CZ.XIV
Good Morning VIETNAM !!
To już drugi tydzień mojej wędrówki po Indochinach.. Dzisiejszego ranka, po
wczesnym śniadaniu, wyruszamy w kierunku kambodżańsko-wietnamskiej granicy i po
załatwieniu formalności celno-paszportowych, rozpoczniemy zwiedzanie kolejnego
azjatyckiego kraju – Wietnamu. Wyznaczony plan zwiedzania tego ciekawego,
kolorowego kraju mamy bardzo bogaty i niezwykle interesujący. Odwiedzimy
kolejno miasto Ho Chi Minh (dawny Sajgon) z jego zabytkami i barwnymi dzielnicami,
przeprawimy się przez legendarną rzekę Mekong, przeczołgamy się w podziemnych
partyzanckich tunelach Vietkongu z czasów wojny Wietnamsko-Amerykańskiej,
wypłyniemy w morski rejs po zatoce Ha Long (wpisanej na Listę Światowego
Dziedzictwa UNESCO)– bajkowym akwenie pełnym niesamowitych formacji skalnych,
wysepek i jaskiń, przejedziemy się rikszami po stolicy Hanoi, odwiedzając jej
główne zabytkowe obiekty z mauzoleum wodza Ho Chi Minha włącznie, spędzimy
niezwykły wieczór na spektaklu „wodnych kukiełek” itd., itd.… Zapowiada się
ciekawa i pełna atrakcji eskapada po kolejnym kraju Półwyspu Indochińskiego. W drogę !!!..
Poniżej mapka prezentująca naszą trasę po obszarze Socjalistycznej Republiki
Wietnamu. Trochę powędrujemy, trochę polatamy i trochę popływamy..…
Wyspani, spakowani i w dobrych nastrojach, kilka minut po godzinie 7-mej
zbieramy się przed hotelem „Ohana”, gdzie właśnie podjechał nasz turystyczny
autokar.
Ostatnie sprawdzenie listy obecności, dopilnowanie czy torby i walizki
zostały wsunięte w luki bagażowe oraz doraźna pomoc serwisowa ulicznego
szewca-pucybuta, który bacznym fachowym okiem wypatrzył uszkodzone obuwie
Jorgusia..
Uliczny szewc wyciąga ze swej podręcznej drewnianej skrzynki mocną dratwę,
szewską igłę, szpikulec i szczotkę. Za ustaloną cenę 2 dolarów, młody chłopak
szybko i zręcznie przeszywa obydwa skórzane sandały mojego przyjaciela,
uszkodzone podczas wielokilometrowych, uciążliwych wędrówek.. Na koniec mały
glanc szczotką i sandały jak nowe..
Można znowu zdzierać podeszwy w czasie
następnych eskapad po wietnamskiej ziemi..
Kwadrans po godzinie 7-mej ruszamy w trasę. Do przejścia celnego na
kambodżańsko-wietnamskiej granicy w miejscowości Krong Bavet mamy około 200 km. Będziemy co
prawda poruszać się dosyć dobrą krajową drogą -
National Highway 1, jednak czas jaki szacunkowo zajmie nam dojazd do
granicy, to około 4 godziny podróży. Opóźni nas przejazd przez zatłoczone centrum
Phnom Penh, a także promowa przeprawa przez rzekę Mekong, ale na to nie mamy
już wpływu.. Opuszczamy stolicę Kambodży – Phnom Penh z jej pięknymi zabytkami,
wciskając się w coraz bardziej zatłoczone dzielnice miasta.
Poranny ruch potęguje się z każdą minutą. Ludzie zmierzają do pracy,
sklepów, na bazary, do szkoły.. Phnom Penh zaczyna tętnić codziennym, normalnym
życiem…
Im bardziej oddalamy się od bogatego, uporządkowanego centrum miasta,
przejeżdżając przez peryferia Phnom Penh, tym bardziej widać ubóstwo i
prawdziwe, zaśmiecone oblicze metropolii..
„Szemrane” Stacje Paliw
i
benzyna w butelkach po Pepsi Coli..
Poza granicą miasta widoki raczej mało ciekawe. Poranek szary, słońce skryło
się za powałą chmur, jednak jest niesamowicie parno. Gdyby nie klimatyzacja, w
autokarze byłoby piekiełko. Jorgi uciął sobie drzemkę jak większość
towarzystwa, ja z nudów poluję obiektywem na mijane, przydrożne, prywatne
„stacje benzynowe”, jakich w Europie nie uświadczysz.. Tutaj 20-litrowy baniak
„szemranej” benzyny kosztuje około 15 dolarów (50 zł)..
„Stacje” działają z małym, gastronomicznym zapleczem. Można kupić słodycze,
napoje, a także benzynę w mniejszych ilościach, rozlewaną
w przeróżne jedno i
dwulitrowe butelki po Pepsi Coli, wódce itp..
Na fotce poniżej, bardziej komercyjna, rejestrowana stacja paliw klasy „de
lux”, gdzie paliwo tankuje się z nalewaków..
.
NEAK LEUNG – Przeprawa promowa..
Czas upłynął mi
dość szybko na ustalaniu rankingu kambodżańskich „stacji benzynowych” i kiedy
autokar po półtoragodzinnej jeździe zatrzymał się na dużym, zakurzonym placu u
brzegów rzeki Mekong, zorientowałem się, że dotarliśmy do przeprawy promowej w
miejscowości Neak Leung…
Neak Leung to
niewielkie, tętniące życiem miasteczko handlowe w prowincji Prey Veng, podobne
do tysięcy innych w Kambodży, jednak warto napisać o nim kilka zdań z powodu
strategicznej i handlowej ważności tej mieściny. Neak Leung wyrosło na
skrzyżowaniu kilku ważnych szlaków handlowych i transportowych. Znajduje się 61 km na południowy
wschód od Phnom Penh, na wschodnim brzegu rzeki Mekong. Miasto leży na trasie
drogi krajowej National Highway 1, która biegnie od stolicy Phnom Penh do
miasta Bavet na granicy z Wietnamem. Jest handlowym centrum gminy Neak Leung..
Handlowy rynek
rozwinął się wokół portu promowego. Można tutaj znaleźć mnóstwo świeżych
produktów spożywczych, które oferowane są przez lokalnych rolników, jak również
ogromne ilości świeżych owoców, importowanych drogą lądową i rzeką z odległego
o niespełna 100 km
Wietnamu.
Ze względu na swoje
strategiczne położenie, portowe miasto Neak Leung było znaczącym polem bitwy w
różnych okresach historii Kambodży.
O tym niewielkim mieście zrobiło się głośno
na całym świecie w 1973 roku, za sprawą pomyłki amerykańskich sił powietrznych
podczas wojny domowej w Kambodży i Wietnamie....
6 sierpnia 1973
roku amerykańska Superforteca B-52 błędnie zrzuciła 20 ton bomb na centrum
miasta. Zginęło wtedy 137 Kambodżan, a 268 zostało rannych. Po tym pomyłkowym
nalocie pozostało ponad 30 kraterów, rozciągniętych na długości 2 kilometrów wzdłuż
głównej ulicy. Jedna trzecia miasta została całkowicie zniszczona, a połowa
poważnie uszkodzona. Rynek Neak Leung oraz budynki w centrum miasta zostały
zmiecione z powierzchni ziemi.
Jak wspomniałem, Neak
Leung położone jest na wschodnim brzegu rzeki Mekong. Z powodu braku połączenia
mostowego z przeciwległym, zachodnim brzegiem, promy samochodowe kursujące w
tym miejscu przez nurt Mekongu były do niedawna istotną częścią infrastruktury
transportowej Kambodży. Pływające obecnie statki zostały zakupione w 1997 roku,
za część z 20 mln dolarów dotacji przeznaczonej przez Komisję Państwową na
modernizację promów w Kambodży. Pomimo modernizacji wzmożony ruch na tej nitce
drogi krajowej, zmierzającej ku granicy z Wietnamem, często powodował znaczne
opóźnienia na przeprawie promowej. Zdarzały się sytuacje, że w kolejce setek
pojazdów trzeba było czekać po kilka godzin, aby przepłynąć przez rzekę. Takie
sytuacje to już przeszłość. Wykonano piękną, potężną inwestycję, która
całkowicie „rozładowała” kolejki podczas przeprawy na drugi brzeg Mekongu.
Zaraz o niej opowiem, tymczasem muszę się przygotować do przeprawy promowej,
ponieważ nadpłynął właśnie statek z drugiego brzegu, zacumował do nabrzeża i rozpoczął
rozładunek pojazdów oraz pasażerów...
Kiedy prom zostaje
całkowicie opróżniony, obsługa przystani pozwala na wjazd pojazdów
zmierzających na przeciwległy brzeg, a następnie wpuszcza indywidualnych
pasażerów. Siedzimy wszyscy w autokarze. Będzie go można opuścić po całkowitym
załadunku promu..
Nie wszyscy mają
szczęście załapać się na ten kurs.. Na poboczu nabrzeża pozostaje kambodżański
bus, napakowany jak niedzielny PKS do Lichenia,. Ta liczna ekipa pań w
gustownych kapelusikach tym razem mocno przesadziła z załadunkiem towaru,
pakunków i różnych tobołów na przeciążonego busa. Trzeba będzie poczekać na
następny prom i połowę rzeczy wziąć niestety na swoje barki…
Obsługa promu
sprawnie upchała pojazdy, w trzech ciasno ustawionych rzędach. Możemy wreszcie
wysiąść z autokaru na pokład statku.
Jako pierwsi
korzystają z okazji palacze, wychodząc na dymka..
Razem z Jorgusiem także
idziemy coś „pyknąć”, lecz obiektywem aparatu..
Kiedy przechadzam się pomiędzy stojącymi
pojazdami, spod plandeki zadaszonego furgonu, w którym siedzi kilkunastu
Khmerów, ktoś ciekawie spogląda w moją stronę. Para małych, czarnych oczu
obserwuje każdy mój ruch, gdy pstrykam fotki. Pytam mamę dziewczynki, czy mogę
zrobić zdjęcia. Ta skinieniem głowy wyraża zgodę.. Dziecięca ciekawość małej,
ślicznej dwuletniej Khmerki zostaje uwieczniona na fotografii..
Spoglądam na
widoczny w oddali przeciwległy brzeg. Koryto Mekongu ma w tym miejscu około 1
kilometra szerokości. Czas w jakim prom przepływa ten odcinek nurtu rzeki to
około 10 minut rejsu..
Nowy most
nad nurtem Mekongu
W momencie, gdy
prom dopływa na środek koryta rzeki, w oddali na północy ukazują się duże
mostowe konstrukcje, przecinające nurty Mekongu. To właśnie wspomniana
wcześniej, potężna inwestycja, która obecnie całkowicie „rozładowała” kolejki
podczas przeprawy na drugi brzeg Mekongu. Kiedy w maju 2014 roku wędrowałem po
Kambodży, most przez rzekę Mekong był w trakcie budowy i tak właśnie wyglądała
faza jego montażu.
Warto wspomnieć w
kilku zdaniach o tej drogowo-mostowej inwestycji, ponieważ jest ona obecnie
najważniejszym odcinkiem trasy krajowej National Highway 1, łączącej stolicę
Phnom Penh z wietnamską granicą.. Przez wiele lat Królewski Rząd Kambodży
poszukiwał kapitału na budowę mostu przez rzekę Mekong w Neak Leung. Od 2002
roku czterokrotnie spotykano się i rozmawiano z rządem Japonii, odnośnie
dofinansowania budowy mostu w Neak Leung. W czerwcu 2007 roku premier Kambodży
Hun Sen osobiście złożył oficjalną wizytę w Japonii, gdzie apelował
bezpośrednio do rządu japońskiego o pomoc finansową i techniczną przy budowie
mostu. Japoński rząd wyraził zgodę na pomoc w budowie, opracował plan budowy,
kosztorys oraz przeprowadził badania techniczne i środowiskowe, które
zakończono w 2008 roku. Planowany koszt budowy miał wynieść 118 mln dolarów. Po
przeprowadzeniu prac wstępnych, budowa rozpoczęła się w lutym 2011 r. W ciągu 4
latach wykonano wszystkie prace budowlane i 7 kwietnia 2015 roku most został
uroczyście oddany do ruchu.. Jako pierwszy i najdłuższy most wantowy Kambodży
ma on 2220 metrów długości, 13 metrów szerokości oraz posiada dwa szerokie pasy
ruchu, które biegną 37,5 m powyżej poziomu wody Mekongu podczas pory
deszczowej. Jak to bywa z takimi dużymi inwestycjami, jego końcowy koszt
przekroczył zakładaną wstępnie kwotę i wyniósł 127 mln dolarów.
A tak wygląda on
obecnie…
Inwestycja
przyniosła już wymierne zyski, jako zmodernizowana arteria, wspomagająca ruch
oraz transport w kierunku Wietnamu i Tajlandii.
Ceny gruntów wzdłuż całej drogi
National Highway 1 wzrosły w ciągu paru miesięcy od 10 do 20 %. Ruch handlowy
pomiędzy stolicą Kambodży - Phnom Penh, a ważnym ośrodkiem przemysłowym
Wietnamu - miastem Ho Chi Minh, wyraźnie nabrał ożywienia. Pomimo, iż został
prawie całkowicie wyeliminowany ruch promowy, rząd na prośbę prywatnej spółki
wynajął promy do dalszej eksploatacji..
W połowie wodnej
drogi, promy wypływające z przeciwległych brzegów mijają się w bezpiecznej
odległości.. Widać, że drugi prom znacznie mniej załadowany od naszego..
Po upływie
kwadransa od momentu wypłynięcia promu z terminala w
Neak Leung na wody Mekongu,
nasz autokar znowu mknie po stałym lądzie, zmierzając krajową jedynką ku
granicy z Wietnamem.. Znikają miejskie zabudowania, bazary i przydrożne wioski.
Krajobraz zdominowany soczystą zielenią, wypełniają teraz rozległe tereny
uprawowych pól ryżowych, ciągnące się na przestrzeni kilkudziesięciu
kilometrów....
Na granicy
dwóch światów..
Parę minut przed
godziną 11-tą, po 4 godzinach jazdy i pokonaniu
ok. 200 km, docieramy do
zabudowań i straganów bazarowych przygranicznej wioski Krong Bavet, za którą w
odległości niespełna 4 km znajduje się przejście graniczne pomiędzy Kambodżą i
Wietnamem..
W ciągu kolejnych
pięciu minut wjeżdżamy w strefę graniczną. Ukazują się budynku przejścia
granicznego i kambodżańskiej celnicy. Nasz autokar zajeżdża pod zadaszony
terminal autobusowy..
Wypakowujemy torby
podróżne i walizki oraz wszelkie osobiste rzeczy z autokaru. Tutaj musimy się
pożegnać z naszym sympatycznym khmerskim przewodnikiem i kambodżańskim
kierowcą, którzy towarzyszyli nam przez kilka dni wędrówki po Khmerskiej
ziemi.. Po wietnamskiej stronie granicy, gdy załatwimy wszelkie formalności
wizowo-celne, przesiądziemy się do wietnamskiego autokaru, z wietnamskim
przewodnikiem. Mamy kilka minut czasu na odpoczynek pod zadaszonym terminalem,
papierosowego dymka i przygotowanie potrzebnych dokumentów.
Na sygnał naszego
polskiego pilota zabieramy walichy i maszerujemy w kierunku budynku
kambodżańskiej kontroli granicznej, oddalonego o niespełna 200 metrów. Teraz
niestety trzeba wyłączyć kamery i aparaty. Zdjęć robić nie wolno....
Odprawa przebiega
wyjątkowo sprawnie. Zero turystów, tylko nasza grupa. Żaden bagaż nie jest
„przekopany”, a celnicy kambodżańscy uśmiechają się przyjaźnie na pożegnanie..
W ciągu 10 minut jesteśmy odprawieni po kambodżańskiej stronie. Teraz ponownie
walichy w łapy i kolejne 300 metrów marszu z tobołami przez pas ziemi niczyjej,
do widocznego w oddali punktu granicznego po wietnamskiej stronie..
Przed wietnamskim
budynkiem odprawy celnej dwa symbole: czerwona flaga narodowa Wietnamu z żółtą,
pięcioramienną gwiazdą pośrodku, która jak się później okaże, będzie powiewała
niemalże na każdym skrzyżowaniu, słupie czy budynku administracyjnym oraz
betonowy monument z dziwnym wieloramiennym słoneczkiem na szczycie.. Co to
takiego..?. Otóż owo betonowe słoneczko to tzw. znak solarny, który jest
popularnym w Azji symbolem, łączonym z pozytywnymi konotacjami. Dwanaście
promieni symbolizuje postęp oraz porządek jak na tarczy zegarowej. W oryginale
błękitny krąg odzwierciedla demokrację, sprawiedliwość i równość. Biel -
czystość, dobrobyt i świetlaną przyszłość.
Ostatnia fotka
przed wejściem do strefy celnej i znowu trzeba chować aparat.. Zdjęcia
całkowicie zabronione..
Dwoma
nogami w socjalizmie - WIETNAM
Podobnie jak na
kambodżańskim przejściu, tak i tutaj jesteśmy jedyną grupą przekraczającą w tym
momencie wietnamską granicę.. Odprawa przebiega wyjątkowo szybko i bez zbędnych
ceregieli… Tuż obok budynku celnego czeka już wietnamski autokar, którym przez
kilka następnych dni będziemy poruszać się po Wietnamie.. Wraz z kierowcą wita
nas uśmiechnięty, dwudziestoparoletni wietnamski przewodnik..
Przekroczenie granicy kambodżańsko-wietnamskiej
to nie tylko zmiana kraju w naszym podróżnym grafiku, to także wejście w
całkiem odmienną od dotychczasowej rzeczywistość.. Tylko w Indochinach, po
przejechaniu niespełna 1000 km ze stolicy Tajlandii przez teren Kambodży do
stolicy Wietnamu, można jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenieść
się w trzy całkowicie odmienne światy - od bogatego wizerunku monarchistycznego
Królestwa Tajlandii, gdzie przytłacza ogrom świątyń, blask złota i nowoczesność
wkraczająca milowymi krokami, poprzez monarchię konstytucyjną biednej,
doświadczonej okrutnym losem Kambodży z jej cudownymi pozostałościami dawnego
blasku Angkorskiego Imperium, do szablonowego, socjalistycznego Wietnamu,
pełnego kolorów, uśmiechniętych i przyjaznych ludzi, jednak z unoszącym się nad
tym wszystkim, niewidzialnym wizerunkiem nieśmiertelnego wodza i ojca narodu –
Ho Chi Minha.. Aby mentalnie przestawić się na inne myślenie po przejechaniu
Kambodży, trzeba chociażby w skrócie zapoznać się z charakterystyką
geograficzną, historyczną, gospodarczą i społeczną Wietnamu,
którą przedstawię w kolejnych zdaniach...
WIETNAM –
Od dynastii do komunizmu..
Wietnam (oficjalnie
Socjalistyczna Republika Wietnamu) leży na wschodnim wybrzeżu Półwyspu Indochińskiego. Zajmuje
łączną powierzchnię około 331.210 km², porównywalną do rozmiaru Niemiec. Łączna
długość granic lądowych kraju wynosi 4639 km, a jego linia brzegowa ciągnie się
na długości 3444 km. W najwęższym punkcie centralnym Quảng Binh Province, kraj
ten ma szerokość 50 km w poprzek, ale rozszerza się do około 600 km na
północy. Stolicą
od momentu zjednoczenia w 1976 roku Północnego i Południowego Wietnamu zostało Hanoi. Kraj ten graniczy z
Chinami na północy, Laosem na północnym zachodzie, Kambodżą na południowym
zachodzie oraz Morzem Południowochińskim na wschodzie. Z liczbą ludności ponad
90,5 mln jest piętnastym co do wielkości populacji państwem świata.
Obszar Wietnamu to głównie górzysty i gęsto zalesiony teren, z ziemią
uprawną nie przekraczającą 20%. Góry stanowią 40% powierzchni kraju,
a
tropikalne lasy pokrywają około 42%. Najwyższą górą jest Phan Xi Păng 3143 m
n.p.m., najdłuższa rzeka to Rzeka Czerwona (450 km na terytorium Wietnamu). Ze względu
na znacznie rozciągnięty w kierunku południkowym kształt terytorium i
specyficzne ukształtowanie terenu, w Wietnamie wyróżnia się kilka stref
klimatycznych. Klimat Tonkinu zalicza się do wilgotnych podzwrotnikowych. W
Wietnamie środkowym, na północ od przełęczy Hải
Vân i na południu kraju (półwysep Cà Mau, delta Mekongu) występuje klimat
zwrotnikowy wilgotny, w odmianie monsunowej. Klimat Wietnamu Środkowego, na
południe od przełęczy Hải Vân, zalicza się do klimatu zwrotnikowego z porą
suchą i deszczową (typ sawanna).
Wietnam jest krajem
wielonarodowościowym w wyniku wielowiekowych migracji plemiennych, trwających
jeszcze w XX wieku. Rdzenni Wietnamczycy (Kinh) stanowią 85% mieszkańców kraju,
są ludnością zamieszkałą głównie na nizinach, o długoletniej tradycji rolniczej,
osiadłą w deltach Rzeki Czerwonej i Mekongu, na nizinach nadmorskich oraz w
miastach i przywiązaną do miejsca pochodzenia swoich rodów. Ponad 10%
mieszkańców to grupy plemienne, zwłaszcza żyjące w górach, należące do 53
narodowości m.in. Tajowie, Mường, Chińczycy, Khmerowie.. W tym dość bogatym
zlepku narodowościowym struktura religijna panująca w Wietnamie przedstawia się
następująco: 45% ludności jest wyznawcami religii plemiennych, 30% brak
wyznania, 17% to buddyści, a 8% wyznaje chrześcijaństwo..
Według ustnych
przekazów państwo wietnamskie zostało założone
w 2879 r. p.n.e. przez
pochodzącą od chińskich bogów dynastię Hồng Bàng i było częścią Imperialnych
Chin. Pierwsze zapisy historyczne o tym państwie pojawiły się w kronikach
chińskich około 500 r. p.n.e. Systematyczne zapisy pojawiają się jednak dopiero
po 111 r. p.n.e., po podboju chińskim. Mimo licznych prób oswobodzenia się,
okupacja trwała ponad tysiąc lat. Ostatecznie Wietnam uzyskał niepodległość w
938 r. n.e. po zwycięstwie w wietnamskiej bitwie na rzece Bach Đằng i utrzymał
ją do połowy XIX stulecia. W tym okresie kolejne wietnamskie dynastie
królewskie rozkwitły jako znaczący w Azji naród, zaś geograficznie i
politycznie rozszerzyły wpływy do Azji Południowo-Wschodniej, powiększając
kilkakrotnie swój obszar przez zajęcie terytoriów południowych sąsiadów.
Poniżej –
rekonstrukcja Bitwy na rzece Bach Đằng 938 r. n.e.
Kolonialne
zapędy Francji..
W XVII wieku
Wietnam stał się polem działania misjonarzy katolickich,
co spowodowało –
pomimo prześladowań ze strony administracji cesarskiej – że kraj (jako jedyny
na Dalekim Wschodzie, nie licząc Filipin) stał się ostoją katolicyzmu.
Misjonarze przyczynili się rozwoju społeczeństwa, stworzyli podstawy
nowoczesnego alfabetu wietnamskiego, ale jednocześnie swą działalnością
sprawili, że ostatecznie kraj popadł w zależność od Francji.. W połowie XIX
wieku niepodległość Wietnamu zaczęła ulegać stopniowej erozji. Powodem tego
były podboje militarno-kolonizacyjne Francji na terenie Indochin pomiędzy 1859
i 1885 rokiem, wspomagane przez oddziały milicji katolickich. W 1862 roku,
południowa część kraju stała się francuską kolonią nazwaną Kochinchina. Od 1884
roku, cały kraj znalazł się pod kolonialnymi rządami francuskimi i formalnie
został włączony do Unii Francuskich Indochin. W 1887 roku francuska
administracja nałożyła znaczne zmiany polityczne i kulturowe na wietnamskie
społeczeństwo. Został stworzony system nowoczesnej edukacji w zachodnim stylu,
a katolicyzm był propagowany szeroko na całym Półwyspie Indochińskim.
Japońska
inwazja..
Francuzi utrzymali
pełną kontrolę nad swoimi koloniami aż do II wojny światowej, kiedy to w 1941
roku wojna na Pacyfiku doprowadziła do japońskiej inwazji na francuskie
Indochiny. Stacjonujące w Wietnamie wojska japońskie rozpoczęły eksploatację
zasobów naturalnych, wspierając swoje kampanie wojskowe, zakończone przejęciem
całego kraju w marcu 1945 roku. Doprowadziło to do ogólnego głodu i spowodowało
ok. dwa miliony zgonów Wietnamczyków. Rychło powstał komunistyczny ruch
wyzwolenia zwany Ligą Niepodległości Wietnamskiej - Viet Minh. W sierpniu 1945 roku, w obliczu
nadchodzącej klęski Japonii, Việt Minh rzucił hasło do powstania. 16 sierpnia
partyzanci opanowali Hanoi, zaś 26 sierpnia Sajgon. Wojsko japońskie, wiedząc
już o ogłoszonej przez cesarza kapitulacji, praktycznie nie stawiało oporu. 2 września 1945 roku formalnie zakończyła się
okupacja japońska.
Poniżej - Parada
zwycięstwa wojsk Việt Minhu w Hanoi.
Koniec
francuskich wpływów..
SOCJALISTYCZNA
REPUBLIKA WIETNAMU
Wietnamczycy
dowiedzieli się, że są wolni. W rzeczywistości było jednak mniej oczywiste, kto
będzie rządził. Jednym marzył się powrót Francuzów, innym supremacja chińska,
ale niemal nikomu zależność od dalekiego ZSRR. Po zwycięstwie nad japońską
okupacją, pod koniec 1946 roku ruch narodowowyzwoleńczy Viet Minh rozpoczął
kampanię partyzancką przeciwko kolonialnym rządom Francuzów. Rozpoczęła się
tzw. I Wojna Indochińska, która trwała do lipca 1954 roku i spowodowała
ostatecznie wyrzucenie Francuzów z Wietnamu oraz całych Indochin. Następnie
Wietnam został podzielony na dwa rywalizujące ze sobą politycznie państwa -
Wietnam Północny i Wietnam Południowy. Konflikt między dwoma stronami
zintensyfikował się, kiedy po przeciwnych stronach barykady zaangażowały się
Stany Zjednoczone oraz ZSRR i Chiny. Działania militarne na Półwyspie
Indochińskim znane jako II Wojna Indochińska trwały na przestrzeni lat
1957–1975. Walki toczyły się
na terytorium Wietnamu Południowego, Laosu i Kambodży. Amerykańskie naloty
bombowe objęły także terytorium Wietnamu Północnego. Wojna zakończyła się
zwycięstwem Wietnamu Północnego w 1975 roku. W dniu 2 lipca 1976 roku, Północny
i Południowy Wietnam połączono w Socjalistyczną Republikę Wietnamu pod
komunistycznym rządem. Przez kolejne lata pozostał on zubożałym i politycznie
izolowanym państwem.
W 1986 roku rząd
rozpoczął serię reform gospodarczych i politycznych, które otwarły drogę
Wietnamu w kierunku integracji z gospodarką światową. Od 2000 roku tempo
wzrostu gospodarczego w Wietnamie jest jednym z najwyższych na świecie. Udane
reformy gospodarcze doprowadziły w 2007 roku do przyjęcia Wietnamu w kręgi
Światowej Organizacji Handlu. Jednak w Wietnamie nie jest aż tak „różowo”, o
czym przekonamy się podczas kilkudniowego pobytu. W tym socjalistycznym
państwie pod rządami marksistowsko-leninowskiego systemu jednopartyjnego,
niezależnie od osiągnięć, które zostały dokonane w ostatnich latach, kraj nadal
doświadcza nierówności w dostępie do opieki zdrowotnej i braku równości płci. Sektor mediów Wietnamu jest kontrolowany
przez rząd. Obowiązuje cenzura tak dobrze znana nam z czasów komuny. Wietnam
jest jednym z 15 globalnych "wrogów internetu". Choć rząd Wietnamu
twierdzi, że blokuje pewne strony internetowe w celu zabezpieczenia kraju przed
obscenicznymi treściami o wyraźnie seksualnym charakterze, to wiele portali
prezentujących wrażliwe politycznie i religijnie sprawy jest także zakazanych.
Na razie koniec
lekcji historii o Wietnamie. Ruszamy na zwiedzanie tego ciekawego kraju… Nasz
autokar mknie spod granicy w kierunku dawnej stolicy, największego i
najludniejszego miasta Wietnamu, nazwanego obecnie Ho Chi Minh, a znanego dawniej
jako Sajgon. Do pokonania mamy teraz około 170 km, ponieważ po drodze odbijemy
nieco w bok od wyznaczonej trasy i zatrzymamy się jeszcze w dwóch ciekawych
miejscach.. Jak już wcześniej wspomniałem, kilka charakterystycznych elementów
krajobrazu mijanego po drodze, będzie nam stale towarzyszyć w czasie podróży po
Wietnamie.. Jednym z nich są symbole flagi narodowej - żółta, pięcioramienna
gwiazda na czerwonym tle, która powiewa niemalże na każdym skrzyżowaniu, słupie
czy budynku administracyjnym.. Nierzadko obok Wietnamskiej gwiazdy dojrzeć
można inny symbol komunizmu, tak dobrze znany nam Polakom z zamierzchłych,
braterskich stosunków ze Związkiem Radzieckim – sierp i młot..
Trasa wiodąca od
granicy kambodżańsko-wietnamskiej w kierunku miasta Ho Chi Minh, to niewielki
wycinek potężnego drogowego projektu Trans-Asia (Asian Highway), znany również
jako AH. Jest to projekt powstały w wyniku współpracy między krajami w Azji,
Europie, Organizacją Narodów Zjednoczonych oraz Komisją Ekonomiczno-Społeczną
Azji i Pacyfiku (ESCAP) w celu poprawy systemów autostrad na obszarze Azji.
Projekt ten ma także za zadanie połączyć kraje Europy i Azji linią
europejsko-azjatyckiej autostrady. Jest to jeden z trzech projektów rozwoju
infrastruktury transportowej w Azji, na które składają się: Trans-Asia Drogowa
(Asian Highway - w skrócie AH ), Trans-Asia Kolejowa (Trans-Asian Railway -
TAR)) oraz projekt ułatwienia transportu drogowego..
Rzeki
Wietnamu – wodne
drogi handlowe oraz system nawadniania pól ryżowych..
Kilkanaście
kilometrów za przejściem granicznym droga przecina koryto jednej z kilku
większych rzek, płynących przez obszar Wietnamu do Morza Południowochińskiego..
Rzeka nosi nazwę Vam Co Dong, a jej źródła mają swój początek na nisko
położonych równinach Kambodży, w prowincji Prey Veng. Jej łączna długość wynosi
ponad 280 km, z czego na terenie Wietnamu 180 km. W swym końcowym biegu,
przepływając po zachodniej stronie aglomeracji Ho Chi Minh, łączy się z korytem
rzeki Vam Co, która z kolei wpływa do rzeki Soai RAP i Morza
Południowochińskiego.
Rzeki w Wietnamie to olbrzymia infrastruktura wodna,
ułatwiająca życie wielu mieszkańcom. Ponieważ rzeka Vam Co Dong posiada wiele
małych dopływów, jest bardzo wygodną drogą wodną dla ruchu handlowego,
transportu towarów z morskiego nadbrzeża w głąb kraju i odwrotnie.. Rzeka
meandruje przez tereny bogatych wsi obu krajów i przynosi spory roczny dochód
mieszkańcom wybrzeża. Rzeki takie jak Vam Co Dong, obfitują także w ryby, co sprzyja
rozwojowi rybołówstwa śródlądowego..
Rzeka Vam Co Dong odegrała
w historii Wietnamu także dużą rolę strategiczną. Była sceną wielu zaciekłych
bitew zarówno w wojnie z francuskimi kolonizatorami, jak i podczas Wojny Wietnamskiej
z oddziałami amerykańskimi..
A teraz drugi ze
wspomnianych wcześniej elementów krajobrazu wietnamskiego, będący jakby stałą
widokówką, ukazującą tereny poza miejskimi aglomeracjami. To rozległe pola
ryżowe w różnym stadium uprawy.
