomocowej i
ogólnej dystrybucji kraju.. Kambodża otrzymała sowiecką pomoc i wyposażenie
techniczne do obsługi i utrzymania sieci transportowej, jednak ilość dróg oraz
ich stan pozostawiają bardzo wiele
do życzenia. Na obszarze Kambodży istnieje
obecnie ok 40.000 km utwardzonych nawierzchni, z czego tylko około 50 %
dróg i autostrad jest pokryte asfaltem i są w dość dobrym stanie. Drugie 50 % dróg zostało wykonane z tłucznia, żwiru lub ubitej ziemi. Dla
porównania w naszym kraju mamy obecnie ok. 290 000 km dróg publicznych o
utwardzonej asfaltowej nawierzchni oraz 3156 km autostrad i dróg ekspresowych.
Droga nr 6, którą obecnie jedziemy, została utwardzona w 1981 roku przez
wietnamskich inżynierów wojskowych, po wojnie domowej i interwencji
Wietnamskiej podczas obalania rządu Czerwonych Khmerów. Niedawno została dość
gruntownie wyremontowana i oddana w całości do użytku jako asfaltowa arteria,
biegnąca z północy na południe do stolicy kraju Phnom Penh.
W trakcie podróży mijamy pojedyncze, drewniane chaty na palach, stojące
nieopodal szosy w zaciszu tropikalnej zieleni, oraz niewielkie tubylcze osady,
w których czas zatrzymał się wieki temu... I gdyby nie ciągnące się wzdłuż
drogi linie energetyczne, można by odnieść wrażenie, że cofnęliśmy się do
średniowiecza..
Im bardziej wjeżdżamy w południowe regiony Kambodży, tym coraz bardziej
szare robi się niebo nad nami. Jak podaje lokalna prognoza pogody, podczas
dzisiejszego przejazdu możemy napotkać niewielkie opady deszczu, co o tej porze
roku jest dość znamienne i raczej rzadkie. Dla naszego samopoczucia to
zbawienna wiadomość, ponieważ towarzyszące nam do tej pory nieustające upały,
mocno dawały się we znaki i wycisnęły sporo potu
z organizmu..
SPEAN PRAPTOS
Najdłuższy na świecie most z łuków wspornikowych..
Po godzinie jazdy, w odległości 60 km od Siem Reap, autokar skręca
z
głównej trasy krajowej nr 6 w wąską boczną uliczkę, zagłębiającą się pomiędzy
domostwa niewielkiej wioski o nazwie Kampong Kdei.
Celem krótkiego postoju w
tej niepozornej khmerskiej wiosce będzie spojrzenie na niezwykłą budowlę –
stary, kamienny most z XII wieku.
Po kilkuset metrach docieramy na brzeg rzeki
Chikreng. Tutaj kończy się asfaltowa nawierzchnia, a jej miejsce zajmuje
czerwone, gliniaste laterytowe podłoże, charakterystyczne dla całego regionu
Kambodży.
Nad dość szerokim korytem rzeki, stosunkowo słabo zawodnionym w porze
suchej, zbudowano duży, masywny kamienny most, liczący sobie obecnie ok. 900
lat. Jest to jeden z niewielu mostów epoki Angkoru, które przetrwały do dnia
dzisiejszego..
Most nosi oficjalną nazwę Spean Praptos, jednak tubylcy nazywają go
Phra
Phutthos lub po prostu Most Kampong Kdei od nazwy wioski.
Przed zbudowaniem nowej
Drogi Krajowej nr 6, most ten stanowił fragment dawnej starej drogi, wiodącej
ze stolicy Phnom Penh do Angkoru. Wybudowanie obecnej trasy drogowej,
maksymalnie zmniejszyło zmotoryzowany ruch i odciążyło konstrukcję mostu, który
w tym układzie powinien przetrwać kolejne stulecia. Most Spean Praptos powstał końcem XII wieku i jest dziełem wielkiego ówczesnego budowniczego Angkoru –
króla Dżajawarmana VII. Był on jednym z wielu projektów budowlanych, zrealizowanych za panowania tego władcy, kiedy to na całym
obszarze Khmerskiego Imperium budowano świątynie, drogi królewskie,
monumentalne mosty i tzw. domy odpoczynku.
Kamienny most Spean Praptos łączący ze sobą wschodni i zachodni brzeg rzeki
Chikreng, zbudowano z laterytowych bloczków. Ma on długość 87 m
i
szerokość 17 m.. Konstrukcję nośną mostu oparto na filarach łączonych łukami
wspornikowymi, których na całej długości budowli jest 21.
Dzięki stosunkowo
wysokim a wąskim prześwitom poszczególnych przęseł, konstrukcja mostu
przetrwała kilkaset lat, jednak część budowli uległa uszkodzeniu. Khmerscy
architekci mieli obsesję w projektowaniu łukowych sklepień wspornikowych,
zwanych fachowo corbellingiem. We wszelakich otworach przejściowych kamiennych budowli
ówcześni inżynierowie stosowali właśnie corbelling, dużo mniej wytrzymały
aniżeli sklepienia łukowe, co było przyczyną licznych zawaleń stropu w
Angkorskich świątyniach.
W latach 1964-67 francuscy specjaliści od mostów postanowili wyremontować
ową zabytkową budowlę, dzięki czemu most ponownie odzyskał dawną świetność.. Odbudowano
zniszczone przęsła oraz odrestaurowano całą kamienną balustradę z piaskowca,
imitującą wielkie cielsko mitycznego węża Naga, zakończone z każdej strony
mostu pięknymi, 9-głowymi wachlarzami.. Wachlarzy jest w sumie 4, po dwa z
każdej strony. Most Spean Praptos jest najdłuższym na świecie mostem,
zbudowanym na bazie łuków wspornikowych.
Most uwieczniony na karcie pamięci aparatu oraz taśmie video, można zatem
chwilkę odsapnąć. Ustalamy studencki kwadrans na dymka i sikundę.. Palacze
dotleniają płuca, a ja ciekawie rozglądam się wokół. Obok jednego
z pobliskich domostw
dostrzegam drewnianą ławeczkę, dwa parasole..
Ot, taki prywatny kącik
wypoczynkowy z myślą o turystach.
Jednak najważniejszą rzeczą przyciągającą już
z daleka wzrok przybysza, jest ustawiona na posesji czerwona tablica, pokryta
po części khmerskimi „literkami-robaczkami” oraz wielkim napisem TOILET ze
strzałką wskazującą kierunek do owego przybytku.. Paru klientów z naszej grupy,
nie bacząc na nieprzewidywalny standard wiejskiej toalety, postanawia podjąć
wyzwanie
i przeżyć odrobinę ekstremy, kierując się w stronę skleconego z paru
desek kibelka..
Siadam w cieniu drzewa na małej, drewnianej ławeczce. Chociaż słońce skryło
się za powałą chmur, wokół jest parno i wilgotno..
W pewnym momencie z
pobliskiej chaty wychodzi młoda, śniada Khmerka. W jednej ręce niesie reklamówkę
z kilkoma butelkami wody mineralnej,
zaś drugą ręką podtrzymuje małą, śliczną
dziewczynkę, uczepioną na jej szyi. Siada obok mnie na ławeczce i z uśmiechem
na twarzy, gestykulując oraz wtrącając jednocześnie kilka angielskich słów
sugeruje, bym zakupił
u niej butelkę wody. Chociaż mam spory zapas mineralki w
autokarze, wyciągam dolara i biorę butelkę z wodą. Uszczęśliwiona młoda mama
pozuje na koniec do zdjęcia, a ja wraz z resztą naszej ekipy zasiadam w
autokarze
i ruszamy w dalszą podróż..
Panorama przewijająca się za oknem autokaru jak rolka filmowa, przez
kilkadziesiąt kolejnych kilometrów pozostaje praktycznie niezmienna.
Mijamy pojedyncze
chaty oraz małe khmerskie osady, otoczone zielenią tropikalnego lasu i wysokimi
palmami kokosowymi. Tereny raczej słabo zaludnione, ukazujące prawdziwe, biedne
oblicze Kambodży..
Wpatrzony w „szary”, smutny krajobraz, wracam myślą do
poprzednich dni spędzonych w tym niezwykłym kraju. Piękne świątynie, bajkowe
pałace, potęga dawnego Imperium, a jednocześnie ogromne ubóstwo
i dramatyczne piętno pozostałe po reżimie Czerwonych Khmerów, które widać do
tej pory niemalże na każdym kroku.. Podróż
po Kambodży to nie wycieczka,
to bolesna przeprawa przez bardzo trudną
rzeczywistość i konfrontacja
z samym sobą. Jest jednak coś niepowtarzalnego, co
poza pięknymi zabytkami może zaoferować turyście Kambodża. Coś, co trudno
znaleźć
w innych państwach tego regionu: brak komercji i pogodni, przyjaźni
mieszkańcy, traktujący przybyszów nie tylko jak chodzące bankomaty.
PREY PROS REST AREA
Postój nad brzegiem jeziora PREY PROS..
Po ponad dwóch godzinach jazdy i pokonaniu 140 km od momentu wyruszenia z
Siem Reap, decydujemy się na kolejny postój, tym razem nieco dłuższy, aby coś
wypić i przekąsić.. Zaplanowany czas podróży mamy sporo nadrobiony dzięki
naszemu nieocenionemu kierowcy autokaru, który zna tutaj każdą „dziurę” w
drodze i każdy kilometr terenu. Poza tym ruch na drodze praktycznie żaden, a
korki na trasie, czy światła na skrzyżowaniach, to pojęcie tutaj kompletnie
nieznane.. Khmerski przewodnik sugeruje
postój w tzw. punkcie turystycznym, ulokowanym przy trasie nr 6 nad brzegiem
jeziora Prey Pros. Jest to obiekt zbudowany na wzór naszych zajazdów czy moteli
przy autostradach. Po kilku minutach jazdy ukazuje się rozległa tafla jeziora
oraz widoczne na jego brzegu bungalowy na palach. Ciemne chmury odeszły gdzieś za horyzont, a niebo znowu nabiera
jaśniejszych, błękitnych odcieni.
Niewielki kambodżański zajazd „Rest Area”, leżący w prowincji Kampong Thom (dzielnica Kampong Svay) na brzegu Boeng
Prey Pros (jezioro Prey Pros), jest własnością Kravine Management Group (KMG) - grupy
specjalizującej się w zarządzaniu siecią tego typu prywatnych restauracji
i
nieruchomości. Po dość uciążliwej podróży autobusem
z Siem Reap
w kierunku Phnom Phen, ten zajazd to jak oaza na pustyni.
I chociaż
początkowo z perspektywy drogi nie wygląda on oszałamiająco,
to jak się za
moment okaże, wnętrza są naprawdę przyjemne
i imponujące jak na Kambodżańskie
standardy.. Zabieram ze sobą aparat foto, portfel z kasą
i ruszam za resztą grupy w podcienia zajazdu…
Na postój przeznaczamy 30 minut, mam
więc czasu sporo. Zanim zasiądę
do konsumpcji, postanawiam rozglądnąć się po
obiekcie.
Każdy z zajazdów
sieci „Rest Area” ma na swoim terenie takie udogodnienia jak: restauracja z
pełnym zakresem usług, wypoczynkowe pawilony, sklep spożywczy, sklep z pamiątkami,
czyste toalety oraz duże parkingi, które mogą pomieścić wiele samochodów i
autobusów. Koncepcja
pierwszego kompleksu „Rest Area” zrodziła się w Kambodży na początku 2004 roku,
gdy obecny właściciel, przedsiębiorca i założyciel firmy zbudował nad jeziorem
Prey Pros miejsce odpoczynku dla swojej żony, podróżującej codziennie drogą
krajową nr 6 do Phnom Penh. Kiedy okazało się,
że inwestycja „wypaliła” i
zaczęła przyciągać także turystów podróżujących tą trasą, zajazd „The Rest Area”
został otwarty do użytku publicznego,
dając wytchnienie w podróży zmęczonym
kierowcom i pasażerom.
W ówczesnym okresie
droga z Siem Reap do Phnom Penh nie była w tak dobrym
stanie jak aktualna, wyremontowana, asfaltowa nawierzchnia. Pokonanie ponad 300
kilometrowej, wyboistej i dziurawej trasy do stolicy, zajmowało trzy razy dłuższy
czas niż obecnie. Z uwagi na rosnące wymagania przejeżdżających tędy
klientów, rozbudowano początkowy zamysł niewielkiego pit-stopu, tworząc na terenie obiektu restaurację, sklep z pamiątkami,
napojami i słodyczami, toalety oraz wypoczynkowe pawilony.
Przechodzę
przez restauracyjną salę i kieruję się na spacerowe molo, prowadzące ku
wypoczynkowym pawilonom, ustawionym na palach przy brzegu jeziora..
Pawilonów
jest 6. Obszerne bambusowe konstrukcje, zadaszone palmową strzechą, tworzą
relaksowy klimat tego miejsca, a bliskość jeziora daje
dodatkowo powiew świeżego powietrza, co w tutejszym klimacie jest rzeczą
zbawienną.. W środku każdego pawilonu znajduje się duży, drewniany stół
i
bambusowe foteliki oraz wygodne hamaki – pełny luzik. Z tego co zaobserwowałem,
kelnerzy dość sprawnie obsługują zadaszone wiaty, jednak postanawiam wrócić do głównego
obiektu i zająć miejsce bliżej bufetu.