Wietnam przez
większą część swojej historii był i jest jednym z największych eksporterów ryżu
pośród wszystkich krajów na świecie.
Tzw. mokre uprawy ryżu w Wietnamie sięgają
czasów neolitu kultury Hoa Binh i kultury Bac Son. Pola ryżowe w Wietnamie są
dominującymi gruntami w dolinie Czerwonej Rzeki i delcie Mekongu. W delcie
Rzeki Czerwonej na północy Wietnamu, kontrolowane,
sezonowe powodzie nadrzeczne (zalewiska) uzyskuje się poprzez rozbudowaną sieć
grobli, która na przestrzeni wieków osiągnęła łączną długość około 3000 km. W
delcie Mekongu na południu Wietnamu, jest przeplatany system kanałów
odwodnienia i nawadniania, który stał się symbolem w tej dziedzinie upraw.
Kanały służą także jako szlaki komunikacyjne, dzięki czemu rolnicy mogą
przewieźć swoje produkty na rynki handlowe.
W górzystych
terenach północno-zachodniej części Wietnamu, Tajowie zbudowali także
"doliny kulturowe", oparte na uprawie kleistego ryżu, obsadzanego na
tzw. tarasowych stokach.
KAODAIZM – Synkretyczna religia jedności
czyli
jak być po
trosze buddystą, chrześcijaninem, konfucjanistą, islamistą i judaistą.
Po około 40
minutach jazdy, od momentu przekroczenia granicy, autokar zatrzymuje się na
rozległym parkingu w centrum niewielkiego miasta o nazwie Tay Ninh. Położone
jest ono ok. 100 kilometrów na północny-zachód od naszego dzisiejszego celu
podróży - miasta Ho Chi Minh (Sajgonu)…
Tay Ninh to światowa
stolica Apostolska kaodaizmu - oryginalnej, monoteistycznej religii
wietnamskiej, której nazwa pochodzi od imienia boga Cao Dai, co oznacza
„Najwyższego Pana”. Pośrodku dużego, pustego placu wznosi się podłużny,
dwupiętrowy budynek, otoczony podcieniami krużganków, pokryty łamanym dachem z
czterema wysokimi, ozdobnymi wieżami, symbolizującymi największe religie, z
których kaodaizm czerpie inspiracje. To Wielka Boska Świątynia Kaodaistyczna,
która jest zarazem głównym ośrodkiem kościoła kaodaistycznego. Świątynia
została zbudowana na przestrzeni lat 1933/1955 i podobnie jak religia
kaodaistyczna, jest fuzją wielu światowych wpływów religijnych. Świątynia w Tay
Ninh jest ważnym ośrodkiem pielgrzymkowym, jak również jedną z głównych atrakcji
turystycznych Wietnamu.
Zanim wejdziemy do
środka tego niezwykłego obiektu, parę zdań wyjaśnienia czym jest owa religia
kaodaistyczna, na jakich jest oparta zasadach i strukturach, oraz kim są
wyznawcy kaodaizmu..
Kaodaizm jest
religią monoteistyczną, synkretyczną, łączącą w sobie elementy buddyzmu,
chrześcijaństwa, konfucjanizmu, taoizmu, świeckiej filozofii, a w mniejszym
stopniu również islamu i judaizmu.
Człowiek jest z
natury istotą religijną. Szukanie Boga ma zakodowane w sobie. Wielość religii
na świecie zachęca do tworzenia nowych, własnych. Tak było w przypadku
urzędnika kolonialnej francuskiej administracji w Wietnamie - Ngô Văn Chiêu,
który w latach 1919–1926 organizując seanse spirytystyczne, doznawał w ich
trakcie objawień. W 1926 roku podczas jednego z takich seansów, ukazał mu się
bóg Cao Dai. Przekaz zawierał boskie imię Cao Dai, od którego wzięła się nazwa
religii, oraz wizerunek boskiego oka, które stało się symbolem nowej wiary.
Kaodaiści to
wegetarianie i pacyfiści, opierający swą religię na wielu nurtach religijnych.
Kaodaizm głosi braterstwo ludów, łącząc w sobie elementy nauczania, wiary,
praktyki i historii. Wyznawcy uważają, że czerpią pełnymi garściami to, co najlepsze ze wszystkich światowych religii -
taoizmu, buddyzmu, konfucjanizmu, islamu, chrześcijaństwa, judaizmu, dżinizmu..
Z katolicyzmu kaodaizm czerpie między innymi strukturę i hierarchię (mamy tam
nie tylko papieża, ale i kardynałów, biskupów oraz kapłanów),
z buddyzmu
reinkarnację dusz i etyczny nakaz poszanowania życia. Podobnie jak w
katolicyzmie istnieje tu kult świętych, jednak dobór osób jest tutaj bardzo
różnorodny i… luźny. Wśród świętych znajdziemy Jezusa, Buddę, a nawet Wiktora
Hugo, Charlie’ego Chaplina, Joannę D’arc czy Lenina (!).
Czas na obejrzenie
wnętrza świątyni, a w trakcie zwiedzania opowiem jeszcze kilka ciekawych
faktów, związanych z kaodaizmem... Główne wejście do wnętrza świątyni prowadzi
przez ciekawy, kolorowy portyk wsparty 4 kolumnami, ponad którymi zabudowano
półokrągły balkon. Po obydwu stronach portyku wznoszą się ponad 20-metrowe
wieże..
Kiedy podchodzę
bliżej, w centralnym miejscu ściany portyku, ponad półokrągłym balkonem,
dostrzegam wspomniany wizerunek „boskiego oka”, które nieustannie zerka na
odwiedzających świątynię przybyszy.. Jak podpowiada mi wietnamski przewodnik,
jest to konkretnie Lewe Oko Boga, symbol stwórcy wszechrzeczy boga Cao Dai. Kaodaiści twierdzą, że jeżeli
judaizm jest pąkiem, chrześcijaństwo kwiatem, to dopiero kaodaizm jest owocem
wiary i najwyższym etapem objawienia. Symbol oka Cao Dai pojawia się również w
centralnym miejscu Wielkiej Świątyni Kaodaistycznej na głównym ołtarzu, a także
na wszystkich okiennych witrażach..
Gdzie Lenin
może być świętym.!!.
Kilkanaście minut
temu minęło południe. Mamy szczęście, ponieważ codziennie w samo południe w
świątyni odbywa się jedno z trzech nabożeństw, które turyści mogą obserwować ze
specjalnego tarasu wewnątrz budynku. Mogą obserwować, nie mogą jednak w nich
uczestniczyć. Przyglądniemy się zatem dokładnie religijnym obrzędom
kaodaistów.. Na chodniku przed świątynią ściągam sandały i wchodzę do jasnego,
chłodnego wnętrza. Widok ogromnej, kolorowej, kościelnej nawy momentalnie
zaskakuje, przytłacza i wzbudza podziw. Pośród feerii tysięcy barwnych zdobień
znaleźć można misterne rzeźby azjatyckich smoków i charakterystyczne dla tej
części świata symbole, jak choćby kwiat lotosu. Wokół głównego ołtarza
rozlokowano posągi Buddy, Chrystusa, Konfucjusza oraz obrazy tzw. Wielkich
Natchnionych (świętych): Viktora Hugo, Sun Yat-sena i Nguyen Binh Khiema.
Główne miejsce na
ołtarzu zajmuje OKO BOGA na tle błękitnego globu, w otoczeniu gwiazd.
W czasie modlitw
wokół katedry wyznaczone są strefy, w których nie może stanąć ludzka noga.
Podczas nabożeństw (trzy dziennie) można zobaczyć wiernych ubranych w białe
szaty oraz kapłanów w strojach czerwonych
(hinduizm, buddyzm, islam), niebieskich (chrześcijaństwo), żółtych (taoizm,
konfucjanizm). Hierarchia i struktura kościoła kaodaistycznego podobna jest
nieco do kościoła katolickiego. Na jego czele stoi papież, któremu podlegają
kardynałowie, biskupi i księża. Kaodaizm podkreśla równość pomiędzy kobietami i
mężczyznami zarówno w życiu świeckim jak i duchowym, choć dwie najwyższe
funkcje w kościele – kardynała i papieża piastować mogą wyłącznie mężczyźni.
Kapłanem może zostać zarówno mężczyzna jak i kobieta, i żadnego z nich nie
obowiązuje celibat.
Nabożeństwu
towarzyszy muzyka na żywo. Słychać ją dolatującą z górnego balkonu. Turyści
mogą oglądać ceremonię z górnych balkonów, zatem ruszam w tamtym kierunku, by
zobaczyć co to za „boysband” tak
rzępoli... Kiedy wchodzę na pięterko, muzyka wzmaga się coraz wyraźniej.
Wokół
okrągłego, drewnianego stołu dostrzegam 7-osobową orkiestrę. Panowie w białych
strojach rzępolą (bo grą bym tego nie nazwał) na różnego rodzaju
strunowo-smyczkowych instrumentach, wydając z nich skrzecząco-piskliwe dźwięki
w typowo azjatyckim klimacie.
Z boku kilkuosobowy żeński chórek podśpiewuje do
rytmu religijną pieśń....
Przesuwam się
pomiędzy kilkunastoma turystami w kierunku balustrady balkonu, by spojrzeć na
kościelną nawę z góry.. Widok jest naprawdę niezwykły.. Kilkuset wyznawców Cao
Dai ubranych w śnieżnobiałe stroje, siedzi w kilku rzędach na kolorowej
posadzce, powtarzając za kapłanem zgodnym chórem słowa modlitwy.. Z tyłu za uszami
słyszę piskliwą wietnamska muzę.
Ta młoda religia
jest trzecią co do wielkości w Wietnamie po buddyzmie i rzymskim-katolicyzmie.
Kiedy w roku 1934 twórca i założyciel kaodaizmu - Le-van-Trung „wyinkarnował”
się z tego świata, jego sekta miała tylko
300 tysięcy wiernych. Kaodaizm szybko
zdobył wielu wyznawców, czego wyrazem był fakt, że w latach sześćdziesiątych
ubiegłego stulecia nowa religia konkurowała z kościołem katolickim o wpływy w
Południowym Wietnamie. Raporty wskazują, że na początku lat 90-tych kaodaizm
miał około 2 milionów wyznawców - w Wietnamie, Kambodży, Francji i USA. Obecnie
kaodaiści twierdzą, że jest ich około 6 milionów. W komunistycznym Wietnamie,
religia ta została praktycznie zablokowana, a Kapłańska Hierarchia została
rozwiązana. Z tego powodu wielu adeptów Cao Dai emigrowało i są rozrzuceni po
całym świecie, propagując swoją religię.
W Kalifornii jest około 2 tysięcy
wyznawców Cao Dai. Po latach prześladowań Kościół Cao Dai jest obecnie
tolerowany przez socjalistyczne władze Wietnamu, a jego świątynie i święta
przyciągają wielu zachodnich turystów.
Nie
wszyscy święci balują w niebie…
A teraz rozwinięcie tytułowej myśli - Lenin jako postać święta..
Lenin ?? Polak
pomyśli: zbrodniarz, twórca komunizmu, symbol wroga. Wietnamczyk pomyśli: święty
!!!.. Jak to możliwe?. A możliwe.
Wystarczy, że się jest wyznawcą kaodaizmu… Kaodaizm w swej istocie opiera się
na kulcie Istoty Najwyższej Cao Dai i duchów wielkich ludzi. I teraz sedno
sprawy - Świętym Cao Dai może zostać każdy, który wniesie duchową czy
intelektualną moc do świata. Lista świętych w kaodaizmie szokuje. Są wśród nich
m.in.: Joanna d’Arc, Thomas Jefferson, Jezus, Budda, Konfucjusz, Mahomet, Lew
Tołstoj, Ludwik Pasteur, Juliusz Cezar, Mark Twain, William Szekspir, Rene
Descartes, Winston Churchill, Charlie Chaplin, Włodzimierz Ilicz Lenin oraz
Maria Skłodowska-Curie. Wybitna Polka znalazła się w tym zacnym gronie
niewątpliwie dzięki swoim odkryciom w dziedzinie chemii i fizyki, ale pewnie i
dlatego, że Wietnam był francuską kolonią, a urodzoną w Warszawie (w Królestwie
Polskim) noblistkę Francuzi chętnie uważają za swoją bohaterkę narodową. W
Wietnamie wśród kaodaistów jest znana jako pani Curie…
Po półgodzinnym
pobycie w świątyni Cao Dai wychodzę na zewnątrz.
Plac wokół opustoszały, tylko
paru turystów po zakończeniu zwiedzania, ubiera pozostawione wcześniej na
chodniku obuwie.. Spoglądam na swoje bose stopy i w tym momencie wybucham
śmiechem… Zapomniałem o moich sandałach !!!. Gdybym nie spojrzał w kierunku
świątyni, zapewne poszedłbym na bosaka do autokaru. Ale jestem gapa..!!. Tak
wygodnie spacerowało mi się bez butów..
.
NUI BA DEN
– CZARNA LADY
Kiedy zasiadam w
naszym podróżnym autokarze, na zegarku jest punktualnie godzina 13-ta. Ruszamy
w dalszą drogę.. Drugi cel na trasie przed dotarciem do miasta Ho Chi Minh, to
słynny partyzancki system tuneli w dystrykcie Cu Chi – symbol walki oddziałów
Vietkongu z obcymi wojskami (czytaj – amerykańskimi) podczas wojny wietnamskiej
w latach 1957-1975.. Odległość jaką mamy do pokonania to około 90 km.
Powinniśmy tam dotrzeć za niespełna półtorej godziny.. Zajmuję miejsce przy
oknie z aparatem w ręku, mając nadzieję na ciekawe fotki podczas jazdy..
Dziesięć kilometrów
na północny wschód od Tay Ninh, z rozległej, płaskiej równiny Mekongu, ponad
zielonymi polami uprawnymi ryżu, kukurydzy, manioku i plantacjami drzew
kauczukowych, wyrasta w górę na wysokość 996 m n.p.m. wygasły wulkan – Nui Ba
Den, w tłumaczeniu Czarna Lady.. Góra jest niemalże idealnym stożkiem żużlowym
z siodłem wulkanicznym i lekkim wybrzuszeniem na jej północno-zachodniej
stronie. Zalesiony, zielony masyw podziurawiony jest jaskiniami i pokryty na
zboczach dużymi bazaltowymi głazami.
Pomimo stosunkowo
niedużej wysokości, z uwagi na panujący w delcie Mekongu dość wilgotny klimat,
wokół wierzchołka góry często zbierają się kłębiaste, białe obłoki, które
nakrywają jak kapeluszem szczyt stożka..
W
górnych partiach Nui Ba Den jest o wiele chłodniej, niż w położonej u jej stóp
prowincji Tay Ninh, zalegającej zaledwie kilkadziesiąt metrów nad poziomem
morza. Góra słynie z kompleksu pięknych świątyń na jej szczycie, które w ciągu
wieków służyły jako sanktuaria dla różnych narodów zamieszkujących ten obszar -
w tym społeczności Khmerów, Cham, wietnamskiej i chińskiej. Na górze utworzono
park rozrywki, gdzie turyści mogą dotrzeć pieszo górskim szlakiem lub kolejką
gondolową..
Legenda CZARNEJ LADY
czyli
Opowieść o
miłości, wierności i cnocie..
Istnieje wiele legend i opowieści związanych z
górą Czarna Lady..
Dla Wietnamczyków góra jest miejscem mitu o wielkiej, lecz
tragicznie zakończonej miłości. Legenda głosi, że w drugiej połowie 18 wieku, na
skutek walk dwóch klanów - Trinh i Nguyen, nastały ciężkie czasy, a ludzie żyli
w ciągłym strachu i nędzy. Piękna młoda dziewczyna o imieniu Ly Thi Thien
Huong, pomimo nieustannych zalotów cesarza Nguyen Hue, poślubiła swą prawdziwą
miłość, młodego żołnierza imieniem Le Sy. Podczas gdy jej mąż odbywał służbę
wojskową, ona odwiedzała codziennie magiczny posąg Buddy na szczycie góry Ba
Den, modląc się o jego rychły powrót..
Pewnego dnia Huong została zaatakowana
przez porywaczy, wysłanników cesarza i uwięziona. Mieszkała w budynku pilnowanym
przez porywaczy, ale wciąż była lojalna wobec swojego męża. Pewnego dnia, gdy została
siłą zmuszona do aktu seksualnego, wolała wybrać śmierć niż hańbę i rzuciła się
w przepaść. Potem pojawiła się w wizji mnicha Abbot, mieszkającego na górze,
który wkrótce opowiedział jej historię. Szybko rozeszła się wieść pośród
okolicznych mieszkańców o tragicznym losie dziewczyny.
Ciało Huong zostało przewiezione
w wyznaczone miejsce kultu na górze i tam pochowane.. Ludzie zebrali się na górze,
aby czcić i modlić się o świętość cnotliwej dziewczyny. Po pewnym czasie
wybudowano świątynię na szczycie góry, gdzie wiosną schodzą się pielgrzymki na
modlitwę za cnotliwą Huong.
Poniżej - Miejsce
kultu Huong na górze Ba Den (fotografia wikipedia.org.)
Z góry Nui Ba Den
rozciąga się rozległy widok na leżące w dole tereny.
Jej strategiczną
lokalizację wykorzystały partyzanckie oddziały Viet Minhu i Viet Congu zarówno
podczas pierwszej wojny indochińskiej przeciwko francuzom, jaki i w czasie
zaciekłych walk z armią amerykańską podczas wojny wietnamskiej. W czasie wojny
wietnamskiej teren wokół góry był bardzo aktywny. W maju 1964 roku wierzchołek
został zaatakowany przez siły specjalne 3-go batalionu Korpusu Piechoty
Morskiej (Marines).
Wojsko amerykańskie opanowało szczyt, budując na nim
radiową stację przekaźnikową. Amerykanie przez większą część wojny kontrolowali
górne partie wzniesienia, zaś oddziały partyzanckie Vietkongu panowały
niepodzielnie w dolinach i na okolicznych pasmach gór, przez co zaopatrzenie na
szczyt Czarnej Pani dostarczano amerykanom helikopterami..
Nocą 13 maja 1968
roku, kiedy w bazie na szczycie Ba Den (Czarna Pani) przebywało ponad 140
Amerykanów, baza została zaatakowana i opanowana przez Vietkong. Jednak już
kolejnego dnia - 14 maja o godzinie 02:30, oddziały Vietkongu zostały wyparte
przez amerykańskie samoloty bojowe i ostrzał artyleryjski wzgórza. W styczniu
1969 roku cały masyw górski został gruntownie przeszukany przez kilka
batalionów piechoty amerykańskiej, wspartych czołgami i lotnictwem.. W podziemnych
tunelach i jaskiniach na zboczach Czarnej Pani, Amerykanie znaleźli partyzanckie
składy broni i zaopatrzenie oddziałów Vietkongu. U schyłku wojny w 1973 roku,
amerykańska baza na szczycie góry została całkowicie zlikwidowana...
Stożek góry Ba Den
pozostaje za nami, a autokar szybko mknie na południe w kierunku dystryktu Cu
Chi, gdzie mamy zamiar trochę się przeczołgać w dawnych partyzanckich tunelach
Vietkongu... Obszar, przez który teraz przejeżdżamy, to nie tylko zielone,
ryżowe pola, ciągnące się na rozległych równinach Niziny Mekongu, to także
uprawy kauczukowca oraz palmy kokosowej.. Za kilka minut zatrzymamy się na
jednej z takich plantacji..
Kauczuk
naturalny czyli
GUUUMMAAA…
Wzdłuż asfaltowej
drogi, po jej obydwu stronach ukazują się równiutko posadzone szpalery drzew
kauczukowych.. Autokar zatrzymuje się na poboczu, na krótki postój. Zabieram
aparat i wraz z resztą towarzyszy podróży wysiadam na rozprostowanie nóg..
Palacze od razu „puszczają” dymka, a ja „za-puszczam” się w kauczukowy lasek..
W wyniku kilku
reform rolnych, Wietnam stal się dominującym eksporterem rolnych produktów.
Jest on obecnie największym na świecie producentem orzechów nerkowca (1/3
światowej produkcji), największym producentem czarnego pieprzu (1/3 światowego
runku) i drugim na świecie eksporterem ryżu po Tajlandii. Mało kto wie, że
Wietnam zajmuje także drugie miejsce na świecie w produkcji kawy tuż po
Brazylii.. Trzy inne podstawowe kierunki wietnamskiego eksportu to produkcja
herbaty, kauczuku naturalnego i rybołówstwo. Jako że wędruję teraz w cieniu
koron kauczukowców, mała charakterystyka tego egzotycznego drzewa i samej
produkcji kauczuku,
w której Wietnam zajmuje bardzo wysokie, piąte miejsce na
świecie..
Kauczuk, potocznie
zwany naturalną gumą, to polimer pod postacią chemicznej substancji o dużej
masie cząsteczkowej.. Kauczuk jest składnikiem lepkiego soku mlecznego pewnych
odmian drzew i roślin dwuliściennych. Ów biały, lepki, mleczny sok to tzw.
lateks. Najczęściej do produkcji kauczuku wykorzystywany jest sok mleczny
kauczukowca brazylijskiego, gwajuli srebrzystej i mniszka kok-sagiz. Na terenie
Azji Południowo-Wschodniej lateks pozyskiwany jest głównie z drzewa Kauczukowca
brazylijskiego (Hevea brasiliensis), uprawianego w wilgotnym, tropikalnym
klimacie.
Migracja Kauczukowca brazylijskiego
z Ameryki
do Azji..
Wykorzystanie
kauczuku przez człowieka rozpoczęło się w Ameryce Centralnej jeszcze przed jej
odkryciem przez Kolumba. Stosowaną nazwę uzyskiwanej z soku drzew elastycznej
masie nadali Indianie. Europejczycy, którzy przybyli na kontynent amerykański,
nie tylko przejęli technikę pozyskiwania kauczuku, lecz także rozprzestrzenili
uprawy na inne obszary.
Wiecznie zielone
drzewa Kauczukowca brazylijskiego (Hevea brasiliensis) należą do rodziny
Euphorbiaceae (wilczomleczowatych). W stanie dzikim Kauczukowiec brazylijski
rośnie w Ameryce Południowej (las tropikalny nad Amazonką, Orinoko, Rio Negro,
w Gujanie), ale w drugiej połowie XIX wieku został wprowadzony do Azji Południowo-Wschodniej
przez brytyjskich kolonizatorów. Dojrzałe drzewa w rodzimym siedlisku (lasy Amazońskie)
dorastają do około 25-30 metrów wysokości i ponad
1 metrowej średnicy pnia..
W 1876 roku
brytyjski podróżnik Henry Wickham przebywając w Santarém na terenie Brazylii,
zgromadził około 70.000 nasion Kauczukowca brazylijskiego. Nie mając pozwolenia
na wywóz nasion, dokonał on pewnego oszustwa, które w późniejszym czasie
spowodowało spadek dochodów z kauczuku w Ameryce Południowej. Przekręt polegał
na tym,
iż Wickham w celu uzyskania pozwolenia na wywóz, zdeklarował w porcie
Belém nad Amazonką swój towar jako martwy materiał botaniczny, przeznaczony do
herbarium (zielników) w Europie. Proceder kradzieży nasion się powiódł i drogą
morską dotarły one do Kew Gardens (Ogrodów Królewskich) w Londynie. Stąd
sadzonki wysyłano do Cejlonu (obecnie Sri Lanka), na Półwysep Malajski, do
Singapuru, Tajlandii, Afryki, Dżakarty i innych tropikalnych miejsc, skazując
tym samym Amazonię na kauczukowy krach..
Uprawa
drzew kauczukowych.
Lateks na terenach
Indochin pozyskiwany jest głównie z drzewa Kauczukowca brazylijskiego (Hevea
brasiliensis), doskonale zaaklimatyzowanego w wilgotnym, tropikalnym klimacie..
Najbardziej odpowiednie warunki klimatyczne do optymalnego wzrostu drzew
kauczukowych to: obfite opady deszczu przez co najmniej 100 dni w roku, zakres
temperatur około 20 do 34 ° C, o średniej miesięcznej od 25 do 28 ° C, wysoka
wilgotność powietrza około 80%, gleby dobrze nawodnione, brak silnych wiatrów
oraz dobre nasłonecznienie, przez co najmniej sześć godzin dziennie w ciągu
całego roku.
Drzewa na
plantacjach są sadzone w równych rzędach, rozmieszczonych co 6 metrów i w
odległości co 3 metry pomiędzy poszczególnymi drzewami w rzędzie. Jeden hektar
upraw to od 350 do 500 drzew. Z każdego drzewa można uzyskać około 5 kg suchego
surowca, co odpowiada rocznej wydajności upraw na poziomie 2000 kg/ha. W
zależności od klimatu i lokalizacji, pierwsze zbiory lateksu uzyskuje się z
drzew siedmioletnich. Całkowity okres życia gospodarczego plantacji drzew
kauczukowych wynosi około 32 lata - do 7 lat faza niedojrzała i około 25 lat
faza produkcyjna. Starsze drzewa produkują więcej lateksu, ale maksymalnie
przez 25-30 lat.
Pozyskiwanie
lateksu w drzewa kauczukowego.
Biały, lepki
mleczny sok drzewa kauczukowego odprowadzany jest z pnia drzewa poprzez
odpowiednie nacięcia w korze i zbierany w naczyniach,
w procesie zwanym
"tapping". Operacja nacinania kory na pniu drzewa nie jest zbytnio
skomplikowana, wymaga jednak pewnej wprawy i musi być przeprowadzona o
odpowiednim czasie.. Zabieg wykonuje się wcześnie rano, gdy ciśnienie soku
wewnątrz drzewa jest najwyższe. Jeśli cięcia wykonywane są pod koniec dnia,
wydajność lateksu będzie mniejsza. Ostrym nożem ogrodniczym o zakrzywionym
ostrzu tzw. sierpakiem, nacina się cienką warstwę świeżej kory drzewa w
kształcie litery V. Nacięcie musi być precyzyjne, nie za głębokie i mieć
odpowiednio szeroko wyżłobiony rowek. Zabieg nacinania wykonują tzw. tappersi. Jeden
tappers wprawiony w tym fachu, może oprawić pień drzewa w standardowym systemie
pół spirali w ciągu 20 sekund. W ciągu jednego dnia „tappers-nacinacz” jest w
stanie wykonać zabieg na korze 450-650 drzew.
U dołu nacięcia, do
pnia drzewa mocuje się małą, ocynkowaną rynienkę spełniającą rolę wylewki, a
pod nią naczynie, dawniej zrobione ze skorupy orzecha kokosowego obecnie w
formie glinianej, ceramicznej miseczki, do którego spływa sok mleczny (lateks).
Lateks kapie z drzewa przez około cztery godziny, po czym zaczyna gęstnieć pod
wpływem tlenu w procesie koagulacji, aż do momentu całkowitego skrzepnięcia na
spustowej rynience, blokując w naturalny sposób proces wypływu soku spod kory
drzewa. Zbierany jest po 5-8 godzinach od momentu nacięcia drzewa, najczęściej
w południe. Drzewa zazwyczaj nacina się co drugi lub trzeci dzień, dając im
nieco odpocząć...
Proces
wstępnej obróbki lateksu.
Zebrany płyn jest
wstępnie oczyszczany i stabilizowany, a następnie przewożony do zakładów
przemysłowych, wytwarzających przedmioty z kauczuku lub już na plantacji
suszony i formowany w bryły o masie 33 kg, wykorzystywane później w przemyśle.
Wysokiej jakości kauczuk ma jednolitą konsystencję i żółta barwę. Stabilizację
soku mlecznego przeprowadza się substancjami alkalicznymi np. amoniakiem.
Ostateczny produkt, stanowiący surowiec w przemyśle gumowym, uzyskuje się w
wyniku koagulacji soku i jego zagęszczenia. Zagęszczenie zawartości kauczuku
wykonywane jest zwykle poprzez odwirowanie lub częściowe odparowanie wody.
Koagulacja następuje po zakwaszeniu (kwas mrówkowy), zamrożeniu lub dodaniu
soli rozpuszczalnych w wodzie.
W końcu formuje się go w bryły lub przeprowadza
walcowanie uzyskanej tekstury na prasach. Powstałe arkusze gumy suszy się i
przygotowuje do transportu w celu dalszego przetwarzania.
Lateksowe El Dorado..
Kauczuk naturalny z
uwagi na dużą rozciągliwość, sprężystość oraz wodoodporność ma szerokie
zastosowanie w gotowych produktach lub w połączeniu z innymi materiałami. Z
kauczuku wytwarzanych jest ponad
40 000 wyrobów, w tym ponad 400 wyrobów
medycznych od smoczków i higienicznych zabawek dla dzieci, poprzez rękawiczki,
uszczelki, dętki, opony samochodowe, kalosze, maty, wycieraczki, oploty kabli
itd..itd
W modzie damskiej
panie również mogą wybrać dla siebie coś ekstrawaganckiego, wykonanego z
lateksu..
Panowie także
niejednokrotnie chcą być „modni” i często nie mogą się obejść bez odlotowych,
lateksowych wyrobów, z tego powodu producenci prześcigają się w kolorystyce..
.
Na mobilizujący
okrzyk - ..„Jedziemyyyy”, ruszam w kierunku autokaru.
Po kilku minutach znowu
pędzimy na południe, w kierunku dystryktu Cu Chi.. Czterdzieści lat temu w
miejscach, przez które przejeżdżamy, były tylko zgliszcza. Dziś bujna
roślinność dawno już pokryła leje po bombach.
Teren porastają zielone lasy
bambusowe.
Tunele CU
CHI
czyli
jak krety
dały łupnia szczurom..
Kwadrans po
godzinie 15-tej zajeżdżamy na niewielki parking samochodowy, otoczony zielenią
drzew.. Obok kilka punktów z napojami, jakieś sklepik z pamiątkami. Dotarliśmy
do Cu Chi, legendarnego miejsca gdzie znajduje się sieć podziemnych tuneli
Vietkongu, najbardziej znana „pamiątka” po wojnie wietnamskiej, która stała się
atrakcją turystyczną.
Przed kasami zero
turystów. Jesteśmy jak na razie jedyną grupą, zamierzającą zwiedzać tunele.
Przewodnik załatwia bilety. Cena wstępu na teren kompleksu 90 000 dongów =
4,2 $ = ok.15 PLN.
Kiedy zatrzymujemy
się w oczekiwaniu na bilety, zerkam na wielką tablicę z planem obiektu, który
będziemy zwiedzać.. To tylko mikroskopijny wycinek potężnej sieci tuneli
ciągnących się niegdyś od Sajgonu pod granicę Kambodżańską, szacowanej na ok.
320 kilometrów długości..!!!.
Na początek mała
salka – Galeria Broni, gdzie w szafkach i przeszklonych gablotach zgromadzono
kilkadziesiąt egzemplarzy różnego rodzaju karabinów maszynowych i ręcznej broni
ciężkiej, używanej przez partyzanckie oddziały Vietkongu.
CHLEBOWIEC
RÓŻNOLISTNY – drzewo bochenkowe
Po kilku minutach
fascynacji bronią wychodzę na zewnątrz galerii.
Obok budynku ciekawe drzewo,
„obsypane” niemalże na każdej gałęzi olbrzymią ilością dużych, zielonych,
porowatych owoców..
To Chlebowiec różnolistny
(Artocarpus heterophyllus Lam.) – gatunek rośliny z rodziny morwowatych.
Nazywany też drzewem bochenkowym. Pochodzi z Indii, jest uprawiany również w
wielu innych rejonach świata
o klimacie tropikalnym (powszechnie w Indonezji i
Indochinach).
Drzewo dorasta do
25 m wysokości. Roślina zimozielona. W tkankach znajduje się sok mleczny.
Rozmnaża się za pomocą nasion. Drewno chlebowca cenione
jest w meblarstwie, kolorem przypomina mahoń. Z
drewna uzyskuje się żółty barwnik, wykorzystywany w Tajlandii do barwienia szat
mnichów buddyjskich.
Ciemnozielone,
błyszczące, całobrzegie liście, dochodzące do długości 15 cm, to tylko tło dla
wielkich, zielonych owoców. Owoce drzewa bochenkowego nazywane są dżakfrutami.
Wyrastają prosto z pnia, osiągają 30–90 cm długości, 20–25 cm średnicy i
przeważnie 5–10 kg masy, wyjątkowo do 35 kg. Są największymi owocami na
świecie, rosnącymi na drzewie.
Owoc pokryty jest licznymi krótkimi i tępymi
kolcami.
Po rozcięciu dżakfruta
ukazują się liczne nasiona. Jeden owoc zawiera 100–600 nasion. Owoce spożywa się
zarówno na surowo, jak i po poddaniu obróbce termicznej. Miąższ jest dość
soczysty, ciemno-żółty, odznacza się intensywnym, upajającym zapachem.
Nasza grupka
zebrała się już w całości, możemy więc ruszać dalej... Podziemnym przejściem, gdzie
znajdują się wejściowe bramki kontrolne, punkt kontroli biletów i skanery
prześwietlające podręczny bagaż, przechodzimy na teren kompleksu tuneli Cu
Chi..
W
objęciach dżungli…
Po drugiej stronie
podziemnego przejścia wkraczam w zalesiony teren wietnamskiej dżungli, gdzie
pośród gęstwiny zarośli dominują wysokie bambusowe pędy. Kilkadziesiąt metrów
przede mną dostrzegam parę niskich, podłużnych, drewnianych szałasów,
zadaszonych palmowymi liśćmi.. Wtopione w zieloną ścianę drzew, tworzą coś w
rodzaju niewielkiej, tubylczej wioski..
Na wydeptanej,
suchej, gliniastej ziemi wokół szałasów ustawiono kilka drewnianych,
„koślawych” ławek. Jednym słowem – harcerski biwak z czasów PRL-u, brakuje
tylko latryny z żerdką..
Zanim zdążyłem
usiąść na momencik w cieniu tropikalnych drzew, dobiega nasz młody, wietnamski
przewodnik i gestykulując dość energicznie, zaprasza wszystkich do pobliskiego
szałasu, gdzie znajduje się niewielka salka prelekcyjna. Zapowiada krótki seans
filmowy z kilkunastominutową prelekcją o wojnie wietnamskiej i systemie
tuneli..
Kiedy schodzę z
resztą naszej grupki parę stopni w dół, pod zadaszenie z palmowych liści,
ogarnia mnie przyjemny chłód i lekki półmrok..
W szałasie na ubitej ziemi
ustawiono dwa rzędy drewnianych ławek,
zaś z przodu pomoce multimedialne.
W lewym rogu salki
duża mapa z siecią tuneli, rozmieszczeniem poszczególnych punktów dowodzenia,
podziemnych szpitali i składów amunicji, w prawym rogu podświetlana makieta
przedstawiająca pionowy przekrój podziemnego labiryntu tuneli, zaś pośrodku monitor do prezentacji filmów. Obowiązkowym i nieodłącznym elementem sali jest
oczywiście żółta gwiazda na czerwonym tle i portrecik wiecznie żywego wujka Ho
(Ho Chi Minha), którego duch będzie unosił się nad nami podczas całej wyprawy
po Wietnamie..
Szukając dogodnego
miejsca, wybieram pustą ławeczkę pod ścianą szałasu-ziemianki. Kiedy odkładam
torbę ze sprzętem fotograficznym, nagle coś szybko przebiega pod moimi stopami.
Odruchowo podnoszę sandały z gliniastego klepiska i w tym momencie pod nogami
dostrzegam pokaźnych rozmiarów krocionoga.. W przeciwieństwie do podobnej,
jadowitej skolopendry ta duża, ponad 20 centymetrowa stonoga, nie jest groźnym
osobnikiem. Przerażać może jedynie jej rozmiar, ponieważ krocionogi w tropikach
osiągają długość do 30 cm.. Podłużny tułów zbudowany z 11-120 segmentów, zaopatrzony
jest w parzyste odnóża kroczne. Na segmentach 2-4 znajduje się po 1 parze
odnóży, na pozostałych po 2 pary. Tułów na przodzie wieńczy jedna para długich szczęk.
Miłe zwierzątko, ale po nogach łazić mi nie musi..!!
Wojenna
historia powstania tuneli…
Zajmujemy miejsca w
kinie „pod chmurką”, a właściwie pod palmowymi liśćmi i zaczynamy powoli
wtapiać się myślami w wojenne czasy.. Czarno-biały film dokumentalny o
okrucieństwach wojny, jakich dokonali w Wietnamie Amerykanie, uzmysławia choć w
ułamku, co się tutaj działo i uświadamia jakie piekło na ziemi jest w stanie
stworzyć człowiek drugiemu człowiekowi..
Wietnam to piękny
kraj, ale niezwykle doświadczony przez wojnę. Wietnamczycy utarli nosa
Amerykanom dzięki determinacji, odwadze i niezwykle zmyślnemu systemowi tuneli.
Istnienie podziemnych tuneli Cu Chi, to stosunkowo mało znany, ale bardzo
interesujący aspekt wojny w Wietnamie. Walka pomiędzy partyzantami Vietkongu a
amerykańskimi żołnierzami była niezwykle frapująca, zwłaszcza dla tych drugich.
Tunele Cu Chi to
wielokilometrowa sieć podziemnych korytarzy w wietnamskiej prowincji Cu Chi.
Stanowią one tylko część dużo potężniejszej całości infrastruktury podziemnych
labiryntów, pokrywającej znaczny obszar terytorium kraju. Jak podają w książce
"Wietnam - podziemna wojna" dziennikarze BBC - Tom Mangold i John
Pencat, tunele w pełnym wymiarze liczyły 320 kilometrów !!!. Ciągnęły się od
przedmieść Sajgonu do granicy z Kambodżą. Łączyły wioski, miasta i dystrykty.
Poniżej - Mapa
tuneli na obszarze Cu Chi.
Pierwsze tunele w
dystrykcie Cu Chi zostały wykopane w latach 40-tych i 50-tych XX wieku, podczas
I wojny Indochińskiej (1946-1954), gdy oddziały wietnamskiego Viet Minhu
rozpoczęły walkę z francuskimi kolonistami w Indochinach. Ich główną rolą było
ukrywanie partyzantów, utrzymywanie łączności między wioskami oraz omijanie
francuskich patroli. Oblicza się, że w ciągu I wojny Indochińskiej wykopano 48
km tuneli.
Do czasu przybycia na teren Wietnamu Południowego wojsk
amerykańskich, liczba ta wynosiła już 200 km. W latach 60-tych podczas wojny z
Amerykanami sieć została rozbudowana do 320 km !!!. Stworzono w ten sposób
największy system tuneli na świecie. Tunele stały się obsesją Amerykanów.
Vietkong wykorzystywał je bezlitośnie do ataków na bazy amerykańskie w pobliżu
Sajgonu. Były jednym z czynników decydujących o zwycięstwie komunistycznej
Północy nad armią USA – chroniły przed bombardowaniami i służyły jako szlaki
komunikacyjne.
W setkach pomieszczeń pod ziemią znajdowało się wszystko, co
było potrzebne do życia i walki, nawet studnie. W podziemnych magazynach
przechowywano broń i zapasy żywności, organizowano szpitale, warsztaty
rusznikarskie, a przede wszystkim – centra dowodzenia partyzantów.
Teren wokół Cu Chi,
na północy-zachód od Sajgonu, w czasie wojny wietnamskiej był ważny zarówno dla
wojsk amerykańskich jak i partyzantów Vietkongu. Obszar ten w dominującej
większości był opanowany przez siły Narodowego Frontu Wyzwolenia Wietnamu
Południowego (zwane przez Amerykanów Viet Congiem albo też V. C. - Victor
Charlie), które były wspierane przez Wietnam Północny. Amerykanie wspólnie z
żołnierzami Wietnamu Południowego zbudowali wokół tego terenu trzy bazy na
kształcie trójkąta, aby nie dopuścić wroga do przedostania się do Sajgonu. Z
kolei dla Wietnamczyków z Północy na terenie Cu Chi łączyły się szlaki
zaopatrzeniowe partyzantki, prowadzące z Kambodży. Jak z tego widać, tunele
były dużym zagrożeniem dla Sajgonu,
a obecność w tym rejonie wrogiej
partyzantki, absorbowała stacjonujące
w dystrykcie dywizje amerykańskie..
Kończy się krótka
prelekcja na temat wojennej amerykańskiej ekspansji, roli tuneli i zadań jakie
spełniały podczas działań partyzanckich. Czas na realne zapoznanie się z
osiągnięciami partyzanckiej sztuki wojennej, oglądnięcie zmyślnych pułapek w
dżungli i przeczołganie się odcinkiem podziemnej sieci tuneli.. W drogę..
Za wietnamskim
przewodnikiem ruszamy wyznaczoną ścieżką w głąb tropikalnego lasu.. Przez
gęstwinę drzew promienie popołudniowego słońca nie przedzierają się tak łatwo,
mimo to jest bardzo parno i po skroniach spływają kropelki potu..
Dziury w
ziemi dla chudzielców i hobbitów...
Maszerujemy
„gęsiego” kilka minut, rozglądając się wokół. Idę na końcu grupy z moim
przyjacielem Jorgusiem. Nagle od przodu, kilkadziesiąt metrów przed nami, słychać
głośny okrzyk przerażenia. Widzę jak kilka osób zatrzymuje się pośrodku lasu i
zbiera w kółeczku, bacznie spoglądając na leśną ściółkę.. Kiedy dochodzimy do
czoła grupy sprawa wyjaśnia się bardzo szybko.. Dosłownie spod ziemi, a
właściwie spod zalegającej tutaj warstwy liści, jakby za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki zaczyna unosić się w górę mała, kamienna pokrywa
przysypana liśćmi. Z miniaturowego
otworu o przekroju prostokąta 40 x 30 cm wysuwa się para szczupłych rąk i w
końcu mała głowa w zielonym kapeluszu.. Po paru sekundach ukazuje się
uśmiechnięta twarz młodego Wietnamczyka, który spogląda na nas z nieukrywaną
dozą radości, widząc po naszych minach wyraz maksymalnego zaskoczenia,
spowodowany jego nagłym pojawieniem się na poboczu ścieżki..
Wejścia do tuneli i
podziemnego miasta znali tylko wtajemniczeni.
Były świetnie zamaskowane bujną
roślinnością, a dodatkowo chronione pułapkami, których zadaniem było nie tyle
zabić, co okaleczyć i unieruchomić nieproszonego gościa.. Trzeba było naprawdę
wytrawnego oka, aby je dojrzeć. Kilka listków ułożonych na poboczu ścieżki w
znany tylko partyzantom sposób, określało miejsce włazu, maskującego wejście w
głąb tuneli.. Włazy były budowane co 50 metrów. Wejścia do tuneli znajdowały
się nie tylko w dżungli, ale także w wioskach wietnamskich, w chlewach dla świń
czy pod kuchniami. W zamaskowanych szybach, tzw. pajęczych dziurach, siedzieli
snajperzy, którzy nagle pojawiali się na powierzchni, eliminowali idącego na „szpicy”
amerykańskiego żołnierza, po czym znikali w plątaninie tuneli doprowadzając
Jankesów do szału.
Kiedy 25 Dywizja
Piechoty Amerykańskiej założyła bazę w dystrykcie Cu Chi, na byłej plantacji
orzeszków arachidowych, żołnierze nie mieli najmniejszego pojęcia, że pod
ziemią kłębił się labirynt tuneli, w których kryli się partyzanci. Amerykanie
przez pewien czas nie mogli zrozumieć, jakim cudem wróg pojawia się nagle w
środku ich obozu niczym duch, przeprowadza atak, a następnie znika, jakby
zapadł się pod ziemię...
A Vietkong zapadał się pod ziemię w dosłownym
znaczeniu tego słowa. Dopiero szpiedzy oraz pojmani jeńcy zostali zmuszeni do wyjawienia
sekretu, ale nawet mimo tego Amerykanie mieli problemy z lokalizacją wejść do
tuneli i nie zdawali sobie sprawy, jak wielka jest sieć labiryntów.
Psy
tropiciele.
Amerykanie
początkowo zakładali, że do tropienia Wietnamczyków w tunelach będą
wykorzystywali psy. W pewnym momencie sprowadzili 3000 trenowanych owczarków
niemieckich, ale nawet psy nie były w stanie poradzić sobie w labiryncie niskich
tuneli. Owczarki niemieckie choć niezwykle czujne i bystre psy, wpadały jednak
w makabryczne pułapki. Czujność psów tępiono chili oraz pieprzem, które
rozsypywano w pobliżu włazów wejściowych. By jeszcze bardziej zmylić ich węch,
Wietnamczycy kradli z magazynów amerykańskich mydło i tytoń. Kradzieże były
możliwe bez większych problemów, ponieważ Amerykanie wybudowali jedną z baz tuż
nad systemem tuneli. Na psy zastawiano pułapki z bambusowymi dzidami w środku,
do których Wietnamczycy wsadzali na wabia jedzenie.
Straty w psach były tak
wielkie, że szybko zaniechano akcji z ich udziałem.
Skomplikowany
system labiryntów..
Po małej
prezentacji zamaskowanego włazu do podziemnych tuneli, czas zaglądnąć w ich
wnętrza.. Kilkadziesiąt metrów dalej, na małej wykarczowanej polance, pod
zadaszeniem odkryto specjalnie dla turystów jedno z wejść do podziemnego
labiryntu tuneli. Zwiedzającym udostępniono tylko niewielki ułamek z ogromnego
systemu podziemnych korytarzy.
Tunel ma 100 metrów
długości, a ci którzy w trakcie zwiedzania poczują napad klaustrofobii, mogą
wydostać się na powierzchnię po 10, 20 lub 30 metrach specjalnym wyjściem
awaryjnym. Na udostępnionym odcinku korytarz został minimalnie powiększony i
zabezpieczony dla potrzeb turystów, w paru miejscach zamontowano
niewielkie lampki oświetlające drogę. Jak się okaże w trakcie przejścia, cały korytarz
pokonam „w kucki”,
a w newralgicznych miejscach na czworakach..
Zanim zagłębię się
w wąskie, ciasne, podziemne tunele, kilka słów o ich schemacie konstrukcyjnym..
Vietkong w latach
60-tych wydał specjalny podręcznik, w którym scharakteryzowano wytyczne budowy
korytarzy, wchodząc w najrozmaitsze szczegóły inżynieryjne. Były one tak
skonstruowane, aby w miarę ułatwiać życie pod ziemią, zapewnić bezpieczeństwo
przed wykryciem, chronić przed bombami i pociskami artyleryjskimi. Tunele
kopano w większości ręcznie, używając niewielkich motyk i łopat. Praca była
żmudna i mozolna. Plusem było to, że pod obszarem Cu Chi zalegała warstwa gliniastej
ziemi, jakby stworzona do „rzeźbienia” w niej kilometrów tuneli, niczym dziur w
szwajcarskim serze. Kopaniem zajmowali się wieśniacy. Każdy bez względu na wiek
miał swój udział w pracach. Na powierzchni maskowano obszar, pod którym
ciągnęły się tunele. Wymieniano zwiędłe rośliny na żywe, uprzątano zeschnięte
liście. Ziemia wynoszona z szybów była używana do budowy domów, zagród dla
zwierząt. Zasypywano nią także leje po bombach lub transportowano, o ile była
taka możliwość, przy pomocy bawołów w odległe miejsca. Tunele były na tyle
niskie, że nie można się w nich było wyprostować i wąskie, by trzeba było się
przez nie przeciskać pojedynczo. Korytarze były pełne zakrętów, aby wróg nie
widział, co jest przed nim.
Z wietnamskiej instrukcji technicznej, która wpadła
Amerykanom w ręce, wynikało, że tunele nie miały być ani proste, ani wijące się
jak wąż, lecz tworzyć zygzaki o kątach między 60 a 120 stopni, tak aby ich
konstrukcja utrudniała oddawanie strzałów. Przekroje tuneli miały się mieścić w
wymiarach: od 0,8 m do 1,2 m szerokości oraz maksimum 0,8 metra wysokości..
Wchodzimy w ciemną,
wąską dziurę, a ja po drodze będę dalej opowiadał o tunelach..
Opowieści ciąg
dalszy…
Tunele Cu Chi były
w stanie wytrzymać przejazd 50-tonowego czołgu oraz większość ataków bombowych.
Jak powiedziałem wcześniej, gleba na tym obszarze to przede wszystkim glina, w
której łatwo było kopać tunele, jednak ma ona także inną właściwość, o której
Amerykanie zapomnieli, zrzucając na ten teren napalm. Rozgrzana gliniasta gleba
pod wpływem ogromnej temperatury napalmu zastygała niczym lawa i tunele
twardniały jak gliniany garnek po wypaleniu w piecu.
W niektórych
miejscach tunele miały trzy poziomy. Drążono je na głębokości 3, 6 i 8-10
metrów, które był tak połączone i zabezpieczone, że nawet po wrzuceniu do
środka gazu czy podpaleniu, można było w miarę bezpiecznie uciec w inne
miejsce. W niektórych miejscach tunele tak się zwężały,
że przez szczelinę
ledwo co mógł przecisnąć się szczupły Wietnamczyk,
a goniący go Amerykanin w
mundurze musiałby tam utknąć. Dodatkowo działał w nich system wentylacji, co
ułatwiało przetrwanie ataków gazowych, przeprowadzanych przez Amerykanów oraz system
odprowadzania wody, aby mieszkańcy nie potopili się podczas monsunowych
deszczy.
Idealne warunki geologiczne zapewniały odpowiedni poziom wody. Z
reguły pojawiała się ona dopiero na 9 metrach głębokości, a nigdy na mniej niż
6. Wietnamczycy w tunelach budowali więc specjalne syfony wodne, które
wykorzystywano potem jako bufory do ataków gazowych.
Przeciskam się na
kolanach za wietnamskim przewodnikiem, który rozświetla mrok tunelu małą
podręczną latarką. Jak widzicie nie jest tutaj komfortowo. Przy moim słusznym
wzroście 184 cm składam się w tej kreciej norze wpół jak scyzoryk, a dodatkowo
robi się coraz bardziej duszno..
Codzienne
życie podziemnego miasta
W sieci podziemnych
tuneli partyzanci mieszkali, mieli tam stanowiska dowodzenia, małe
pomieszczenia sypialne, kuchnie (dym odprowadzano przez kilka komór
filtrujących i wypuszczano na powierzchnię z oddalonych od siebie kominów),
szpitale polowe, magazyny żywności, broni i amunicji, warsztaty rusznikarskie,
drukarnie oraz podziemne ujęcia wody (co było pokazane na schemacie). W warsztatach
produkowano broń. Z metalowych puszek, pozostawionych w dżungli przez
amerykańskich żołnierzy i zniszczonych podczas walki opon samochodowych,
powstawały granaty,
a długopisy Parker 57, w których wietnamscy saperzy
instalowali ładunki wybuchowe, zamieniały się w małe miny pułapki. 38-letni
sierżant Ariel Gutierrez, dowodzący kompanią A z 4 Batalionu 25 Dywizji
Zmechanizowanej, wspominał: "Nasze straty
były tak wielkie między innymi dlatego, że nie potrafiliśmy sobie wyobrazić,
skąd Vietkong bierze swoją broń, te wyrzutnie rakietowe i cholerne wielkie
działa, strzela z nich, potem chowa i znów strzela".
Tom Mangold i John
Pencat opisują, jak w komorach o wysokości pięciu metrów Wietnamczycy
przechowywali amunicję artyleryjską do działek bezodrzutowych kalibru 57
milimetrów, montowali armaty i wielkie moździerze. Demontowali je na zewnątrz
tuneli, przenosili do środka, montowali i konserwowali, potem znów rozbierali,
aby ponownie złożyć je na zewnątrz. Szpitale czy warsztaty produkujące broń
były oświetlane za pomocą żarówek, zasilanych zazwyczaj z prądnic napędzanych
siłą rąk bądź nóg. Luksusem były agregatory spalinowe. W pozostałych
przypadkach ciemności rozświetlały kaganki olejowe robione na bazie butelek czy
łusek po pociskach.
Pomimo starań
wietnamskich inżynierów, życie pod ziemią nie było przyjemnością, czego właśnie
w tej chwili doświadczam na własnej skórze.. Ufff, kolejne kilkadziesiąt metrów
za nami. Droga ciągnie się niemiłosiernie z uwagi na wolne posuwanie się do
przodu, poza tym załomy i zakręty tunelu nie pozwalają zobaczyć co jest przed
nami.. Rozświetlające tunel malutkie, nikłe światełka praktycznie giną w mroku.
Gdyby nie podręczne latarki, byłoby tu ciemno jak za przeproszeniem „w d..ie u
murzyna”..
Jeśli chodzi o
załatwianie potrzeb fizjologicznych, to wietnamscy inżynierowie nie mogli
wymyślić żadnej sieci kanalizacyjnej. Zazwyczaj w tunelach wykopywano dół do
wiadomych celów. Ewentualnie instalowano gliniane dzbany, które za każdym razem
zatykano pokrywami. Do tego smrodu dochodził „zapach” spoconych i niemytych
przez wiele dni ciał. Oczywiście w takich warunkach nie było mowy o utrzymywaniu
świeżości produktów żywnościowych. Lodówek Vietkong nie posiadał. Mieszkańcy
tuneli próbowali wyprawiać się do rzek, by łowić ryby. Na powierzchni sadzili
maniok czy kasawę. Polowali także na szczury, które były częstym składnikiem
diety partyzanta Vietkongu. Życie w tunelach było bardzo niebezpieczne również
dla Wietnamczyków. Oczywiście nie wszystkie tunele były w stanie wytrzymać
uderzenie pocisku czy bomby. Ponadto w tunelach mieszkały węże, jadowite
pająki, szczury i skorpiony. Śmiercionośne żniwo zbierała malaria, a
praktycznie wszyscy ludzie, spędzający dużo czasu w tunelach cierpieli z powodu
chorób pasożytniczych. Podobno jedynie 1/3 z 18 000 mieszkańców tuneli
przeżyła. Inni zginęli od ataków amerykańskich, węży, szczurów i insektów. Mimo
to partyzanci starali się zachować pozory normalnego życia. W tunelach
zaręczano się, brano śluby, a nawet rodziły się dzieci. Działały szkoły,
hodowano drób, oddawano cześć przodkom... Nawet w skrajnych warunkach ludzie
pragnęli chociaż namiastki zwyczajnego życia w ogniu wojny..
Mój przewodnik w
zielonym uniformie zniknął przez moment w jednej z bocznych wnęk, ale na
szczęście pojawił się ponownie. Ufff, co za ulga zobaczyć Wietnamca w tunelu..
Amerykanie zapewne się tak nie cieszyli..
.
W tunelach było
gorąco, wilgotno i duszno. Komory były większe, ale same tunele nie dawały
możliwości wyprostowania się. Część tuneli miała tak skonstruowane wejściowe
szybiki, że wchodzący do środka żołnierz amerykański mógł początkowo wsunąć jedynie
nogi, po chwili odwrócić i wcisnąć się dalej. Przez kilka chwil był całkowicie
bezbronny, a czekający w pobliżu wejścia Wietnamczyk nie miał problemu, żeby
wbić w Amerykanina nóż, udusić go garotą czy zastrzelić. Zwłoki takiego żołnierza
tarasowały przejście, dając partyzantom Vietkongu czas na odwrót lub
przygotowanie kolejnych pułapek. Zanim Amerykanie wyciągnęliby rannego lub
zabitego towarzysza mijało sporo czasu.
Za kolejnym załomem
tunelu w świetle latarki ukazuje się przykucnięty w bocznej niszy jeden z
Wietnamczyków, zabezpieczających odcinek turystycznej trasy. Za jego plecami
znajduje się mały szybik, prowadzący do wyjściowego otworu na powierzchnię.
Jest to wyjście awaryjne, w razie zasłabnięcia lub ataku klaustrofobii
przeciskających się tunelem turystów.
Szczury
kontra krety..
Obraz podziemnego
życia oraz walki toczonej przez Vietkong przeciwko amerykańskim żołnierzom w
czasie wojny wietnamskiej nie byłby pełny, gdybym w tym miejscu nie opowiedział
historii założenia i działalności jednego z najbardziej niezwykłych zespołów, elity
amerykańskiej armii w Wietnamie, jakim były „Szczury tunelowe” – Tunnel Rats
Istnienie
podziemnych wietnamskich tuneli było problemem amerykańskiej bazy w Cu Chi, jak
i zagrożeniem dla bezpieczeństwa Sajgonu. W styczniu 1967 r. Amerykanie przeprowadzili
największą operację wojskową pod kryptonimem „Cedar Falls”, której celem było
zniszczenie jednostek Vietkongu ukrywających się w tunelach w tzw. „Żelaznym
Trójkącie”, na obszarze po północnej stronie Sajgonu. Zaangażowanych zostało 30
tysięcy żołnierzy. Rezultatem akcji było zdobycie setek sztuk broni i min,
ponad siedmiu tysięcy mundurów i czterech tysięcy ton ryżu (ilość wystarczająca
do wyżywienia przez rok 13 tysięcy partyzantów). Przejęto pół miliona stron
dokumentów. 750 zabitych Wietnamczyków zgłoszono jako "potwierdzonych
nieprzyjaciół" i wzięto do niewoli 280 podejrzanych o przynależność do
Vietkongu. Zginęło także 72 Amerykanów, a 337 zostało rannych. Podczas operacji
wg danych amerykańskich zniszczono 525 tuneli. Natomiast Wietnamczycy orzekli
po wojnie, że nie było ich więcej jak 100.
W okresie od maja do grudnia 1967 roku,
25 Dywizja Piechoty US przeprowadziła operację „Kole Kole”, która przyniosła
odkrycie 577 tuneli wroga.
Szczególnie sprawni
w wykrywaniu tuneli byli żołnierze „Zielonych Beretów”. Nauczeni doświadczeniem
Wietnamczycy często ustawiali pułapki w miejscach, gdzie odległość między dwoma
punktami była najkrótsza, ponieważ Amerykanie często wybierali drogę na skróty.
W tunelach wykopanych dla drobnej budowy Wietnamczyków, Amerykanie z trudem
mogli opanować klaustrofobię. Generał William Westmoreland, który dowodził
amerykańskimi wojskami w Wietnamie w latach 1964-1966, napisał w pamiętnikach: "Nikt dotąd nie zademonstrował jeszcze
większej umiejętności ukrywania swoich obiektów niż Wietkong. Byli ludźmi
kretami".
Żołnierze
amerykańscy nie byli szkoleni do walki w takich warunkach, dlatego ich pierwszy
kontakt z Vietkongiem pod ziemią nie mógł zakończyć się sukcesem. Jankesi
próbowali za pomocą tłumaczy nakłonić wroga do poddania się. Używali także
granatów dymnych, aby spróbować wykurzyć nieprzyjaciela. W końcu wysadzali
znaleziony tunel, ale „Charlie’s”, jak nazywano partyzantów Vietkongu, znikali
w podziemnym labiryncie. Niedoświadczeni w walce w nowym terenie, Amerykanie i
ich sojusznicy, m.in. Australijczycy i Nowozelandczycy ponosili straty.
W tych
okolicznościach, w czerwcu 1967 roku Amerykanie powołali zespół "szczurów
tunelowych", który wchodził w skład sekcji wywiadu i rozpoznania 1
Batalionu Inżynieryjnego. W bazie w Cu Chi działała specjalna szkoła dla
„szczurów tunelowych".
Z „wietnamskimi
kretami” podjęły walkę „amerykańskie szczury”. Specjalnie
przygotowywani żołnierze-ochotnicy, musieli charakteryzować się zarówno
odpowiednimi warunkami fizycznymi, jak również niezwykle silną psychiką.. Byli
to przede wszystkim szczupli, drobni i niscy mężczyźni, aby mogli względnie
swobodnie poruszać się w ciasnych tunelach.
„Szczur tunelowy” należał do elity
amerykańskiej armii w Wietnamie. Wyposażony w nóż, krótką broń palną i latarkę,
wyglądał i zachowywał się jak prawdziwy wojownik. Przypominał bardziej samuraja
niż typowego żołnierza amerykańskiego lat sześćdziesiątych. Wczołgując się do
podziemnych tuneli, toczył w mroku wojnę z często niewidzialnym przeciwnikiem.
Działał jak bezwzględny morderca, lecz gdy wychodził cało na powierzchnię,
zostawał bohaterem.
- .. „Byłem szczurem mordercą. Wyszkolono mnie, żebym
zabijał. Czułem wówczas większy strach niż kiedykolwiek później" - wspominał jeden ze „szczurów tunelowych”, żołnierz
25 Dywizji Piechoty - Harold Roper,
w książce napisanej przez dziennikarzy BBC
o podziemnej wojnie w Wietnamie.
- .. „Vietkong zbierał po bitwie swoich zabitych i
składał w tunelach. Nie chcieli, żebyśmy policzyli ich poległych. Gdy
znaleźliśmy martwych na dole śmierdziało koszmarnie. Trafiłem kilkakrotnie na
rozkładające się ciała. Nie brzydziłem się. Byłem po prostu zwierzęciem.
Wszyscy byliśmy zwierzętami, psami, wężami, brudem. Nie byliśmy ludźmi. Ludzie
nie robią takich rzeczy. Byłem szczurem o zatrutych zębach. Wyszkolono mnie bym
zabijał. I zabijałem…” – wspomina Harold
Roper.
Ci z reguły drobni
mężczyźni ściągali z siebie oporządzenie i wchodzili do podziemnych labiryntów,
uzbrojeni jedynie w pistolet, nóż, latarkę oraz sznur. Pistolety były
zaopatrzone w tłumik. Po znalezieniu się pod ziemią strzelali przed siebie z
pistoletów w ciemną otchłań tunelu, by „wyczyścić” sobie drogę.. Jedynym
źródłem światła w ciasnych tunelach były ich latarki. Początkowo były to
standardowe wojskowe latarki, dopiero później mocowano je na głowach, tak aby
„szczury” miały wolne obie dłonie. Amerykanie obwiązywali sobie także kostki za
pomocą sznura, aby w razie eksplozji czy zranienia, mogli zostać szybciej
wyciągnięci przez kolegów czuwających na powierzchni..
„Szczury tunelowe”
musiały charakteryzować się niezwykle mocną psychiką, ponieważ w tunelach można
było bardzo łatwo wpaść w klaustrofobię. W środku tuneli było ciasno, wilgotno
i chłodno. Wyobraźmy sobie sytuację, gdy znajdujemy się w ciasnym i ciemnym
tunelu. Nie wiemy co jest przed nami. W każdej chwili sufit może zwalić się nam
na łeb i pogrzebać nas żywcem, a w dodatku z rożnych stron możemy śmiertelnie
oberwać od niewidzialnego Wietnamca.. Każdy ze „szczurów tunelowych” stosował
własną taktykę poruszania się w szybach. Bardziej doświadczeni udzielali
cennych rad żółtodziobom. Walczący w tunelach Amerykanie byli instruowani o
wszelkiego rodzaju pomysłach, jakie przychodziły do głowom Wietnamczykom, aby
skutecznie zwalczać wrogą obecność w tunelach. Niejednokrotnie minowane były
zwłoki zabitych partyzantów, pojemniki z mapami i rozkazami, które z ochotą
zabierali amerykańscy żołnierze czy pozostawiona broń. Niektóre tunele były tak
ciasne, że aby móc się wycofać, żołnierz poruszał się do tyłu „rakiem”.
Z czasem, gdy
Amerykanie zaczęli szkolić specjalne jednostki zwane szczurami tunelowymi,
Vietkong zastosował okrutną metodę blokowania przekroju tunelu przy wejściowych
szybach... „Szczur tunelowy” otwierał właz bardzo ostrożnie. Oddychał z ulgą,
gdy nie zginął od wybuchu granatu. Potem jednak musiał pokonać wejście do dziury.
Najpierw wkładał w ciemność ręce, potem głowę... W ciemnej wnęce szybiku
siedział Wietnamczyk z włócznią i momentalnie zadawał mocny cios w gardło
bezradnego „szczura”. Grot przebijał szyję żołnierza i wbijał się w ścianę.
Amerykanin umierał w męczarniach, blokując swoim ciałem przejście. Wietnamczyk
się oddalał.
Podziemna
walka
czyli
pułapki-niespodzianki
czekające na nieproszonych gości..