Przy
okazji jeszcze jedna ciekawostka. Wewnątrz restauracji, przy wejściu na salę
jadalni, zauważam dość charakterystyczny kącik. Ustawione po bokach duże,
drewniane figury boskich tancerek Apsara, dotrzymują niejako towarzystwa
opasłemu posążkowi Buddy, umieszczonemu pośrodku ołtarzyka.. To coś w rodzaju
domowej świątyni, gdzie przybywający tutaj buddyści mogą zapalić ofiarne
kadzidełko lub złożyć dar w postaci owoców. Obok figurek sporo kadzidełek,
lampek oliwnych i koszy z darami.
Zajmuję
miejsce na zadaszonym tarasie jadalni. Po chwili podchodzi młoda dziewczyna,
przynosząc menu słowno-obrazkowe. To dobre rozwiązanie
w azjatyckich
restauracjach, z uwagi na złożoność i często nietypowy wygląd serwowanych dań.
Obok khmerskich napisów nazwy dań w języku angielskim. Nie będę raczej
eksperymentował i zamówię coś ogólnie jadalnego. W sumie nie jestem bardzo głodny, ale trzeba coś przekąsić, ponieważ
następny posiłek zaplanowano późnym popołudniem.
Kiedy przeglądam menu, do stolika przysiada się mój
przyjaciel Jorguś. Postanawiamy zamówić dwa różne dania, by spróbować różnych
smaków. Wybór pada na potrawki z kurczakiem, ale w różnych kombinacjach.
Mięso
z kurczaka to podstawowy składnik Khmerskiej kuchni.
Zamawiamy kurczaka z grzybami i warzywami podanymi na liściu lotosu oraz kurczaka w
pikantnym sosie z pędami bambusa, miętą i bazylią.
Bez zbędnych komentarzy
powiem tak – obsługa sprawna, jedzonko świeże i naprawdę pyszne. Obydwa dania
znakomicie przyprawione i smakowały wyśmienicie. Wchłonęliśmy je w parę chwil.
Do tego schłodzone piwko
i można będzie spokojnie strzelić drzemkę w
klimatyzowanym autokarze podczas dalszej drogi do Phnom Penh..
..
Akumulatory naładowane. Jeszcze tylko zakup paru słodkości oraz drobnej
pamiątki w sklepiku, skorzystanie z czystej, schludnej toalety i możemy jechać…
Autokar mknie
ponownie na południe, ku granicom największego miasta Kambodży – Phnom Penh. Za
oknem bez rewelacji, dlatego też większość ludzi z naszej grupy oddała się
błogiej drzemce. Próbuję zamknąć oczy
i choć na chwilę wyłączyć się z
rzeczywistości, jednak moje ADHD nie daje się tak szybko uśpić. Nie pozostaje
nic innego, jak obserwować mijane tereny... Krajobraz dominują coraz wyraźniej,
stojące przy drodze drewniane domy na palach. Gęsta, zielona, tropikalna
roślinność jakby pozostała gdzieś w oddali.
Przez
prowincję KAMPONG
THOM
Pojawiają się coraz
częściej większe skupiska domostw, tworzące osady
i niewielkie wioski. Pozostawiając
za sobą rozległe tereny prowincji Siem Reap, zagłębiamy się w obszar kolejnej
prowincji o nazwie Kampong Thom, będącej częścią Rezerwatu Biosfery Tonle Sap.
Prowincja Kampong Thom jest regionem stosunkowo bogatym w potencjał turystyczny.
Egzotyczne jeziora, rzeki, lasy, góry i ponad 200 starożytnych świątyń powodują, iż przyjeżdża tutaj spora liczba turystów. Kampong Thom jest czwartym co do
wielkości producentem ryb w Kambodży i jednym
z największych producentów
orzeszków nerkowca..
Z uwagi na
olbrzymią liczbę świątyń na terenie Kambodży i religię buddyjską, którą wyznaje
97% ludności, intratnym interesem jest produkcja kamiennych posągów Buddy. Są
one wyposażeniem świątyń, lokalnych pagód czy przydomowych ołtarzy. Właśnie
mijamy zakład kamieniarski, rzeźbiący kamienne posągi Buddy w każdym rozmiarze.
Wjeżdżamy na
peryferia miasta, będącego stolicą prowincji Kampong Thom, od którego przybrała
ona swą nazwę.. Autokar zwalnia.
Kończy się asfaltowa nawierzchnia i jak widać
przez okna autokaru,
pewien czas będziemy jechać po gruntowym podłożu. Droga
jest ciągle remontowana. Tutaj to normalka. Kiedy opuszcza się większe miasta
typu Siem Reap czy Phnom Penh, wystarczy dotrzeć do
któregoś z mniej popularnych miasteczek, by trafić w krainę kurzu, którą
piaszczysto-gliniastym, laterytowym traktem przemierzają rozklekotane
ciężarówki, autobusy, furgonetki oraz setki motorów.
Życie
toczy się tutaj codziennym, niezmiennym rytmem, jak większości Khmerskich
wiosek i miast.
Dzieciaki
maszerują każdego dnia do szkoły….
…. a
pod Ośrodkiem Zdrowia, podobnie jak u nas, codziennie rano tworzą się kolejki
do lekarza....
Poniżej – Ośrodek
Zdrowia w Kampong Thom.
Docieramy w
centralny rejon miasta Kampong Thom. Miasto liczy około 30.000 mieszkańców i położone jest nad rzeką Stung Sen.
Nasz
autokar przejeżdża właśnie ponad korytem rzeki po dość solidnym, stalowym
moście, będącym niejako północną bramą wjazdową
do centrum miasta.
Centrum miasta to za dużo powiedziane. Zwyczajne skrzyżowanie przelotowej
drogi krajowej nr 6 z boczną, bazarową uliczką, na której przeważają sklepy,
sklepiki i stragany bazarowe. W ruchu ulicznym dominują motory, półciężarówki i
samochody dostawcze. Typowe klimaty małych azjatyckich miasteczek. Szare
chmury, które przez jakiś czas towarzyszyły nam w trakcie podróży, tutaj
przyniosły opady deszczu,
po których pozostały błotniste kałuże..
Przemierzając
kambodżańskie wioski, miasta, miasteczka czy nawet niewielkie osady, można
zauważyć jedną, bardzo częstą i charakterystyczną rzecz. Otóż, gdzie tylko
nadarza się okazja i miejsce, by zbudować świątynię czy niewielką pagodę, tam
Khmerzy to czynią. Wizytówką takiego przybytku jest oczywiście świątynna brama
wejściowa. Nie ma znaczenia, czy świątynia jest wielką budowlą, czy też
miniaturową pagodą. Bramy za każdym razem są piękne, bogato zdobione ornamentem
i już z daleka przyciągają wzrok turysty odwiedzającego Kambodżę. A oto kilka
bram do pagód i świątyń, które zdążyłem uwiecznić obiektywem aparatu z okna
autokaru, w czasie podroży do Phnom Penh..
Zdjęcia poniżej
przedstawiają jeszcze jedną ciekawostkę, zaobserwowaną na trasie przejazdu do
Phnom Penh - lokalne, prywatne, prowizoryczne Stacje benzynowe.. Nadzór i kontrola
jakości paliwa tutaj nie istnieje, przeciętny dostawczy samochód w Kambodży
pojedzie nawet bimber
z Coca-Colą, a powszechne tuk-tuki spalą wszelkie
substancje paliwopodobne, byle nie była to woda..
..
Tak więc na poboczach dróg przelotowych kwitnie perto-interes.
W zwykłej stacji
benzynowej litr benzyny kosztuje ok. 1,2 dolara,
na straganie w butelce -
poniżej 80 centów. Dlatego większość tubylców korzysta wyłącznie z opcji
"butelkowej". Zobaczcie jak wyglądają takie „benzynowe stoiska”..
Targ w SKUON
czyli
Smażone
pająki, pieczona szarańcza, karaluchy, świerszcze i cykady, duszone larwy,
grillowane węże i skorpiony oraz jajka-niespodzianki..
Spoglądam na
zegarek. Jest kwadrans po godzinie 12-tej.
Minęły ponad 2 godziny jazdy od
ostatniego postoju nad jeziorem.
Z zapowiedzi pilota za parę minut kolejny
postój, tym razem na lokalnym bazarze. Będzie okazja coś kupić, a także
skosztować tutejszych egzotycznych przysmaków.. W ciągu kilku chwil dojeżdżamy
do dość ruchliwego miasteczka o nazwie Skuon, będącego stolicą okręgu Cheung
Prey w prowincji Kampong Cham. Głównym centrum handlowym Skuon jest tętniący
nieustającym życiem miejski rynek. Zalega on wokół ronda na skrzyżowaniu głównych
krajowych dróg nr 6 i nr 7, do którego właśnie dojeżdżamy.
Autokar zatrzymuje
się na błotnistym poboczu, wyznaczonym jako pseudo-parking dla postoju autobusów dalekobieżnych i ciężarówek.
Zabieram aparat i
ruszam na spenetrowanie tutejszych handlowych straganów. Nazwa miasteczka
Skuon, w lokalnym języku tłumaczy się jako „Spiderville” czyli Miasto Pająków,
ponieważ słynie ono z oferowania zagranicznym gościom odwiedzającym Kambodżę,
tutejszego regionalnego przysmaku czyli smażonych pająków !!!.
Wszędzie w Kambodży, poza bajecznymi świątyniami Angkoru oraz miejscami
stworzonymi dla zagranicznych turystów typu hotele czy restauracje, panuje
widoczne ubóstwo i jest brudno.
Centralny plac targowy w Skuon nie jest
wyjątkiem, jednak ze względu
na turystów widać, że tubylcy w miarę dbają o
czystość swoich stoisk. Niejednokrotnie gorzej wyglądają lokalne bazary u nas w
Polsce..
Zagłębiam się w pomiędzy bazarowe stoiska. Targ w Skuon to oczywiście nie tylko
pająki. Można tutaj kupić różne egzotyczne owoce pod postacią rambutanów,
durianów, jackfruitów, daktyli, kokosów, mango czy papai oraz posmakować sporo
innego białka, niekoniecznie pod postacią jajek..
.
Skoro miasteczko Skuon to Spiderville (Miasto Pająków), zostawmy zatem
owocowe witaminki na inny dzień, a poszukajmy czegoś bardziej treściwego.. Pod maksymą
hasła – „Gdy masz smaka, zjedz robaka” postanawiam sprawdzić, jakie odmiany
„mięska” oferują khmerskie sprzedawczynie na swoich stoiskach…
Pod zadaszeniami z handlowych parasoli, na plastikowych taboretach rozstawiono
wielkie, metalowe misy z całą gamą fruwających, skaczących
i pełzających
stworzeń. Czegóż tutaj nie ma ?!!!.. Są świerszcze, chrząszcze, koniki polne i
wielka szarańcza, usmażone w głębokim oleju z dodatkiem czosnku, soli, ostrej
papryki i polane sokiem z limonki, są duszone w wokach karaluchy i białe larwy, są grillowane niewielkie
węże i okazałe skorpiony oraz hit i wizytówka tego miasteczka – smażone na
palmowym oleju wielkie, włochate pająki z rodziny ptaszników, znane ogólnie
jako tarantule.
Są też kacze jajka niespodzianki zwane balut, których zawartość
zaskakuje, przeraża, a u większości turystów wywołuje odrazę i pozostawia
koszmarne wspomnienia.. Wszystko zaraz pokażę i opiszę, wędrując wzdłuż
poszczególnych stoisk…
SZARAŃCZA, ŚWIERSZCZE, KARALUCHY i LARWY
Na pierwsze danie weźmiemy pod lupę latające i skaczące owady czyli rodzinę
szarańczowatych.
W Polsce do zimnego piwa podaje się orzeszki albo chipsy, w Kambodży na
zakąskę można dostać konika polnego, świerszcza, wielkiego karalucha, tłustą
larwę chrząszcza, czy też dość pokaźną szarańczę.
Wszystkie te specjały
przyrządzane są na dziesiątki sposobów.
Na przykład świerszcza można podawać
zarówno na słodko jak i na ostro. Można go dusić, smażyć w głębokim oleju,
suszyć, podawać w formie kandyzowanej, polanego czekoladą lub z cebulką i
czosnkiem.
Hitem są koniki polne smażone z dodatkiem czosnku, soli, ostrej
papryki
i polane sokiem z limonki. Podobnie przygotowuje się w Kambodży
wszelkiego rodzaju szarańczę. Ot, taka przekąska..
Poniżej – szarańcza i świerszcze smażone na oleju..
Zanim zobaczycie fotki z ceremoniału mojej konsumpcji na targu w Skuon,
mogę już teraz zdradzić, że wszystko co próbowałem było pyszne, szarańcza
przyjemnie chrupała w zębach i miała smak chipsów, tarantula była treściwa i
dobrze usmażona, larwy smakowały trochę jak wędzony ser i nawet wszechobecny
smak oraz zapach oleju nie przeszkadzał. Ale w tym wypadku nie tylko smak się
liczy. Owady to przede wszystkim niezwykle cenne źródło białka. Larwy niektórych
motyli i chrząszczy zawierają trzy razy więcej białka niż wołowina. Dlatego,
zdaniem naukowców, owady mogą być doskonałym zamiennikiem mięsa. Tym
cenniejszym, że oprócz białka zawierają duże ilości wartościowych substancji
pokarmowych – wapnia (cztery duże świerszcze mają go tyle co szklanka mleka),
żelaza (szczególnie bogate są w nie termity), cynku i witaminy B. Za to mało
jest w nich niezdrowych tłuszczów. Wystarczy zjeść 100 gramów larw jedwabnika,
aby zaspokoić dzienne zapotrzebowanie organizmu na podstawowe mikroelementy, a
100 gramów larw ćmy Hypopta agavis dostarcza 650 kalorii niskotłuszczowego,
pełnowartościowego pokarmu. Wyjątkowo lekkostrawne są tłuste, białe larwy.