Amerykanie uznali
zburzenie tuneli za punkt honoru. Udało im się zniszczyć wiele z nich dopiero
na koniec wojny. Wcześniej jednak musieli wykarczować całą dżunglę. Na początku
próbowali stosować napalm, ale to dawało inny efekt od zamierzonego. Tunele po
ataku napalmem stawały się twarde jak kamień i jeszcze trudniej było je
zniszczyć. Cały sztab naukowców pracował w USA nad sztuczkami technicznymi,
które pozwolą na skuteczną walkę w tunelach. Amerykanie wpuszczali do tuneli
acetylen. Po podpaleniu go, eliminował on tlen z atmosfery i był śmiertelnym
zagrożeniem dla Wietkongu. Sprytni Wietnamczycy stosowali więc w tunelach korki
z pni drzewa kauczukowego !!!. Amerykanie musieli zatem zniszczyć kauczukowe
lasy i zrobili to, zrzucając na tereny wokół Cu Chi słynny środek chemiczny
Agent Orange, który niszczył roślinność. Aby wykurzyć wroga z szybów,
Amerykanie używali miejscami miotaczy płomieni. Do wnętrza wlewano benzynę,
którą następnie podpalano. Wietnamczycy, którzy nie zdążyli uciec ginęli w
strasznych męczarniach. Tunele Cu Chi zalewano także wodą i wprowadzano do nich
trujący gaz, ale to również nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, ponieważ
Wietnamczycy budowali syfony wodne, które tworzyły naturalne filtry przed
atakiem gazowym.. Nowoczesne urządzenia się nie sprawdzały. „Szczury tunelowe”
stosowały małe pistolety, sprawdzone latarki, jednak Wietnamczycy mieli cały
system ochrony przed ich atakiem. Włazy były budowane co 50 metrów, tunele
kopano zakosami, a wejście do tunelu dawało szansę 50/50, że się stamtąd
wyjdzie żywym..
Wojna w tunelach
była okrutna. Vietkong stosował niezwykle wyrafinowane pułapki. Początkowo
tunele próbowali penetrować niedoświadczeni żołnierze, którzy kończyli marnie.
Wietnamczycy podkładali ładunki wybuchowe pod włazy. Jeśli wejście nie było
zaminowane”, żołnierz natykał się na inne pułapki.
A oto kilka
przykładów takich „pułapek-niespodzianek”
- Czołgający się
Amerykanin trącał podwieszoną puszkę, z której do wnętrza tunelu wypadały
skorpiony.
- Wietnamczycy
wtykali do bambusa żmiję, przywiązując ją drutem.
Gdy Amerykanin podszedł zbyt
blisko trącali ją i wściekła żmija gryzła w kark bezradnego Jankesa.
- Niekiedy w
tunelach przygotowywano do walki ule szerszeni albo specjalnych pszczół
tresowanych wcześniej do ataku !!!
- Pudełko ze
śmiercionośnymi skolopendrami było równie nieprzyjemne,
jak to ze skorpionami.
- Granaty z puszek
po coca-coli świetnie się sprawdzały, a zawleczki były bardzo często mocowane
na korzeniach w tunelach.
Do granatów
ładowano kawałki żelaza, szkła, gwoździe, żeby rany były jak najbardziej
dotkliwe.
- Popularne były
dobrze zamaskowane dziury z palikami bambusowymi (punji), nasmarowanymi
odchodami (zakażenie gwarantowane) albo trucizną zwaną Trąbą słonia, która
zabijała w 20 minut.
- Niekiedy pułapki
były proste. Czasem był to pocisk artyleryjski zakopany
w ziemię z zapalnikiem
naciskowym.
- W tunelach
montowano kuszę-pułapkę z bełtem. Po zerwaniu sznurka, napięta cięciwa wypuszczała
bełt, posyłając w ciemność śmiercionośną broń.
Tunele posiadały
szereg rozgałęzień i dodatkowych zamaskowanych wnęk, w których czekali
partyzanci uzbrojeni w karabiny. Kiedy partyzant usłyszał zbliżających się
Amerykanów, czekał aż przerwą oni ogień i wychylał się znienacka, puszczając
serię w kierunku wroga.
Dywanowe
naloty B-52
Amerykańskie
lotnictwo przeprowadzało zmasowane naloty na dystrykt Cu Chi. Największe
zniszczenia w tunelach spowodowały dywanowe bombardowania ze słynnych
bombowców-superfortec B-52. Amerykanie tak bardzo chcieli zniszczyć tunele, że
postanowili wyprodukować bomby o opóźnionym działaniu, które eksplodowały po
zagłębieniu się na metr w ziemię. Wybuch wywoływał miejscowe trzęsienie ziemi,
które niszczyło nawet najtrwalsze ściany tuneli. Bomby z B-52 drążyły leje
nawet do
20 metrów głębokości !!.
"Dywanowe bombardowania B-52 odniosły skutek
tam, gdzie zawiódł gaz CS i ładunki niszczące (...), doprowadziły do tego, że
Wietkong nie mógł korzystać z dużej części tuneli" - opowiadał
dziennikarzom BBC major Nguyen Quot z północnowietnamskiej armii, który w
tunelach spędził pięć lat. Wszystkich tuneli jednak nie zniszczono. Cześć z
nich nadal spełniała swoją funkcję. Niszczone przez wojska amerykańskie szyby,
były częstokroć odbudowywane przez Wietnamczyków.
Gdy wojna zbliżała
się do końca, dżungli nad tunelami już nie było.
Była jałowa pustynia,
praktycznie bez roślinności. Odkryte tunele niszczyły specjalnie przystosowane
do tego spychacze. Mimo że dystrykt Cu
Chi był najsilniej bombardowanym i zagazowywanym regionem w czasie całej wojny
(został zniszczony w 70 procentach), tunele do końca pozostały bazą wypadową partyzantów
z Vietkongu. Generał brygady Ellis W. Williamson, dowódca 173 Brygady
Powietrznodesantowej opowiadał: "Pracowałeś,
wysadzałeś, wywalałeś w powietrze i znowu pracowałeś, a systemy tuneli wciąż
istniały. Były tak rozległe i głębokie, i w tak wielkiej ilości, że zniszczenie
ich było fizyczną niemożliwością".
Dzięki temu można
dziś podziwiać to niezwykłe miejsce.
Powolutku posuwamy
się do przodu w świetle latarek. Jeszcze tylko jeden załom, zejście małym
szybikiem 2 metry w dół i słyszę jak kilka metrów przede mną, ktoś woła że to
już koniec, że widać wyjściowy właz.
Kiedy na kolanach
schodzę w kierunku szybiku, idący przede mną wietnamski przewodnik odwraca się
i pokazuje ręką na coś pod ścianą tunelu. W świetle latarki dostrzegam dużego,
czarnego skorpiona, pełzającego po ziemi.. Odruchowo przytulam się do
przeciwległej ścianki tunelu i szybko zasuwam do przodu.. Z takim stworzonkiem
nie warto mieć bliskich kontaktów..
Po 100 metrach
pełzania i obijania sobie kolan oraz łokci w ciasnym, klaustrofobicznym i
cholernie dusznym tunelu, spocony ale z uśmiechem na twarzy wychodzę na
powierzchnię, gdzie czeka już mój przyjaciel Jorgi z aparatem fotograficznym,
aby uwiecznić ten finałowy moment..
Nie umiem sobie wyobrazić, jak w takich
tunelach można było żyć latami.
To było prawdziwe piekło pod ziemią.
Wietnamczycy musieli pokonywać np. 5-cio kilometrowe odcinki oryginalnych,
węższych tuneli, aby dostać się do amerykańskiej bazy. Niesamowite, ile pracy,
zdrowia i wytrzymałości musiało ich to kosztować. Pokonując osobiście niewielki
odcinek podziemnego labiryntu, rodzi się we mnie podziw dla ludzi żyjących w
takich warunkach..
Nasza grupka w
komplecie, ruszamy w dalszą wędrówkę po dżungli.. Wydeptaną ścieżką, prowadzącą
pośród bujnej zieleni, zmierzamy w kierunku kolejnych obiektów w sektorze Cu
Chi.. W pewnym momencie, po lewej stronie ścieżki dostrzegam coś, co jest
absolutnym omamem wzrokowym. W pierwszym odruchu staję jak wryty i powoli
podnoszę obiektyw aparatu. Przede mną wije się kłębowisko wielkich węży !!.. Po
paru sekundach, kiedy wzrok zaczyna reagować prawidłowo, rozpoznaję że to nie
węże, lecz fantastycznie splecione liany..
Tropikalna dżungla
to nie tylko gęsta, zielona roślinność, to także jej mieszkańcy, ci mali i ci
duzi.. Dużych tutaj nie widziałem, za to kilka okazałych krocionogów, zwanych u
nas popularnie stonogami, dostrzegłem na pniach drzew. Oto jeden z nich - Red
millipede (diplopoda)..
Dżungla kryje wiele
niespodzianek.. Co jakiś czas z zielonej gęstwiny drzew wyskoczy na ścieżkę
wszędobylski fotoreporter....
Można się także
natknąć na grupkę partyzantów z Vietkongu....
.
Na środku ścieżki
napotykam dziwny, gliniasty kopiec i wyrastające z niego zielone drzewko..
Wietnamski przewodnik zwraca uwagę na niewielki, niepozorny otwór u podstawy
kopca. To otwór wentylacyjny, przez który następuje cyrkulacja powietrza w
podziemnym korytarzu. Przy tak rozległym i skomplikowanym systemie podziemnych
tuneli, co pewien odcinek korytarza przebijano na powierzchnię niewielki otwór
wentylacyjny, przez który wlatywało bądź wylatywało powietrze. Otwory takie
musiały być dobrze zamaskowane, by wróg nie mógł przez nie wpuścić trującego
gazu.. Obecnie obok kopca prowadzi turystyczna ścieżka dla zwiedzających i
otwór po uważnym spojrzeniu jest widoczny, lecz gdy wokół rosła gęsta
roślinność dżungli, taka dziurka była zupełnie niewidoczna…
Wymyślne,
śmiercionośne pułapki..
Po kilku minutach
marszu, ścieżką wiodącą przez tropikalną dżunglę, docieramy do kolejnego
stanowiska w sektorze Cu Chi, gdzie pod zadaszeniem z palmowych liści
zaprezentowano kilka wymyślnych wariantów pułapek, stosowanych przez Vietkong w
leśnych ostępach.
Jak już
wspominałem, poza zagrożeniami i śmiertelnymi pułapkami pod ziemią, dla
nieproszonych gości kręcących się na powierzchni po leśnych traktach i wokół
wejść do tuneli, Wietnamczycy przygotowywali całą gamę przeróżnych pułapek.
Naciskowe miny, "pułapki na tygrysa", czyli zamaskowane doły z
zaostrzonymi dzidami, zabójczymi bambusowymi kolcami i zatrutymi strzałami,
ruchome, obrotowe klapy, które po nadepnięciu usuwały się spod stóp, a żołnierz
wpadał na ostre metalowe szpikulce, nadziewając się na nie jak na rożno, itp.,itp..
Maszerując przez
dżunglę trzeba było rozglądać się dosłownie wszędzie. Pułapki pod nogami nie
były jedynym zagrożeniem. Można było się natknąć także na latające
niespodzianki.. Wietnamczycy byli mistrzami w zastawianiu pułapek spadających z
wysokich drzew. Po nadepnięciu przez przechodzącego żołnierza na niewidoczny
sznurek lub gałązkę, uruchamiał się system naciągu pułapki, po czym z wysokiego
drzewa zlatywała przywiązana na lianach kłoda z drewnianymi kolcami, specjalnie
skonstruowana betonowa kula z metalowymi kolcami lub inne latające,
śmiercionośne przedmioty.. Podobno 17 % amerykańskich żołnierzy odniosło
w wojnie z Wietnamczykami rany nie w walce, lecz przez takie właśnie pułapki.
Pod zadaszeniem
znajdującym się kilkadziesiąt metrów dalej, można zobaczyć prezentację
warsztatu, w jakim partyzanci przygotowywali materiały wybuchowe i miny. Są
tutaj także różnego kalibru bomby i bombki (oczywiście nie na choinkę), które
zostały wykradzione z magazynów amerykańskiej armii lub zrzucone z samolotów.
Zakopany
czołg..
A teraz historia
wręcz komiczna... Wietnamski przewodnik prowadzi nas na niewielką polanę,
otoczoną zielenią tropikalnej dżungli, gdzie stoi duży, oryginalny amerykański
czołg..
Z opowieści wynika,
że w 1966 roku Wietkong ukradł żołnierzom Armii Południowego Wietnamu czołg
M-48 „Patton”..
Trzy lata później
„szczury tunelowe”, amerykańscy żołnierze
penetrujący podziemne tunele Cu Chi, przeżyli delikatny szok i
konsternację, kiedy odnaleźli go... 3 metry pod ziemią !!!. Był dokładnie zakopany
na głębokości 3 metrów, a wokół niego wykopano tunele. Sztab Vietkongu
wykorzystywał czołg jako centrum dowodzenia - działały światła, akumulatory i
radio.
Nasza wędrówka po
sektorze podziemnych tuneli Cu Chi powoli dobiega końca. Zataczamy pętlę w
dżungli, zmierzając w kierunku wyjściowych budynków.. Zanim tam jednak
dotrzemy, krótka wizyta na strzelnicy, gdzie można sobie postrzelać z
amerykańskiego M-16 oraz słynnego ruskiego „kałacha” czyli AK-47. Cena naboju 1
dolar.
Głośno tu i „wybuchowo”.
Żeby nie ogłuchnąć od karabinowych serii, trzeba mieć na uszach wyciszające słuchawki.
Jak widać po minie tej pani, bez słuchawek można dostać „świra” i lepiej się stąd
wynosić.
..
Gdy milkną odgłosy
wystrzałów, idziemy do tutejszego baru pod palmowymi liśćmi na gotowaną
tapiokę, typową potrawę z partyzanckiej kuchni oraz kubek aromatycznej, ziołowej herbaty..
Tunele Cu Chi są do
dnia dzisiejszego symbolem oporu komunistów wietnamskich przeciwko Stanom
Zjednoczonym. Obecnie część tuneli została udostępniona turystom. Odwiedzają je
także weterani armii amerykańskiej. Nasza wędrówka po sektorze Cu Chi dobiegła
końca. Kolejna ciekawa pozycja w podróżniczym grafiku została zaliczona.. Parę
minut po godzinie 18-tej ruszamy autokarem w kierunku dzisiejszego docelowego
punktu – miasta Ho Chi Minh, dawnego Sajgonu.. Do pokonania mamy już tylko
niespełna 60 kilometrów trasy, lecz po drodze zatrzymujemy się jeszcze na
popołudniowo-wieczorny posiłek i godzinną sjestę.. Późnym wieczorem docieramy
na ruchliwe przedmieścia Ho Chi Minh..
Po kwadransie kluczenia ulicami miasta,
podjeżdżamy pod hotel o letniej nazwie „Sun Flower” czyli Słonecznik.. Tutaj
spędzimy najbliższą noc, przed jutrzejszym porannym zwiedzaniem miasta..
O warunkach
hotelowych rozpisywał się nie będę, ponieważ hotel jest naprawdę wypasioną bazą
wypadową po mieście Ho Chi Minh. Pokoje bardzo dobrze wyposażone, na terenie
hotelu basen, sauna, masaże itp.. Czegóż chcieć więcej ?… Aaaa.. i wygodne
materace w łóżkach !!…
.
No to dobranoc i do
następnego spotkania.. Jutro zwiedzimy miasto Ho Chi Minh, a wieczorem
przelecimy wewnętrznymi liniami lotniczymi na północ Wietnamu do Ha Long, ale
to już inna historia… Hejjj
KONIEC cz. XIV
C.D.N..
CZ.XIV
Good Morning VIETNAM !!
To już drugi tydzień mojej wędrówki po Indochinach.. Dzisiejszego ranka, po
wczesnym śniadaniu, wyruszamy w kierunku kambodżańsko-wietnamskiej granicy i po
załatwieniu formalności celno-paszportowych, rozpoczniemy zwiedzanie kolejnego
azjatyckiego kraju – Wietnamu. Wyznaczony plan zwiedzania tego ciekawego,
kolorowego kraju mamy bardzo bogaty i niezwykle interesujący. Odwiedzimy
kolejno miasto Ho Chi Minh (dawny Sajgon) z jego zabytkami i barwnymi dzielnicami,
przeprawimy się przez legendarną rzekę Mekong, przeczołgamy się w podziemnych
partyzanckich tunelach Vietkongu z czasów wojny Wietnamsko-Amerykańskiej,
wypłyniemy w morski rejs po zatoce Ha Long (wpisanej na Listę Światowego
Dziedzictwa UNESCO)– bajkowym akwenie pełnym niesamowitych formacji skalnych,
wysepek i jaskiń, przejedziemy się rikszami po stolicy Hanoi, odwiedzając jej
główne zabytkowe obiekty z mauzoleum wodza Ho Chi Minha włącznie, spędzimy
niezwykły wieczór na spektaklu „wodnych kukiełek” itd., itd.… Zapowiada się
ciekawa i pełna atrakcji eskapada po kolejnym kraju Półwyspu Indochińskiego. W drogę !!!..
Poniżej mapka prezentująca naszą trasę po obszarze Socjalistycznej Republiki Wietnamu. Trochę powędrujemy, trochę polatamy i trochę popływamy..…
Poniżej mapka prezentująca naszą trasę po obszarze Socjalistycznej Republiki Wietnamu. Trochę powędrujemy, trochę polatamy i trochę popływamy..…
Wyspani, spakowani i w dobrych nastrojach, kilka minut po godzinie 7-mej
zbieramy się przed hotelem „Ohana”, gdzie właśnie podjechał nasz turystyczny
autokar.
Ostatnie sprawdzenie listy obecności, dopilnowanie czy torby i walizki
zostały wsunięte w luki bagażowe oraz doraźna pomoc serwisowa ulicznego
szewca-pucybuta, który bacznym fachowym okiem wypatrzył uszkodzone obuwie
Jorgusia..
Uliczny szewc wyciąga ze swej podręcznej drewnianej skrzynki mocną dratwę,
szewską igłę, szpikulec i szczotkę. Za ustaloną cenę 2 dolarów, młody chłopak
szybko i zręcznie przeszywa obydwa skórzane sandały mojego przyjaciela,
uszkodzone podczas wielokilometrowych, uciążliwych wędrówek.. Na koniec mały
glanc szczotką i sandały jak nowe..
Można znowu zdzierać podeszwy w czasie następnych eskapad po wietnamskiej ziemi..
Można znowu zdzierać podeszwy w czasie następnych eskapad po wietnamskiej ziemi..
Kwadrans po godzinie 7-mej ruszamy w trasę. Do przejścia celnego na
kambodżańsko-wietnamskiej granicy w miejscowości Krong Bavet mamy około 200 km. Będziemy co
prawda poruszać się dosyć dobrą krajową drogą -
National Highway 1, jednak czas jaki szacunkowo zajmie nam dojazd do
granicy, to około 4 godziny podróży. Opóźni nas przejazd przez zatłoczone centrum
Phnom Penh, a także promowa przeprawa przez rzekę Mekong, ale na to nie mamy
już wpływu.. Opuszczamy stolicę Kambodży – Phnom Penh z jej pięknymi zabytkami,
wciskając się w coraz bardziej zatłoczone dzielnice miasta.
Poranny ruch potęguje się z każdą minutą. Ludzie zmierzają do pracy,
sklepów, na bazary, do szkoły.. Phnom Penh zaczyna tętnić codziennym, normalnym
życiem…
Im bardziej oddalamy się od bogatego, uporządkowanego centrum miasta,
przejeżdżając przez peryferia Phnom Penh, tym bardziej widać ubóstwo i
prawdziwe, zaśmiecone oblicze metropolii..
„Szemrane” Stacje Paliw
i
benzyna w butelkach po Pepsi Coli..
i
benzyna w butelkach po Pepsi Coli..
Poza granicą miasta widoki raczej mało ciekawe. Poranek szary, słońce skryło
się za powałą chmur, jednak jest niesamowicie parno. Gdyby nie klimatyzacja, w
autokarze byłoby piekiełko. Jorgi uciął sobie drzemkę jak większość
towarzystwa, ja z nudów poluję obiektywem na mijane, przydrożne, prywatne
„stacje benzynowe”, jakich w Europie nie uświadczysz.. Tutaj 20-litrowy baniak
„szemranej” benzyny kosztuje około 15 dolarów (50 zł)..
„Stacje” działają z małym, gastronomicznym zapleczem. Można kupić słodycze,
napoje, a także benzynę w mniejszych ilościach, rozlewaną
w przeróżne jedno i dwulitrowe butelki po Pepsi Coli, wódce itp..
w przeróżne jedno i dwulitrowe butelki po Pepsi Coli, wódce itp..
Na fotce poniżej, bardziej komercyjna, rejestrowana stacja paliw klasy „de
lux”, gdzie paliwo tankuje się z nalewaków..
.

NEAK LEUNG – Przeprawa promowa..
Czas upłynął mi
dość szybko na ustalaniu rankingu kambodżańskich „stacji benzynowych” i kiedy
autokar po półtoragodzinnej jeździe zatrzymał się na dużym, zakurzonym placu u
brzegów rzeki Mekong, zorientowałem się, że dotarliśmy do przeprawy promowej w
miejscowości Neak Leung…
Neak Leung to
niewielkie, tętniące życiem miasteczko handlowe w prowincji Prey Veng, podobne
do tysięcy innych w Kambodży, jednak warto napisać o nim kilka zdań z powodu
strategicznej i handlowej ważności tej mieściny. Neak Leung wyrosło na
skrzyżowaniu kilku ważnych szlaków handlowych i transportowych. Znajduje się 61 km na południowy
wschód od Phnom Penh, na wschodnim brzegu rzeki Mekong. Miasto leży na trasie
drogi krajowej National Highway 1, która biegnie od stolicy Phnom Penh do
miasta Bavet na granicy z Wietnamem. Jest handlowym centrum gminy Neak Leung..
Handlowy rynek
rozwinął się wokół portu promowego. Można tutaj znaleźć mnóstwo świeżych
produktów spożywczych, które oferowane są przez lokalnych rolników, jak również
ogromne ilości świeżych owoców, importowanych drogą lądową i rzeką z odległego
o niespełna 100 km
Wietnamu.
Ze względu na swoje
strategiczne położenie, portowe miasto Neak Leung było znaczącym polem bitwy w
różnych okresach historii Kambodży.
O tym niewielkim mieście zrobiło się głośno na całym świecie w 1973 roku, za sprawą pomyłki amerykańskich sił powietrznych podczas wojny domowej w Kambodży i Wietnamie....
6 sierpnia 1973 roku amerykańska Superforteca B-52 błędnie zrzuciła 20 ton bomb na centrum miasta. Zginęło wtedy 137 Kambodżan, a 268 zostało rannych. Po tym pomyłkowym nalocie pozostało ponad 30 kraterów, rozciągniętych na długości 2 kilometrów wzdłuż głównej ulicy. Jedna trzecia miasta została całkowicie zniszczona, a połowa poważnie uszkodzona. Rynek Neak Leung oraz budynki w centrum miasta zostały zmiecione z powierzchni ziemi.
O tym niewielkim mieście zrobiło się głośno na całym świecie w 1973 roku, za sprawą pomyłki amerykańskich sił powietrznych podczas wojny domowej w Kambodży i Wietnamie....
6 sierpnia 1973 roku amerykańska Superforteca B-52 błędnie zrzuciła 20 ton bomb na centrum miasta. Zginęło wtedy 137 Kambodżan, a 268 zostało rannych. Po tym pomyłkowym nalocie pozostało ponad 30 kraterów, rozciągniętych na długości 2 kilometrów wzdłuż głównej ulicy. Jedna trzecia miasta została całkowicie zniszczona, a połowa poważnie uszkodzona. Rynek Neak Leung oraz budynki w centrum miasta zostały zmiecione z powierzchni ziemi.
Jak wspomniałem, Neak
Leung położone jest na wschodnim brzegu rzeki Mekong. Z powodu braku połączenia
mostowego z przeciwległym, zachodnim brzegiem, promy samochodowe kursujące w
tym miejscu przez nurt Mekongu były do niedawna istotną częścią infrastruktury
transportowej Kambodży. Pływające obecnie statki zostały zakupione w 1997 roku,
za część z 20 mln dolarów dotacji przeznaczonej przez Komisję Państwową na
modernizację promów w Kambodży. Pomimo modernizacji wzmożony ruch na tej nitce
drogi krajowej, zmierzającej ku granicy z Wietnamem, często powodował znaczne
opóźnienia na przeprawie promowej. Zdarzały się sytuacje, że w kolejce setek
pojazdów trzeba było czekać po kilka godzin, aby przepłynąć przez rzekę. Takie
sytuacje to już przeszłość. Wykonano piękną, potężną inwestycję, która
całkowicie „rozładowała” kolejki podczas przeprawy na drugi brzeg Mekongu.
Zaraz o niej opowiem, tymczasem muszę się przygotować do przeprawy promowej,
ponieważ nadpłynął właśnie statek z drugiego brzegu, zacumował do nabrzeża i rozpoczął
rozładunek pojazdów oraz pasażerów...
Kiedy prom zostaje
całkowicie opróżniony, obsługa przystani pozwala na wjazd pojazdów
zmierzających na przeciwległy brzeg, a następnie wpuszcza indywidualnych
pasażerów. Siedzimy wszyscy w autokarze. Będzie go można opuścić po całkowitym
załadunku promu..
Nie wszyscy mają
szczęście załapać się na ten kurs.. Na poboczu nabrzeża pozostaje kambodżański
bus, napakowany jak niedzielny PKS do Lichenia,. Ta liczna ekipa pań w
gustownych kapelusikach tym razem mocno przesadziła z załadunkiem towaru,
pakunków i różnych tobołów na przeciążonego busa. Trzeba będzie poczekać na
następny prom i połowę rzeczy wziąć niestety na swoje barki…
Obsługa promu
sprawnie upchała pojazdy, w trzech ciasno ustawionych rzędach. Możemy wreszcie
wysiąść z autokaru na pokład statku.
Jako pierwsi
korzystają z okazji palacze, wychodząc na dymka..
Razem z Jorgusiem także idziemy coś „pyknąć”, lecz obiektywem aparatu..
Razem z Jorgusiem także idziemy coś „pyknąć”, lecz obiektywem aparatu..
Kiedy przechadzam się pomiędzy stojącymi
pojazdami, spod plandeki zadaszonego furgonu, w którym siedzi kilkunastu
Khmerów, ktoś ciekawie spogląda w moją stronę. Para małych, czarnych oczu
obserwuje każdy mój ruch, gdy pstrykam fotki. Pytam mamę dziewczynki, czy mogę
zrobić zdjęcia. Ta skinieniem głowy wyraża zgodę.. Dziecięca ciekawość małej,
ślicznej dwuletniej Khmerki zostaje uwieczniona na fotografii..
Spoglądam na
widoczny w oddali przeciwległy brzeg. Koryto Mekongu ma w tym miejscu około 1
kilometra szerokości. Czas w jakim prom przepływa ten odcinek nurtu rzeki to
około 10 minut rejsu..
Nowy most
nad nurtem Mekongu
W momencie, gdy
prom dopływa na środek koryta rzeki, w oddali na północy ukazują się duże
mostowe konstrukcje, przecinające nurty Mekongu. To właśnie wspomniana
wcześniej, potężna inwestycja, która obecnie całkowicie „rozładowała” kolejki
podczas przeprawy na drugi brzeg Mekongu. Kiedy w maju 2014 roku wędrowałem po
Kambodży, most przez rzekę Mekong był w trakcie budowy i tak właśnie wyglądała
faza jego montażu.
Warto wspomnieć w
kilku zdaniach o tej drogowo-mostowej inwestycji, ponieważ jest ona obecnie
najważniejszym odcinkiem trasy krajowej National Highway 1, łączącej stolicę
Phnom Penh z wietnamską granicą.. Przez wiele lat Królewski Rząd Kambodży
poszukiwał kapitału na budowę mostu przez rzekę Mekong w Neak Leung. Od 2002
roku czterokrotnie spotykano się i rozmawiano z rządem Japonii, odnośnie
dofinansowania budowy mostu w Neak Leung. W czerwcu 2007 roku premier Kambodży
Hun Sen osobiście złożył oficjalną wizytę w Japonii, gdzie apelował
bezpośrednio do rządu japońskiego o pomoc finansową i techniczną przy budowie
mostu. Japoński rząd wyraził zgodę na pomoc w budowie, opracował plan budowy,
kosztorys oraz przeprowadził badania techniczne i środowiskowe, które
zakończono w 2008 roku. Planowany koszt budowy miał wynieść 118 mln dolarów. Po
przeprowadzeniu prac wstępnych, budowa rozpoczęła się w lutym 2011 r. W ciągu 4
latach wykonano wszystkie prace budowlane i 7 kwietnia 2015 roku most został
uroczyście oddany do ruchu.. Jako pierwszy i najdłuższy most wantowy Kambodży
ma on 2220 metrów długości, 13 metrów szerokości oraz posiada dwa szerokie pasy
ruchu, które biegną 37,5 m powyżej poziomu wody Mekongu podczas pory
deszczowej. Jak to bywa z takimi dużymi inwestycjami, jego końcowy koszt
przekroczył zakładaną wstępnie kwotę i wyniósł 127 mln dolarów.
A tak wygląda on obecnie…
A tak wygląda on obecnie…
Inwestycja
przyniosła już wymierne zyski, jako zmodernizowana arteria, wspomagająca ruch
oraz transport w kierunku Wietnamu i Tajlandii.
Ceny gruntów wzdłuż całej drogi National Highway 1 wzrosły w ciągu paru miesięcy od 10 do 20 %. Ruch handlowy pomiędzy stolicą Kambodży - Phnom Penh, a ważnym ośrodkiem przemysłowym Wietnamu - miastem Ho Chi Minh, wyraźnie nabrał ożywienia. Pomimo, iż został prawie całkowicie wyeliminowany ruch promowy, rząd na prośbę prywatnej spółki wynajął promy do dalszej eksploatacji..
Ceny gruntów wzdłuż całej drogi National Highway 1 wzrosły w ciągu paru miesięcy od 10 do 20 %. Ruch handlowy pomiędzy stolicą Kambodży - Phnom Penh, a ważnym ośrodkiem przemysłowym Wietnamu - miastem Ho Chi Minh, wyraźnie nabrał ożywienia. Pomimo, iż został prawie całkowicie wyeliminowany ruch promowy, rząd na prośbę prywatnej spółki wynajął promy do dalszej eksploatacji..
W połowie wodnej
drogi, promy wypływające z przeciwległych brzegów mijają się w bezpiecznej
odległości.. Widać, że drugi prom znacznie mniej załadowany od naszego..
Po upływie
kwadransa od momentu wypłynięcia promu z terminala w
Neak Leung na wody Mekongu, nasz autokar znowu mknie po stałym lądzie, zmierzając krajową jedynką ku granicy z Wietnamem.. Znikają miejskie zabudowania, bazary i przydrożne wioski. Krajobraz zdominowany soczystą zielenią, wypełniają teraz rozległe tereny uprawowych pól ryżowych, ciągnące się na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów....
Neak Leung na wody Mekongu, nasz autokar znowu mknie po stałym lądzie, zmierzając krajową jedynką ku granicy z Wietnamem.. Znikają miejskie zabudowania, bazary i przydrożne wioski. Krajobraz zdominowany soczystą zielenią, wypełniają teraz rozległe tereny uprawowych pól ryżowych, ciągnące się na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów....
Na granicy
dwóch światów..
Parę minut przed
godziną 11-tą, po 4 godzinach jazdy i pokonaniu
ok. 200 km, docieramy do zabudowań i straganów bazarowych przygranicznej wioski Krong Bavet, za którą w odległości niespełna 4 km znajduje się przejście graniczne pomiędzy Kambodżą i Wietnamem..
ok. 200 km, docieramy do zabudowań i straganów bazarowych przygranicznej wioski Krong Bavet, za którą w odległości niespełna 4 km znajduje się przejście graniczne pomiędzy Kambodżą i Wietnamem..
W ciągu kolejnych
pięciu minut wjeżdżamy w strefę graniczną. Ukazują się budynku przejścia
granicznego i kambodżańskiej celnicy. Nasz autokar zajeżdża pod zadaszony
terminal autobusowy..
Wypakowujemy torby
podróżne i walizki oraz wszelkie osobiste rzeczy z autokaru. Tutaj musimy się
pożegnać z naszym sympatycznym khmerskim przewodnikiem i kambodżańskim
kierowcą, którzy towarzyszyli nam przez kilka dni wędrówki po Khmerskiej
ziemi.. Po wietnamskiej stronie granicy, gdy załatwimy wszelkie formalności
wizowo-celne, przesiądziemy się do wietnamskiego autokaru, z wietnamskim
przewodnikiem. Mamy kilka minut czasu na odpoczynek pod zadaszonym terminalem,
papierosowego dymka i przygotowanie potrzebnych dokumentów.
Na sygnał naszego
polskiego pilota zabieramy walichy i maszerujemy w kierunku budynku
kambodżańskiej kontroli granicznej, oddalonego o niespełna 200 metrów. Teraz
niestety trzeba wyłączyć kamery i aparaty. Zdjęć robić nie wolno....
Odprawa przebiega
wyjątkowo sprawnie. Zero turystów, tylko nasza grupa. Żaden bagaż nie jest
„przekopany”, a celnicy kambodżańscy uśmiechają się przyjaźnie na pożegnanie..
W ciągu 10 minut jesteśmy odprawieni po kambodżańskiej stronie. Teraz ponownie
walichy w łapy i kolejne 300 metrów marszu z tobołami przez pas ziemi niczyjej,
do widocznego w oddali punktu granicznego po wietnamskiej stronie..
Przed wietnamskim
budynkiem odprawy celnej dwa symbole: czerwona flaga narodowa Wietnamu z żółtą,
pięcioramienną gwiazdą pośrodku, która jak się później okaże, będzie powiewała
niemalże na każdym skrzyżowaniu, słupie czy budynku administracyjnym oraz
betonowy monument z dziwnym wieloramiennym słoneczkiem na szczycie.. Co to
takiego..?. Otóż owo betonowe słoneczko to tzw. znak solarny, który jest
popularnym w Azji symbolem, łączonym z pozytywnymi konotacjami. Dwanaście
promieni symbolizuje postęp oraz porządek jak na tarczy zegarowej. W oryginale
błękitny krąg odzwierciedla demokrację, sprawiedliwość i równość. Biel -
czystość, dobrobyt i świetlaną przyszłość.
Ostatnia fotka
przed wejściem do strefy celnej i znowu trzeba chować aparat.. Zdjęcia
całkowicie zabronione..
Dwoma
nogami w socjalizmie - WIETNAM
Podobnie jak na
kambodżańskim przejściu, tak i tutaj jesteśmy jedyną grupą przekraczającą w tym
momencie wietnamską granicę.. Odprawa przebiega wyjątkowo szybko i bez zbędnych
ceregieli… Tuż obok budynku celnego czeka już wietnamski autokar, którym przez
kilka następnych dni będziemy poruszać się po Wietnamie.. Wraz z kierowcą wita
nas uśmiechnięty, dwudziestoparoletni wietnamski przewodnik..
Przekroczenie granicy kambodżańsko-wietnamskiej
to nie tylko zmiana kraju w naszym podróżnym grafiku, to także wejście w
całkiem odmienną od dotychczasowej rzeczywistość.. Tylko w Indochinach, po
przejechaniu niespełna 1000 km ze stolicy Tajlandii przez teren Kambodży do
stolicy Wietnamu, można jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenieść
się w trzy całkowicie odmienne światy - od bogatego wizerunku monarchistycznego
Królestwa Tajlandii, gdzie przytłacza ogrom świątyń, blask złota i nowoczesność
wkraczająca milowymi krokami, poprzez monarchię konstytucyjną biednej,
doświadczonej okrutnym losem Kambodży z jej cudownymi pozostałościami dawnego
blasku Angkorskiego Imperium, do szablonowego, socjalistycznego Wietnamu,
pełnego kolorów, uśmiechniętych i przyjaznych ludzi, jednak z unoszącym się nad
tym wszystkim, niewidzialnym wizerunkiem nieśmiertelnego wodza i ojca narodu –
Ho Chi Minha.. Aby mentalnie przestawić się na inne myślenie po przejechaniu
Kambodży, trzeba chociażby w skrócie zapoznać się z charakterystyką
geograficzną, historyczną, gospodarczą i społeczną Wietnamu,
którą przedstawię w kolejnych zdaniach...
WIETNAM –
Od dynastii do komunizmu..
Wietnam (oficjalnie
Socjalistyczna Republika Wietnamu) leży na wschodnim wybrzeżu Półwyspu Indochińskiego. Zajmuje
łączną powierzchnię około 331.210 km², porównywalną do rozmiaru Niemiec. Łączna
długość granic lądowych kraju wynosi 4639 km, a jego linia brzegowa ciągnie się
na długości 3444 km. W najwęższym punkcie centralnym Quảng Binh Province, kraj
ten ma szerokość 50 km w poprzek, ale rozszerza się do około 600 km na
północy. Stolicą
od momentu zjednoczenia w 1976 roku Północnego i Południowego Wietnamu zostało Hanoi. Kraj ten graniczy z
Chinami na północy, Laosem na północnym zachodzie, Kambodżą na południowym
zachodzie oraz Morzem Południowochińskim na wschodzie. Z liczbą ludności ponad
90,5 mln jest piętnastym co do wielkości populacji państwem świata.
Obszar Wietnamu to głównie górzysty i gęsto zalesiony teren, z ziemią uprawną nie przekraczającą 20%. Góry stanowią 40% powierzchni kraju,
a tropikalne lasy pokrywają około 42%. Najwyższą górą jest Phan Xi Păng 3143 m n.p.m., najdłuższa rzeka to Rzeka Czerwona (450 km na terytorium Wietnamu). Ze względu na znacznie rozciągnięty w kierunku południkowym kształt terytorium i specyficzne ukształtowanie terenu, w Wietnamie wyróżnia się kilka stref klimatycznych. Klimat Tonkinu zalicza się do wilgotnych podzwrotnikowych. W Wietnamie środkowym, na północ od przełęczy Hải Vân i na południu kraju (półwysep Cà Mau, delta Mekongu) występuje klimat zwrotnikowy wilgotny, w odmianie monsunowej. Klimat Wietnamu Środkowego, na południe od przełęczy Hải Vân, zalicza się do klimatu zwrotnikowego z porą suchą i deszczową (typ sawanna).
Obszar Wietnamu to głównie górzysty i gęsto zalesiony teren, z ziemią uprawną nie przekraczającą 20%. Góry stanowią 40% powierzchni kraju,
a tropikalne lasy pokrywają około 42%. Najwyższą górą jest Phan Xi Păng 3143 m n.p.m., najdłuższa rzeka to Rzeka Czerwona (450 km na terytorium Wietnamu). Ze względu na znacznie rozciągnięty w kierunku południkowym kształt terytorium i specyficzne ukształtowanie terenu, w Wietnamie wyróżnia się kilka stref klimatycznych. Klimat Tonkinu zalicza się do wilgotnych podzwrotnikowych. W Wietnamie środkowym, na północ od przełęczy Hải Vân i na południu kraju (półwysep Cà Mau, delta Mekongu) występuje klimat zwrotnikowy wilgotny, w odmianie monsunowej. Klimat Wietnamu Środkowego, na południe od przełęczy Hải Vân, zalicza się do klimatu zwrotnikowego z porą suchą i deszczową (typ sawanna).
Wietnam jest krajem
wielonarodowościowym w wyniku wielowiekowych migracji plemiennych, trwających
jeszcze w XX wieku. Rdzenni Wietnamczycy (Kinh) stanowią 85% mieszkańców kraju,
są ludnością zamieszkałą głównie na nizinach, o długoletniej tradycji rolniczej,
osiadłą w deltach Rzeki Czerwonej i Mekongu, na nizinach nadmorskich oraz w
miastach i przywiązaną do miejsca pochodzenia swoich rodów. Ponad 10%
mieszkańców to grupy plemienne, zwłaszcza żyjące w górach, należące do 53
narodowości m.in. Tajowie, Mường, Chińczycy, Khmerowie.. W tym dość bogatym
zlepku narodowościowym struktura religijna panująca w Wietnamie przedstawia się
następująco: 45% ludności jest wyznawcami religii plemiennych, 30% brak
wyznania, 17% to buddyści, a 8% wyznaje chrześcijaństwo..
Według ustnych
przekazów państwo wietnamskie zostało założone
w 2879 r. p.n.e. przez pochodzącą od chińskich bogów dynastię Hồng Bàng i było częścią Imperialnych Chin. Pierwsze zapisy historyczne o tym państwie pojawiły się w kronikach chińskich około 500 r. p.n.e. Systematyczne zapisy pojawiają się jednak dopiero po 111 r. p.n.e., po podboju chińskim. Mimo licznych prób oswobodzenia się, okupacja trwała ponad tysiąc lat. Ostatecznie Wietnam uzyskał niepodległość w 938 r. n.e. po zwycięstwie w wietnamskiej bitwie na rzece Bach Đằng i utrzymał ją do połowy XIX stulecia. W tym okresie kolejne wietnamskie dynastie królewskie rozkwitły jako znaczący w Azji naród, zaś geograficznie i politycznie rozszerzyły wpływy do Azji Południowo-Wschodniej, powiększając kilkakrotnie swój obszar przez zajęcie terytoriów południowych sąsiadów.
Poniżej – rekonstrukcja Bitwy na rzece Bach Đằng 938 r. n.e.
w 2879 r. p.n.e. przez pochodzącą od chińskich bogów dynastię Hồng Bàng i było częścią Imperialnych Chin. Pierwsze zapisy historyczne o tym państwie pojawiły się w kronikach chińskich około 500 r. p.n.e. Systematyczne zapisy pojawiają się jednak dopiero po 111 r. p.n.e., po podboju chińskim. Mimo licznych prób oswobodzenia się, okupacja trwała ponad tysiąc lat. Ostatecznie Wietnam uzyskał niepodległość w 938 r. n.e. po zwycięstwie w wietnamskiej bitwie na rzece Bach Đằng i utrzymał ją do połowy XIX stulecia. W tym okresie kolejne wietnamskie dynastie królewskie rozkwitły jako znaczący w Azji naród, zaś geograficznie i politycznie rozszerzyły wpływy do Azji Południowo-Wschodniej, powiększając kilkakrotnie swój obszar przez zajęcie terytoriów południowych sąsiadów.
Poniżej – rekonstrukcja Bitwy na rzece Bach Đằng 938 r. n.e.
Kolonialne
zapędy Francji..
W XVII wieku
Wietnam stał się polem działania misjonarzy katolickich,
co spowodowało – pomimo prześladowań ze strony administracji cesarskiej – że kraj (jako jedyny na Dalekim Wschodzie, nie licząc Filipin) stał się ostoją katolicyzmu. Misjonarze przyczynili się rozwoju społeczeństwa, stworzyli podstawy nowoczesnego alfabetu wietnamskiego, ale jednocześnie swą działalnością sprawili, że ostatecznie kraj popadł w zależność od Francji.. W połowie XIX wieku niepodległość Wietnamu zaczęła ulegać stopniowej erozji. Powodem tego były podboje militarno-kolonizacyjne Francji na terenie Indochin pomiędzy 1859 i 1885 rokiem, wspomagane przez oddziały milicji katolickich. W 1862 roku, południowa część kraju stała się francuską kolonią nazwaną Kochinchina. Od 1884 roku, cały kraj znalazł się pod kolonialnymi rządami francuskimi i formalnie został włączony do Unii Francuskich Indochin. W 1887 roku francuska administracja nałożyła znaczne zmiany polityczne i kulturowe na wietnamskie społeczeństwo. Został stworzony system nowoczesnej edukacji w zachodnim stylu, a katolicyzm był propagowany szeroko na całym Półwyspie Indochińskim.
co spowodowało – pomimo prześladowań ze strony administracji cesarskiej – że kraj (jako jedyny na Dalekim Wschodzie, nie licząc Filipin) stał się ostoją katolicyzmu. Misjonarze przyczynili się rozwoju społeczeństwa, stworzyli podstawy nowoczesnego alfabetu wietnamskiego, ale jednocześnie swą działalnością sprawili, że ostatecznie kraj popadł w zależność od Francji.. W połowie XIX wieku niepodległość Wietnamu zaczęła ulegać stopniowej erozji. Powodem tego były podboje militarno-kolonizacyjne Francji na terenie Indochin pomiędzy 1859 i 1885 rokiem, wspomagane przez oddziały milicji katolickich. W 1862 roku, południowa część kraju stała się francuską kolonią nazwaną Kochinchina. Od 1884 roku, cały kraj znalazł się pod kolonialnymi rządami francuskimi i formalnie został włączony do Unii Francuskich Indochin. W 1887 roku francuska administracja nałożyła znaczne zmiany polityczne i kulturowe na wietnamskie społeczeństwo. Został stworzony system nowoczesnej edukacji w zachodnim stylu, a katolicyzm był propagowany szeroko na całym Półwyspie Indochińskim.
Japońska
inwazja..
Francuzi utrzymali
pełną kontrolę nad swoimi koloniami aż do II wojny światowej, kiedy to w 1941
roku wojna na Pacyfiku doprowadziła do japońskiej inwazji na francuskie
Indochiny. Stacjonujące w Wietnamie wojska japońskie rozpoczęły eksploatację
zasobów naturalnych, wspierając swoje kampanie wojskowe, zakończone przejęciem
całego kraju w marcu 1945 roku. Doprowadziło to do ogólnego głodu i spowodowało
ok. dwa miliony zgonów Wietnamczyków. Rychło powstał komunistyczny ruch
wyzwolenia zwany Ligą Niepodległości Wietnamskiej - Viet Minh. W sierpniu 1945 roku, w obliczu
nadchodzącej klęski Japonii, Việt Minh rzucił hasło do powstania. 16 sierpnia
partyzanci opanowali Hanoi, zaś 26 sierpnia Sajgon. Wojsko japońskie, wiedząc
już o ogłoszonej przez cesarza kapitulacji, praktycznie nie stawiało oporu. 2 września 1945 roku formalnie zakończyła się
okupacja japońska.
Poniżej - Parada
zwycięstwa wojsk Việt Minhu w Hanoi.
Koniec
francuskich wpływów..
SOCJALISTYCZNA
REPUBLIKA WIETNAMU
Wietnamczycy
dowiedzieli się, że są wolni. W rzeczywistości było jednak mniej oczywiste, kto
będzie rządził. Jednym marzył się powrót Francuzów, innym supremacja chińska,
ale niemal nikomu zależność od dalekiego ZSRR. Po zwycięstwie nad japońską
okupacją, pod koniec 1946 roku ruch narodowowyzwoleńczy Viet Minh rozpoczął
kampanię partyzancką przeciwko kolonialnym rządom Francuzów. Rozpoczęła się
tzw. I Wojna Indochińska, która trwała do lipca 1954 roku i spowodowała
ostatecznie wyrzucenie Francuzów z Wietnamu oraz całych Indochin. Następnie
Wietnam został podzielony na dwa rywalizujące ze sobą politycznie państwa -
Wietnam Północny i Wietnam Południowy. Konflikt między dwoma stronami
zintensyfikował się, kiedy po przeciwnych stronach barykady zaangażowały się
Stany Zjednoczone oraz ZSRR i Chiny. Działania militarne na Półwyspie
Indochińskim znane jako II Wojna Indochińska trwały na przestrzeni lat
1957–1975. Walki toczyły się
na terytorium Wietnamu Południowego, Laosu i Kambodży. Amerykańskie naloty
bombowe objęły także terytorium Wietnamu Północnego. Wojna zakończyła się
zwycięstwem Wietnamu Północnego w 1975 roku. W dniu 2 lipca 1976 roku, Północny
i Południowy Wietnam połączono w Socjalistyczną Republikę Wietnamu pod
komunistycznym rządem. Przez kolejne lata pozostał on zubożałym i politycznie
izolowanym państwem.
W 1986 roku rząd
rozpoczął serię reform gospodarczych i politycznych, które otwarły drogę
Wietnamu w kierunku integracji z gospodarką światową. Od 2000 roku tempo
wzrostu gospodarczego w Wietnamie jest jednym z najwyższych na świecie. Udane
reformy gospodarcze doprowadziły w 2007 roku do przyjęcia Wietnamu w kręgi
Światowej Organizacji Handlu. Jednak w Wietnamie nie jest aż tak „różowo”, o
czym przekonamy się podczas kilkudniowego pobytu. W tym socjalistycznym
państwie pod rządami marksistowsko-leninowskiego systemu jednopartyjnego,
niezależnie od osiągnięć, które zostały dokonane w ostatnich latach, kraj nadal
doświadcza nierówności w dostępie do opieki zdrowotnej i braku równości płci. Sektor mediów Wietnamu jest kontrolowany
przez rząd. Obowiązuje cenzura tak dobrze znana nam z czasów komuny. Wietnam
jest jednym z 15 globalnych "wrogów internetu". Choć rząd Wietnamu
twierdzi, że blokuje pewne strony internetowe w celu zabezpieczenia kraju przed
obscenicznymi treściami o wyraźnie seksualnym charakterze, to wiele portali
prezentujących wrażliwe politycznie i religijnie sprawy jest także zakazanych.
Na razie koniec
lekcji historii o Wietnamie. Ruszamy na zwiedzanie tego ciekawego kraju… Nasz
autokar mknie spod granicy w kierunku dawnej stolicy, największego i
najludniejszego miasta Wietnamu, nazwanego obecnie Ho Chi Minh, a znanego dawniej
jako Sajgon. Do pokonania mamy teraz około 170 km, ponieważ po drodze odbijemy
nieco w bok od wyznaczonej trasy i zatrzymamy się jeszcze w dwóch ciekawych
miejscach.. Jak już wcześniej wspomniałem, kilka charakterystycznych elementów
krajobrazu mijanego po drodze, będzie nam stale towarzyszyć w czasie podróży po
Wietnamie.. Jednym z nich są symbole flagi narodowej - żółta, pięcioramienna
gwiazda na czerwonym tle, która powiewa niemalże na każdym skrzyżowaniu, słupie
czy budynku administracyjnym.. Nierzadko obok Wietnamskiej gwiazdy dojrzeć
można inny symbol komunizmu, tak dobrze znany nam Polakom z zamierzchłych,
braterskich stosunków ze Związkiem Radzieckim – sierp i młot..
Trasa wiodąca od
granicy kambodżańsko-wietnamskiej w kierunku miasta Ho Chi Minh, to niewielki
wycinek potężnego drogowego projektu Trans-Asia (Asian Highway), znany również
jako AH. Jest to projekt powstały w wyniku współpracy między krajami w Azji,
Europie, Organizacją Narodów Zjednoczonych oraz Komisją Ekonomiczno-Społeczną
Azji i Pacyfiku (ESCAP) w celu poprawy systemów autostrad na obszarze Azji.
Projekt ten ma także za zadanie połączyć kraje Europy i Azji linią
europejsko-azjatyckiej autostrady. Jest to jeden z trzech projektów rozwoju
infrastruktury transportowej w Azji, na które składają się: Trans-Asia Drogowa
(Asian Highway - w skrócie AH ), Trans-Asia Kolejowa (Trans-Asian Railway -
TAR)) oraz projekt ułatwienia transportu drogowego..
Rzeki
Wietnamu – wodne
drogi handlowe oraz system nawadniania pól ryżowych..
Kilkanaście
kilometrów za przejściem granicznym droga przecina koryto jednej z kilku
większych rzek, płynących przez obszar Wietnamu do Morza Południowochińskiego..
Rzeka nosi nazwę Vam Co Dong, a jej źródła mają swój początek na nisko
położonych równinach Kambodży, w prowincji Prey Veng. Jej łączna długość wynosi
ponad 280 km, z czego na terenie Wietnamu 180 km. W swym końcowym biegu,
przepływając po zachodniej stronie aglomeracji Ho Chi Minh, łączy się z korytem
rzeki Vam Co, która z kolei wpływa do rzeki Soai RAP i Morza
Południowochińskiego.
Rzeki w Wietnamie to olbrzymia infrastruktura wodna, ułatwiająca życie wielu mieszkańcom. Ponieważ rzeka Vam Co Dong posiada wiele małych dopływów, jest bardzo wygodną drogą wodną dla ruchu handlowego, transportu towarów z morskiego nadbrzeża w głąb kraju i odwrotnie.. Rzeka meandruje przez tereny bogatych wsi obu krajów i przynosi spory roczny dochód mieszkańcom wybrzeża. Rzeki takie jak Vam Co Dong, obfitują także w ryby, co sprzyja rozwojowi rybołówstwa śródlądowego..
Rzeki w Wietnamie to olbrzymia infrastruktura wodna, ułatwiająca życie wielu mieszkańcom. Ponieważ rzeka Vam Co Dong posiada wiele małych dopływów, jest bardzo wygodną drogą wodną dla ruchu handlowego, transportu towarów z morskiego nadbrzeża w głąb kraju i odwrotnie.. Rzeka meandruje przez tereny bogatych wsi obu krajów i przynosi spory roczny dochód mieszkańcom wybrzeża. Rzeki takie jak Vam Co Dong, obfitują także w ryby, co sprzyja rozwojowi rybołówstwa śródlądowego..
Rzeka Vam Co Dong odegrała
w historii Wietnamu także dużą rolę strategiczną. Była sceną wielu zaciekłych
bitew zarówno w wojnie z francuskimi kolonizatorami, jak i podczas Wojny Wietnamskiej
z oddziałami amerykańskimi..
A teraz drugi ze
wspomnianych wcześniej elementów krajobrazu wietnamskiego, będący jakby stałą
widokówką, ukazującą tereny poza miejskimi aglomeracjami. To rozległe pola
ryżowe w różnym stadium uprawy.
Wietnam przez
większą część swojej historii był i jest jednym z największych eksporterów ryżu
pośród wszystkich krajów na świecie.
Tzw. mokre uprawy ryżu w Wietnamie sięgają czasów neolitu kultury Hoa Binh i kultury Bac Son. Pola ryżowe w Wietnamie są dominującymi gruntami w dolinie Czerwonej Rzeki i delcie Mekongu. W delcie Rzeki Czerwonej na północy Wietnamu, kontrolowane, sezonowe powodzie nadrzeczne (zalewiska) uzyskuje się poprzez rozbudowaną sieć grobli, która na przestrzeni wieków osiągnęła łączną długość około 3000 km. W delcie Mekongu na południu Wietnamu, jest przeplatany system kanałów odwodnienia i nawadniania, który stał się symbolem w tej dziedzinie upraw. Kanały służą także jako szlaki komunikacyjne, dzięki czemu rolnicy mogą przewieźć swoje produkty na rynki handlowe.
Tzw. mokre uprawy ryżu w Wietnamie sięgają czasów neolitu kultury Hoa Binh i kultury Bac Son. Pola ryżowe w Wietnamie są dominującymi gruntami w dolinie Czerwonej Rzeki i delcie Mekongu. W delcie Rzeki Czerwonej na północy Wietnamu, kontrolowane, sezonowe powodzie nadrzeczne (zalewiska) uzyskuje się poprzez rozbudowaną sieć grobli, która na przestrzeni wieków osiągnęła łączną długość około 3000 km. W delcie Mekongu na południu Wietnamu, jest przeplatany system kanałów odwodnienia i nawadniania, który stał się symbolem w tej dziedzinie upraw. Kanały służą także jako szlaki komunikacyjne, dzięki czemu rolnicy mogą przewieźć swoje produkty na rynki handlowe.
W górzystych
terenach północno-zachodniej części Wietnamu, Tajowie zbudowali także
"doliny kulturowe", oparte na uprawie kleistego ryżu, obsadzanego na
tzw. tarasowych stokach.
KAODAIZM – Synkretyczna religia jedności
czyli
jak być po trosze buddystą, chrześcijaninem, konfucjanistą, islamistą i judaistą.
czyli
jak być po trosze buddystą, chrześcijaninem, konfucjanistą, islamistą i judaistą.
Po około 40
minutach jazdy, od momentu przekroczenia granicy, autokar zatrzymuje się na
rozległym parkingu w centrum niewielkiego miasta o nazwie Tay Ninh. Położone
jest ono ok. 100 kilometrów na północny-zachód od naszego dzisiejszego celu
podróży - miasta Ho Chi Minh (Sajgonu)…
Tay Ninh to światowa stolica Apostolska kaodaizmu - oryginalnej, monoteistycznej religii wietnamskiej, której nazwa pochodzi od imienia boga Cao Dai, co oznacza „Najwyższego Pana”. Pośrodku dużego, pustego placu wznosi się podłużny, dwupiętrowy budynek, otoczony podcieniami krużganków, pokryty łamanym dachem z czterema wysokimi, ozdobnymi wieżami, symbolizującymi największe religie, z których kaodaizm czerpie inspiracje. To Wielka Boska Świątynia Kaodaistyczna, która jest zarazem głównym ośrodkiem kościoła kaodaistycznego. Świątynia została zbudowana na przestrzeni lat 1933/1955 i podobnie jak religia kaodaistyczna, jest fuzją wielu światowych wpływów religijnych. Świątynia w Tay Ninh jest ważnym ośrodkiem pielgrzymkowym, jak również jedną z głównych atrakcji turystycznych Wietnamu.
Tay Ninh to światowa stolica Apostolska kaodaizmu - oryginalnej, monoteistycznej religii wietnamskiej, której nazwa pochodzi od imienia boga Cao Dai, co oznacza „Najwyższego Pana”. Pośrodku dużego, pustego placu wznosi się podłużny, dwupiętrowy budynek, otoczony podcieniami krużganków, pokryty łamanym dachem z czterema wysokimi, ozdobnymi wieżami, symbolizującymi największe religie, z których kaodaizm czerpie inspiracje. To Wielka Boska Świątynia Kaodaistyczna, która jest zarazem głównym ośrodkiem kościoła kaodaistycznego. Świątynia została zbudowana na przestrzeni lat 1933/1955 i podobnie jak religia kaodaistyczna, jest fuzją wielu światowych wpływów religijnych. Świątynia w Tay Ninh jest ważnym ośrodkiem pielgrzymkowym, jak również jedną z głównych atrakcji turystycznych Wietnamu.
Zanim wejdziemy do
środka tego niezwykłego obiektu, parę zdań wyjaśnienia czym jest owa religia
kaodaistyczna, na jakich jest oparta zasadach i strukturach, oraz kim są
wyznawcy kaodaizmu..
Kaodaizm jest religią monoteistyczną, synkretyczną, łączącą w sobie elementy buddyzmu, chrześcijaństwa, konfucjanizmu, taoizmu, świeckiej filozofii, a w mniejszym stopniu również islamu i judaizmu.
Kaodaizm jest religią monoteistyczną, synkretyczną, łączącą w sobie elementy buddyzmu, chrześcijaństwa, konfucjanizmu, taoizmu, świeckiej filozofii, a w mniejszym stopniu również islamu i judaizmu.
Człowiek jest z
natury istotą religijną. Szukanie Boga ma zakodowane w sobie. Wielość religii
na świecie zachęca do tworzenia nowych, własnych. Tak było w przypadku
urzędnika kolonialnej francuskiej administracji w Wietnamie - Ngô Văn Chiêu,
który w latach 1919–1926 organizując seanse spirytystyczne, doznawał w ich
trakcie objawień. W 1926 roku podczas jednego z takich seansów, ukazał mu się
bóg Cao Dai. Przekaz zawierał boskie imię Cao Dai, od którego wzięła się nazwa
religii, oraz wizerunek boskiego oka, które stało się symbolem nowej wiary.
Kaodaiści to
wegetarianie i pacyfiści, opierający swą religię na wielu nurtach religijnych.
Kaodaizm głosi braterstwo ludów, łącząc w sobie elementy nauczania, wiary,
praktyki i historii. Wyznawcy uważają, że czerpią pełnymi garściami to, co najlepsze ze wszystkich światowych religii -
taoizmu, buddyzmu, konfucjanizmu, islamu, chrześcijaństwa, judaizmu, dżinizmu..
Z katolicyzmu kaodaizm czerpie między innymi strukturę i hierarchię (mamy tam nie tylko papieża, ale i kardynałów, biskupów oraz kapłanów),
z buddyzmu reinkarnację dusz i etyczny nakaz poszanowania życia. Podobnie jak w katolicyzmie istnieje tu kult świętych, jednak dobór osób jest tutaj bardzo różnorodny i… luźny. Wśród świętych znajdziemy Jezusa, Buddę, a nawet Wiktora Hugo, Charlie’ego Chaplina, Joannę D’arc czy Lenina (!).
Z katolicyzmu kaodaizm czerpie między innymi strukturę i hierarchię (mamy tam nie tylko papieża, ale i kardynałów, biskupów oraz kapłanów),
z buddyzmu reinkarnację dusz i etyczny nakaz poszanowania życia. Podobnie jak w katolicyzmie istnieje tu kult świętych, jednak dobór osób jest tutaj bardzo różnorodny i… luźny. Wśród świętych znajdziemy Jezusa, Buddę, a nawet Wiktora Hugo, Charlie’ego Chaplina, Joannę D’arc czy Lenina (!).
Czas na obejrzenie
wnętrza świątyni, a w trakcie zwiedzania opowiem jeszcze kilka ciekawych
faktów, związanych z kaodaizmem... Główne wejście do wnętrza świątyni prowadzi
przez ciekawy, kolorowy portyk wsparty 4 kolumnami, ponad którymi zabudowano
półokrągły balkon. Po obydwu stronach portyku wznoszą się ponad 20-metrowe
wieże..
Kiedy podchodzę
bliżej, w centralnym miejscu ściany portyku, ponad półokrągłym balkonem,
dostrzegam wspomniany wizerunek „boskiego oka”, które nieustannie zerka na
odwiedzających świątynię przybyszy.. Jak podpowiada mi wietnamski przewodnik,
jest to konkretnie Lewe Oko Boga, symbol stwórcy wszechrzeczy boga Cao Dai. Kaodaiści twierdzą, że jeżeli
judaizm jest pąkiem, chrześcijaństwo kwiatem, to dopiero kaodaizm jest owocem
wiary i najwyższym etapem objawienia. Symbol oka Cao Dai pojawia się również w
centralnym miejscu Wielkiej Świątyni Kaodaistycznej na głównym ołtarzu, a także
na wszystkich okiennych witrażach..
Gdzie Lenin
może być świętym.!!.
Kilkanaście minut
temu minęło południe. Mamy szczęście, ponieważ codziennie w samo południe w
świątyni odbywa się jedno z trzech nabożeństw, które turyści mogą obserwować ze
specjalnego tarasu wewnątrz budynku. Mogą obserwować, nie mogą jednak w nich
uczestniczyć. Przyglądniemy się zatem dokładnie religijnym obrzędom
kaodaistów.. Na chodniku przed świątynią ściągam sandały i wchodzę do jasnego,
chłodnego wnętrza. Widok ogromnej, kolorowej, kościelnej nawy momentalnie
zaskakuje, przytłacza i wzbudza podziw. Pośród feerii tysięcy barwnych zdobień
znaleźć można misterne rzeźby azjatyckich smoków i charakterystyczne dla tej
części świata symbole, jak choćby kwiat lotosu. Wokół głównego ołtarza
rozlokowano posągi Buddy, Chrystusa, Konfucjusza oraz obrazy tzw. Wielkich
Natchnionych (świętych): Viktora Hugo, Sun Yat-sena i Nguyen Binh Khiema.
Główne miejsce na
ołtarzu zajmuje OKO BOGA na tle błękitnego globu, w otoczeniu gwiazd.
W czasie modlitw
wokół katedry wyznaczone są strefy, w których nie może stanąć ludzka noga.
Podczas nabożeństw (trzy dziennie) można zobaczyć wiernych ubranych w białe
szaty oraz kapłanów w strojach czerwonych
(hinduizm, buddyzm, islam), niebieskich (chrześcijaństwo), żółtych (taoizm,
konfucjanizm). Hierarchia i struktura kościoła kaodaistycznego podobna jest
nieco do kościoła katolickiego. Na jego czele stoi papież, któremu podlegają
kardynałowie, biskupi i księża. Kaodaizm podkreśla równość pomiędzy kobietami i
mężczyznami zarówno w życiu świeckim jak i duchowym, choć dwie najwyższe
funkcje w kościele – kardynała i papieża piastować mogą wyłącznie mężczyźni.
Kapłanem może zostać zarówno mężczyzna jak i kobieta, i żadnego z nich nie
obowiązuje celibat.