Większość owadów jest otoczona chitynowym pancerzykiem, którego nasz organizm
nie trawi, ale który spełnia taką funkcję, jak roślinny błonnik wspomagający
pracę jelit.
Poniżej – wielkie pieczone karaluchy oraz larwy robaków Bamboo smażone z
cebulką..
PAJĄKI-PTASZNIKI na
przekąskę
Pająki są dostępne w wielu miejscach Kambodży np. w Phnom Penh,
ale rynek w
Skuon jest najpopularniejszym centrum przygotowywania
tej niezwykłej przekąski.
Tutejsi mieszkańcy to specjaliści w smażeniu pająków na głębokim tłuszczu.
Wielkie jak dłoń czarne ptaszniki przygotowuje się na miejscu. Stosy pieczonych
pająków ułożone na wielkich misach, można tutaj spotkać na niemal każdym
stoisku.
Poniżej – chrupiące, smaczniutkie pająki-ptaszniki smażone na oleju.
WĘŻE i SKORPIONY
Kiedy u nas w Polsce zaczyna się okres wiosennego grillowania, wokół
przydomowych altanek unosi się dym z węgla drzewnego, przesycony zapachem
karkówki, kiełbaski czy pstrąga.. W Kambodży, zamiast szukać
w Markecie
produktów do grillowania, wychodzi się na chwilkę za chatę lub w tropikalny lasek
i tam bezgotówkowo zaopatruje się w mięsko na grilla pod postacią węża czy
skorpiona.. Potem to już tylko kwestia nabicia go na patyczek, polewania od
czasu do czasu palmowym tłuszczem i pieczenia przez kilkanaście minut. Mniam,
mniam.. Smacznego !!
Jeśli ktoś jeszcze nie ma dość, po oglądnięciu powyższych zdjęć
z egzotycznymi,
pełzająco-fruwającymi przysmakami i przejawia ochotę
na bardziej ekstremalny deserek,
to proponuję wyjątkowo zaskakujące jajeczko-niespodziankę...
. Gdy pierwszy raz na targu w Kambodży zobaczyłem
stosy białych jajek pomyślałem, że Khmerzy przepadają za pyszną jajecznicą na
boczku. W jakże wielkim byłem błędzie..
Na targu w Skuon przekonałem się, że tłuste
karaluchy to delicje, smażona szarańcza to niebo w gębie, a pająki, węże czy
skorpiony to rarytasy
w porównaniu z tym, co czekało mnie po rozbiciu skorupki
białego, kaczego jajka. Dla ludzi o słabych nerwach i wrażliwym żołądku mam
dobrą radę.. Zamknijcie oczy, przewińcie w górę tekst z paroma zdjęciami zamieszczonymi
poniżej i dopiero czytajcie dalej relację z mojej podróży !!!. .
BALUT –
kacze jajo-niespodzianka..
To co do tej pory zaprezentowałem z khmerskich przekąsek, to pikuś
w porównaniu
z tym, co teraz zobaczycie....
Azjatyckie
jajo-niespodzianka to hardcore z najwyższej półki…
Wyglądające z pozoru
niewinnie, białe kacze jajka, nazywane są tutaj balut.
Balut jest potrawą wielu kuchni azjatyckich. Delektują się nim w Wietnamie,
Kambodży, na Filipinach. Zazwyczaj ma postać gotowanego jajka kaczego (rzadziej
kurzego). Wewnątrz znajduje się w pełni uformowany zarodek, który spożywa się w
całości - z dziobem i piórkami.
Okres inkubacji zarodków jest różny w poszczególnych krajach, jednak
Wietnamczycy inkubują je najdłużej – nawet do 21 dni. W lokalnych kuchniach balut uznawany jest za przysmak i zazwyczaj jaja
rozprowadzane są przez ulicznych sprzedawców, którzy przechowują je często w
kubełkach z gorącym piaskiem. Balut jest zjadliwy, a nawet zwyczajnie…smaczny, przypomina delikatne,
ugotowane na wodzie mięsko kurczaka.
Jego jedyną i zasadniczą wadę stanowi upiorny wygląd. Dla zdecydowanej
większości turystów balut jest nie do … ugryzienia. Sam jego widok po
rozłupaniu skorupki powoduje często odruch wymiotny…
Czy ma teraz ktoś jeszcze
ochotę na azjatyckie jajo-niespodziankę ?..
Arachnofobia na talerzu
czyli
smażone PAJĄKI-PTASZNIKI
„PING”
Czas na dokładną prezentację ostatniej, a zarazem „sztandarowej” przekąski
serwowanej na bazarze w Skuon. Jak już wcześniej wspominałem, tutejsi
mieszkańcy to specjaliści w smażeniu pająków na głębokim tłuszczu. Pająki przygotowywane
do procesu termicznej obróbki to gatunek Ptasznika zwanego lokalnie „ping”. Dorosłe osobniki tego gatunku są wielkości ludzkiej dłoni i osiągają ponad 14
cm długości z rozpostartymi odnóżami..
W jednej z przyrodniczych książek o
Kambodży, autor określa te futrzane bezkręgowce łacińską nazwą Haplopelma
albostriatum.
Haplopelma albostriatum zamieszkuje tropikalne obszary Tajlandii, Kambodży
i Malezji. Zwyczajowa nazwa nadawana tym wielkim pająkom
z rodziny ptaszników
to Tarantula. Tarantule tego gatunku gnieżdżą się ziemnych norach, w których
spędzają większość czasu.
Nazwa łacińska pochodzi od przedrostka greckiego
Albo, co oznacza biały,
i łacińskiego słowa striatus, co oznacza linie lub
paski, ponieważ gatunek ten ma białe paski schodzące na każdą nogę i biały
zygzakowaty wzór na jamie brzusznej. Białe wzory na czarnym tle zyskały mu
wspólną nazwę "Tajska Zebra Tarantula". Ptasznik Haplopelma
albostriatum jest z zasady bardzo płochliwy i defensywny, choć może być w
pewnych momentach bardzo agresywny.. W sytuacji zagrożenia broni się
ugryzieniem delikwenta, podczas którego wpuszcza dawkę jadu. Naukowcy
stwierdzili, że jego jad jest silniejszy od wielu innych gatunków ptaszników.
Ptaszniki są bardzo bogate w białko. Źródła naukowe podają, że pająki te
były jadalne już od ponad stu lat, jednak popularność dania z pająków stała się
masowym zjawiskiem w latach 70-tych. Przyczyna była prozaiczna – bieda i brak
innego pożywienia w kambodżańskich wioskach podczas wojny domowej, terroru i bestialskich
rządów Czerwonych Khmerów.
Obecnie tubylcy hodują pająki w ziemnych otworach, w
wioskach na północ od Skuon lub odławiają je w pobliskim tropikalnym lesie..
Zarobek ze sprzedaży smażonych ptaszników dzielony jest na handlujące kobiety i
mężczyzn, którzy wykopują pająki z norek.
Młody tubylec, łowca pająków o imieniu Raveun opowiada:
"Istnieją dwa
sposoby, aby wydobyć pająka z nory. Zazwyczaj po prostu się go wykopuje, ale można
także wsunąć kij do otworu norki pająka i czekać, aż pająk zaatakuje koniec
kija i zawiśnie na nim. Wtedy trzeba go szybko wyciągnąć…".
Dobry myśliwy jest w stanie złapać nawet kilkaset pająków w jeden dzień.
Poopowiadaliśmy sobie o pająkach, czas więc na skosztowanie tego specjału..
W trakcie lustrowania targowych stoisk, wcześniej zakupiłem
u młodej Khmerki
woreczek z różną szarańczą. Taki przekąskowy Mix.
Za dwa dolary sprzedawczyni
wcisnęła mi do woreczka usmażone
w głębokim oleju świerszcze, wielkie szarańcze,
kilka tłustych karaluchów
i parę białych larw robaków Bamboo. Podczas łażenia po
targu, schrupałem je prawie wszystkie z apetytem, rozkoszując się smakowymi
doznaniami podobnymi do konsumpcji chipsów, wędzonego sera czy chrupek
o
orzechowym smaku. Teraz przyszła kolej na pająki..!! Przeszedłem jeszcze raz
pośród straganów z robactwem. Prawie wszędzie widać było wielkie, żelazne tace,
zawalone stosami smażonych pająków. Jedne ciemniejsze, bardziej przysmażone,
inne jaśniejsze, bardziej delikatne..
Do wyboru, do koloru…
W końcu zatrzymałem się przy stoisku młodej, uśmiechniętej Khmerki,
która
zapraszającym gestem skusiła mnie na swoje specjały.
Jej smażone pająki wydały
mi się najbardziej okazałe i dobrze przygotowane. Jednym słowem danie „prima
sort”..
Przepis na smażonego pajączka (dla kucharek)
Pająki–ptaszniki smażone są na wokach w głębokim, rozgrzanym oleju.
W kambodżańskim szczegółowym przepisie możemy przeczytać:
.. „Pająki wrzuca się do marynaty, będącej mieszaniną glutaminianu sodu,
cukru i soli. W tym czasie na oleju podsmaża się zgnieciony czosnek do momentu,
aż zacznie aromatycznie pachnąć. Następnie dodaje się pająki
i smaży na
rozgrzanym oleju razem z czosnkiem do momentu, aż nogi są prawie całkowicie sztywne, a zawartość brzucha przestaje być rzadka…"
No dobra, przepis mamy, czas na degustację…
Jaki smak mają smażone pająki ..? Już opisuję. Nogi pająka są przyjemnie
chrupiące jak chipsy i lekko czosnkowe. Mięsa na nich oczywiście znikoma ilość.
Odgryzam chrupiący łebek i smakuję odwłok.. Tutaj dość miłe zaskoczenie.
Wewnątrz delikatne, białe mięso przypominające smakiem skrzyżowanie kurczaka z
rybą. Najbardziej „niepokojącą” wizualnie częścią smażonego pająka jest duży,
pękaty, kulisty brzuch. Wypełnia go ciemnobrązowa pasta, zawierająca wszystko,
od ewentualnych jaj,
po organy pająka (serce), a także ekskrementy. Niektórzy
nazywają
to przysmakiem, inni nie zalecają spożywania tej części pająka.
Ja pożarłem wszystko, eksperymentując kulinarnie na niecodziennej przekąsce
i mogę spokojnie stwierdzić, że po kilku skonsumowanych tarantulach nie dopadły
mnie żadne niestrawności, mdłości czy przykre odruchy żołądka, a kubki smakowe
bardzo pozytywnie zniosły ów
arachno-deserek.
SMACZNEGO !!!
Muszę w tym miejscu opowiedzieć jeszcze jedną rzecz.
Kiedy przekąszałem
chrupiące tarantule, z boku zebrała się kilkuosobowa grupka znajomych, którzy z
dystansem podeszli do mojego aktu konsumpcyjnej desperacji. Nie będę opisywał
różnego rodzaju pytań
i skrzywionych min obserwatorów, zacytuję tylko fragmenty
dyskusji..
-
Jędrek, jak smakuje? Czy Ty masz zamiar toto zjeść ..??? O mój Boże.
On to
faktycznie połyka !!!. Matko święta, zeżarł pająka..!!!
W końcu, gdy zostałem zapytany przez sfrustrowaną, starszą panią o smak
tego „stwora” – siląc się na bardzo uprzejmy, promienny uśmiech
i wyciągając w
jej kierunku dłoń z okazałym pieczonym pająkiem odpowiedziałem:
– „Proszę bardzo, podzielę się z panią pajączkiem, mam ich jeszcze kilka.
Sama pani oceni, bo mnie już się powoli mieszają smaki ze zjedzoną wcześniej szarańczą,
pędrakami i chrząszczami…”
Starsza pani zamarła, wpatrując się kilka sekund w moje uśmiechnięte
oblicze. Na jej twarzy ujrzałem minę wartą wszelkich zjedzonych przez mnie robactw
- zaskoczenie, przerażenie, odrazę, niedowierzanie, aż w końcu delikatny grymas
połączony z nerwowym tikiem, objawiającym się mruganiem powiek i szeroko
rozwartymi ustami. Kiedy po chwilowym zaniku połączenia pomiędzy słuchem i komórkami
mózgowymi dotarła do jej świadomości informacja, że moja propozycja kulinarna
to złośliwy, słowny żart, z wielkimi wybałuszonymi oczami i ciągle mrugającymi
powiekami, bez słowa odwróciła się na pięcie i znikła pomiędzy bazarowymi
straganami.
Na pożegnanie z miłą khmerską sprzedawczynią poprosiłem, aby pokazała mi
żywe tarantule, przetrzymywane w dużych plastikowych koszach i kubłach. A oto
te przyjemniaczki..
Minął czas przeznaczony na postój w Skuon. Ruszamy w dalszą trasę.
Do
stolicy Phnom Penh mamy jeszcze około 60 km, czyli mniej więcej godzinę jazdy
autokarem. Teraz można się troszkę zdrzemnąć,
żeby smażone przekąski zostały dobrze
przetrawione..
Jak tylko dotrzemy w granice miasta, Jorguś obiecał dać mi
kuksańca
w bok na przebudzenie…
Zatem do
zobaczenia już wkrótce,
w kolejnej odsłonie podróży po Kambodży.. Hejjj
KONIEC cz.XI
C.D.N..
CZ.XI
Kierunek - PHNOM PENH !!!
Wieczorem, w dniu poprzedzającym wyjazd z Angkoru do Phnom Penh, zabrałem
się za dokładne przejrzenie sprzętu foto, wyczyszczenie zakurzonych obiektywów,
posegregowanie i wymianę kart pamięci oraz spakowanie torby podróżnej. Poranne
śniadanie zaplanowano na godzinę 7:00, a zbiórkę w autokarze na 7:30, więc
kładąc się do łóżka kilka minut
po godzinie 22, miałem zamiar ostatnią nockę w Siem Reap przespać dokładnie „miejsce w miejsce”. Jak się jednak za moment okaże, cywilizacyjne osiągnięcia telefonii komórkowej oraz poranna nadgorliwość operatora sieci Plus GSM, miały całkowicie zniweczyć moje senne zamierzenia. Kiedy piskliwym tonem wybrzmiał dzwonek mojego telefonu,
w zaspanej głowie narodziła się początkowa myśl, że śnię. Niestety telefon dzwonił uparcie dalej. To nie był sen. Wpół przytomny namacałem
po ciemku, leżący obok na nocnym stoliku aparat telefoniczny. Uchyliłem ciężkie, zaspane powieki i spojrzałem na wyświetlający się czas. Fosforyzujące, niebieskie cyferki wskazywały godzinę 1:15..!!!. Przez myśl momentalnie przebiegły niecenzuralne słowa - … „Co za … dzwoni ?!!!... Zanim jednak zdążyłem uruchomić telefon, dźwięk dzwonka umilkł.. Mrucząc złowieszczo pod nosem, przewróciłem się na drugi bok z zamiarem kontynuacji błogiego snu. I tutaj się przeliczyłem. Nie wziąłem pod uwagę sumienności dzwoniącego. Kiedy ponownie zapadałem w otchłanie sennych marzeń, upierdliwy dzwonek kolejny raz podniósł moje ciśnienie. Tym razem podskoczyłem w łóżku jak oblany wrzątkiem. Chrypliwym, wkurzonym, zaspanym i wyraźnie niemiłym głosem wydukałem do słuchawki:
- „ O co chodzi..!?..
Po drugiej stronie telefonicznego łącza aksamitny, spokojny i mdląco słodziutki głosik, wyuczonym na pamięć szablonem rozmowy, wyśpiewał taki oto tekst:
- „ Halo, dzień dobry, Krystyna …… z firmy Plus GSM, czy pan Andrzej ……? W
związku z dobiegającym do końca okresem pańskiej umowy, mamy dla pana nową,
korzystną, abonamentową ofertę…”po godzinie 22, miałem zamiar ostatnią nockę w Siem Reap przespać dokładnie „miejsce w miejsce”. Jak się jednak za moment okaże, cywilizacyjne osiągnięcia telefonii komórkowej oraz poranna nadgorliwość operatora sieci Plus GSM, miały całkowicie zniweczyć moje senne zamierzenia. Kiedy piskliwym tonem wybrzmiał dzwonek mojego telefonu,
w zaspanej głowie narodziła się początkowa myśl, że śnię. Niestety telefon dzwonił uparcie dalej. To nie był sen. Wpół przytomny namacałem
po ciemku, leżący obok na nocnym stoliku aparat telefoniczny. Uchyliłem ciężkie, zaspane powieki i spojrzałem na wyświetlający się czas. Fosforyzujące, niebieskie cyferki wskazywały godzinę 1:15..!!!. Przez myśl momentalnie przebiegły niecenzuralne słowa - … „Co za … dzwoni ?!!!... Zanim jednak zdążyłem uruchomić telefon, dźwięk dzwonka umilkł.. Mrucząc złowieszczo pod nosem, przewróciłem się na drugi bok z zamiarem kontynuacji błogiego snu. I tutaj się przeliczyłem. Nie wziąłem pod uwagę sumienności dzwoniącego. Kiedy ponownie zapadałem w otchłanie sennych marzeń, upierdliwy dzwonek kolejny raz podniósł moje ciśnienie. Tym razem podskoczyłem w łóżku jak oblany wrzątkiem. Chrypliwym, wkurzonym, zaspanym i wyraźnie niemiłym głosem wydukałem do słuchawki:
- „ O co chodzi..!?..
Po drugiej stronie telefonicznego łącza aksamitny, spokojny i mdląco słodziutki głosik, wyuczonym na pamięć szablonem rozmowy, wyśpiewał taki oto tekst:
Niekończący się trel operatorki Plusa, wyśpiewany bez zająknięcia na jednym oddechu, płynąłby zapewne jeszcze kilka minut, gdyby nie moja reakcja. Wysłuchałem kwestii tej pani aż do tego momentu, ponieważ jej słowa dotarły do moich zaskoczonych i zaspanych komórek mózgowych
z lekkim opóźnieniem.
- „ Jaki kurde dzień ? Jaki dobry..!!?? Czy wie pani która godzina..??? – wycharczałem spiętym i nerwowym głosem do słuchawki..
I tutaj nastąpiła kulminacja możliwości mojego duchowego spokoju.
Głos w słuchawce, prawdopodobnie należący do młodej „blondynki”, zdyscyplinowanej pracowniczki firmy Plus GSM, czarującym i uprzejmym tonem odpowiedział:
- „ Według mojego zegarka jest w tej chwili godzina 20:15..”.Głos w słuchawce, prawdopodobnie należący do młodej „blondynki”, zdyscyplinowanej pracowniczki firmy Plus GSM, czarującym i uprzejmym tonem odpowiedział:
Kuźwa, ta baba albo jest faktycznie blondynką i mnie nie zrozumiała,
albo robi sobie jaja..??!!. Zmobilizowałem resztki wewnętrznej cierpliwości, uruchomiłem maksymalne zasoby wrodzonej uprzejmości, nabrałem powietrza w płuca i wysyczałem przez zęby narastającym tonem głosu:
- „ Szanowna pani operatorko, według mojego zegarka jest godzina 1:15
w nocy i zapewniam panią, że dobrze chodzi i akurat mi nie staje. Doceniając pani troskę o mój kończący się okres abonamentowy, chciałem serdecznie podziękować, że po wypiciu wieczornej kawy w ciepłym biurze, przystąpiła pani od razu sumiennie do wypełniania zakresu swoich obowiązków.
Gdyby moja skromna osoba znajdowała się teraz w rejonie pani siedziby, byłbym skłonny osobiście wręczyć pani bukiet czerwonych róż za tę wspaniałą nowinę oferty abonamentowej, jednak dzieli nas w tej chwili odległość 9 tysięcy kilometrów, a poza tym tutaj, o tej porze w Kambodży, targi kwiatowe są pozamykane.. Tak więc z bólem w sercu musimy się rozłączyć, a reszcie pani kolegów i koleżanek zza biurka proszę przekazać, by na kolejne dwa tygodnie wymazali z pamięci mój numer telefonu..”.
Ostatnie zdanie wibrowało już na bardzo cienkiej i napiętej do granic wytrzymałości strunie, ale kulturalnie dotrwałem do końca. Z drugiej strony słuchawki zaległa martwa cisza i przez kilkanaście sekund po moich „uprzejmościach” żaden szmer jej nie zagłuszył. Myślałem, że pani operatorka w trakcie monologu się rozłączyła, lecz jej uprzejmość i tym razem sięgnęła wyżyn. Spokojnym głosem odezwała się po chwili, szepcząc jakby na dobranoc:
- „Przepraszam, skontaktujemy się z panem w późniejszym terminie.
Życzę dobrej nocy..”..
Dobrej nocy.. !!? I jak tu teraz kuźwa się uśpić !!?. Przez godzinę przewracałem się niespokojnie z boku na bok nasłuchując, czy aby pani operatorka nie zapomniała czegoś dopowiedzieć odnośnie nowej oferty,
aż w końcu zmęczenie wzięło górę i zapadłem w głęboki sen. Kolejny dźwięk docierający do mej podświadomości był sygnałem rannej pobudki.
Szybko przebrnąłem przez poranną toaletę, wystawiłem na korytarz torbę podróżną, którą do autokaru miała znieść obsługa hotelowa
i pomaszerowałem na śniadanie. Cała nasza grupa w szybkim tempie uporała się z konsumpcją. Zajęliśmy miejsca w autokarze i spoglądając po raz ostatni na hotel w Siem Reap, który przez kilka dni był naszą bazą wypadową po niezwykłym Angkorze, ruszyliśmy w trasę, obierając kierunek na stolicę Kambodży – Phnom Penh..
W kolejne dni odwiedzimy piękne zabytki stolicy Kambodży – Phnom Penh,
zwanej swego czasu Perłą Azji, oraz zapoznamy się z tragiczną historią Kambodży
pod ludobójczymi rządami Czerwonych Khmerów i Pol Pota.
Aby dotrzeć do kambodżańskiej stolicy Phnom Penh, musimy dzisiaj pokonać autokarem odległość ok. 340 km. Przejedziemy w kierunku południowym Drogą Krajową nr 6 wzdłuż biegu rzeki Tonle Sap, mijając
na trasie kilka miasteczek, niedużych lokalnych wiosek i tubylczych osad. Poniżej - mapka sytuacyjna trasy.
Aby dotrzeć do kambodżańskiej stolicy Phnom Penh, musimy dzisiaj pokonać autokarem odległość ok. 340 km. Przejedziemy w kierunku południowym Drogą Krajową nr 6 wzdłuż biegu rzeki Tonle Sap, mijając
na trasie kilka miasteczek, niedużych lokalnych wiosek i tubylczych osad. Poniżej - mapka sytuacyjna trasy.
W drodze do PHNOM
PENH…
Nieco pochmurny poranek zapowiadał wymarzony dzień na długą podróż. Choć
temperatura powietrza od wczesnych godzin porannych podskoczyła do 35 stopni
Celsjusza, to jednak palące promienie słońca zakrywały przepływające co jakiś
czas białe, kłębiaste obłoki.
Po opuszczeniu granic Angkoru nasz autokar dość szybko przemierza równinne
tereny, częściowo porośnięte roślinnością tropikalnego lasu, oraz rozległe
obszary przystosowane pod uprawne pola ryżowe.
Odcinek asfaltowej trasy
łączący Siem Reap ze stolicą Phnom Penh
to fragment Krajowej Drogi nr 6, liczącej w całości 416 km. Jest to jedna
z ważniejszych arterii komunikacyjnych Kambodży, jednak daleko jej do standardów krajowych dróg Europejskich. Sieć połączeń drogowych to poważna bolączka Kambodży. Wojna i ciągłe walki w ubiegłym stuleciu poważnie uszkodziły i tak lichy system transportu w Kambodży.
Słaba infrastruktura kraju stworzyła ogromne problemy w dostawie pomocowej i ogólnej dystrybucji kraju.. Kambodża otrzymała sowiecką pomoc i wyposażenie techniczne do obsługi i utrzymania sieci transportowej, jednak ilość dróg oraz ich stan pozostawiają bardzo wiele
do życzenia. Na obszarze Kambodży istnieje obecnie ok 40.000 km utwardzonych nawierzchni, z czego tylko około 50 % dróg i autostrad jest pokryte asfaltem i są w dość dobrym stanie. Drugie 50 % dróg zostało wykonane z tłucznia, żwiru lub ubitej ziemi. Dla porównania w naszym kraju mamy obecnie ok. 290 000 km dróg publicznych o utwardzonej asfaltowej nawierzchni oraz 3156 km autostrad i dróg ekspresowych.
Droga nr 6, którą obecnie jedziemy, została utwardzona w 1981 roku przez
wietnamskich inżynierów wojskowych, po wojnie domowej i interwencji
Wietnamskiej podczas obalania rządu Czerwonych Khmerów. Niedawno została dość
gruntownie wyremontowana i oddana w całości do użytku jako asfaltowa arteria,
biegnąca z północy na południe do stolicy kraju Phnom Penh.to fragment Krajowej Drogi nr 6, liczącej w całości 416 km. Jest to jedna
z ważniejszych arterii komunikacyjnych Kambodży, jednak daleko jej do standardów krajowych dróg Europejskich. Sieć połączeń drogowych to poważna bolączka Kambodży. Wojna i ciągłe walki w ubiegłym stuleciu poważnie uszkodziły i tak lichy system transportu w Kambodży.
Słaba infrastruktura kraju stworzyła ogromne problemy w dostawie pomocowej i ogólnej dystrybucji kraju.. Kambodża otrzymała sowiecką pomoc i wyposażenie techniczne do obsługi i utrzymania sieci transportowej, jednak ilość dróg oraz ich stan pozostawiają bardzo wiele
do życzenia. Na obszarze Kambodży istnieje obecnie ok 40.000 km utwardzonych nawierzchni, z czego tylko około 50 % dróg i autostrad jest pokryte asfaltem i są w dość dobrym stanie. Drugie 50 % dróg zostało wykonane z tłucznia, żwiru lub ubitej ziemi. Dla porównania w naszym kraju mamy obecnie ok. 290 000 km dróg publicznych o utwardzonej asfaltowej nawierzchni oraz 3156 km autostrad i dróg ekspresowych.
W trakcie podróży mijamy pojedyncze, drewniane chaty na palach, stojące
nieopodal szosy w zaciszu tropikalnej zieleni, oraz niewielkie tubylcze osady,
w których czas zatrzymał się wieki temu... I gdyby nie ciągnące się wzdłuż
drogi linie energetyczne, można by odnieść wrażenie, że cofnęliśmy się do
średniowiecza..
Im bardziej wjeżdżamy w południowe regiony Kambodży, tym coraz bardziej
szare robi się niebo nad nami. Jak podaje lokalna prognoza pogody, podczas
dzisiejszego przejazdu możemy napotkać niewielkie opady deszczu, co o tej porze
roku jest dość znamienne i raczej rzadkie. Dla naszego samopoczucia to
zbawienna wiadomość, ponieważ towarzyszące nam do tej pory nieustające upały,
mocno dawały się we znaki i wycisnęły sporo potu
z organizmu..
z organizmu..