Nabożeństwu
towarzyszy muzyka na żywo. Słychać ją dolatującą z górnego balkonu. Turyści
mogą oglądać ceremonię z górnych balkonów, zatem ruszam w tamtym kierunku, by
zobaczyć co to za „boysband” tak
rzępoli... Kiedy wchodzę na pięterko, muzyka wzmaga się coraz wyraźniej.
Wokół okrągłego, drewnianego stołu dostrzegam 7-osobową orkiestrę. Panowie w białych strojach rzępolą (bo grą bym tego nie nazwał) na różnego rodzaju strunowo-smyczkowych instrumentach, wydając z nich skrzecząco-piskliwe dźwięki w typowo azjatyckim klimacie.
Z boku kilkuosobowy żeński chórek podśpiewuje do rytmu religijną pieśń....
Wokół okrągłego, drewnianego stołu dostrzegam 7-osobową orkiestrę. Panowie w białych strojach rzępolą (bo grą bym tego nie nazwał) na różnego rodzaju strunowo-smyczkowych instrumentach, wydając z nich skrzecząco-piskliwe dźwięki w typowo azjatyckim klimacie.
Z boku kilkuosobowy żeński chórek podśpiewuje do rytmu religijną pieśń....
Przesuwam się
pomiędzy kilkunastoma turystami w kierunku balustrady balkonu, by spojrzeć na
kościelną nawę z góry.. Widok jest naprawdę niezwykły.. Kilkuset wyznawców Cao
Dai ubranych w śnieżnobiałe stroje, siedzi w kilku rzędach na kolorowej
posadzce, powtarzając za kapłanem zgodnym chórem słowa modlitwy.. Z tyłu za uszami
słyszę piskliwą wietnamska muzę.
Ta młoda religia jest trzecią co do wielkości w Wietnamie po buddyzmie i rzymskim-katolicyzmie. Kiedy w roku 1934 twórca i założyciel kaodaizmu - Le-van-Trung „wyinkarnował” się z tego świata, jego sekta miała tylko
300 tysięcy wiernych. Kaodaizm szybko zdobył wielu wyznawców, czego wyrazem był fakt, że w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia nowa religia konkurowała z kościołem katolickim o wpływy w Południowym Wietnamie. Raporty wskazują, że na początku lat 90-tych kaodaizm miał około 2 milionów wyznawców - w Wietnamie, Kambodży, Francji i USA. Obecnie kaodaiści twierdzą, że jest ich około 6 milionów. W komunistycznym Wietnamie, religia ta została praktycznie zablokowana, a Kapłańska Hierarchia została rozwiązana. Z tego powodu wielu adeptów Cao Dai emigrowało i są rozrzuceni po całym świecie, propagując swoją religię.
W Kalifornii jest około 2 tysięcy wyznawców Cao Dai. Po latach prześladowań Kościół Cao Dai jest obecnie tolerowany przez socjalistyczne władze Wietnamu, a jego świątynie i święta przyciągają wielu zachodnich turystów.
Ta młoda religia jest trzecią co do wielkości w Wietnamie po buddyzmie i rzymskim-katolicyzmie. Kiedy w roku 1934 twórca i założyciel kaodaizmu - Le-van-Trung „wyinkarnował” się z tego świata, jego sekta miała tylko
300 tysięcy wiernych. Kaodaizm szybko zdobył wielu wyznawców, czego wyrazem był fakt, że w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia nowa religia konkurowała z kościołem katolickim o wpływy w Południowym Wietnamie. Raporty wskazują, że na początku lat 90-tych kaodaizm miał około 2 milionów wyznawców - w Wietnamie, Kambodży, Francji i USA. Obecnie kaodaiści twierdzą, że jest ich około 6 milionów. W komunistycznym Wietnamie, religia ta została praktycznie zablokowana, a Kapłańska Hierarchia została rozwiązana. Z tego powodu wielu adeptów Cao Dai emigrowało i są rozrzuceni po całym świecie, propagując swoją religię.
W Kalifornii jest około 2 tysięcy wyznawców Cao Dai. Po latach prześladowań Kościół Cao Dai jest obecnie tolerowany przez socjalistyczne władze Wietnamu, a jego świątynie i święta przyciągają wielu zachodnich turystów.
Nie wszyscy święci balują w niebie…
A teraz rozwinięcie tytułowej myśli - Lenin jako postać święta..
Lenin ?? Polak pomyśli: zbrodniarz, twórca komunizmu, symbol wroga. Wietnamczyk pomyśli: święty !!!.. Jak to możliwe?. A możliwe. Wystarczy, że się jest wyznawcą kaodaizmu… Kaodaizm w swej istocie opiera się na kulcie Istoty Najwyższej Cao Dai i duchów wielkich ludzi. I teraz sedno sprawy - Świętym Cao Dai może zostać każdy, który wniesie duchową czy intelektualną moc do świata. Lista świętych w kaodaizmie szokuje. Są wśród nich m.in.: Joanna d’Arc, Thomas Jefferson, Jezus, Budda, Konfucjusz, Mahomet, Lew Tołstoj, Ludwik Pasteur, Juliusz Cezar, Mark Twain, William Szekspir, Rene Descartes, Winston Churchill, Charlie Chaplin, Włodzimierz Ilicz Lenin oraz Maria Skłodowska-Curie. Wybitna Polka znalazła się w tym zacnym gronie niewątpliwie dzięki swoim odkryciom w dziedzinie chemii i fizyki, ale pewnie i dlatego, że Wietnam był francuską kolonią, a urodzoną w Warszawie (w Królestwie Polskim) noblistkę Francuzi chętnie uważają za swoją bohaterkę narodową. W Wietnamie wśród kaodaistów jest znana jako pani Curie…
Po półgodzinnym
pobycie w świątyni Cao Dai wychodzę na zewnątrz.
Plac wokół opustoszały, tylko paru turystów po zakończeniu zwiedzania, ubiera pozostawione wcześniej na chodniku obuwie.. Spoglądam na swoje bose stopy i w tym momencie wybucham śmiechem… Zapomniałem o moich sandałach !!!. Gdybym nie spojrzał w kierunku świątyni, zapewne poszedłbym na bosaka do autokaru. Ale jestem gapa..!!. Tak wygodnie spacerowało mi się bez butów..
.
Plac wokół opustoszały, tylko paru turystów po zakończeniu zwiedzania, ubiera pozostawione wcześniej na chodniku obuwie.. Spoglądam na swoje bose stopy i w tym momencie wybucham śmiechem… Zapomniałem o moich sandałach !!!. Gdybym nie spojrzał w kierunku świątyni, zapewne poszedłbym na bosaka do autokaru. Ale jestem gapa..!!. Tak wygodnie spacerowało mi się bez butów..

NUI BA DEN
– CZARNA LADY
Kiedy zasiadam w
naszym podróżnym autokarze, na zegarku jest punktualnie godzina 13-ta. Ruszamy
w dalszą drogę.. Drugi cel na trasie przed dotarciem do miasta Ho Chi Minh, to
słynny partyzancki system tuneli w dystrykcie Cu Chi – symbol walki oddziałów
Vietkongu z obcymi wojskami (czytaj – amerykańskimi) podczas wojny wietnamskiej
w latach 1957-1975.. Odległość jaką mamy do pokonania to około 90 km.
Powinniśmy tam dotrzeć za niespełna półtorej godziny.. Zajmuję miejsce przy
oknie z aparatem w ręku, mając nadzieję na ciekawe fotki podczas jazdy..
Dziesięć kilometrów na północny wschód od Tay Ninh, z rozległej, płaskiej równiny Mekongu, ponad zielonymi polami uprawnymi ryżu, kukurydzy, manioku i plantacjami drzew kauczukowych, wyrasta w górę na wysokość 996 m n.p.m. wygasły wulkan – Nui Ba Den, w tłumaczeniu Czarna Lady.. Góra jest niemalże idealnym stożkiem żużlowym z siodłem wulkanicznym i lekkim wybrzuszeniem na jej północno-zachodniej stronie. Zalesiony, zielony masyw podziurawiony jest jaskiniami i pokryty na zboczach dużymi bazaltowymi głazami.
Dziesięć kilometrów na północny wschód od Tay Ninh, z rozległej, płaskiej równiny Mekongu, ponad zielonymi polami uprawnymi ryżu, kukurydzy, manioku i plantacjami drzew kauczukowych, wyrasta w górę na wysokość 996 m n.p.m. wygasły wulkan – Nui Ba Den, w tłumaczeniu Czarna Lady.. Góra jest niemalże idealnym stożkiem żużlowym z siodłem wulkanicznym i lekkim wybrzuszeniem na jej północno-zachodniej stronie. Zalesiony, zielony masyw podziurawiony jest jaskiniami i pokryty na zboczach dużymi bazaltowymi głazami.
Pomimo stosunkowo
niedużej wysokości, z uwagi na panujący w delcie Mekongu dość wilgotny klimat,
wokół wierzchołka góry często zbierają się kłębiaste, białe obłoki, które
nakrywają jak kapeluszem szczyt stożka..
W górnych partiach Nui Ba Den jest o wiele chłodniej, niż w położonej u jej stóp prowincji Tay Ninh, zalegającej zaledwie kilkadziesiąt metrów nad poziomem morza. Góra słynie z kompleksu pięknych świątyń na jej szczycie, które w ciągu wieków służyły jako sanktuaria dla różnych narodów zamieszkujących ten obszar - w tym społeczności Khmerów, Cham, wietnamskiej i chińskiej. Na górze utworzono park rozrywki, gdzie turyści mogą dotrzeć pieszo górskim szlakiem lub kolejką gondolową..
W górnych partiach Nui Ba Den jest o wiele chłodniej, niż w położonej u jej stóp prowincji Tay Ninh, zalegającej zaledwie kilkadziesiąt metrów nad poziomem morza. Góra słynie z kompleksu pięknych świątyń na jej szczycie, które w ciągu wieków służyły jako sanktuaria dla różnych narodów zamieszkujących ten obszar - w tym społeczności Khmerów, Cham, wietnamskiej i chińskiej. Na górze utworzono park rozrywki, gdzie turyści mogą dotrzeć pieszo górskim szlakiem lub kolejką gondolową..
Legenda CZARNEJ LADY
czyliOpowieść o miłości, wierności i cnocie..
Istnieje wiele legend i opowieści związanych z
górą Czarna Lady..
Dla Wietnamczyków góra jest miejscem mitu o wielkiej, lecz tragicznie zakończonej miłości. Legenda głosi, że w drugiej połowie 18 wieku, na skutek walk dwóch klanów - Trinh i Nguyen, nastały ciężkie czasy, a ludzie żyli w ciągłym strachu i nędzy. Piękna młoda dziewczyna o imieniu Ly Thi Thien Huong, pomimo nieustannych zalotów cesarza Nguyen Hue, poślubiła swą prawdziwą miłość, młodego żołnierza imieniem Le Sy. Podczas gdy jej mąż odbywał służbę wojskową, ona odwiedzała codziennie magiczny posąg Buddy na szczycie góry Ba Den, modląc się o jego rychły powrót..
Pewnego dnia Huong została zaatakowana przez porywaczy, wysłanników cesarza i uwięziona. Mieszkała w budynku pilnowanym przez porywaczy, ale wciąż była lojalna wobec swojego męża. Pewnego dnia, gdy została siłą zmuszona do aktu seksualnego, wolała wybrać śmierć niż hańbę i rzuciła się w przepaść. Potem pojawiła się w wizji mnicha Abbot, mieszkającego na górze, który wkrótce opowiedział jej historię. Szybko rozeszła się wieść pośród okolicznych mieszkańców o tragicznym losie dziewczyny.
Ciało Huong zostało przewiezione w wyznaczone miejsce kultu na górze i tam pochowane.. Ludzie zebrali się na górze, aby czcić i modlić się o świętość cnotliwej dziewczyny. Po pewnym czasie wybudowano świątynię na szczycie góry, gdzie wiosną schodzą się pielgrzymki na modlitwę za cnotliwą Huong.
Poniżej - Miejsce kultu Huong na górze Ba Den (fotografia wikipedia.org.)
Dla Wietnamczyków góra jest miejscem mitu o wielkiej, lecz tragicznie zakończonej miłości. Legenda głosi, że w drugiej połowie 18 wieku, na skutek walk dwóch klanów - Trinh i Nguyen, nastały ciężkie czasy, a ludzie żyli w ciągłym strachu i nędzy. Piękna młoda dziewczyna o imieniu Ly Thi Thien Huong, pomimo nieustannych zalotów cesarza Nguyen Hue, poślubiła swą prawdziwą miłość, młodego żołnierza imieniem Le Sy. Podczas gdy jej mąż odbywał służbę wojskową, ona odwiedzała codziennie magiczny posąg Buddy na szczycie góry Ba Den, modląc się o jego rychły powrót..
Pewnego dnia Huong została zaatakowana przez porywaczy, wysłanników cesarza i uwięziona. Mieszkała w budynku pilnowanym przez porywaczy, ale wciąż była lojalna wobec swojego męża. Pewnego dnia, gdy została siłą zmuszona do aktu seksualnego, wolała wybrać śmierć niż hańbę i rzuciła się w przepaść. Potem pojawiła się w wizji mnicha Abbot, mieszkającego na górze, który wkrótce opowiedział jej historię. Szybko rozeszła się wieść pośród okolicznych mieszkańców o tragicznym losie dziewczyny.
Ciało Huong zostało przewiezione w wyznaczone miejsce kultu na górze i tam pochowane.. Ludzie zebrali się na górze, aby czcić i modlić się o świętość cnotliwej dziewczyny. Po pewnym czasie wybudowano świątynię na szczycie góry, gdzie wiosną schodzą się pielgrzymki na modlitwę za cnotliwą Huong.
Poniżej - Miejsce kultu Huong na górze Ba Den (fotografia wikipedia.org.)
Z góry Nui Ba Den
rozciąga się rozległy widok na leżące w dole tereny.
Jej strategiczną lokalizację wykorzystały partyzanckie oddziały Viet Minhu i Viet Congu zarówno podczas pierwszej wojny indochińskiej przeciwko francuzom, jaki i w czasie zaciekłych walk z armią amerykańską podczas wojny wietnamskiej. W czasie wojny wietnamskiej teren wokół góry był bardzo aktywny. W maju 1964 roku wierzchołek został zaatakowany przez siły specjalne 3-go batalionu Korpusu Piechoty Morskiej (Marines).
Wojsko amerykańskie opanowało szczyt, budując na nim radiową stację przekaźnikową. Amerykanie przez większą część wojny kontrolowali górne partie wzniesienia, zaś oddziały partyzanckie Vietkongu panowały niepodzielnie w dolinach i na okolicznych pasmach gór, przez co zaopatrzenie na szczyt Czarnej Pani dostarczano amerykanom helikopterami..
Jej strategiczną lokalizację wykorzystały partyzanckie oddziały Viet Minhu i Viet Congu zarówno podczas pierwszej wojny indochińskiej przeciwko francuzom, jaki i w czasie zaciekłych walk z armią amerykańską podczas wojny wietnamskiej. W czasie wojny wietnamskiej teren wokół góry był bardzo aktywny. W maju 1964 roku wierzchołek został zaatakowany przez siły specjalne 3-go batalionu Korpusu Piechoty Morskiej (Marines).
Wojsko amerykańskie opanowało szczyt, budując na nim radiową stację przekaźnikową. Amerykanie przez większą część wojny kontrolowali górne partie wzniesienia, zaś oddziały partyzanckie Vietkongu panowały niepodzielnie w dolinach i na okolicznych pasmach gór, przez co zaopatrzenie na szczyt Czarnej Pani dostarczano amerykanom helikopterami..
Nocą 13 maja 1968
roku, kiedy w bazie na szczycie Ba Den (Czarna Pani) przebywało ponad 140
Amerykanów, baza została zaatakowana i opanowana przez Vietkong. Jednak już
kolejnego dnia - 14 maja o godzinie 02:30, oddziały Vietkongu zostały wyparte
przez amerykańskie samoloty bojowe i ostrzał artyleryjski wzgórza. W styczniu
1969 roku cały masyw górski został gruntownie przeszukany przez kilka
batalionów piechoty amerykańskiej, wspartych czołgami i lotnictwem.. W podziemnych
tunelach i jaskiniach na zboczach Czarnej Pani, Amerykanie znaleźli partyzanckie
składy broni i zaopatrzenie oddziałów Vietkongu. U schyłku wojny w 1973 roku,
amerykańska baza na szczycie góry została całkowicie zlikwidowana...
Stożek góry Ba Den
pozostaje za nami, a autokar szybko mknie na południe w kierunku dystryktu Cu
Chi, gdzie mamy zamiar trochę się przeczołgać w dawnych partyzanckich tunelach
Vietkongu... Obszar, przez który teraz przejeżdżamy, to nie tylko zielone,
ryżowe pola, ciągnące się na rozległych równinach Niziny Mekongu, to także
uprawy kauczukowca oraz palmy kokosowej.. Za kilka minut zatrzymamy się na
jednej z takich plantacji..
Kauczuk
naturalny czyli
GUUUMMAAA…
Wzdłuż asfaltowej
drogi, po jej obydwu stronach ukazują się równiutko posadzone szpalery drzew
kauczukowych.. Autokar zatrzymuje się na poboczu, na krótki postój. Zabieram
aparat i wraz z resztą towarzyszy podróży wysiadam na rozprostowanie nóg..
Palacze od razu „puszczają” dymka, a ja „za-puszczam” się w kauczukowy lasek..
W wyniku kilku
reform rolnych, Wietnam stal się dominującym eksporterem rolnych produktów.
Jest on obecnie największym na świecie producentem orzechów nerkowca (1/3
światowej produkcji), największym producentem czarnego pieprzu (1/3 światowego
runku) i drugim na świecie eksporterem ryżu po Tajlandii. Mało kto wie, że
Wietnam zajmuje także drugie miejsce na świecie w produkcji kawy tuż po
Brazylii.. Trzy inne podstawowe kierunki wietnamskiego eksportu to produkcja
herbaty, kauczuku naturalnego i rybołówstwo. Jako że wędruję teraz w cieniu
koron kauczukowców, mała charakterystyka tego egzotycznego drzewa i samej
produkcji kauczuku,
w której Wietnam zajmuje bardzo wysokie, piąte miejsce na świecie..
w której Wietnam zajmuje bardzo wysokie, piąte miejsce na świecie..
Kauczuk, potocznie
zwany naturalną gumą, to polimer pod postacią chemicznej substancji o dużej
masie cząsteczkowej.. Kauczuk jest składnikiem lepkiego soku mlecznego pewnych
odmian drzew i roślin dwuliściennych. Ów biały, lepki, mleczny sok to tzw.
lateks. Najczęściej do produkcji kauczuku wykorzystywany jest sok mleczny
kauczukowca brazylijskiego, gwajuli srebrzystej i mniszka kok-sagiz. Na terenie
Azji Południowo-Wschodniej lateks pozyskiwany jest głównie z drzewa Kauczukowca
brazylijskiego (Hevea brasiliensis), uprawianego w wilgotnym, tropikalnym
klimacie.
Migracja Kauczukowca brazylijskiego
z Ameryki
do Azji..
Wykorzystanie
kauczuku przez człowieka rozpoczęło się w Ameryce Centralnej jeszcze przed jej
odkryciem przez Kolumba. Stosowaną nazwę uzyskiwanej z soku drzew elastycznej
masie nadali Indianie. Europejczycy, którzy przybyli na kontynent amerykański,
nie tylko przejęli technikę pozyskiwania kauczuku, lecz także rozprzestrzenili
uprawy na inne obszary.
Wiecznie zielone drzewa Kauczukowca brazylijskiego (Hevea brasiliensis) należą do rodziny Euphorbiaceae (wilczomleczowatych). W stanie dzikim Kauczukowiec brazylijski rośnie w Ameryce Południowej (las tropikalny nad Amazonką, Orinoko, Rio Negro, w Gujanie), ale w drugiej połowie XIX wieku został wprowadzony do Azji Południowo-Wschodniej przez brytyjskich kolonizatorów. Dojrzałe drzewa w rodzimym siedlisku (lasy Amazońskie) dorastają do około 25-30 metrów wysokości i ponad
1 metrowej średnicy pnia..
Wiecznie zielone drzewa Kauczukowca brazylijskiego (Hevea brasiliensis) należą do rodziny Euphorbiaceae (wilczomleczowatych). W stanie dzikim Kauczukowiec brazylijski rośnie w Ameryce Południowej (las tropikalny nad Amazonką, Orinoko, Rio Negro, w Gujanie), ale w drugiej połowie XIX wieku został wprowadzony do Azji Południowo-Wschodniej przez brytyjskich kolonizatorów. Dojrzałe drzewa w rodzimym siedlisku (lasy Amazońskie) dorastają do około 25-30 metrów wysokości i ponad
1 metrowej średnicy pnia..
W 1876 roku
brytyjski podróżnik Henry Wickham przebywając w Santarém na terenie Brazylii,
zgromadził około 70.000 nasion Kauczukowca brazylijskiego. Nie mając pozwolenia
na wywóz nasion, dokonał on pewnego oszustwa, które w późniejszym czasie
spowodowało spadek dochodów z kauczuku w Ameryce Południowej. Przekręt polegał
na tym,
iż Wickham w celu uzyskania pozwolenia na wywóz, zdeklarował w porcie Belém nad Amazonką swój towar jako martwy materiał botaniczny, przeznaczony do herbarium (zielników) w Europie. Proceder kradzieży nasion się powiódł i drogą morską dotarły one do Kew Gardens (Ogrodów Królewskich) w Londynie. Stąd sadzonki wysyłano do Cejlonu (obecnie Sri Lanka), na Półwysep Malajski, do Singapuru, Tajlandii, Afryki, Dżakarty i innych tropikalnych miejsc, skazując tym samym Amazonię na kauczukowy krach..
iż Wickham w celu uzyskania pozwolenia na wywóz, zdeklarował w porcie Belém nad Amazonką swój towar jako martwy materiał botaniczny, przeznaczony do herbarium (zielników) w Europie. Proceder kradzieży nasion się powiódł i drogą morską dotarły one do Kew Gardens (Ogrodów Królewskich) w Londynie. Stąd sadzonki wysyłano do Cejlonu (obecnie Sri Lanka), na Półwysep Malajski, do Singapuru, Tajlandii, Afryki, Dżakarty i innych tropikalnych miejsc, skazując tym samym Amazonię na kauczukowy krach..
Uprawa
drzew kauczukowych.
Lateks na terenach
Indochin pozyskiwany jest głównie z drzewa Kauczukowca brazylijskiego (Hevea
brasiliensis), doskonale zaaklimatyzowanego w wilgotnym, tropikalnym klimacie..
Najbardziej odpowiednie warunki klimatyczne do optymalnego wzrostu drzew
kauczukowych to: obfite opady deszczu przez co najmniej 100 dni w roku, zakres
temperatur około 20 do 34 ° C, o średniej miesięcznej od 25 do 28 ° C, wysoka
wilgotność powietrza około 80%, gleby dobrze nawodnione, brak silnych wiatrów
oraz dobre nasłonecznienie, przez co najmniej sześć godzin dziennie w ciągu
całego roku.
Drzewa na
plantacjach są sadzone w równych rzędach, rozmieszczonych co 6 metrów i w
odległości co 3 metry pomiędzy poszczególnymi drzewami w rzędzie. Jeden hektar
upraw to od 350 do 500 drzew. Z każdego drzewa można uzyskać około 5 kg suchego
surowca, co odpowiada rocznej wydajności upraw na poziomie 2000 kg/ha. W
zależności od klimatu i lokalizacji, pierwsze zbiory lateksu uzyskuje się z
drzew siedmioletnich. Całkowity okres życia gospodarczego plantacji drzew
kauczukowych wynosi około 32 lata - do 7 lat faza niedojrzała i około 25 lat
faza produkcyjna. Starsze drzewa produkują więcej lateksu, ale maksymalnie
przez 25-30 lat.
Pozyskiwanie
lateksu w drzewa kauczukowego.
Biały, lepki
mleczny sok drzewa kauczukowego odprowadzany jest z pnia drzewa poprzez
odpowiednie nacięcia w korze i zbierany w naczyniach,
w procesie zwanym "tapping". Operacja nacinania kory na pniu drzewa nie jest zbytnio skomplikowana, wymaga jednak pewnej wprawy i musi być przeprowadzona o odpowiednim czasie.. Zabieg wykonuje się wcześnie rano, gdy ciśnienie soku wewnątrz drzewa jest najwyższe. Jeśli cięcia wykonywane są pod koniec dnia, wydajność lateksu będzie mniejsza. Ostrym nożem ogrodniczym o zakrzywionym ostrzu tzw. sierpakiem, nacina się cienką warstwę świeżej kory drzewa w kształcie litery V. Nacięcie musi być precyzyjne, nie za głębokie i mieć odpowiednio szeroko wyżłobiony rowek. Zabieg nacinania wykonują tzw. tappersi. Jeden tappers wprawiony w tym fachu, może oprawić pień drzewa w standardowym systemie pół spirali w ciągu 20 sekund. W ciągu jednego dnia „tappers-nacinacz” jest w stanie wykonać zabieg na korze 450-650 drzew.
w procesie zwanym "tapping". Operacja nacinania kory na pniu drzewa nie jest zbytnio skomplikowana, wymaga jednak pewnej wprawy i musi być przeprowadzona o odpowiednim czasie.. Zabieg wykonuje się wcześnie rano, gdy ciśnienie soku wewnątrz drzewa jest najwyższe. Jeśli cięcia wykonywane są pod koniec dnia, wydajność lateksu będzie mniejsza. Ostrym nożem ogrodniczym o zakrzywionym ostrzu tzw. sierpakiem, nacina się cienką warstwę świeżej kory drzewa w kształcie litery V. Nacięcie musi być precyzyjne, nie za głębokie i mieć odpowiednio szeroko wyżłobiony rowek. Zabieg nacinania wykonują tzw. tappersi. Jeden tappers wprawiony w tym fachu, może oprawić pień drzewa w standardowym systemie pół spirali w ciągu 20 sekund. W ciągu jednego dnia „tappers-nacinacz” jest w stanie wykonać zabieg na korze 450-650 drzew.
U dołu nacięcia, do
pnia drzewa mocuje się małą, ocynkowaną rynienkę spełniającą rolę wylewki, a
pod nią naczynie, dawniej zrobione ze skorupy orzecha kokosowego obecnie w
formie glinianej, ceramicznej miseczki, do którego spływa sok mleczny (lateks).
Lateks kapie z drzewa przez około cztery godziny, po czym zaczyna gęstnieć pod
wpływem tlenu w procesie koagulacji, aż do momentu całkowitego skrzepnięcia na
spustowej rynience, blokując w naturalny sposób proces wypływu soku spod kory
drzewa. Zbierany jest po 5-8 godzinach od momentu nacięcia drzewa, najczęściej
w południe. Drzewa zazwyczaj nacina się co drugi lub trzeci dzień, dając im
nieco odpocząć...
Proces
wstępnej obróbki lateksu.
Zebrany płyn jest
wstępnie oczyszczany i stabilizowany, a następnie przewożony do zakładów
przemysłowych, wytwarzających przedmioty z kauczuku lub już na plantacji
suszony i formowany w bryły o masie 33 kg, wykorzystywane później w przemyśle.
Wysokiej jakości kauczuk ma jednolitą konsystencję i żółta barwę. Stabilizację
soku mlecznego przeprowadza się substancjami alkalicznymi np. amoniakiem.
Ostateczny produkt, stanowiący surowiec w przemyśle gumowym, uzyskuje się w wyniku koagulacji soku i jego zagęszczenia. Zagęszczenie zawartości kauczuku wykonywane jest zwykle poprzez odwirowanie lub częściowe odparowanie wody. Koagulacja następuje po zakwaszeniu (kwas mrówkowy), zamrożeniu lub dodaniu soli rozpuszczalnych w wodzie.
W końcu formuje się go w bryły lub przeprowadza walcowanie uzyskanej tekstury na prasach. Powstałe arkusze gumy suszy się i przygotowuje do transportu w celu dalszego przetwarzania.
Ostateczny produkt, stanowiący surowiec w przemyśle gumowym, uzyskuje się w wyniku koagulacji soku i jego zagęszczenia. Zagęszczenie zawartości kauczuku wykonywane jest zwykle poprzez odwirowanie lub częściowe odparowanie wody. Koagulacja następuje po zakwaszeniu (kwas mrówkowy), zamrożeniu lub dodaniu soli rozpuszczalnych w wodzie.
W końcu formuje się go w bryły lub przeprowadza walcowanie uzyskanej tekstury na prasach. Powstałe arkusze gumy suszy się i przygotowuje do transportu w celu dalszego przetwarzania.
Lateksowe El Dorado..
Kauczuk naturalny z
uwagi na dużą rozciągliwość, sprężystość oraz wodoodporność ma szerokie
zastosowanie w gotowych produktach lub w połączeniu z innymi materiałami. Z
kauczuku wytwarzanych jest ponad
40 000 wyrobów, w tym ponad 400 wyrobów medycznych od smoczków i higienicznych zabawek dla dzieci, poprzez rękawiczki, uszczelki, dętki, opony samochodowe, kalosze, maty, wycieraczki, oploty kabli itd..itd
40 000 wyrobów, w tym ponad 400 wyrobów medycznych od smoczków i higienicznych zabawek dla dzieci, poprzez rękawiczki, uszczelki, dętki, opony samochodowe, kalosze, maty, wycieraczki, oploty kabli itd..itd
W modzie damskiej
panie również mogą wybrać dla siebie coś ekstrawaganckiego, wykonanego z
lateksu..
Panowie także
niejednokrotnie chcą być „modni” i często nie mogą się obejść bez odlotowych,
lateksowych wyrobów, z tego powodu producenci prześcigają się w kolorystyce..
.

Na mobilizujący
okrzyk - ..„Jedziemyyyy”, ruszam w kierunku autokaru.
Po kilku minutach znowu pędzimy na południe, w kierunku dystryktu Cu Chi.. Czterdzieści lat temu w miejscach, przez które przejeżdżamy, były tylko zgliszcza. Dziś bujna roślinność dawno już pokryła leje po bombach.
Teren porastają zielone lasy bambusowe.
Po kilku minutach znowu pędzimy na południe, w kierunku dystryktu Cu Chi.. Czterdzieści lat temu w miejscach, przez które przejeżdżamy, były tylko zgliszcza. Dziś bujna roślinność dawno już pokryła leje po bombach.
Teren porastają zielone lasy bambusowe.
Tunele CU
CHI
czylijak krety dały łupnia szczurom..
Kwadrans po
godzinie 15-tej zajeżdżamy na niewielki parking samochodowy, otoczony zielenią
drzew.. Obok kilka punktów z napojami, jakieś sklepik z pamiątkami. Dotarliśmy
do Cu Chi, legendarnego miejsca gdzie znajduje się sieć podziemnych tuneli
Vietkongu, najbardziej znana „pamiątka” po wojnie wietnamskiej, która stała się
atrakcją turystyczną.
Przed kasami zero
turystów. Jesteśmy jak na razie jedyną grupą, zamierzającą zwiedzać tunele.
Przewodnik załatwia bilety. Cena wstępu na teren kompleksu 90 000 dongów =
4,2 $ = ok.15 PLN.
Kiedy zatrzymujemy
się w oczekiwaniu na bilety, zerkam na wielką tablicę z planem obiektu, który
będziemy zwiedzać.. To tylko mikroskopijny wycinek potężnej sieci tuneli
ciągnących się niegdyś od Sajgonu pod granicę Kambodżańską, szacowanej na ok.
320 kilometrów długości..!!!.
Na początek mała
salka – Galeria Broni, gdzie w szafkach i przeszklonych gablotach zgromadzono
kilkadziesiąt egzemplarzy różnego rodzaju karabinów maszynowych i ręcznej broni
ciężkiej, używanej przez partyzanckie oddziały Vietkongu.
CHLEBOWIEC
RÓŻNOLISTNY – drzewo bochenkowe
Po kilku minutach
fascynacji bronią wychodzę na zewnątrz galerii.
Obok budynku ciekawe drzewo, „obsypane” niemalże na każdej gałęzi olbrzymią ilością dużych, zielonych, porowatych owoców..