SPEAN PRAPTOS
Najdłuższy na świecie most z łuków wspornikowych..
Po godzinie jazdy, w odległości 60 km od Siem Reap, autokar skręca
z głównej trasy krajowej nr 6 w wąską boczną uliczkę, zagłębiającą się pomiędzy domostwa niewielkiej wioski o nazwie Kampong Kdei.
Celem krótkiego postoju w tej niepozornej khmerskiej wiosce będzie spojrzenie na niezwykłą budowlę – stary, kamienny most z XII wieku.
Po kilkuset metrach docieramy na brzeg rzeki Chikreng. Tutaj kończy się asfaltowa nawierzchnia, a jej miejsce zajmuje czerwone, gliniaste laterytowe podłoże, charakterystyczne dla całego regionu Kambodży.
Nad dość szerokim korytem rzeki, stosunkowo słabo zawodnionym w porze suchej, zbudowano duży, masywny kamienny most, liczący sobie obecnie ok. 900 lat. Jest to jeden z niewielu mostów epoki Angkoru, które przetrwały do dnia dzisiejszego..
z głównej trasy krajowej nr 6 w wąską boczną uliczkę, zagłębiającą się pomiędzy domostwa niewielkiej wioski o nazwie Kampong Kdei.
Celem krótkiego postoju w tej niepozornej khmerskiej wiosce będzie spojrzenie na niezwykłą budowlę – stary, kamienny most z XII wieku.
Po kilkuset metrach docieramy na brzeg rzeki Chikreng. Tutaj kończy się asfaltowa nawierzchnia, a jej miejsce zajmuje czerwone, gliniaste laterytowe podłoże, charakterystyczne dla całego regionu Kambodży.
Nad dość szerokim korytem rzeki, stosunkowo słabo zawodnionym w porze suchej, zbudowano duży, masywny kamienny most, liczący sobie obecnie ok. 900 lat. Jest to jeden z niewielu mostów epoki Angkoru, które przetrwały do dnia dzisiejszego..
Most nosi oficjalną nazwę Spean Praptos, jednak tubylcy nazywają go
Phra Phutthos lub po prostu Most Kampong Kdei od nazwy wioski.
Przed zbudowaniem nowej Drogi Krajowej nr 6, most ten stanowił fragment dawnej starej drogi, wiodącej ze stolicy Phnom Penh do Angkoru. Wybudowanie obecnej trasy drogowej, maksymalnie zmniejszyło zmotoryzowany ruch i odciążyło konstrukcję mostu, który w tym układzie powinien przetrwać kolejne stulecia. Most Spean Praptos powstał końcem XII wieku i jest dziełem wielkiego ówczesnego budowniczego Angkoru – króla Dżajawarmana VII. Był on jednym z wielu projektów budowlanych, zrealizowanych za panowania tego władcy, kiedy to na całym obszarze Khmerskiego Imperium budowano świątynie, drogi królewskie, monumentalne mosty i tzw. domy odpoczynku.
Phra Phutthos lub po prostu Most Kampong Kdei od nazwy wioski.
Przed zbudowaniem nowej Drogi Krajowej nr 6, most ten stanowił fragment dawnej starej drogi, wiodącej ze stolicy Phnom Penh do Angkoru. Wybudowanie obecnej trasy drogowej, maksymalnie zmniejszyło zmotoryzowany ruch i odciążyło konstrukcję mostu, który w tym układzie powinien przetrwać kolejne stulecia. Most Spean Praptos powstał końcem XII wieku i jest dziełem wielkiego ówczesnego budowniczego Angkoru – króla Dżajawarmana VII. Był on jednym z wielu projektów budowlanych, zrealizowanych za panowania tego władcy, kiedy to na całym obszarze Khmerskiego Imperium budowano świątynie, drogi królewskie, monumentalne mosty i tzw. domy odpoczynku.
Kamienny most Spean Praptos łączący ze sobą wschodni i zachodni brzeg rzeki
Chikreng, zbudowano z laterytowych bloczków. Ma on długość 87 m
i szerokość 17 m.. Konstrukcję nośną mostu oparto na filarach łączonych łukami wspornikowymi, których na całej długości budowli jest 21.
Dzięki stosunkowo wysokim a wąskim prześwitom poszczególnych przęseł, konstrukcja mostu przetrwała kilkaset lat, jednak część budowli uległa uszkodzeniu. Khmerscy architekci mieli obsesję w projektowaniu łukowych sklepień wspornikowych, zwanych fachowo corbellingiem. We wszelakich otworach przejściowych kamiennych budowli ówcześni inżynierowie stosowali właśnie corbelling, dużo mniej wytrzymały aniżeli sklepienia łukowe, co było przyczyną licznych zawaleń stropu w Angkorskich świątyniach.
i szerokość 17 m.. Konstrukcję nośną mostu oparto na filarach łączonych łukami wspornikowymi, których na całej długości budowli jest 21.
Dzięki stosunkowo wysokim a wąskim prześwitom poszczególnych przęseł, konstrukcja mostu przetrwała kilkaset lat, jednak część budowli uległa uszkodzeniu. Khmerscy architekci mieli obsesję w projektowaniu łukowych sklepień wspornikowych, zwanych fachowo corbellingiem. We wszelakich otworach przejściowych kamiennych budowli ówcześni inżynierowie stosowali właśnie corbelling, dużo mniej wytrzymały aniżeli sklepienia łukowe, co było przyczyną licznych zawaleń stropu w Angkorskich świątyniach.
W latach 1964-67 francuscy specjaliści od mostów postanowili wyremontować
ową zabytkową budowlę, dzięki czemu most ponownie odzyskał dawną świetność.. Odbudowano
zniszczone przęsła oraz odrestaurowano całą kamienną balustradę z piaskowca,
imitującą wielkie cielsko mitycznego węża Naga, zakończone z każdej strony
mostu pięknymi, 9-głowymi wachlarzami.. Wachlarzy jest w sumie 4, po dwa z
każdej strony. Most Spean Praptos jest najdłuższym na świecie mostem,
zbudowanym na bazie łuków wspornikowych.
Most uwieczniony na karcie pamięci aparatu oraz taśmie video, można zatem
chwilkę odsapnąć. Ustalamy studencki kwadrans na dymka i sikundę.. Palacze
dotleniają płuca, a ja ciekawie rozglądam się wokół. Obok jednego
z pobliskich domostw dostrzegam drewnianą ławeczkę, dwa parasole..
Ot, taki prywatny kącik wypoczynkowy z myślą o turystach.
Jednak najważniejszą rzeczą przyciągającą już z daleka wzrok przybysza, jest ustawiona na posesji czerwona tablica, pokryta po części khmerskimi „literkami-robaczkami” oraz wielkim napisem TOILET ze strzałką wskazującą kierunek do owego przybytku.. Paru klientów z naszej grupy, nie bacząc na nieprzewidywalny standard wiejskiej toalety, postanawia podjąć wyzwanie
i przeżyć odrobinę ekstremy, kierując się w stronę skleconego z paru desek kibelka..
z pobliskich domostw dostrzegam drewnianą ławeczkę, dwa parasole..
Ot, taki prywatny kącik wypoczynkowy z myślą o turystach.
Jednak najważniejszą rzeczą przyciągającą już z daleka wzrok przybysza, jest ustawiona na posesji czerwona tablica, pokryta po części khmerskimi „literkami-robaczkami” oraz wielkim napisem TOILET ze strzałką wskazującą kierunek do owego przybytku.. Paru klientów z naszej grupy, nie bacząc na nieprzewidywalny standard wiejskiej toalety, postanawia podjąć wyzwanie
i przeżyć odrobinę ekstremy, kierując się w stronę skleconego z paru desek kibelka..
Siadam w cieniu drzewa na małej, drewnianej ławeczce. Chociaż słońce skryło
się za powałą chmur, wokół jest parno i wilgotno..
W pewnym momencie z pobliskiej chaty wychodzi młoda, śniada Khmerka. W jednej ręce niesie reklamówkę z kilkoma butelkami wody mineralnej,
zaś drugą ręką podtrzymuje małą, śliczną dziewczynkę, uczepioną na jej szyi. Siada obok mnie na ławeczce i z uśmiechem na twarzy, gestykulując oraz wtrącając jednocześnie kilka angielskich słów sugeruje, bym zakupił
u niej butelkę wody. Chociaż mam spory zapas mineralki w autokarze, wyciągam dolara i biorę butelkę z wodą. Uszczęśliwiona młoda mama pozuje na koniec do zdjęcia, a ja wraz z resztą naszej ekipy zasiadam w autokarze
i ruszamy w dalszą podróż..
W pewnym momencie z pobliskiej chaty wychodzi młoda, śniada Khmerka. W jednej ręce niesie reklamówkę z kilkoma butelkami wody mineralnej,
zaś drugą ręką podtrzymuje małą, śliczną dziewczynkę, uczepioną na jej szyi. Siada obok mnie na ławeczce i z uśmiechem na twarzy, gestykulując oraz wtrącając jednocześnie kilka angielskich słów sugeruje, bym zakupił
u niej butelkę wody. Chociaż mam spory zapas mineralki w autokarze, wyciągam dolara i biorę butelkę z wodą. Uszczęśliwiona młoda mama pozuje na koniec do zdjęcia, a ja wraz z resztą naszej ekipy zasiadam w autokarze
i ruszamy w dalszą podróż..
Panorama przewijająca się za oknem autokaru jak rolka filmowa, przez
kilkadziesiąt kolejnych kilometrów pozostaje praktycznie niezmienna.
Mijamy pojedyncze chaty oraz małe khmerskie osady, otoczone zielenią tropikalnego lasu i wysokimi palmami kokosowymi. Tereny raczej słabo zaludnione, ukazujące prawdziwe, biedne oblicze Kambodży..
Wpatrzony w „szary”, smutny krajobraz, wracam myślą do poprzednich dni spędzonych w tym niezwykłym kraju. Piękne świątynie, bajkowe pałace, potęga dawnego Imperium, a jednocześnie ogromne ubóstwo i dramatyczne piętno pozostałe po reżimie Czerwonych Khmerów, które widać do tej pory niemalże na każdym kroku.. Podróż po Kambodży to nie wycieczka,
to bolesna przeprawa przez bardzo trudną rzeczywistość i konfrontacja
z samym sobą. Jest jednak coś niepowtarzalnego, co poza pięknymi zabytkami może zaoferować turyście Kambodża. Coś, co trudno znaleźć
w innych państwach tego regionu: brak komercji i pogodni, przyjaźni mieszkańcy, traktujący przybyszów nie tylko jak chodzące bankomaty.
Mijamy pojedyncze chaty oraz małe khmerskie osady, otoczone zielenią tropikalnego lasu i wysokimi palmami kokosowymi. Tereny raczej słabo zaludnione, ukazujące prawdziwe, biedne oblicze Kambodży..
Wpatrzony w „szary”, smutny krajobraz, wracam myślą do poprzednich dni spędzonych w tym niezwykłym kraju. Piękne świątynie, bajkowe pałace, potęga dawnego Imperium, a jednocześnie ogromne ubóstwo i dramatyczne piętno pozostałe po reżimie Czerwonych Khmerów, które widać do tej pory niemalże na każdym kroku.. Podróż po Kambodży to nie wycieczka,
to bolesna przeprawa przez bardzo trudną rzeczywistość i konfrontacja
z samym sobą. Jest jednak coś niepowtarzalnego, co poza pięknymi zabytkami może zaoferować turyście Kambodża. Coś, co trudno znaleźć
w innych państwach tego regionu: brak komercji i pogodni, przyjaźni mieszkańcy, traktujący przybyszów nie tylko jak chodzące bankomaty.
PREY PROS REST AREA
Postój nad brzegiem jeziora PREY PROS..
Po ponad dwóch godzinach jazdy i pokonaniu 140 km od momentu wyruszenia z
Siem Reap, decydujemy się na kolejny postój, tym razem nieco dłuższy, aby coś
wypić i przekąsić.. Zaplanowany czas podróży mamy sporo nadrobiony dzięki
naszemu nieocenionemu kierowcy autokaru, który zna tutaj każdą „dziurę” w
drodze i każdy kilometr terenu. Poza tym ruch na drodze praktycznie żaden, a
korki na trasie, czy światła na skrzyżowaniach, to pojęcie tutaj kompletnie
nieznane.. Khmerski przewodnik sugeruje
postój w tzw. punkcie turystycznym, ulokowanym przy trasie nr 6 nad brzegiem
jeziora Prey Pros. Jest to obiekt zbudowany na wzór naszych zajazdów czy moteli
przy autostradach. Po kilku minutach jazdy ukazuje się rozległa tafla jeziora
oraz widoczne na jego brzegu bungalowy na palach. Ciemne chmury odeszły gdzieś za horyzont, a niebo znowu nabiera
jaśniejszych, błękitnych odcieni.
Niewielki kambodżański zajazd „Rest Area”, leżący w prowincji Kampong Thom (dzielnica Kampong Svay) na brzegu Boeng
Prey Pros (jezioro Prey Pros), jest własnością Kravine Management Group (KMG) - grupy
specjalizującej się w zarządzaniu siecią tego typu prywatnych restauracji
i nieruchomości. Po dość uciążliwej podróży autobusem z Siem Reap
w kierunku Phnom Phen, ten zajazd to jak oaza na pustyni.
I chociaż początkowo z perspektywy drogi nie wygląda on oszałamiająco,
to jak się za moment okaże, wnętrza są naprawdę przyjemne
i imponujące jak na Kambodżańskie standardy.. Zabieram ze sobą aparat foto, portfel z kasą i ruszam za resztą grupy w podcienia zajazdu…
i nieruchomości. Po dość uciążliwej podróży autobusem z Siem Reap
w kierunku Phnom Phen, ten zajazd to jak oaza na pustyni.
I chociaż początkowo z perspektywy drogi nie wygląda on oszałamiająco,
to jak się za moment okaże, wnętrza są naprawdę przyjemne
i imponujące jak na Kambodżańskie standardy.. Zabieram ze sobą aparat foto, portfel z kasą i ruszam za resztą grupy w podcienia zajazdu…
Na postój przeznaczamy 30 minut, mam
więc czasu sporo. Zanim zasiądę
do konsumpcji, postanawiam rozglądnąć się po obiekcie.
Każdy z zajazdów
sieci „Rest Area” ma na swoim terenie takie udogodnienia jak: restauracja z
pełnym zakresem usług, wypoczynkowe pawilony, sklep spożywczy, sklep z pamiątkami,
czyste toalety oraz duże parkingi, które mogą pomieścić wiele samochodów i
autobusów. Koncepcja
pierwszego kompleksu „Rest Area” zrodziła się w Kambodży na początku 2004 roku,
gdy obecny właściciel, przedsiębiorca i założyciel firmy zbudował nad jeziorem
Prey Pros miejsce odpoczynku dla swojej żony, podróżującej codziennie drogą
krajową nr 6 do Phnom Penh. Kiedy okazało się, do konsumpcji, postanawiam rozglądnąć się po obiekcie.
że inwestycja „wypaliła” i zaczęła przyciągać także turystów podróżujących tą trasą, zajazd „The Rest Area” został otwarty do użytku publicznego,
dając wytchnienie w podróży zmęczonym kierowcom i pasażerom.
W ówczesnym okresie droga z Siem Reap do Phnom Penh nie była w tak dobrym stanie jak aktualna, wyremontowana, asfaltowa nawierzchnia. Pokonanie ponad 300 kilometrowej, wyboistej i dziurawej trasy do stolicy, zajmowało trzy razy dłuższy czas niż obecnie. Z uwagi na rosnące wymagania przejeżdżających tędy klientów, rozbudowano początkowy zamysł niewielkiego pit-stopu, tworząc na terenie obiektu restaurację, sklep z pamiątkami, napojami i słodyczami, toalety oraz wypoczynkowe pawilony.
Przechodzę
przez restauracyjną salę i kieruję się na spacerowe molo, prowadzące ku
wypoczynkowym pawilonom, ustawionym na palach przy brzegu jeziora..
Pawilonów
jest 6. Obszerne bambusowe konstrukcje, zadaszone palmową strzechą, tworzą
relaksowy klimat tego miejsca, a bliskość jeziora daje
dodatkowo powiew świeżego powietrza, co w tutejszym klimacie jest rzeczą
zbawienną.. W środku każdego pawilonu znajduje się duży, drewniany stół
i bambusowe foteliki oraz wygodne hamaki – pełny luzik. Z tego co zaobserwowałem, kelnerzy dość sprawnie obsługują zadaszone wiaty, jednak postanawiam wrócić do głównego obiektu i zająć miejsce bliżej bufetu.
i bambusowe foteliki oraz wygodne hamaki – pełny luzik. Z tego co zaobserwowałem, kelnerzy dość sprawnie obsługują zadaszone wiaty, jednak postanawiam wrócić do głównego obiektu i zająć miejsce bliżej bufetu.
Przy
okazji jeszcze jedna ciekawostka. Wewnątrz restauracji, przy wejściu na salę
jadalni, zauważam dość charakterystyczny kącik. Ustawione po bokach duże,
drewniane figury boskich tancerek Apsara, dotrzymują niejako towarzystwa
opasłemu posążkowi Buddy, umieszczonemu pośrodku ołtarzyka.. To coś w rodzaju
domowej świątyni, gdzie przybywający tutaj buddyści mogą zapalić ofiarne
kadzidełko lub złożyć dar w postaci owoców. Obok figurek sporo kadzidełek,
lampek oliwnych i koszy z darami.
Zajmuję
miejsce na zadaszonym tarasie jadalni. Po chwili podchodzi młoda dziewczyna,
przynosząc menu słowno-obrazkowe. To dobre rozwiązanie
w azjatyckich restauracjach, z uwagi na złożoność i często nietypowy wygląd serwowanych dań. Obok khmerskich napisów nazwy dań w języku angielskim. Nie będę raczej eksperymentował i zamówię coś ogólnie jadalnego. W sumie nie jestem bardzo głodny, ale trzeba coś przekąsić, ponieważ następny posiłek zaplanowano późnym popołudniem.
Kiedy przeglądam menu, do stolika przysiada się mój przyjaciel Jorguś. Postanawiamy zamówić dwa różne dania, by spróbować różnych smaków. Wybór pada na potrawki z kurczakiem, ale w różnych kombinacjach.
Mięso z kurczaka to podstawowy składnik Khmerskiej kuchni.
Zamawiamy kurczaka z grzybami i warzywami podanymi na liściu lotosu oraz kurczaka w pikantnym sosie z pędami bambusa, miętą i bazylią.
Bez zbędnych komentarzy powiem tak – obsługa sprawna, jedzonko świeże i naprawdę pyszne. Obydwa dania znakomicie przyprawione i smakowały wyśmienicie. Wchłonęliśmy je w parę chwil. Do tego schłodzone piwko
i można będzie spokojnie strzelić drzemkę w klimatyzowanym autokarze podczas dalszej drogi do Phnom Penh..
..
w azjatyckich restauracjach, z uwagi na złożoność i często nietypowy wygląd serwowanych dań. Obok khmerskich napisów nazwy dań w języku angielskim. Nie będę raczej eksperymentował i zamówię coś ogólnie jadalnego. W sumie nie jestem bardzo głodny, ale trzeba coś przekąsić, ponieważ następny posiłek zaplanowano późnym popołudniem.
Kiedy przeglądam menu, do stolika przysiada się mój przyjaciel Jorguś. Postanawiamy zamówić dwa różne dania, by spróbować różnych smaków. Wybór pada na potrawki z kurczakiem, ale w różnych kombinacjach.
Mięso z kurczaka to podstawowy składnik Khmerskiej kuchni.
Zamawiamy kurczaka z grzybami i warzywami podanymi na liściu lotosu oraz kurczaka w pikantnym sosie z pędami bambusa, miętą i bazylią.
Bez zbędnych komentarzy powiem tak – obsługa sprawna, jedzonko świeże i naprawdę pyszne. Obydwa dania znakomicie przyprawione i smakowały wyśmienicie. Wchłonęliśmy je w parę chwil. Do tego schłodzone piwko
i można będzie spokojnie strzelić drzemkę w klimatyzowanym autokarze podczas dalszej drogi do Phnom Penh..

Akumulatory naładowane. Jeszcze tylko zakup paru słodkości oraz drobnej pamiątki w sklepiku, skorzystanie z czystej, schludnej toalety i możemy jechać…
Autokar mknie
ponownie na południe, ku granicom największego miasta Kambodży – Phnom Penh. Za
oknem bez rewelacji, dlatego też większość ludzi z naszej grupy oddała się
błogiej drzemce. Próbuję zamknąć oczy
i choć na chwilę wyłączyć się z rzeczywistości, jednak moje ADHD nie daje się tak szybko uśpić. Nie pozostaje nic innego, jak obserwować mijane tereny... Krajobraz dominują coraz wyraźniej, stojące przy drodze drewniane domy na palach. Gęsta, zielona, tropikalna roślinność jakby pozostała gdzieś w oddali.
i choć na chwilę wyłączyć się z rzeczywistości, jednak moje ADHD nie daje się tak szybko uśpić. Nie pozostaje nic innego, jak obserwować mijane tereny... Krajobraz dominują coraz wyraźniej, stojące przy drodze drewniane domy na palach. Gęsta, zielona, tropikalna roślinność jakby pozostała gdzieś w oddali.
Przez
prowincję KAMPONG
THOM
Pojawiają się coraz
częściej większe skupiska domostw, tworzące osady
i niewielkie wioski. Pozostawiając za sobą rozległe tereny prowincji Siem Reap, zagłębiamy się w obszar kolejnej prowincji o nazwie Kampong Thom, będącej częścią Rezerwatu Biosfery Tonle Sap. Prowincja Kampong Thom jest regionem stosunkowo bogatym w potencjał turystyczny.
Egzotyczne jeziora, rzeki, lasy, góry i ponad 200 starożytnych świątyń powodują, iż przyjeżdża tutaj spora liczba turystów. Kampong Thom jest czwartym co do wielkości producentem ryb w Kambodży i jednym
z największych producentów orzeszków nerkowca..
i niewielkie wioski. Pozostawiając za sobą rozległe tereny prowincji Siem Reap, zagłębiamy się w obszar kolejnej prowincji o nazwie Kampong Thom, będącej częścią Rezerwatu Biosfery Tonle Sap. Prowincja Kampong Thom jest regionem stosunkowo bogatym w potencjał turystyczny.
Egzotyczne jeziora, rzeki, lasy, góry i ponad 200 starożytnych świątyń powodują, iż przyjeżdża tutaj spora liczba turystów. Kampong Thom jest czwartym co do wielkości producentem ryb w Kambodży i jednym
z największych producentów orzeszków nerkowca..
Z uwagi na
olbrzymią liczbę świątyń na terenie Kambodży i religię buddyjską, którą wyznaje
97% ludności, intratnym interesem jest produkcja kamiennych posągów Buddy. Są
one wyposażeniem świątyń, lokalnych pagód czy przydomowych ołtarzy. Właśnie
mijamy zakład kamieniarski, rzeźbiący kamienne posągi Buddy w każdym rozmiarze.
Wjeżdżamy na
peryferia miasta, będącego stolicą prowincji Kampong Thom, od którego przybrała
ona swą nazwę.. Autokar zwalnia.
Kończy się asfaltowa nawierzchnia i jak widać przez okna autokaru,
pewien czas będziemy jechać po gruntowym podłożu. Droga jest ciągle remontowana. Tutaj to normalka. Kiedy opuszcza się większe miasta typu Siem Reap czy Phnom Penh, wystarczy dotrzeć do któregoś z mniej popularnych miasteczek, by trafić w krainę kurzu, którą piaszczysto-gliniastym, laterytowym traktem przemierzają rozklekotane ciężarówki, autobusy, furgonetki oraz setki motorów.
Kończy się asfaltowa nawierzchnia i jak widać przez okna autokaru,
pewien czas będziemy jechać po gruntowym podłożu. Droga jest ciągle remontowana. Tutaj to normalka. Kiedy opuszcza się większe miasta typu Siem Reap czy Phnom Penh, wystarczy dotrzeć do któregoś z mniej popularnych miasteczek, by trafić w krainę kurzu, którą piaszczysto-gliniastym, laterytowym traktem przemierzają rozklekotane ciężarówki, autobusy, furgonetki oraz setki motorów.
Życie
toczy się tutaj codziennym, niezmiennym rytmem, jak większości Khmerskich
wiosek i miast.
Dzieciaki
maszerują każdego dnia do szkoły….
…. a
pod Ośrodkiem Zdrowia, podobnie jak u nas, codziennie rano tworzą się kolejki
do lekarza....
Poniżej – Ośrodek Zdrowia w Kampong Thom.

Poniżej – Ośrodek Zdrowia w Kampong Thom.
Docieramy w
centralny rejon miasta Kampong Thom. Miasto liczy około 30.000 mieszkańców i położone jest nad rzeką Stung Sen.
Nasz autokar przejeżdża właśnie ponad korytem rzeki po dość solidnym, stalowym moście, będącym niejako północną bramą wjazdową
do centrum miasta.
Nasz autokar przejeżdża właśnie ponad korytem rzeki po dość solidnym, stalowym moście, będącym niejako północną bramą wjazdową
do centrum miasta.
Centrum miasta to za dużo powiedziane. Zwyczajne skrzyżowanie przelotowej
drogi krajowej nr 6 z boczną, bazarową uliczką, na której przeważają sklepy,
sklepiki i stragany bazarowe. W ruchu ulicznym dominują motory, półciężarówki i
samochody dostawcze. Typowe klimaty małych azjatyckich miasteczek. Szare
chmury, które przez jakiś czas towarzyszyły nam w trakcie podróży, tutaj
przyniosły opady deszczu,
po których pozostały błotniste kałuże..
po których pozostały błotniste kałuże..
Przemierzając
kambodżańskie wioski, miasta, miasteczka czy nawet niewielkie osady, można
zauważyć jedną, bardzo częstą i charakterystyczną rzecz. Otóż, gdzie tylko
nadarza się okazja i miejsce, by zbudować świątynię czy niewielką pagodę, tam
Khmerzy to czynią. Wizytówką takiego przybytku jest oczywiście świątynna brama
wejściowa. Nie ma znaczenia, czy świątynia jest wielką budowlą, czy też
miniaturową pagodą. Bramy za każdym razem są piękne, bogato zdobione ornamentem
i już z daleka przyciągają wzrok turysty odwiedzającego Kambodżę. A oto kilka
bram do pagód i świątyń, które zdążyłem uwiecznić obiektywem aparatu z okna
autokaru, w czasie podroży do Phnom Penh..