To Chlebowiec różnolistny (Artocarpus heterophyllus Lam.) – gatunek rośliny z rodziny morwowatych. Nazywany też drzewem bochenkowym. Pochodzi z Indii, jest uprawiany również w wielu innych rejonach świata
o klimacie tropikalnym (powszechnie w Indonezji i Indochinach).
Drzewo dorasta do 25 m wysokości. Roślina zimozielona. W tkankach znajduje się sok mleczny. Rozmnaża się za pomocą nasion. Drewno chlebowca cenione jest w meblarstwie, kolorem przypomina mahoń. Z drewna uzyskuje się żółty barwnik, wykorzystywany w Tajlandii do barwienia szat mnichów buddyjskich.
Obok budynku ciekawe drzewo, „obsypane” niemalże na każdej gałęzi olbrzymią ilością dużych, zielonych, porowatych owoców..
To Chlebowiec różnolistny (Artocarpus heterophyllus Lam.) – gatunek rośliny z rodziny morwowatych. Nazywany też drzewem bochenkowym. Pochodzi z Indii, jest uprawiany również w wielu innych rejonach świata
o klimacie tropikalnym (powszechnie w Indonezji i Indochinach).
Drzewo dorasta do 25 m wysokości. Roślina zimozielona. W tkankach znajduje się sok mleczny. Rozmnaża się za pomocą nasion. Drewno chlebowca cenione jest w meblarstwie, kolorem przypomina mahoń. Z drewna uzyskuje się żółty barwnik, wykorzystywany w Tajlandii do barwienia szat mnichów buddyjskich.
Ciemnozielone,
błyszczące, całobrzegie liście, dochodzące do długości 15 cm, to tylko tło dla
wielkich, zielonych owoców. Owoce drzewa bochenkowego nazywane są dżakfrutami.
Wyrastają prosto z pnia, osiągają 30–90 cm długości, 20–25 cm średnicy i
przeważnie 5–10 kg masy, wyjątkowo do 35 kg. Są największymi owocami na
świecie, rosnącymi na drzewie.
Owoc pokryty jest licznymi krótkimi i tępymi kolcami.
Owoc pokryty jest licznymi krótkimi i tępymi kolcami.
Po rozcięciu dżakfruta
ukazują się liczne nasiona. Jeden owoc zawiera 100–600 nasion. Owoce spożywa się
zarówno na surowo, jak i po poddaniu obróbce termicznej. Miąższ jest dość
soczysty, ciemno-żółty, odznacza się intensywnym, upajającym zapachem.
Nasza grupka
zebrała się już w całości, możemy więc ruszać dalej... Podziemnym przejściem, gdzie
znajdują się wejściowe bramki kontrolne, punkt kontroli biletów i skanery
prześwietlające podręczny bagaż, przechodzimy na teren kompleksu tuneli Cu
Chi..
W
objęciach dżungli…
Po drugiej stronie
podziemnego przejścia wkraczam w zalesiony teren wietnamskiej dżungli, gdzie
pośród gęstwiny zarośli dominują wysokie bambusowe pędy. Kilkadziesiąt metrów
przede mną dostrzegam parę niskich, podłużnych, drewnianych szałasów,
zadaszonych palmowymi liśćmi.. Wtopione w zieloną ścianę drzew, tworzą coś w
rodzaju niewielkiej, tubylczej wioski..
Na wydeptanej,
suchej, gliniastej ziemi wokół szałasów ustawiono kilka drewnianych,
„koślawych” ławek. Jednym słowem – harcerski biwak z czasów PRL-u, brakuje
tylko latryny z żerdką..
Zanim zdążyłem
usiąść na momencik w cieniu tropikalnych drzew, dobiega nasz młody, wietnamski
przewodnik i gestykulując dość energicznie, zaprasza wszystkich do pobliskiego
szałasu, gdzie znajduje się niewielka salka prelekcyjna. Zapowiada krótki seans
filmowy z kilkunastominutową prelekcją o wojnie wietnamskiej i systemie
tuneli..
Kiedy schodzę z
resztą naszej grupki parę stopni w dół, pod zadaszenie z palmowych liści,
ogarnia mnie przyjemny chłód i lekki półmrok..
W szałasie na ubitej ziemi ustawiono dwa rzędy drewnianych ławek,
zaś z przodu pomoce multimedialne.
W szałasie na ubitej ziemi ustawiono dwa rzędy drewnianych ławek,
zaś z przodu pomoce multimedialne.
W lewym rogu salki
duża mapa z siecią tuneli, rozmieszczeniem poszczególnych punktów dowodzenia,
podziemnych szpitali i składów amunicji, w prawym rogu podświetlana makieta
przedstawiająca pionowy przekrój podziemnego labiryntu tuneli, zaś pośrodku monitor do prezentacji filmów. Obowiązkowym i nieodłącznym elementem sali jest
oczywiście żółta gwiazda na czerwonym tle i portrecik wiecznie żywego wujka Ho
(Ho Chi Minha), którego duch będzie unosił się nad nami podczas całej wyprawy
po Wietnamie..
Szukając dogodnego
miejsca, wybieram pustą ławeczkę pod ścianą szałasu-ziemianki. Kiedy odkładam
torbę ze sprzętem fotograficznym, nagle coś szybko przebiega pod moimi stopami.
Odruchowo podnoszę sandały z gliniastego klepiska i w tym momencie pod nogami
dostrzegam pokaźnych rozmiarów krocionoga.. W przeciwieństwie do podobnej,
jadowitej skolopendry ta duża, ponad 20 centymetrowa stonoga, nie jest groźnym
osobnikiem. Przerażać może jedynie jej rozmiar, ponieważ krocionogi w tropikach
osiągają długość do 30 cm.. Podłużny tułów zbudowany z 11-120 segmentów, zaopatrzony
jest w parzyste odnóża kroczne. Na segmentach 2-4 znajduje się po 1 parze
odnóży, na pozostałych po 2 pary. Tułów na przodzie wieńczy jedna para długich szczęk.
Miłe zwierzątko, ale po nogach łazić mi nie musi..!!
Wojenna historia powstania tuneli…
Zajmujemy miejsca w
kinie „pod chmurką”, a właściwie pod palmowymi liśćmi i zaczynamy powoli
wtapiać się myślami w wojenne czasy.. Czarno-biały film dokumentalny o
okrucieństwach wojny, jakich dokonali w Wietnamie Amerykanie, uzmysławia choć w
ułamku, co się tutaj działo i uświadamia jakie piekło na ziemi jest w stanie
stworzyć człowiek drugiemu człowiekowi..
Wietnam to piękny kraj, ale niezwykle doświadczony przez wojnę. Wietnamczycy utarli nosa Amerykanom dzięki determinacji, odwadze i niezwykle zmyślnemu systemowi tuneli. Istnienie podziemnych tuneli Cu Chi, to stosunkowo mało znany, ale bardzo interesujący aspekt wojny w Wietnamie. Walka pomiędzy partyzantami Vietkongu a amerykańskimi żołnierzami była niezwykle frapująca, zwłaszcza dla tych drugich.
Wietnam to piękny kraj, ale niezwykle doświadczony przez wojnę. Wietnamczycy utarli nosa Amerykanom dzięki determinacji, odwadze i niezwykle zmyślnemu systemowi tuneli. Istnienie podziemnych tuneli Cu Chi, to stosunkowo mało znany, ale bardzo interesujący aspekt wojny w Wietnamie. Walka pomiędzy partyzantami Vietkongu a amerykańskimi żołnierzami była niezwykle frapująca, zwłaszcza dla tych drugich.
Tunele Cu Chi to
wielokilometrowa sieć podziemnych korytarzy w wietnamskiej prowincji Cu Chi.
Stanowią one tylko część dużo potężniejszej całości infrastruktury podziemnych
labiryntów, pokrywającej znaczny obszar terytorium kraju. Jak podają w książce
"Wietnam - podziemna wojna" dziennikarze BBC - Tom Mangold i John
Pencat, tunele w pełnym wymiarze liczyły 320 kilometrów !!!. Ciągnęły się od
przedmieść Sajgonu do granicy z Kambodżą. Łączyły wioski, miasta i dystrykty.
Poniżej - Mapa tuneli na obszarze Cu Chi.
Poniżej - Mapa tuneli na obszarze Cu Chi.
Pierwsze tunele w
dystrykcie Cu Chi zostały wykopane w latach 40-tych i 50-tych XX wieku, podczas
I wojny Indochińskiej (1946-1954), gdy oddziały wietnamskiego Viet Minhu
rozpoczęły walkę z francuskimi kolonistami w Indochinach. Ich główną rolą było
ukrywanie partyzantów, utrzymywanie łączności między wioskami oraz omijanie
francuskich patroli. Oblicza się, że w ciągu I wojny Indochińskiej wykopano 48
km tuneli.
Do czasu przybycia na teren Wietnamu Południowego wojsk amerykańskich, liczba ta wynosiła już 200 km. W latach 60-tych podczas wojny z Amerykanami sieć została rozbudowana do 320 km !!!. Stworzono w ten sposób największy system tuneli na świecie. Tunele stały się obsesją Amerykanów. Vietkong wykorzystywał je bezlitośnie do ataków na bazy amerykańskie w pobliżu Sajgonu. Były jednym z czynników decydujących o zwycięstwie komunistycznej Północy nad armią USA – chroniły przed bombardowaniami i służyły jako szlaki komunikacyjne.
W setkach pomieszczeń pod ziemią znajdowało się wszystko, co było potrzebne do życia i walki, nawet studnie. W podziemnych magazynach przechowywano broń i zapasy żywności, organizowano szpitale, warsztaty rusznikarskie, a przede wszystkim – centra dowodzenia partyzantów.
Do czasu przybycia na teren Wietnamu Południowego wojsk amerykańskich, liczba ta wynosiła już 200 km. W latach 60-tych podczas wojny z Amerykanami sieć została rozbudowana do 320 km !!!. Stworzono w ten sposób największy system tuneli na świecie. Tunele stały się obsesją Amerykanów. Vietkong wykorzystywał je bezlitośnie do ataków na bazy amerykańskie w pobliżu Sajgonu. Były jednym z czynników decydujących o zwycięstwie komunistycznej Północy nad armią USA – chroniły przed bombardowaniami i służyły jako szlaki komunikacyjne.
W setkach pomieszczeń pod ziemią znajdowało się wszystko, co było potrzebne do życia i walki, nawet studnie. W podziemnych magazynach przechowywano broń i zapasy żywności, organizowano szpitale, warsztaty rusznikarskie, a przede wszystkim – centra dowodzenia partyzantów.
Teren wokół Cu Chi,
na północy-zachód od Sajgonu, w czasie wojny wietnamskiej był ważny zarówno dla
wojsk amerykańskich jak i partyzantów Vietkongu. Obszar ten w dominującej
większości był opanowany przez siły Narodowego Frontu Wyzwolenia Wietnamu
Południowego (zwane przez Amerykanów Viet Congiem albo też V. C. - Victor
Charlie), które były wspierane przez Wietnam Północny. Amerykanie wspólnie z
żołnierzami Wietnamu Południowego zbudowali wokół tego terenu trzy bazy na
kształcie trójkąta, aby nie dopuścić wroga do przedostania się do Sajgonu. Z
kolei dla Wietnamczyków z Północy na terenie Cu Chi łączyły się szlaki
zaopatrzeniowe partyzantki, prowadzące z Kambodży. Jak z tego widać, tunele
były dużym zagrożeniem dla Sajgonu,
a obecność w tym rejonie wrogiej partyzantki, absorbowała stacjonujące
w dystrykcie dywizje amerykańskie..
a obecność w tym rejonie wrogiej partyzantki, absorbowała stacjonujące
w dystrykcie dywizje amerykańskie..
Kończy się krótka
prelekcja na temat wojennej amerykańskiej ekspansji, roli tuneli i zadań jakie
spełniały podczas działań partyzanckich. Czas na realne zapoznanie się z
osiągnięciami partyzanckiej sztuki wojennej, oglądnięcie zmyślnych pułapek w
dżungli i przeczołganie się odcinkiem podziemnej sieci tuneli.. W drogę..
Za wietnamskim przewodnikiem ruszamy wyznaczoną ścieżką w głąb tropikalnego lasu.. Przez gęstwinę drzew promienie popołudniowego słońca nie przedzierają się tak łatwo, mimo to jest bardzo parno i po skroniach spływają kropelki potu..
Za wietnamskim przewodnikiem ruszamy wyznaczoną ścieżką w głąb tropikalnego lasu.. Przez gęstwinę drzew promienie popołudniowego słońca nie przedzierają się tak łatwo, mimo to jest bardzo parno i po skroniach spływają kropelki potu..
Dziury w
ziemi dla chudzielców i hobbitów...
Maszerujemy
„gęsiego” kilka minut, rozglądając się wokół. Idę na końcu grupy z moim
przyjacielem Jorgusiem. Nagle od przodu, kilkadziesiąt metrów przed nami, słychać
głośny okrzyk przerażenia. Widzę jak kilka osób zatrzymuje się pośrodku lasu i
zbiera w kółeczku, bacznie spoglądając na leśną ściółkę.. Kiedy dochodzimy do
czoła grupy sprawa wyjaśnia się bardzo szybko.. Dosłownie spod ziemi, a
właściwie spod zalegającej tutaj warstwy liści, jakby za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki zaczyna unosić się w górę mała, kamienna pokrywa
przysypana liśćmi. Z miniaturowego
otworu o przekroju prostokąta 40 x 30 cm wysuwa się para szczupłych rąk i w
końcu mała głowa w zielonym kapeluszu.. Po paru sekundach ukazuje się
uśmiechnięta twarz młodego Wietnamczyka, który spogląda na nas z nieukrywaną
dozą radości, widząc po naszych minach wyraz maksymalnego zaskoczenia,
spowodowany jego nagłym pojawieniem się na poboczu ścieżki..
Wejścia do tuneli i
podziemnego miasta znali tylko wtajemniczeni.
Były świetnie zamaskowane bujną roślinnością, a dodatkowo chronione pułapkami, których zadaniem było nie tyle zabić, co okaleczyć i unieruchomić nieproszonego gościa.. Trzeba było naprawdę wytrawnego oka, aby je dojrzeć. Kilka listków ułożonych na poboczu ścieżki w znany tylko partyzantom sposób, określało miejsce włazu, maskującego wejście w głąb tuneli.. Włazy były budowane co 50 metrów. Wejścia do tuneli znajdowały się nie tylko w dżungli, ale także w wioskach wietnamskich, w chlewach dla świń czy pod kuchniami. W zamaskowanych szybach, tzw. pajęczych dziurach, siedzieli snajperzy, którzy nagle pojawiali się na powierzchni, eliminowali idącego na „szpicy” amerykańskiego żołnierza, po czym znikali w plątaninie tuneli doprowadzając Jankesów do szału.
Były świetnie zamaskowane bujną roślinnością, a dodatkowo chronione pułapkami, których zadaniem było nie tyle zabić, co okaleczyć i unieruchomić nieproszonego gościa.. Trzeba było naprawdę wytrawnego oka, aby je dojrzeć. Kilka listków ułożonych na poboczu ścieżki w znany tylko partyzantom sposób, określało miejsce włazu, maskującego wejście w głąb tuneli.. Włazy były budowane co 50 metrów. Wejścia do tuneli znajdowały się nie tylko w dżungli, ale także w wioskach wietnamskich, w chlewach dla świń czy pod kuchniami. W zamaskowanych szybach, tzw. pajęczych dziurach, siedzieli snajperzy, którzy nagle pojawiali się na powierzchni, eliminowali idącego na „szpicy” amerykańskiego żołnierza, po czym znikali w plątaninie tuneli doprowadzając Jankesów do szału.
Kiedy 25 Dywizja
Piechoty Amerykańskiej założyła bazę w dystrykcie Cu Chi, na byłej plantacji
orzeszków arachidowych, żołnierze nie mieli najmniejszego pojęcia, że pod
ziemią kłębił się labirynt tuneli, w których kryli się partyzanci. Amerykanie
przez pewien czas nie mogli zrozumieć, jakim cudem wróg pojawia się nagle w
środku ich obozu niczym duch, przeprowadza atak, a następnie znika, jakby
zapadł się pod ziemię...
A Vietkong zapadał się pod ziemię w dosłownym znaczeniu tego słowa. Dopiero szpiedzy oraz pojmani jeńcy zostali zmuszeni do wyjawienia sekretu, ale nawet mimo tego Amerykanie mieli problemy z lokalizacją wejść do tuneli i nie zdawali sobie sprawy, jak wielka jest sieć labiryntów.
A Vietkong zapadał się pod ziemię w dosłownym znaczeniu tego słowa. Dopiero szpiedzy oraz pojmani jeńcy zostali zmuszeni do wyjawienia sekretu, ale nawet mimo tego Amerykanie mieli problemy z lokalizacją wejść do tuneli i nie zdawali sobie sprawy, jak wielka jest sieć labiryntów.
Psy
tropiciele.
Amerykanie
początkowo zakładali, że do tropienia Wietnamczyków w tunelach będą
wykorzystywali psy. W pewnym momencie sprowadzili 3000 trenowanych owczarków
niemieckich, ale nawet psy nie były w stanie poradzić sobie w labiryncie niskich
tuneli. Owczarki niemieckie choć niezwykle czujne i bystre psy, wpadały jednak
w makabryczne pułapki. Czujność psów tępiono chili oraz pieprzem, które
rozsypywano w pobliżu włazów wejściowych. By jeszcze bardziej zmylić ich węch,
Wietnamczycy kradli z magazynów amerykańskich mydło i tytoń. Kradzieże były
możliwe bez większych problemów, ponieważ Amerykanie wybudowali jedną z baz tuż
nad systemem tuneli. Na psy zastawiano pułapki z bambusowymi dzidami w środku,
do których Wietnamczycy wsadzali na wabia jedzenie.
Straty w psach były tak wielkie, że szybko zaniechano akcji z ich udziałem.
Straty w psach były tak wielkie, że szybko zaniechano akcji z ich udziałem.
Skomplikowany
system labiryntów..
Po małej
prezentacji zamaskowanego włazu do podziemnych tuneli, czas zaglądnąć w ich
wnętrza.. Kilkadziesiąt metrów dalej, na małej wykarczowanej polance, pod
zadaszeniem odkryto specjalnie dla turystów jedno z wejść do podziemnego
labiryntu tuneli. Zwiedzającym udostępniono tylko niewielki ułamek z ogromnego
systemu podziemnych korytarzy.
Tunel ma 100 metrów długości, a ci którzy w trakcie zwiedzania poczują napad klaustrofobii, mogą wydostać się na powierzchnię po 10, 20 lub 30 metrach specjalnym wyjściem awaryjnym. Na udostępnionym odcinku korytarz został minimalnie powiększony i zabezpieczony dla potrzeb turystów, w paru miejscach zamontowano niewielkie lampki oświetlające drogę. Jak się okaże w trakcie przejścia, cały korytarz pokonam „w kucki”,
a w newralgicznych miejscach na czworakach..
Tunel ma 100 metrów długości, a ci którzy w trakcie zwiedzania poczują napad klaustrofobii, mogą wydostać się na powierzchnię po 10, 20 lub 30 metrach specjalnym wyjściem awaryjnym. Na udostępnionym odcinku korytarz został minimalnie powiększony i zabezpieczony dla potrzeb turystów, w paru miejscach zamontowano niewielkie lampki oświetlające drogę. Jak się okaże w trakcie przejścia, cały korytarz pokonam „w kucki”,
a w newralgicznych miejscach na czworakach..
Zanim zagłębię się
w wąskie, ciasne, podziemne tunele, kilka słów o ich schemacie konstrukcyjnym..
Vietkong w latach 60-tych wydał specjalny podręcznik, w którym scharakteryzowano wytyczne budowy korytarzy, wchodząc w najrozmaitsze szczegóły inżynieryjne. Były one tak skonstruowane, aby w miarę ułatwiać życie pod ziemią, zapewnić bezpieczeństwo przed wykryciem, chronić przed bombami i pociskami artyleryjskimi. Tunele kopano w większości ręcznie, używając niewielkich motyk i łopat. Praca była żmudna i mozolna. Plusem było to, że pod obszarem Cu Chi zalegała warstwa gliniastej ziemi, jakby stworzona do „rzeźbienia” w niej kilometrów tuneli, niczym dziur w szwajcarskim serze. Kopaniem zajmowali się wieśniacy. Każdy bez względu na wiek miał swój udział w pracach. Na powierzchni maskowano obszar, pod którym ciągnęły się tunele. Wymieniano zwiędłe rośliny na żywe, uprzątano zeschnięte liście. Ziemia wynoszona z szybów była używana do budowy domów, zagród dla zwierząt. Zasypywano nią także leje po bombach lub transportowano, o ile była taka możliwość, przy pomocy bawołów w odległe miejsca. Tunele były na tyle niskie, że nie można się w nich było wyprostować i wąskie, by trzeba było się przez nie przeciskać pojedynczo. Korytarze były pełne zakrętów, aby wróg nie widział, co jest przed nim.
Z wietnamskiej instrukcji technicznej, która wpadła Amerykanom w ręce, wynikało, że tunele nie miały być ani proste, ani wijące się jak wąż, lecz tworzyć zygzaki o kątach między 60 a 120 stopni, tak aby ich konstrukcja utrudniała oddawanie strzałów. Przekroje tuneli miały się mieścić w wymiarach: od 0,8 m do 1,2 m szerokości oraz maksimum 0,8 metra wysokości..
Vietkong w latach 60-tych wydał specjalny podręcznik, w którym scharakteryzowano wytyczne budowy korytarzy, wchodząc w najrozmaitsze szczegóły inżynieryjne. Były one tak skonstruowane, aby w miarę ułatwiać życie pod ziemią, zapewnić bezpieczeństwo przed wykryciem, chronić przed bombami i pociskami artyleryjskimi. Tunele kopano w większości ręcznie, używając niewielkich motyk i łopat. Praca była żmudna i mozolna. Plusem było to, że pod obszarem Cu Chi zalegała warstwa gliniastej ziemi, jakby stworzona do „rzeźbienia” w niej kilometrów tuneli, niczym dziur w szwajcarskim serze. Kopaniem zajmowali się wieśniacy. Każdy bez względu na wiek miał swój udział w pracach. Na powierzchni maskowano obszar, pod którym ciągnęły się tunele. Wymieniano zwiędłe rośliny na żywe, uprzątano zeschnięte liście. Ziemia wynoszona z szybów była używana do budowy domów, zagród dla zwierząt. Zasypywano nią także leje po bombach lub transportowano, o ile była taka możliwość, przy pomocy bawołów w odległe miejsca. Tunele były na tyle niskie, że nie można się w nich było wyprostować i wąskie, by trzeba było się przez nie przeciskać pojedynczo. Korytarze były pełne zakrętów, aby wróg nie widział, co jest przed nim.
Z wietnamskiej instrukcji technicznej, która wpadła Amerykanom w ręce, wynikało, że tunele nie miały być ani proste, ani wijące się jak wąż, lecz tworzyć zygzaki o kątach między 60 a 120 stopni, tak aby ich konstrukcja utrudniała oddawanie strzałów. Przekroje tuneli miały się mieścić w wymiarach: od 0,8 m do 1,2 m szerokości oraz maksimum 0,8 metra wysokości..
Wchodzimy w ciemną,
wąską dziurę, a ja po drodze będę dalej opowiadał o tunelach..
Opowieści ciąg
dalszy…
Tunele Cu Chi były w stanie wytrzymać przejazd 50-tonowego czołgu oraz większość ataków bombowych. Jak powiedziałem wcześniej, gleba na tym obszarze to przede wszystkim glina, w której łatwo było kopać tunele, jednak ma ona także inną właściwość, o której Amerykanie zapomnieli, zrzucając na ten teren napalm. Rozgrzana gliniasta gleba pod wpływem ogromnej temperatury napalmu zastygała niczym lawa i tunele twardniały jak gliniany garnek po wypaleniu w piecu.
W niektórych miejscach tunele miały trzy poziomy. Drążono je na głębokości 3, 6 i 8-10 metrów, które był tak połączone i zabezpieczone, że nawet po wrzuceniu do środka gazu czy podpaleniu, można było w miarę bezpiecznie uciec w inne miejsce. W niektórych miejscach tunele tak się zwężały,
że przez szczelinę ledwo co mógł przecisnąć się szczupły Wietnamczyk,
a goniący go Amerykanin w mundurze musiałby tam utknąć. Dodatkowo działał w nich system wentylacji, co ułatwiało przetrwanie ataków gazowych, przeprowadzanych przez Amerykanów oraz system odprowadzania wody, aby mieszkańcy nie potopili się podczas monsunowych deszczy.
Idealne warunki geologiczne zapewniały odpowiedni poziom wody. Z reguły pojawiała się ona dopiero na 9 metrach głębokości, a nigdy na mniej niż 6. Wietnamczycy w tunelach budowali więc specjalne syfony wodne, które wykorzystywano potem jako bufory do ataków gazowych.
Przeciskam się na kolanach za wietnamskim przewodnikiem, który rozświetla mrok tunelu małą podręczną latarką. Jak widzicie nie jest tutaj komfortowo. Przy moim słusznym wzroście 184 cm składam się w tej kreciej norze wpół jak scyzoryk, a dodatkowo robi się coraz bardziej duszno..
Tunele Cu Chi były w stanie wytrzymać przejazd 50-tonowego czołgu oraz większość ataków bombowych. Jak powiedziałem wcześniej, gleba na tym obszarze to przede wszystkim glina, w której łatwo było kopać tunele, jednak ma ona także inną właściwość, o której Amerykanie zapomnieli, zrzucając na ten teren napalm. Rozgrzana gliniasta gleba pod wpływem ogromnej temperatury napalmu zastygała niczym lawa i tunele twardniały jak gliniany garnek po wypaleniu w piecu.
W niektórych miejscach tunele miały trzy poziomy. Drążono je na głębokości 3, 6 i 8-10 metrów, które był tak połączone i zabezpieczone, że nawet po wrzuceniu do środka gazu czy podpaleniu, można było w miarę bezpiecznie uciec w inne miejsce. W niektórych miejscach tunele tak się zwężały,
że przez szczelinę ledwo co mógł przecisnąć się szczupły Wietnamczyk,
a goniący go Amerykanin w mundurze musiałby tam utknąć. Dodatkowo działał w nich system wentylacji, co ułatwiało przetrwanie ataków gazowych, przeprowadzanych przez Amerykanów oraz system odprowadzania wody, aby mieszkańcy nie potopili się podczas monsunowych deszczy.
Idealne warunki geologiczne zapewniały odpowiedni poziom wody. Z reguły pojawiała się ona dopiero na 9 metrach głębokości, a nigdy na mniej niż 6. Wietnamczycy w tunelach budowali więc specjalne syfony wodne, które wykorzystywano potem jako bufory do ataków gazowych.
Przeciskam się na kolanach za wietnamskim przewodnikiem, który rozświetla mrok tunelu małą podręczną latarką. Jak widzicie nie jest tutaj komfortowo. Przy moim słusznym wzroście 184 cm składam się w tej kreciej norze wpół jak scyzoryk, a dodatkowo robi się coraz bardziej duszno..
Codzienne
życie podziemnego miasta
W sieci podziemnych
tuneli partyzanci mieszkali, mieli tam stanowiska dowodzenia, małe
pomieszczenia sypialne, kuchnie (dym odprowadzano przez kilka komór
filtrujących i wypuszczano na powierzchnię z oddalonych od siebie kominów),
szpitale polowe, magazyny żywności, broni i amunicji, warsztaty rusznikarskie,
drukarnie oraz podziemne ujęcia wody (co było pokazane na schemacie). W warsztatach
produkowano broń. Z metalowych puszek, pozostawionych w dżungli przez
amerykańskich żołnierzy i zniszczonych podczas walki opon samochodowych,
powstawały granaty,
a długopisy Parker 57, w których wietnamscy saperzy instalowali ładunki wybuchowe, zamieniały się w małe miny pułapki. 38-letni sierżant Ariel Gutierrez, dowodzący kompanią A z 4 Batalionu 25 Dywizji Zmechanizowanej, wspominał: "Nasze straty były tak wielkie między innymi dlatego, że nie potrafiliśmy sobie wyobrazić, skąd Vietkong bierze swoją broń, te wyrzutnie rakietowe i cholerne wielkie działa, strzela z nich, potem chowa i znów strzela".
Tom Mangold i John Pencat opisują, jak w komorach o wysokości pięciu metrów Wietnamczycy przechowywali amunicję artyleryjską do działek bezodrzutowych kalibru 57 milimetrów, montowali armaty i wielkie moździerze. Demontowali je na zewnątrz tuneli, przenosili do środka, montowali i konserwowali, potem znów rozbierali, aby ponownie złożyć je na zewnątrz. Szpitale czy warsztaty produkujące broń były oświetlane za pomocą żarówek, zasilanych zazwyczaj z prądnic napędzanych siłą rąk bądź nóg. Luksusem były agregatory spalinowe. W pozostałych przypadkach ciemności rozświetlały kaganki olejowe robione na bazie butelek czy łusek po pociskach.
a długopisy Parker 57, w których wietnamscy saperzy instalowali ładunki wybuchowe, zamieniały się w małe miny pułapki. 38-letni sierżant Ariel Gutierrez, dowodzący kompanią A z 4 Batalionu 25 Dywizji Zmechanizowanej, wspominał: "Nasze straty były tak wielkie między innymi dlatego, że nie potrafiliśmy sobie wyobrazić, skąd Vietkong bierze swoją broń, te wyrzutnie rakietowe i cholerne wielkie działa, strzela z nich, potem chowa i znów strzela".
Tom Mangold i John Pencat opisują, jak w komorach o wysokości pięciu metrów Wietnamczycy przechowywali amunicję artyleryjską do działek bezodrzutowych kalibru 57 milimetrów, montowali armaty i wielkie moździerze. Demontowali je na zewnątrz tuneli, przenosili do środka, montowali i konserwowali, potem znów rozbierali, aby ponownie złożyć je na zewnątrz. Szpitale czy warsztaty produkujące broń były oświetlane za pomocą żarówek, zasilanych zazwyczaj z prądnic napędzanych siłą rąk bądź nóg. Luksusem były agregatory spalinowe. W pozostałych przypadkach ciemności rozświetlały kaganki olejowe robione na bazie butelek czy łusek po pociskach.
Pomimo starań
wietnamskich inżynierów, życie pod ziemią nie było przyjemnością, czego właśnie
w tej chwili doświadczam na własnej skórze.. Ufff, kolejne kilkadziesiąt metrów
za nami. Droga ciągnie się niemiłosiernie z uwagi na wolne posuwanie się do
przodu, poza tym załomy i zakręty tunelu nie pozwalają zobaczyć co jest przed
nami.. Rozświetlające tunel malutkie, nikłe światełka praktycznie giną w mroku.
Gdyby nie podręczne latarki, byłoby tu ciemno jak za przeproszeniem „w d..ie u
murzyna”..
Jeśli chodzi o
załatwianie potrzeb fizjologicznych, to wietnamscy inżynierowie nie mogli
wymyślić żadnej sieci kanalizacyjnej. Zazwyczaj w tunelach wykopywano dół do
wiadomych celów. Ewentualnie instalowano gliniane dzbany, które za każdym razem
zatykano pokrywami. Do tego smrodu dochodził „zapach” spoconych i niemytych
przez wiele dni ciał. Oczywiście w takich warunkach nie było mowy o utrzymywaniu
świeżości produktów żywnościowych. Lodówek Vietkong nie posiadał. Mieszkańcy
tuneli próbowali wyprawiać się do rzek, by łowić ryby. Na powierzchni sadzili
maniok czy kasawę. Polowali także na szczury, które były częstym składnikiem
diety partyzanta Vietkongu. Życie w tunelach było bardzo niebezpieczne również
dla Wietnamczyków. Oczywiście nie wszystkie tunele były w stanie wytrzymać
uderzenie pocisku czy bomby. Ponadto w tunelach mieszkały węże, jadowite
pająki, szczury i skorpiony. Śmiercionośne żniwo zbierała malaria, a
praktycznie wszyscy ludzie, spędzający dużo czasu w tunelach cierpieli z powodu
chorób pasożytniczych. Podobno jedynie 1/3 z 18 000 mieszkańców tuneli
przeżyła. Inni zginęli od ataków amerykańskich, węży, szczurów i insektów. Mimo
to partyzanci starali się zachować pozory normalnego życia. W tunelach
zaręczano się, brano śluby, a nawet rodziły się dzieci. Działały szkoły,
hodowano drób, oddawano cześć przodkom... Nawet w skrajnych warunkach ludzie
pragnęli chociaż namiastki zwyczajnego życia w ogniu wojny..
Mój przewodnik w
zielonym uniformie zniknął przez moment w jednej z bocznych wnęk, ale na
szczęście pojawił się ponownie. Ufff, co za ulga zobaczyć Wietnamca w tunelu..
Amerykanie zapewne się tak nie cieszyli..
.

W tunelach było
gorąco, wilgotno i duszno. Komory były większe, ale same tunele nie dawały
możliwości wyprostowania się. Część tuneli miała tak skonstruowane wejściowe
szybiki, że wchodzący do środka żołnierz amerykański mógł początkowo wsunąć jedynie
nogi, po chwili odwrócić i wcisnąć się dalej. Przez kilka chwil był całkowicie
bezbronny, a czekający w pobliżu wejścia Wietnamczyk nie miał problemu, żeby
wbić w Amerykanina nóż, udusić go garotą czy zastrzelić. Zwłoki takiego żołnierza
tarasowały przejście, dając partyzantom Vietkongu czas na odwrót lub
przygotowanie kolejnych pułapek. Zanim Amerykanie wyciągnęliby rannego lub
zabitego towarzysza mijało sporo czasu.
Za kolejnym załomem
tunelu w świetle latarki ukazuje się przykucnięty w bocznej niszy jeden z
Wietnamczyków, zabezpieczających odcinek turystycznej trasy. Za jego plecami
znajduje się mały szybik, prowadzący do wyjściowego otworu na powierzchnię.
Jest to wyjście awaryjne, w razie zasłabnięcia lub ataku klaustrofobii
przeciskających się tunelem turystów.
Szczury
kontra krety..
Obraz podziemnego
życia oraz walki toczonej przez Vietkong przeciwko amerykańskim żołnierzom w
czasie wojny wietnamskiej nie byłby pełny, gdybym w tym miejscu nie opowiedział
historii założenia i działalności jednego z najbardziej niezwykłych zespołów, elity
amerykańskiej armii w Wietnamie, jakim były „Szczury tunelowe” – Tunnel Rats
Istnienie
podziemnych wietnamskich tuneli było problemem amerykańskiej bazy w Cu Chi, jak
i zagrożeniem dla bezpieczeństwa Sajgonu. W styczniu 1967 r. Amerykanie przeprowadzili
największą operację wojskową pod kryptonimem „Cedar Falls”, której celem było
zniszczenie jednostek Vietkongu ukrywających się w tunelach w tzw. „Żelaznym
Trójkącie”, na obszarze po północnej stronie Sajgonu. Zaangażowanych zostało 30
tysięcy żołnierzy. Rezultatem akcji było zdobycie setek sztuk broni i min,
ponad siedmiu tysięcy mundurów i czterech tysięcy ton ryżu (ilość wystarczająca
do wyżywienia przez rok 13 tysięcy partyzantów). Przejęto pół miliona stron
dokumentów. 750 zabitych Wietnamczyków zgłoszono jako "potwierdzonych
nieprzyjaciół" i wzięto do niewoli 280 podejrzanych o przynależność do
Vietkongu. Zginęło także 72 Amerykanów, a 337 zostało rannych. Podczas operacji
wg danych amerykańskich zniszczono 525 tuneli. Natomiast Wietnamczycy orzekli
po wojnie, że nie było ich więcej jak 100.
W okresie od maja do grudnia 1967 roku, 25 Dywizja Piechoty US przeprowadziła operację „Kole Kole”, która przyniosła odkrycie 577 tuneli wroga.
W okresie od maja do grudnia 1967 roku, 25 Dywizja Piechoty US przeprowadziła operację „Kole Kole”, która przyniosła odkrycie 577 tuneli wroga.
Szczególnie sprawni
w wykrywaniu tuneli byli żołnierze „Zielonych Beretów”. Nauczeni doświadczeniem
Wietnamczycy często ustawiali pułapki w miejscach, gdzie odległość między dwoma
punktami była najkrótsza, ponieważ Amerykanie często wybierali drogę na skróty.
W tunelach wykopanych dla drobnej budowy Wietnamczyków, Amerykanie z trudem
mogli opanować klaustrofobię. Generał William Westmoreland, który dowodził
amerykańskimi wojskami w Wietnamie w latach 1964-1966, napisał w pamiętnikach: "Nikt dotąd nie zademonstrował jeszcze
większej umiejętności ukrywania swoich obiektów niż Wietkong. Byli ludźmi
kretami".
Żołnierze amerykańscy nie byli szkoleni do walki w takich warunkach, dlatego ich pierwszy kontakt z Vietkongiem pod ziemią nie mógł zakończyć się sukcesem. Jankesi próbowali za pomocą tłumaczy nakłonić wroga do poddania się. Używali także granatów dymnych, aby spróbować wykurzyć nieprzyjaciela. W końcu wysadzali znaleziony tunel, ale „Charlie’s”, jak nazywano partyzantów Vietkongu, znikali w podziemnym labiryncie. Niedoświadczeni w walce w nowym terenie, Amerykanie i ich sojusznicy, m.in. Australijczycy i Nowozelandczycy ponosili straty.
Żołnierze amerykańscy nie byli szkoleni do walki w takich warunkach, dlatego ich pierwszy kontakt z Vietkongiem pod ziemią nie mógł zakończyć się sukcesem. Jankesi próbowali za pomocą tłumaczy nakłonić wroga do poddania się. Używali także granatów dymnych, aby spróbować wykurzyć nieprzyjaciela. W końcu wysadzali znaleziony tunel, ale „Charlie’s”, jak nazywano partyzantów Vietkongu, znikali w podziemnym labiryncie. Niedoświadczeni w walce w nowym terenie, Amerykanie i ich sojusznicy, m.in. Australijczycy i Nowozelandczycy ponosili straty.
W tych
okolicznościach, w czerwcu 1967 roku Amerykanie powołali zespół "szczurów
tunelowych", który wchodził w skład sekcji wywiadu i rozpoznania 1
Batalionu Inżynieryjnego. W bazie w Cu Chi działała specjalna szkoła dla
„szczurów tunelowych".
Z „wietnamskimi kretami” podjęły walkę „amerykańskie szczury”. Specjalnie przygotowywani żołnierze-ochotnicy, musieli charakteryzować się zarówno odpowiednimi warunkami fizycznymi, jak również niezwykle silną psychiką.. Byli to przede wszystkim szczupli, drobni i niscy mężczyźni, aby mogli względnie swobodnie poruszać się w ciasnych tunelach.
„Szczur tunelowy” należał do elity amerykańskiej armii w Wietnamie. Wyposażony w nóż, krótką broń palną i latarkę, wyglądał i zachowywał się jak prawdziwy wojownik. Przypominał bardziej samuraja niż typowego żołnierza amerykańskiego lat sześćdziesiątych. Wczołgując się do podziemnych tuneli, toczył w mroku wojnę z często niewidzialnym przeciwnikiem. Działał jak bezwzględny morderca, lecz gdy wychodził cało na powierzchnię, zostawał bohaterem.
- .. „Byłem szczurem mordercą. Wyszkolono mnie, żebym zabijał. Czułem wówczas większy strach niż kiedykolwiek później" - wspominał jeden ze „szczurów tunelowych”, żołnierz 25 Dywizji Piechoty - Harold Roper,
w książce napisanej przez dziennikarzy BBC o podziemnej wojnie w Wietnamie.
- .. „Vietkong zbierał po bitwie swoich zabitych i składał w tunelach. Nie chcieli, żebyśmy policzyli ich poległych. Gdy znaleźliśmy martwych na dole śmierdziało koszmarnie. Trafiłem kilkakrotnie na rozkładające się ciała. Nie brzydziłem się. Byłem po prostu zwierzęciem. Wszyscy byliśmy zwierzętami, psami, wężami, brudem. Nie byliśmy ludźmi. Ludzie nie robią takich rzeczy. Byłem szczurem o zatrutych zębach. Wyszkolono mnie bym zabijał. I zabijałem…” – wspomina Harold Roper.
Z „wietnamskimi kretami” podjęły walkę „amerykańskie szczury”. Specjalnie przygotowywani żołnierze-ochotnicy, musieli charakteryzować się zarówno odpowiednimi warunkami fizycznymi, jak również niezwykle silną psychiką.. Byli to przede wszystkim szczupli, drobni i niscy mężczyźni, aby mogli względnie swobodnie poruszać się w ciasnych tunelach.
„Szczur tunelowy” należał do elity amerykańskiej armii w Wietnamie. Wyposażony w nóż, krótką broń palną i latarkę, wyglądał i zachowywał się jak prawdziwy wojownik. Przypominał bardziej samuraja niż typowego żołnierza amerykańskiego lat sześćdziesiątych. Wczołgując się do podziemnych tuneli, toczył w mroku wojnę z często niewidzialnym przeciwnikiem. Działał jak bezwzględny morderca, lecz gdy wychodził cało na powierzchnię, zostawał bohaterem.
- .. „Byłem szczurem mordercą. Wyszkolono mnie, żebym zabijał. Czułem wówczas większy strach niż kiedykolwiek później" - wspominał jeden ze „szczurów tunelowych”, żołnierz 25 Dywizji Piechoty - Harold Roper,
w książce napisanej przez dziennikarzy BBC o podziemnej wojnie w Wietnamie.
- .. „Vietkong zbierał po bitwie swoich zabitych i składał w tunelach. Nie chcieli, żebyśmy policzyli ich poległych. Gdy znaleźliśmy martwych na dole śmierdziało koszmarnie. Trafiłem kilkakrotnie na rozkładające się ciała. Nie brzydziłem się. Byłem po prostu zwierzęciem. Wszyscy byliśmy zwierzętami, psami, wężami, brudem. Nie byliśmy ludźmi. Ludzie nie robią takich rzeczy. Byłem szczurem o zatrutych zębach. Wyszkolono mnie bym zabijał. I zabijałem…” – wspomina Harold Roper.
Ci z reguły drobni
mężczyźni ściągali z siebie oporządzenie i wchodzili do podziemnych labiryntów,
uzbrojeni jedynie w pistolet, nóż, latarkę oraz sznur. Pistolety były
zaopatrzone w tłumik. Po znalezieniu się pod ziemią strzelali przed siebie z
pistoletów w ciemną otchłań tunelu, by „wyczyścić” sobie drogę.. Jedynym
źródłem światła w ciasnych tunelach były ich latarki. Początkowo były to
standardowe wojskowe latarki, dopiero później mocowano je na głowach, tak aby
„szczury” miały wolne obie dłonie. Amerykanie obwiązywali sobie także kostki za
pomocą sznura, aby w razie eksplozji czy zranienia, mogli zostać szybciej
wyciągnięci przez kolegów czuwających na powierzchni..
„Szczury tunelowe”
musiały charakteryzować się niezwykle mocną psychiką, ponieważ w tunelach można
było bardzo łatwo wpaść w klaustrofobię. W środku tuneli było ciasno, wilgotno
i chłodno. Wyobraźmy sobie sytuację, gdy znajdujemy się w ciasnym i ciemnym
tunelu. Nie wiemy co jest przed nami. W każdej chwili sufit może zwalić się nam
na łeb i pogrzebać nas żywcem, a w dodatku z rożnych stron możemy śmiertelnie
oberwać od niewidzialnego Wietnamca.. Każdy ze „szczurów tunelowych” stosował
własną taktykę poruszania się w szybach. Bardziej doświadczeni udzielali
cennych rad żółtodziobom. Walczący w tunelach Amerykanie byli instruowani o
wszelkiego rodzaju pomysłach, jakie przychodziły do głowom Wietnamczykom, aby
skutecznie zwalczać wrogą obecność w tunelach. Niejednokrotnie minowane były
zwłoki zabitych partyzantów, pojemniki z mapami i rozkazami, które z ochotą
zabierali amerykańscy żołnierze czy pozostawiona broń. Niektóre tunele były tak
ciasne, że aby móc się wycofać, żołnierz poruszał się do tyłu „rakiem”.
Z czasem, gdy
Amerykanie zaczęli szkolić specjalne jednostki zwane szczurami tunelowymi,
Vietkong zastosował okrutną metodę blokowania przekroju tunelu przy wejściowych
szybach... „Szczur tunelowy” otwierał właz bardzo ostrożnie. Oddychał z ulgą,
gdy nie zginął od wybuchu granatu. Potem jednak musiał pokonać wejście do dziury.
Najpierw wkładał w ciemność ręce, potem głowę... W ciemnej wnęce szybiku
siedział Wietnamczyk z włócznią i momentalnie zadawał mocny cios w gardło
bezradnego „szczura”. Grot przebijał szyję żołnierza i wbijał się w ścianę.
Amerykanin umierał w męczarniach, blokując swoim ciałem przejście. Wietnamczyk
się oddalał.
Podziemna
walka
czyli
pułapki-niespodzianki czekające na nieproszonych gości..
czyli
pułapki-niespodzianki czekające na nieproszonych gości..
Amerykanie uznali
zburzenie tuneli za punkt honoru. Udało im się zniszczyć wiele z nich dopiero
na koniec wojny. Wcześniej jednak musieli wykarczować całą dżunglę. Na początku
próbowali stosować napalm, ale to dawało inny efekt od zamierzonego. Tunele po
ataku napalmem stawały się twarde jak kamień i jeszcze trudniej było je
zniszczyć. Cały sztab naukowców pracował w USA nad sztuczkami technicznymi,
które pozwolą na skuteczną walkę w tunelach. Amerykanie wpuszczali do tuneli
acetylen. Po podpaleniu go, eliminował on tlen z atmosfery i był śmiertelnym
zagrożeniem dla Wietkongu. Sprytni Wietnamczycy stosowali więc w tunelach korki
z pni drzewa kauczukowego !!!. Amerykanie musieli zatem zniszczyć kauczukowe
lasy i zrobili to, zrzucając na tereny wokół Cu Chi słynny środek chemiczny
Agent Orange, który niszczył roślinność. Aby wykurzyć wroga z szybów,
Amerykanie używali miejscami miotaczy płomieni. Do wnętrza wlewano benzynę,
którą następnie podpalano. Wietnamczycy, którzy nie zdążyli uciec ginęli w
strasznych męczarniach. Tunele Cu Chi zalewano także wodą i wprowadzano do nich
trujący gaz, ale to również nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, ponieważ
Wietnamczycy budowali syfony wodne, które tworzyły naturalne filtry przed
atakiem gazowym.. Nowoczesne urządzenia się nie sprawdzały. „Szczury tunelowe”
stosowały małe pistolety, sprawdzone latarki, jednak Wietnamczycy mieli cały
system ochrony przed ich atakiem. Włazy były budowane co 50 metrów, tunele
kopano zakosami, a wejście do tunelu dawało szansę 50/50, że się stamtąd
wyjdzie żywym..
Wojna w tunelach
była okrutna. Vietkong stosował niezwykle wyrafinowane pułapki. Początkowo
tunele próbowali penetrować niedoświadczeni żołnierze, którzy kończyli marnie.
Wietnamczycy podkładali ładunki wybuchowe pod włazy. Jeśli wejście nie było
zaminowane”, żołnierz natykał się na inne pułapki.
A oto kilka przykładów takich „pułapek-niespodzianek”
- Czołgający się Amerykanin trącał podwieszoną puszkę, z której do wnętrza tunelu wypadały skorpiony.
- Wietnamczycy wtykali do bambusa żmiję, przywiązując ją drutem.
Gdy Amerykanin podszedł zbyt blisko trącali ją i wściekła żmija gryzła w kark bezradnego Jankesa.
- Niekiedy w tunelach przygotowywano do walki ule szerszeni albo specjalnych pszczół tresowanych wcześniej do ataku !!!
- Pudełko ze śmiercionośnymi skolopendrami było równie nieprzyjemne,
jak to ze skorpionami.
- Granaty z puszek po coca-coli świetnie się sprawdzały, a zawleczki były bardzo często mocowane na korzeniach w tunelach.
Do granatów ładowano kawałki żelaza, szkła, gwoździe, żeby rany były jak najbardziej dotkliwe.
A oto kilka przykładów takich „pułapek-niespodzianek”
- Czołgający się Amerykanin trącał podwieszoną puszkę, z której do wnętrza tunelu wypadały skorpiony.
- Wietnamczycy wtykali do bambusa żmiję, przywiązując ją drutem.
Gdy Amerykanin podszedł zbyt blisko trącali ją i wściekła żmija gryzła w kark bezradnego Jankesa.
- Niekiedy w tunelach przygotowywano do walki ule szerszeni albo specjalnych pszczół tresowanych wcześniej do ataku !!!
- Pudełko ze śmiercionośnymi skolopendrami było równie nieprzyjemne,
jak to ze skorpionami.
- Granaty z puszek po coca-coli świetnie się sprawdzały, a zawleczki były bardzo często mocowane na korzeniach w tunelach.
Do granatów ładowano kawałki żelaza, szkła, gwoździe, żeby rany były jak najbardziej dotkliwe.
- Popularne były
dobrze zamaskowane dziury z palikami bambusowymi (punji), nasmarowanymi
odchodami (zakażenie gwarantowane) albo trucizną zwaną Trąbą słonia, która
zabijała w 20 minut.
- Niekiedy pułapki były proste. Czasem był to pocisk artyleryjski zakopany
w ziemię z zapalnikiem naciskowym.
- Niekiedy pułapki były proste. Czasem był to pocisk artyleryjski zakopany
w ziemię z zapalnikiem naciskowym.
- W tunelach
montowano kuszę-pułapkę z bełtem. Po zerwaniu sznurka, napięta cięciwa wypuszczała
bełt, posyłając w ciemność śmiercionośną broń.
Tunele posiadały
szereg rozgałęzień i dodatkowych zamaskowanych wnęk, w których czekali
partyzanci uzbrojeni w karabiny. Kiedy partyzant usłyszał zbliżających się
Amerykanów, czekał aż przerwą oni ogień i wychylał się znienacka, puszczając
serię w kierunku wroga.
Dywanowe
naloty B-52
Amerykańskie
lotnictwo przeprowadzało zmasowane naloty na dystrykt Cu Chi. Największe
zniszczenia w tunelach spowodowały dywanowe bombardowania ze słynnych
bombowców-superfortec B-52. Amerykanie tak bardzo chcieli zniszczyć tunele, że
postanowili wyprodukować bomby o opóźnionym działaniu, które eksplodowały po
zagłębieniu się na metr w ziemię. Wybuch wywoływał miejscowe trzęsienie ziemi,
które niszczyło nawet najtrwalsze ściany tuneli. Bomby z B-52 drążyły leje
nawet do
20 metrów głębokości !!.
"Dywanowe bombardowania B-52 odniosły skutek tam, gdzie zawiódł gaz CS i ładunki niszczące (...), doprowadziły do tego, że Wietkong nie mógł korzystać z dużej części tuneli" - opowiadał dziennikarzom BBC major Nguyen Quot z północnowietnamskiej armii, który w tunelach spędził pięć lat. Wszystkich tuneli jednak nie zniszczono. Cześć z nich nadal spełniała swoją funkcję. Niszczone przez wojska amerykańskie szyby, były częstokroć odbudowywane przez Wietnamczyków.
20 metrów głębokości !!.
"Dywanowe bombardowania B-52 odniosły skutek tam, gdzie zawiódł gaz CS i ładunki niszczące (...), doprowadziły do tego, że Wietkong nie mógł korzystać z dużej części tuneli" - opowiadał dziennikarzom BBC major Nguyen Quot z północnowietnamskiej armii, który w tunelach spędził pięć lat. Wszystkich tuneli jednak nie zniszczono. Cześć z nich nadal spełniała swoją funkcję. Niszczone przez wojska amerykańskie szyby, były częstokroć odbudowywane przez Wietnamczyków.
Gdy wojna zbliżała
się do końca, dżungli nad tunelami już nie było.
Była jałowa pustynia, praktycznie bez roślinności. Odkryte tunele niszczyły specjalnie przystosowane do tego spychacze. Mimo że dystrykt Cu Chi był najsilniej bombardowanym i zagazowywanym regionem w czasie całej wojny (został zniszczony w 70 procentach), tunele do końca pozostały bazą wypadową partyzantów z Vietkongu. Generał brygady Ellis W. Williamson, dowódca 173 Brygady Powietrznodesantowej opowiadał: "Pracowałeś, wysadzałeś, wywalałeś w powietrze i znowu pracowałeś, a systemy tuneli wciąż istniały. Były tak rozległe i głębokie, i w tak wielkiej ilości, że zniszczenie ich było fizyczną niemożliwością".
Dzięki temu można dziś podziwiać to niezwykłe miejsce.
Była jałowa pustynia, praktycznie bez roślinności. Odkryte tunele niszczyły specjalnie przystosowane do tego spychacze. Mimo że dystrykt Cu Chi był najsilniej bombardowanym i zagazowywanym regionem w czasie całej wojny (został zniszczony w 70 procentach), tunele do końca pozostały bazą wypadową partyzantów z Vietkongu. Generał brygady Ellis W. Williamson, dowódca 173 Brygady Powietrznodesantowej opowiadał: "Pracowałeś, wysadzałeś, wywalałeś w powietrze i znowu pracowałeś, a systemy tuneli wciąż istniały. Były tak rozległe i głębokie, i w tak wielkiej ilości, że zniszczenie ich było fizyczną niemożliwością".
Dzięki temu można dziś podziwiać to niezwykłe miejsce.
Powolutku posuwamy
się do przodu w świetle latarek. Jeszcze tylko jeden załom, zejście małym
szybikiem 2 metry w dół i słyszę jak kilka metrów przede mną, ktoś woła że to
już koniec, że widać wyjściowy właz.
Kiedy na kolanach
schodzę w kierunku szybiku, idący przede mną wietnamski przewodnik odwraca się
i pokazuje ręką na coś pod ścianą tunelu. W świetle latarki dostrzegam dużego,
czarnego skorpiona, pełzającego po ziemi.. Odruchowo przytulam się do
przeciwległej ścianki tunelu i szybko zasuwam do przodu.. Z takim stworzonkiem
nie warto mieć bliskich kontaktów..
Po 100 metrach
pełzania i obijania sobie kolan oraz łokci w ciasnym, klaustrofobicznym i
cholernie dusznym tunelu, spocony ale z uśmiechem na twarzy wychodzę na
powierzchnię, gdzie czeka już mój przyjaciel Jorgi z aparatem fotograficznym,
aby uwiecznić ten finałowy moment..
Nie umiem sobie wyobrazić, jak w takich tunelach można było żyć latami.
To było prawdziwe piekło pod ziemią. Wietnamczycy musieli pokonywać np. 5-cio kilometrowe odcinki oryginalnych, węższych tuneli, aby dostać się do amerykańskiej bazy. Niesamowite, ile pracy, zdrowia i wytrzymałości musiało ich to kosztować. Pokonując osobiście niewielki odcinek podziemnego labiryntu, rodzi się we mnie podziw dla ludzi żyjących w takich warunkach..
Nie umiem sobie wyobrazić, jak w takich tunelach można było żyć latami.
To było prawdziwe piekło pod ziemią. Wietnamczycy musieli pokonywać np. 5-cio kilometrowe odcinki oryginalnych, węższych tuneli, aby dostać się do amerykańskiej bazy. Niesamowite, ile pracy, zdrowia i wytrzymałości musiało ich to kosztować. Pokonując osobiście niewielki odcinek podziemnego labiryntu, rodzi się we mnie podziw dla ludzi żyjących w takich warunkach..
Nasza grupka w
komplecie, ruszamy w dalszą wędrówkę po dżungli.. Wydeptaną ścieżką, prowadzącą
pośród bujnej zieleni, zmierzamy w kierunku kolejnych obiektów w sektorze Cu
Chi.. W pewnym momencie, po lewej stronie ścieżki dostrzegam coś, co jest
absolutnym omamem wzrokowym. W pierwszym odruchu staję jak wryty i powoli
podnoszę obiektyw aparatu. Przede mną wije się kłębowisko wielkich węży !!.. Po
paru sekundach, kiedy wzrok zaczyna reagować prawidłowo, rozpoznaję że to nie
węże, lecz fantastycznie splecione liany..
Tropikalna dżungla
to nie tylko gęsta, zielona roślinność, to także jej mieszkańcy, ci mali i ci
duzi.. Dużych tutaj nie widziałem, za to kilka okazałych krocionogów, zwanych u
nas popularnie stonogami, dostrzegłem na pniach drzew. Oto jeden z nich - Red
millipede (diplopoda)..
Dżungla kryje wiele
niespodzianek.. Co jakiś czas z zielonej gęstwiny drzew wyskoczy na ścieżkę
wszędobylski fotoreporter....
Można się także
natknąć na grupkę partyzantów z Vietkongu....
.

Na środku ścieżki
napotykam dziwny, gliniasty kopiec i wyrastające z niego zielone drzewko..
Wietnamski przewodnik zwraca uwagę na niewielki, niepozorny otwór u podstawy
kopca. To otwór wentylacyjny, przez który następuje cyrkulacja powietrza w
podziemnym korytarzu. Przy tak rozległym i skomplikowanym systemie podziemnych
tuneli, co pewien odcinek korytarza przebijano na powierzchnię niewielki otwór
wentylacyjny, przez który wlatywało bądź wylatywało powietrze. Otwory takie
musiały być dobrze zamaskowane, by wróg nie mógł przez nie wpuścić trującego
gazu.. Obecnie obok kopca prowadzi turystyczna ścieżka dla zwiedzających i
otwór po uważnym spojrzeniu jest widoczny, lecz gdy wokół rosła gęsta
roślinność dżungli, taka dziurka była zupełnie niewidoczna…
Wymyślne,
śmiercionośne pułapki..
Po kilku minutach
marszu, ścieżką wiodącą przez tropikalną dżunglę, docieramy do kolejnego
stanowiska w sektorze Cu Chi, gdzie pod zadaszeniem z palmowych liści
zaprezentowano kilka wymyślnych wariantów pułapek, stosowanych przez Vietkong w
leśnych ostępach.
Jak już
wspominałem, poza zagrożeniami i śmiertelnymi pułapkami pod ziemią, dla
nieproszonych gości kręcących się na powierzchni po leśnych traktach i wokół
wejść do tuneli, Wietnamczycy przygotowywali całą gamę przeróżnych pułapek.
Naciskowe miny, "pułapki na tygrysa", czyli zamaskowane doły z
zaostrzonymi dzidami, zabójczymi bambusowymi kolcami i zatrutymi strzałami,
ruchome, obrotowe klapy, które po nadepnięciu usuwały się spod stóp, a żołnierz
wpadał na ostre metalowe szpikulce, nadziewając się na nie jak na rożno, itp.,itp..
Maszerując przez
dżunglę trzeba było rozglądać się dosłownie wszędzie. Pułapki pod nogami nie
były jedynym zagrożeniem. Można było się natknąć także na latające
niespodzianki.. Wietnamczycy byli mistrzami w zastawianiu pułapek spadających z
wysokich drzew. Po nadepnięciu przez przechodzącego żołnierza na niewidoczny
sznurek lub gałązkę, uruchamiał się system naciągu pułapki, po czym z wysokiego
drzewa zlatywała przywiązana na lianach kłoda z drewnianymi kolcami, specjalnie
skonstruowana betonowa kula z metalowymi kolcami lub inne latające,
śmiercionośne przedmioty.. Podobno 17 % amerykańskich żołnierzy odniosło
w wojnie z Wietnamczykami rany nie w walce, lecz przez takie właśnie pułapki.
Pod zadaszeniem
znajdującym się kilkadziesiąt metrów dalej, można zobaczyć prezentację
warsztatu, w jakim partyzanci przygotowywali materiały wybuchowe i miny. Są
tutaj także różnego kalibru bomby i bombki (oczywiście nie na choinkę), które
zostały wykradzione z magazynów amerykańskiej armii lub zrzucone z samolotów.
Zakopany
czołg..
A teraz historia
wręcz komiczna... Wietnamski przewodnik prowadzi nas na niewielką polanę,
otoczoną zielenią tropikalnej dżungli, gdzie stoi duży, oryginalny amerykański
czołg..
Z opowieści wynika,
że w 1966 roku Wietkong ukradł żołnierzom Armii Południowego Wietnamu czołg
M-48 „Patton”..
Trzy lata później „szczury tunelowe”, amerykańscy żołnierze penetrujący podziemne tunele Cu Chi, przeżyli delikatny szok i konsternację, kiedy odnaleźli go... 3 metry pod ziemią !!!. Był dokładnie zakopany na głębokości 3 metrów, a wokół niego wykopano tunele. Sztab Vietkongu wykorzystywał czołg jako centrum dowodzenia - działały światła, akumulatory i radio.
Trzy lata później „szczury tunelowe”, amerykańscy żołnierze penetrujący podziemne tunele Cu Chi, przeżyli delikatny szok i konsternację, kiedy odnaleźli go... 3 metry pod ziemią !!!. Był dokładnie zakopany na głębokości 3 metrów, a wokół niego wykopano tunele. Sztab Vietkongu wykorzystywał czołg jako centrum dowodzenia - działały światła, akumulatory i radio.
Nasza wędrówka po
sektorze podziemnych tuneli Cu Chi powoli dobiega końca. Zataczamy pętlę w
dżungli, zmierzając w kierunku wyjściowych budynków.. Zanim tam jednak
dotrzemy, krótka wizyta na strzelnicy, gdzie można sobie postrzelać z
amerykańskiego M-16 oraz słynnego ruskiego „kałacha” czyli AK-47. Cena naboju 1
dolar.
Głośno tu i „wybuchowo”.
Żeby nie ogłuchnąć od karabinowych serii, trzeba mieć na uszach wyciszające słuchawki.
Jak widać po minie tej pani, bez słuchawek można dostać „świra” i lepiej się stąd
wynosić.
..

Gdy milkną odgłosy
wystrzałów, idziemy do tutejszego baru pod palmowymi liśćmi na gotowaną
tapiokę, typową potrawę z partyzanckiej kuchni oraz kubek aromatycznej, ziołowej herbaty..
Tunele Cu Chi są do
dnia dzisiejszego symbolem oporu komunistów wietnamskich przeciwko Stanom
Zjednoczonym. Obecnie część tuneli została udostępniona turystom. Odwiedzają je
także weterani armii amerykańskiej. Nasza wędrówka po sektorze Cu Chi dobiegła
końca. Kolejna ciekawa pozycja w podróżniczym grafiku została zaliczona.. Parę
minut po godzinie 18-tej ruszamy autokarem w kierunku dzisiejszego docelowego
punktu – miasta Ho Chi Minh, dawnego Sajgonu.. Do pokonania mamy już tylko
niespełna 60 kilometrów trasy, lecz po drodze zatrzymujemy się jeszcze na
popołudniowo-wieczorny posiłek i godzinną sjestę.. Późnym wieczorem docieramy
na ruchliwe przedmieścia Ho Chi Minh..
Po kwadransie kluczenia ulicami miasta,
podjeżdżamy pod hotel o letniej nazwie „Sun Flower” czyli Słonecznik.. Tutaj
spędzimy najbliższą noc, przed jutrzejszym porannym zwiedzaniem miasta..
O warunkach
hotelowych rozpisywał się nie będę, ponieważ hotel jest naprawdę wypasioną bazą
wypadową po mieście Ho Chi Minh. Pokoje bardzo dobrze wyposażone, na terenie
hotelu basen, sauna, masaże itp.. Czegóż chcieć więcej ?… Aaaa.. i wygodne
materace w łóżkach !!…
.
No to dobranoc i do następnego spotkania.. Jutro zwiedzimy miasto Ho Chi Minh, a wieczorem przelecimy wewnętrznymi liniami lotniczymi na północ Wietnamu do Ha Long, ale to już inna historia… Hejjj

No to dobranoc i do następnego spotkania.. Jutro zwiedzimy miasto Ho Chi Minh, a wieczorem przelecimy wewnętrznymi liniami lotniczymi na północ Wietnamu do Ha Long, ale to już inna historia… Hejjj
KONIEC cz. XIV
C.D.N..
C.D.N..
You do have a large amount of information and fervour about saunas. I enjoy your point of view along with your recommendations. How often does one go to the sauna? saunajournal.com
OdpowiedzUsuń