Zdjęcia poniżej
przedstawiają jeszcze jedną ciekawostkę, zaobserwowaną na trasie przejazdu do
Phnom Penh - lokalne, prywatne, prowizoryczne Stacje benzynowe.. Nadzór i kontrola
jakości paliwa tutaj nie istnieje, przeciętny dostawczy samochód w Kambodży
pojedzie nawet bimber
z Coca-Colą, a powszechne tuk-tuki spalą wszelkie
substancje paliwopodobne, byle nie była to woda..
..

Tak więc na poboczach dróg przelotowych kwitnie perto-interes.
W zwykłej stacji
benzynowej litr benzyny kosztuje ok. 1,2 dolara,
na straganie w butelce -
poniżej 80 centów. Dlatego większość tubylców korzysta wyłącznie z opcji
"butelkowej". Zobaczcie jak wyglądają takie „benzynowe stoiska”..
Targ w SKUON
czyliSmażone pająki, pieczona szarańcza, karaluchy, świerszcze i cykady, duszone larwy, grillowane węże i skorpiony oraz jajka-niespodzianki..
Spoglądam na
zegarek. Jest kwadrans po godzinie 12-tej.
Minęły ponad 2 godziny jazdy od ostatniego postoju nad jeziorem.
Z zapowiedzi pilota za parę minut kolejny postój, tym razem na lokalnym bazarze. Będzie okazja coś kupić, a także skosztować tutejszych egzotycznych przysmaków.. W ciągu kilku chwil dojeżdżamy do dość ruchliwego miasteczka o nazwie Skuon, będącego stolicą okręgu Cheung Prey w prowincji Kampong Cham. Głównym centrum handlowym Skuon jest tętniący nieustającym życiem miejski rynek. Zalega on wokół ronda na skrzyżowaniu głównych krajowych dróg nr 6 i nr 7, do którego właśnie dojeżdżamy.
Minęły ponad 2 godziny jazdy od ostatniego postoju nad jeziorem.
Z zapowiedzi pilota za parę minut kolejny postój, tym razem na lokalnym bazarze. Będzie okazja coś kupić, a także skosztować tutejszych egzotycznych przysmaków.. W ciągu kilku chwil dojeżdżamy do dość ruchliwego miasteczka o nazwie Skuon, będącego stolicą okręgu Cheung Prey w prowincji Kampong Cham. Głównym centrum handlowym Skuon jest tętniący nieustającym życiem miejski rynek. Zalega on wokół ronda na skrzyżowaniu głównych krajowych dróg nr 6 i nr 7, do którego właśnie dojeżdżamy.
Autokar zatrzymuje
się na błotnistym poboczu, wyznaczonym jako pseudo-parking dla postoju autobusów dalekobieżnych i ciężarówek.
Zabieram aparat i ruszam na spenetrowanie tutejszych handlowych straganów. Nazwa miasteczka Skuon, w lokalnym języku tłumaczy się jako „Spiderville” czyli Miasto Pająków, ponieważ słynie ono z oferowania zagranicznym gościom odwiedzającym Kambodżę, tutejszego regionalnego przysmaku czyli smażonych pająków !!!.
Wszędzie w Kambodży, poza bajecznymi świątyniami Angkoru oraz miejscami
stworzonymi dla zagranicznych turystów typu hotele czy restauracje, panuje
widoczne ubóstwo i jest brudno. Zabieram aparat i ruszam na spenetrowanie tutejszych handlowych straganów. Nazwa miasteczka Skuon, w lokalnym języku tłumaczy się jako „Spiderville” czyli Miasto Pająków, ponieważ słynie ono z oferowania zagranicznym gościom odwiedzającym Kambodżę, tutejszego regionalnego przysmaku czyli smażonych pająków !!!.
Centralny plac targowy w Skuon nie jest wyjątkiem, jednak ze względu
na turystów widać, że tubylcy w miarę dbają o czystość swoich stoisk. Niejednokrotnie gorzej wyglądają lokalne bazary u nas w Polsce..
Zagłębiam się w pomiędzy bazarowe stoiska. Targ w Skuon to oczywiście nie tylko
pająki. Można tutaj kupić różne egzotyczne owoce pod postacią rambutanów,
durianów, jackfruitów, daktyli, kokosów, mango czy papai oraz posmakować sporo
innego białka, niekoniecznie pod postacią jajek..
.

Skoro miasteczko Skuon to Spiderville (Miasto Pająków), zostawmy zatem
owocowe witaminki na inny dzień, a poszukajmy czegoś bardziej treściwego.. Pod maksymą
hasła – „Gdy masz smaka, zjedz robaka” postanawiam sprawdzić, jakie odmiany
„mięska” oferują khmerskie sprzedawczynie na swoich stoiskach…

Pod zadaszeniami z handlowych parasoli, na plastikowych taboretach rozstawiono
wielkie, metalowe misy z całą gamą fruwających, skaczących
i pełzających stworzeń. Czegóż tutaj nie ma ?!!!.. Są świerszcze, chrząszcze, koniki polne i wielka szarańcza, usmażone w głębokim oleju z dodatkiem czosnku, soli, ostrej papryki i polane sokiem z limonki, są duszone w wokach karaluchy i białe larwy, są grillowane niewielkie węże i okazałe skorpiony oraz hit i wizytówka tego miasteczka – smażone na palmowym oleju wielkie, włochate pająki z rodziny ptaszników, znane ogólnie jako tarantule.
Są też kacze jajka niespodzianki zwane balut, których zawartość zaskakuje, przeraża, a u większości turystów wywołuje odrazę i pozostawia koszmarne wspomnienia.. Wszystko zaraz pokażę i opiszę, wędrując wzdłuż poszczególnych stoisk…
i pełzających stworzeń. Czegóż tutaj nie ma ?!!!.. Są świerszcze, chrząszcze, koniki polne i wielka szarańcza, usmażone w głębokim oleju z dodatkiem czosnku, soli, ostrej papryki i polane sokiem z limonki, są duszone w wokach karaluchy i białe larwy, są grillowane niewielkie węże i okazałe skorpiony oraz hit i wizytówka tego miasteczka – smażone na palmowym oleju wielkie, włochate pająki z rodziny ptaszników, znane ogólnie jako tarantule.
Są też kacze jajka niespodzianki zwane balut, których zawartość zaskakuje, przeraża, a u większości turystów wywołuje odrazę i pozostawia koszmarne wspomnienia.. Wszystko zaraz pokażę i opiszę, wędrując wzdłuż poszczególnych stoisk…
SZARAŃCZA, ŚWIERSZCZE, KARALUCHY i LARWY
Na pierwsze danie weźmiemy pod lupę latające i skaczące owady czyli rodzinę
szarańczowatych.
W Polsce do zimnego piwa podaje się orzeszki albo chipsy, w Kambodży na
zakąskę można dostać konika polnego, świerszcza, wielkiego karalucha, tłustą
larwę chrząszcza, czy też dość pokaźną szarańczę. Wszystkie te specjały przyrządzane są na dziesiątki sposobów.
Na przykład świerszcza można podawać zarówno na słodko jak i na ostro. Można go dusić, smażyć w głębokim oleju, suszyć, podawać w formie kandyzowanej, polanego czekoladą lub z cebulką i czosnkiem.
Hitem są koniki polne smażone z dodatkiem czosnku, soli, ostrej papryki
i polane sokiem z limonki. Podobnie przygotowuje się w Kambodży wszelkiego rodzaju szarańczę. Ot, taka przekąska..
Poniżej – szarańcza i świerszcze smażone na oleju..
Zanim zobaczycie fotki z ceremoniału mojej konsumpcji na targu w Skuon,
mogę już teraz zdradzić, że wszystko co próbowałem było pyszne, szarańcza
przyjemnie chrupała w zębach i miała smak chipsów, tarantula była treściwa i
dobrze usmażona, larwy smakowały trochę jak wędzony ser i nawet wszechobecny
smak oraz zapach oleju nie przeszkadzał. Ale w tym wypadku nie tylko smak się
liczy. Owady to przede wszystkim niezwykle cenne źródło białka. Larwy niektórych
motyli i chrząszczy zawierają trzy razy więcej białka niż wołowina. Dlatego,
zdaniem naukowców, owady mogą być doskonałym zamiennikiem mięsa. Tym
cenniejszym, że oprócz białka zawierają duże ilości wartościowych substancji
pokarmowych – wapnia (cztery duże świerszcze mają go tyle co szklanka mleka),
żelaza (szczególnie bogate są w nie termity), cynku i witaminy B. Za to mało
jest w nich niezdrowych tłuszczów. Wystarczy zjeść 100 gramów larw jedwabnika,
aby zaspokoić dzienne zapotrzebowanie organizmu na podstawowe mikroelementy, a
100 gramów larw ćmy Hypopta agavis dostarcza 650 kalorii niskotłuszczowego,
pełnowartościowego pokarmu. Wyjątkowo lekkostrawne są tłuste, białe larwy.
Większość owadów jest otoczona chitynowym pancerzykiem, którego nasz organizm
nie trawi, ale który spełnia taką funkcję, jak roślinny błonnik wspomagający
pracę jelit.
Poniżej – wielkie pieczone karaluchy oraz larwy robaków Bamboo smażone z
cebulką..
PAJĄKI-PTASZNIKI na
przekąskę
Pająki są dostępne w wielu miejscach Kambodży np. w Phnom Penh,
ale rynek w Skuon jest najpopularniejszym centrum przygotowywania
tej niezwykłej przekąski. Tutejsi mieszkańcy to specjaliści w smażeniu pająków na głębokim tłuszczu. Wielkie jak dłoń czarne ptaszniki przygotowuje się na miejscu. Stosy pieczonych pająków ułożone na wielkich misach, można tutaj spotkać na niemal każdym stoisku.
Poniżej – chrupiące, smaczniutkie pająki-ptaszniki smażone na oleju.ale rynek w Skuon jest najpopularniejszym centrum przygotowywania
tej niezwykłej przekąski. Tutejsi mieszkańcy to specjaliści w smażeniu pająków na głębokim tłuszczu. Wielkie jak dłoń czarne ptaszniki przygotowuje się na miejscu. Stosy pieczonych pająków ułożone na wielkich misach, można tutaj spotkać na niemal każdym stoisku.
WĘŻE i SKORPIONY
Kiedy u nas w Polsce zaczyna się okres wiosennego grillowania, wokół
przydomowych altanek unosi się dym z węgla drzewnego, przesycony zapachem
karkówki, kiełbaski czy pstrąga.. W Kambodży, zamiast szukać
w Markecie produktów do grillowania, wychodzi się na chwilkę za chatę lub w tropikalny lasek i tam bezgotówkowo zaopatruje się w mięsko na grilla pod postacią węża czy skorpiona.. Potem to już tylko kwestia nabicia go na patyczek, polewania od czasu do czasu palmowym tłuszczem i pieczenia przez kilkanaście minut. Mniam, mniam.. Smacznego !!
w Markecie produktów do grillowania, wychodzi się na chwilkę za chatę lub w tropikalny lasek i tam bezgotówkowo zaopatruje się w mięsko na grilla pod postacią węża czy skorpiona.. Potem to już tylko kwestia nabicia go na patyczek, polewania od czasu do czasu palmowym tłuszczem i pieczenia przez kilkanaście minut. Mniam, mniam.. Smacznego !!

Jeśli ktoś jeszcze nie ma dość, po oglądnięciu powyższych zdjęć
z egzotycznymi, pełzająco-fruwającymi przysmakami i przejawia ochotę
na bardziej ekstremalny deserek, to proponuję wyjątkowo zaskakujące jajeczko-niespodziankę...
. Gdy pierwszy raz na targu w Kambodży zobaczyłem
stosy białych jajek pomyślałem, że Khmerzy przepadają za pyszną jajecznicą na
boczku. W jakże wielkim byłem błędzie..
Na targu w Skuon przekonałem się, że tłuste karaluchy to delicje, smażona szarańcza to niebo w gębie, a pająki, węże czy skorpiony to rarytasy
w porównaniu z tym, co czekało mnie po rozbiciu skorupki białego, kaczego jajka. Dla ludzi o słabych nerwach i wrażliwym żołądku mam dobrą radę.. Zamknijcie oczy, przewińcie w górę tekst z paroma zdjęciami zamieszczonymi poniżej i dopiero czytajcie dalej relację z mojej podróży !!!. .
z egzotycznymi, pełzająco-fruwającymi przysmakami i przejawia ochotę
na bardziej ekstremalny deserek, to proponuję wyjątkowo zaskakujące jajeczko-niespodziankę...

Na targu w Skuon przekonałem się, że tłuste karaluchy to delicje, smażona szarańcza to niebo w gębie, a pająki, węże czy skorpiony to rarytasy
w porównaniu z tym, co czekało mnie po rozbiciu skorupki białego, kaczego jajka. Dla ludzi o słabych nerwach i wrażliwym żołądku mam dobrą radę.. Zamknijcie oczy, przewińcie w górę tekst z paroma zdjęciami zamieszczonymi poniżej i dopiero czytajcie dalej relację z mojej podróży !!!. .

BALUT –
kacze jajo-niespodzianka..
To co do tej pory zaprezentowałem z khmerskich przekąsek, to pikuś
w porównaniu z tym, co teraz zobaczycie....
Azjatyckie jajo-niespodzianka to hardcore z najwyższej półki…
Wyglądające z pozoru niewinnie, białe kacze jajka, nazywane są tutaj balut.
Balut jest potrawą wielu kuchni azjatyckich. Delektują się nim w Wietnamie,
Kambodży, na Filipinach. Zazwyczaj ma postać gotowanego jajka kaczego (rzadziej
kurzego). Wewnątrz znajduje się w pełni uformowany zarodek, który spożywa się w
całości - z dziobem i piórkami.w porównaniu z tym, co teraz zobaczycie....
Azjatyckie jajo-niespodzianka to hardcore z najwyższej półki…
Wyglądające z pozoru niewinnie, białe kacze jajka, nazywane są tutaj balut.
Okres inkubacji zarodków jest różny w poszczególnych krajach, jednak
Wietnamczycy inkubują je najdłużej – nawet do 21 dni. W lokalnych kuchniach balut uznawany jest za przysmak i zazwyczaj jaja
rozprowadzane są przez ulicznych sprzedawców, którzy przechowują je często w
kubełkach z gorącym piaskiem. Balut jest zjadliwy, a nawet zwyczajnie…smaczny, przypomina delikatne,
ugotowane na wodzie mięsko kurczaka.
Jego jedyną i zasadniczą wadę stanowi upiorny wygląd. Dla zdecydowanej
większości turystów balut jest nie do … ugryzienia. Sam jego widok po
rozłupaniu skorupki powoduje często odruch wymiotny…
Czy ma teraz ktoś jeszcze ochotę na azjatyckie jajo-niespodziankę ?..
Czy ma teraz ktoś jeszcze ochotę na azjatyckie jajo-niespodziankę ?..

Arachnofobia na talerzu
czylismażone PAJĄKI-PTASZNIKI „PING”
Czas na dokładną prezentację ostatniej, a zarazem „sztandarowej” przekąski
serwowanej na bazarze w Skuon. Jak już wcześniej wspominałem, tutejsi
mieszkańcy to specjaliści w smażeniu pająków na głębokim tłuszczu. Pająki przygotowywane
do procesu termicznej obróbki to gatunek Ptasznika zwanego lokalnie „ping”. Dorosłe osobniki tego gatunku są wielkości ludzkiej dłoni i osiągają ponad 14
cm długości z rozpostartymi odnóżami..
W jednej z przyrodniczych książek o Kambodży, autor określa te futrzane bezkręgowce łacińską nazwą Haplopelma albostriatum.
W jednej z przyrodniczych książek o Kambodży, autor określa te futrzane bezkręgowce łacińską nazwą Haplopelma albostriatum.
Haplopelma albostriatum zamieszkuje tropikalne obszary Tajlandii, Kambodży
i Malezji. Zwyczajowa nazwa nadawana tym wielkim pająkom
z rodziny ptaszników to Tarantula. Tarantule tego gatunku gnieżdżą się ziemnych norach, w których spędzają większość czasu.
Nazwa łacińska pochodzi od przedrostka greckiego Albo, co oznacza biały,
i łacińskiego słowa striatus, co oznacza linie lub paski, ponieważ gatunek ten ma białe paski schodzące na każdą nogę i biały zygzakowaty wzór na jamie brzusznej. Białe wzory na czarnym tle zyskały mu wspólną nazwę "Tajska Zebra Tarantula". Ptasznik Haplopelma albostriatum jest z zasady bardzo płochliwy i defensywny, choć może być w pewnych momentach bardzo agresywny.. W sytuacji zagrożenia broni się ugryzieniem delikwenta, podczas którego wpuszcza dawkę jadu. Naukowcy stwierdzili, że jego jad jest silniejszy od wielu innych gatunków ptaszników.
z rodziny ptaszników to Tarantula. Tarantule tego gatunku gnieżdżą się ziemnych norach, w których spędzają większość czasu.
Nazwa łacińska pochodzi od przedrostka greckiego Albo, co oznacza biały,
i łacińskiego słowa striatus, co oznacza linie lub paski, ponieważ gatunek ten ma białe paski schodzące na każdą nogę i biały zygzakowaty wzór na jamie brzusznej. Białe wzory na czarnym tle zyskały mu wspólną nazwę "Tajska Zebra Tarantula". Ptasznik Haplopelma albostriatum jest z zasady bardzo płochliwy i defensywny, choć może być w pewnych momentach bardzo agresywny.. W sytuacji zagrożenia broni się ugryzieniem delikwenta, podczas którego wpuszcza dawkę jadu. Naukowcy stwierdzili, że jego jad jest silniejszy od wielu innych gatunków ptaszników.
Ptaszniki są bardzo bogate w białko. Źródła naukowe podają, że pająki te
były jadalne już od ponad stu lat, jednak popularność dania z pająków stała się
masowym zjawiskiem w latach 70-tych. Przyczyna była prozaiczna – bieda i brak
innego pożywienia w kambodżańskich wioskach podczas wojny domowej, terroru i bestialskich
rządów Czerwonych Khmerów.
Obecnie tubylcy hodują pająki w ziemnych otworach, w wioskach na północ od Skuon lub odławiają je w pobliskim tropikalnym lesie..
Zarobek ze sprzedaży smażonych ptaszników dzielony jest na handlujące kobiety i mężczyzn, którzy wykopują pająki z norek.
Obecnie tubylcy hodują pająki w ziemnych otworach, w wioskach na północ od Skuon lub odławiają je w pobliskim tropikalnym lesie..
Zarobek ze sprzedaży smażonych ptaszników dzielony jest na handlujące kobiety i mężczyzn, którzy wykopują pająki z norek.
Młody tubylec, łowca pająków o imieniu Raveun opowiada:
"Istnieją dwa sposoby, aby wydobyć pająka z nory. Zazwyczaj po prostu się go wykopuje, ale można także wsunąć kij do otworu norki pająka i czekać, aż pająk zaatakuje koniec kija i zawiśnie na nim. Wtedy trzeba go szybko wyciągnąć…".
Dobry myśliwy jest w stanie złapać nawet kilkaset pająków w jeden dzień."Istnieją dwa sposoby, aby wydobyć pająka z nory. Zazwyczaj po prostu się go wykopuje, ale można także wsunąć kij do otworu norki pająka i czekać, aż pająk zaatakuje koniec kija i zawiśnie na nim. Wtedy trzeba go szybko wyciągnąć…".
Poopowiadaliśmy sobie o pająkach, czas więc na skosztowanie tego specjału..
W trakcie lustrowania targowych stoisk, wcześniej zakupiłem
u młodej Khmerki woreczek z różną szarańczą. Taki przekąskowy Mix.
Za dwa dolary sprzedawczyni wcisnęła mi do woreczka usmażone
w głębokim oleju świerszcze, wielkie szarańcze, kilka tłustych karaluchów
i parę białych larw robaków Bamboo. Podczas łażenia po targu, schrupałem je prawie wszystkie z apetytem, rozkoszując się smakowymi doznaniami podobnymi do konsumpcji chipsów, wędzonego sera czy chrupek
o orzechowym smaku. Teraz przyszła kolej na pająki..!! Przeszedłem jeszcze raz pośród straganów z robactwem. Prawie wszędzie widać było wielkie, żelazne tace, zawalone stosami smażonych pająków. Jedne ciemniejsze, bardziej przysmażone, inne jaśniejsze, bardziej delikatne..
Do wyboru, do koloru…
u młodej Khmerki woreczek z różną szarańczą. Taki przekąskowy Mix.
Za dwa dolary sprzedawczyni wcisnęła mi do woreczka usmażone
w głębokim oleju świerszcze, wielkie szarańcze, kilka tłustych karaluchów
i parę białych larw robaków Bamboo. Podczas łażenia po targu, schrupałem je prawie wszystkie z apetytem, rozkoszując się smakowymi doznaniami podobnymi do konsumpcji chipsów, wędzonego sera czy chrupek
o orzechowym smaku. Teraz przyszła kolej na pająki..!! Przeszedłem jeszcze raz pośród straganów z robactwem. Prawie wszędzie widać było wielkie, żelazne tace, zawalone stosami smażonych pająków. Jedne ciemniejsze, bardziej przysmażone, inne jaśniejsze, bardziej delikatne..
Do wyboru, do koloru…
W końcu zatrzymałem się przy stoisku młodej, uśmiechniętej Khmerki,
która zapraszającym gestem skusiła mnie na swoje specjały.
Jej smażone pająki wydały mi się najbardziej okazałe i dobrze przygotowane. Jednym słowem danie „prima sort”..
która zapraszającym gestem skusiła mnie na swoje specjały.
Jej smażone pająki wydały mi się najbardziej okazałe i dobrze przygotowane. Jednym słowem danie „prima sort”..

Przepis na smażonego pajączka (dla kucharek)
Pająki–ptaszniki smażone są na wokach w głębokim, rozgrzanym oleju.
W kambodżańskim szczegółowym przepisie możemy przeczytać:
.. „Pająki wrzuca się do marynaty, będącej mieszaniną glutaminianu sodu,
cukru i soli. W tym czasie na oleju podsmaża się zgnieciony czosnek do momentu,
aż zacznie aromatycznie pachnąć. Następnie dodaje się pająki W kambodżańskim szczegółowym przepisie możemy przeczytać:
i smaży na rozgrzanym oleju razem z czosnkiem do momentu, aż nogi są prawie całkowicie sztywne, a zawartość brzucha przestaje być rzadka…"
No dobra, przepis mamy, czas na degustację…

Jaki smak mają smażone pająki ..? Już opisuję. Nogi pająka są przyjemnie
chrupiące jak chipsy i lekko czosnkowe. Mięsa na nich oczywiście znikoma ilość.
Odgryzam chrupiący łebek i smakuję odwłok.. Tutaj dość miłe zaskoczenie.
Wewnątrz delikatne, białe mięso przypominające smakiem skrzyżowanie kurczaka z
rybą. Najbardziej „niepokojącą” wizualnie częścią smażonego pająka jest duży,
pękaty, kulisty brzuch. Wypełnia go ciemnobrązowa pasta, zawierająca wszystko,
od ewentualnych jaj,
po organy pająka (serce), a także ekskrementy. Niektórzy nazywają
to przysmakiem, inni nie zalecają spożywania tej części pająka.
Ja pożarłem wszystko, eksperymentując kulinarnie na niecodziennej przekąsce
i mogę spokojnie stwierdzić, że po kilku skonsumowanych tarantulach nie dopadły
mnie żadne niestrawności, mdłości czy przykre odruchy żołądka, a kubki smakowe
bardzo pozytywnie zniosły ów po organy pająka (serce), a także ekskrementy. Niektórzy nazywają
to przysmakiem, inni nie zalecają spożywania tej części pająka.
arachno-deserek.
SMACZNEGO !!!
Muszę w tym miejscu opowiedzieć jeszcze jedną rzecz.
Kiedy przekąszałem chrupiące tarantule, z boku zebrała się kilkuosobowa grupka znajomych, którzy z dystansem podeszli do mojego aktu konsumpcyjnej desperacji. Nie będę opisywał różnego rodzaju pytań
i skrzywionych min obserwatorów, zacytuję tylko fragmenty dyskusji..
-
Jędrek, jak smakuje? Czy Ty masz zamiar toto zjeść ..??? O mój Boże. Kiedy przekąszałem chrupiące tarantule, z boku zebrała się kilkuosobowa grupka znajomych, którzy z dystansem podeszli do mojego aktu konsumpcyjnej desperacji. Nie będę opisywał różnego rodzaju pytań
i skrzywionych min obserwatorów, zacytuję tylko fragmenty dyskusji..
On to faktycznie połyka !!!. Matko święta, zeżarł pająka..!!!
W końcu, gdy zostałem zapytany przez sfrustrowaną, starszą panią o smak tego „stwora” – siląc się na bardzo uprzejmy, promienny uśmiech
i wyciągając w jej kierunku dłoń z okazałym pieczonym pająkiem odpowiedziałem:
– „Proszę bardzo, podzielę się z panią pajączkiem, mam ich jeszcze kilka. Sama pani oceni, bo mnie już się powoli mieszają smaki ze zjedzoną wcześniej szarańczą, pędrakami i chrząszczami…”
Starsza pani zamarła, wpatrując się kilka sekund w moje uśmiechnięte oblicze. Na jej twarzy ujrzałem minę wartą wszelkich zjedzonych przez mnie robactw - zaskoczenie, przerażenie, odrazę, niedowierzanie, aż w końcu delikatny grymas połączony z nerwowym tikiem, objawiającym się mruganiem powiek i szeroko rozwartymi ustami. Kiedy po chwilowym zaniku połączenia pomiędzy słuchem i komórkami mózgowymi dotarła do jej świadomości informacja, że moja propozycja kulinarna to złośliwy, słowny żart, z wielkimi wybałuszonymi oczami i ciągle mrugającymi powiekami, bez słowa odwróciła się na pięcie i znikła pomiędzy bazarowymi straganami.
Na pożegnanie z miłą khmerską sprzedawczynią poprosiłem, aby pokazała mi
żywe tarantule, przetrzymywane w dużych plastikowych koszach i kubłach. A oto
te przyjemniaczki..
Minął czas przeznaczony na postój w Skuon. Ruszamy w dalszą trasę.
Do stolicy Phnom Penh mamy jeszcze około 60 km, czyli mniej więcej godzinę jazdy autokarem. Teraz można się troszkę zdrzemnąć,
żeby smażone przekąski zostały dobrze przetrawione..
Jak tylko dotrzemy w granice miasta, Jorguś obiecał dać mi kuksańca
w bok na przebudzenie…
Zatem do
zobaczenia już wkrótce,
w kolejnej odsłonie podróży po Kambodży.. Hejjj
Do stolicy Phnom Penh mamy jeszcze około 60 km, czyli mniej więcej godzinę jazdy autokarem. Teraz można się troszkę zdrzemnąć,
żeby smażone przekąski zostały dobrze przetrawione..
Jak tylko dotrzemy w granice miasta, Jorguś obiecał dać mi kuksańca
w bok na przebudzenie…

w kolejnej odsłonie podróży po Kambodży.. Hejjj
KONIEC cz.XI
C.D.N..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz