Zdjęcie:

czwartek, 9 maja 2013

Ameryka Południowa - Peru, Boliwia cz.I



Odcinek I
Warszawa - Lima – Rezerwat Paracas – Nazca

Późny kwietniowy wieczór, walizki spakowane, parę minut przed północą zasiadam za kierownicą samochodu i ruszam w kierunku Warszawy na Międzynarodowe Lotnisko Chopina… Godzina 4.05 jestem w Hali odlotów.. Na zewnątrz jeszcze ciemno. Parę samolotów pasażerskich stoi na płycie lotniska czekając na swoją kolejkę wylotu..


Do odprawy bagażowo-paszportowej mam około 1 godziny. Siadam wygodnie w prawie pustym terminalu, czekając na rozpoczęcie odprawy.. Powieki mimowolnie opadają w dół.. Taka wczesna pora po ponad 4 godzinach jazdy samochodem skłania mój organizm do krótkiej drzemki..


Przesypiam pół godzinki i jak na komendę, punktualnie o godzinie 5.00 ruszam w kierunku odprawy celno-bagażowej.. Parę minut formalności, kolejne kilkanaście na strefie bezcłowej, aby doposażyć się w niezbędne trunki i po godzinie 6 rano, gdy nad Warszawą budzi się wiosenny poranek, zasiadam w wygodnym fotelu Boeninga 777 linii AF lecącego do Paryża..


Po półtoragodzinnym locie jestem na Lotnisku Charles De Gaulla.. Transfer w Paryżu szybki i sprawny.. Po niespełna godzinie formalności kolejny samolot i kolejny podniebny rejs, tym razem 12 godzinny.. Kierunek Ameryka Południowa, stolica Peru – Lima..


Spanie, posiłek, gazetka, siku, spoglądanie przez niewielkie okienko na pierzaste ławice chmur i tak parę razy w ciągu wielogodzinnego lotu.. W końcu kilka minut przed 17-tą czasu lokalnego, po 12 godzinach lotu i cofnięciu zegarka o 7 godzin wstecz, szczęśliwie ląduję na Międzynarodowym Lotnisku w Limie…


Odprawa bagażowa, drobne formalności wizowe i po niespełna godzince od momentu wylądowania pakuje się w niewielki, ale komfortowy autokar Mercedesa, który będzie kolejnym środkiem transportu..


To z tego punktu stolicy Peru, wyruszę na wyprawę wzdłuż wybrzeży Oceanu Spokojnego(Pacyfiku), zagłębiając się stopniowo rozległe obszary Inkaskiego Imperium… Pokonując ok.4000 km trasy po andyjskich "drogach" zawieszonych nad przepaściami głębokimi nawet na 1500 m przemierzę tysiące zakrętów, zawędruję na wysokości ok.5000 m n.p.m., zwiedzę ciekawe Wyspy w Rezerwacie Paracas zwane Małym Galapagos z lwami morskimi czyli uchatkami, pingwinami Humbolta, pelikanami, kormoranami i innym różnorakim ptactwem, przemierzę trasę do najgłębszego kanionu świata, którego ściany opadają na 3200 m w dół, zaliczę Świętą Dolinę Inków, zwiedzę ruiny inkaskich miast, nekropolii i akweduktów, ujrzę dziesiątki jezior, w tym najwyżej położone żeglowne jezioro świata - Jezioro Titicaca, po którym popłynę w rejs, polatam małym samolotem nad tajemniczymi liniami płaskowyżu Nazca, pokonam bezkresne pustynie, obejrzę ośnieżone szczyty sześciotysięczników, wulkany, rezerwaty przyrody, a na deser zawitam do jednego z najbardziej tajemniczych miejsc na ziemi uważanego za siódmy nowy cud świata - Machu Picchu, legendarnego inkaskiego miasta położonego na wysokości 2400 m n.p.m.. A tak wygląda mapka trasy mojej wyprawy.. W sumie kilkanaście dni w podróży i około 27 000 km przebytych lądem, wodą i w powietrzu..


Pierwsza noc w Limie po długiej i dość męczącej podróży w zacisznym Hotelu Monte Real, w bogatej dzielnicy Miraflores.. Zanim jednak położę się spać, myszkuję jeszcze przez kilka minut po niewielkim, kolorowym, pełnym zieleni i kwiatów hotelowym patio, nastrojowo podświetlonym miniaturowymi lampkami, z małym oczkiem wodnym i kilkoma kamiennymi figurami…


Noc ciepła, zmiana czasu o 7 godzin, więc choć człowiek zmęczony nie bardzo chce się spać.. Przez jakiś czas spoglądam przez okno na rozświetloną wieże pobliskiego kościoła, aż w końcu zapadam w głęboki, spokojny sen…


Hotelowy telefon zrywa mnie na równe nogi… Na zegarku godzina 4.45.. Od tej chwili trzeba zapomnieć o wylegiwaniu się i dosypianiu… Kilkanaście kolejnych dni będzie zaczynać się około godziny 5 rano, a kończyć późnymi wieczorami po pokonaniu kolejnych etapów długiej podróży.. Gdy wokół panuje jeszcze poranna szarówka, nasza ekipa globtroterów licząca 15 osób po lekkim, szybkim śniadanku sprawnie pakuje się do autokaru przed budynkiem hotelowym.. Zaczynamy wyprawę..


Trasa LIMA – NAZCA o długości 463 km. Po drodze planowany postój w Rezerwacie Narodowym Paracas, rejs na wyspy Ballestos (Małe Galapagos), odwiedzimy także malowniczą Oazę Huacachina.. Opuszczamy Limę jeszcze przed wschodem słońca..


Ten odcinek przejazdu wiedzie przez większą część trasy wzdłuż linii brzegowej Oceanu Spokojnego, aż do miejscowości Pisco. Potem autostrada oddala się nieco w głąb lądu, w kierunku płaskowyżu Nazca.. Po opuszczeniu rewirów stolicy Peru, autostrada Panamerykańska biegnie częściowo pustynnym obszarem, częściowo nadmorskimi klifami, mijając po drodze niewielkie osady, małe skupiska domostw zrobionych z plecionych trzcinowych mat bez dachu i różnorakiego rodzaju domki, szałasy, wiaty, sklecone bez ładu i składu… Tak wyglądają w początkowym stadium powstawania, powiększające się stopniowo wsie i miasteczka…


Kilka słów o samej autostradzie, która jest bardzo ważną drogą komunikacyjną nie tylko w Peru, ale także na większości obszaru Ameryki Południowej.. Autostrada Panamerykańska to droga mająca na celu połączenie krajów obu Ameryk, od północy Alaski, poprzez Amerykę Środkową, po południe Argentyny. Tak naprawdę jest to system dróg i autostrad połączonych szeregowo a niekiedy również równolegle ze sobą tak, aby połączyć większość krajów obu Ameryk. Łączna długość całej trasy, liczonej od kręgu polarnego na Alasce do miasta Ushuaia w Argentynie, wynosi około 25750 km.


Po około godzinie jazdy po piaszczystych, nadbrzeżnych obszarach, widok zgoła troszkę inny.. Pokraczne budy i domostwa z trzciny zastępują niewielkie, murowane domki, bardziej przypominające mieszkalne budynki.. To niewielkie osiedle powstało tutaj za przyczyną wybudowania nad brzegiem Pacyfiku potężnego, nadmorskiego portu załadunkowego skroplonego gazu.. Jego kompleksowe obiekty widoczne są już z daleka..


I znowu nasz autokar pędzi samym nadbrzeżem Oceanu Spokojnego.. Wokół praktycznie pustkowie, tylko gdzieniegdzie na nadmorskich wydmach ukazują się pojedyncze szałasy i sklecone z przeróżnych materiałów budynkopodobne budy..


Po dwóch godzinach jazdy krótki postój w małej, przydrożnej restauracyjce na sikanko, dymka i łyczek herbatki z liści koki.. Przy okazji wymieniamy sporo ciekawych spostrzeżeń i uwag w rozmowie z naszym pilotem, przewodnikiem i przyjacielem Marcinem, mieszkającym od kilku lat na stałe w Peru…


Dzień powoli budzi się z porannej szarości, a nad głową coraz wyraźniej przebija się błękit nieba.. Mijamy kolejne pustkowia z nielicznymi, pojedynczymi domostwami, zbliżając się coraz wyraźniej do naszego pierwszego planowanego postoju w rejonie Narodowego Rezerwatu Paracas..


Po niespełna 4 godzinach jazdy od momentu wyruszenia z Limy, dojeżdżamy do nadmorskiej przystani niewielkiego, spokojnego portowego miasteczka o nazwie Pisco..


Ruch na nadbrzeżu niewielki, praktycznie żaden, poza paroma tubylcami i…. takimi oto dziwnymi, skrzydlatymi plażowiczami, którzy bez obciachu dopominają się od turystów jakiegoś łakocia,  wyciągając długie, „pakowne” dzioby.. Te wielkie ptaki to stali mieszkańcy skalnych wysp rezerwatu – żarłoczne i wszędobylskie Pelikany…


W niewielkiej zatoczce kołysze się na fali kilkadziesiąt zakotwiczonych motorówek, łodzi turystycznych i rybackich..


Głównym celem przyjazdu do tego leżącego nad Oceanem Spokojnym miasteczka portowego jest wspomniany Narodowy Rezerwat Przyrody Paracas, który powstał dla ochrony tamtejszego unikatowego ekosystemu. Rezerwat na półwyspie Paracas zlokalizowany jest na małych, skalistych, przybrzeżnych Wyspach Ballestas oddalonych kilka kilometrów od brzegu. Dostać się tam można jedynie motorówką. Pakujemy się do jednej z nich, zakładamy kamizelki ratunkowe i już po chwili duża łódź motorowa napędzana dwoma potężnymi silnikami Yamaha, ślizga się szybko po powierzchni Oceanu Spokojnego, w kierunku archipelagu Wysp Ballestas..


Początkowo łódź motorowa płynie wzdłuż skalisto-piaszczystego nadbrzeża półwyspu Paracas..


Przy końcu półwyspu, na skalno-piaszczystym zboczu wzgórza wyraźnie zarysowuje się olbrzymi, wysoki na ok.250 metrów wzór wyryty w kamiennym podłożu klifu.. Rysunek ma najprawdopodobniej 2 tysiące lat, a sam ryt ma ok. 0,5 m głębokości.. Podobno środkowy „ząb” pokazuje dokładnie kierunek na Nazca..


Ten geoglificzny wzór przypomina swym kształtem wielki kaktus lub kandelabr.. Jest on jedną z wielu niewyjaśnionych do tej pory zagadek archeologicznych Peru. Nie wiadomo kiedy, jak i dlaczego powstał, kto go zrobił, ani do czego służył. Istnieją hipotezy mówiące, że świecznik spełniał zadanie punktu orientacyjnego dla przepływających tamtędy statków. Część badaczy wiąże jego zasadność ze znajdującymi się niedaleko stąd, słynnymi liniami Nazca. Zdaniem innych zrobili go piraci. Jeszcze inni utrzymują, że jest to symbol masoński wykonany przez żołnierzy, którzy w roku 1820 brali udział w wojnach niepodległościowych pod dowództwem José de San Martina. Najprawdopodobniej jest to twór preinkaskiej kultura Paracas, która rozwinęła się w rejonie Ica, w Peru, w latach 800 p.n.e. - 100 n.e., Myślę, że nie ma to raczej większego znaczenia dla przeciętnego turysty. Ważniejsze jest doznanie wzrokowe jakie wywiera to pustynnego dzieło sztuki na obserwatora...


Na skalnym klifie dostrzegam pierwszych mieszkańców półwyspu.. Stado pelikanów w towarzystwie mew i głuptaków..


Motorówka robi teraz szybki zwrot i kieruje się na otwarte wody Oceanu Spokojnego w kierunku niewielkich, skalnych wysepek, oddalonych od półwyspu o kilka kilometrów..


Po paru chwilach widać już w oddali skalisty archipelag Wysp Ballestas..


Zanim dopłyniemy do wybrzeży wysp, parę zdań wprowadzenia na temat Narodowego Rezerwatu Przyrody Paracas.. Rezerwat ten obejmuje półwysep Paracas oraz ponad 300 000 hektarów nadbrzeża. Utworzono go w roku 1975 z inicjatywy rządu peruwiańskiego w celu ochrony ogromnej ilości ptactwa i zwierząt morskich, które stale zamieszkują te tereny albo tylko zatrzymują się tam w okresie corocznych wędrówek. Ma pogłębiać szacunek dla środowiska, propagując jednocześnie turystykę. Do tej pory zlokalizowano tu również ponad 100 stanowisk archeologicznych — pozostałość wiekowej kultury Paracas. W rezerwacie można zobaczyć uchatki, wydry morskie, delfiny, cztery rodzaje żółwi morskich oraz ponad 200 gatunków ptaków.


Nasza łódź motorowa zbliża się do skalnych klifów pierwszej z wysp archipelagu Ballestas.. Naturalny kolor tych skał mieści się w przedziale odcieni szarości i brązu, jednak w południowych promieniach słońca wyspy lśnią już z daleka jasnymi kolorem bieli. Jest to efekt jaki powoduje warstwa ptasich odchodów, pokrywająca praktycznie całą powierzchnię skalnych klifów..


Motorówka zwalnia podpływając jeszcze bliżej i przekraczając barierę zapachową… Do tego momentu widok białego guana był tylko kwestią obrazu.. Teraz uruchamia się kolejny zmysł – zapach.. Wokół unosi się mdła i nieprzyjemna woń ptasich odchodów.. Wejście na brzeg jest zabronione ze względu na agresywność mieszkańców wyspy.. To tak oficjalnie, a faktycznie to zapach i niezliczone ilości ptactwa raczej nie skłaniają do „spacerowania” po tych skalnych klifach..


Pierwsze wrażenie wywierają same skały, przedziwnie uformowane, powyginane w łuki, podziurawione różnokształtnymi oknami, wznoszące się pionowo w górę z zimnych głębin Pacyfiku..


Cały archipelag żyje i to całkiem donośnie oraz ruchliwie. Skalne półki, strome ściany urwiska, małe wystające z Oceanu kamienne wysepki zasiedlone są ptasimi i zwierzęcymi lokatorami… Szacuję się, że ptasich osobników jest tutaj ponad 1 mln.


Na górnych partiach skał mają swoje rewiry niezliczone ilości pelikanów, głuptaków, mew, albatrosów, różnych gatunków kormoranów oraz cała masa innego ptactwa..


Niższe skalne wnęki, tarasy i niewielkie zatoczki zalegające u podnóża klifów archipelagu, zamieszkują nieloty w czarno-białych frakach czyli pingwiny Humboldta..


Jednak władcami niepodzielnymi podnóży skalnych klifów i maleńkich, piaszczystych zatoczek są pojedyncze osobniki oraz całe stada dużych, leniwych uchatek..


Samiec uchatki osiąga masę ciała do 390 kg i długość do 240 cm, a jego harem liczy do 20 samic. Samice mają zgrabną sylwetkę, natomiast olbrzymie samce przypominają wypchane tłuszczem worki. Waga samicy dochodzi do 110 kg, a jej długość do 200 cm. Te silne i groźne osobniki rywalizują między sobą o władzę nad haremem i terytorium. Pokonany samiec zazwyczaj jest śmiertelnie ranny, dlatego stanowi smaczny kąsek dla urubu zwyczajnego i kondora wielkiego, też będących częścią łańcucha pokarmowego. Uchatki mają nienasycony apetyt — podczas jednego dnia połowu dorosły osobnik o wadze 250 kg zjada ok. 30 kg pożywienia!!..  Poluje na ryby, ośmiornice, głowonogi, nurkując nierzadko na głębokość 300 metrów i wstrzymując oddech na 15 minut !!!.. Mimo walcowatego ciała również na ziemi są bardzo ruchliwe i potrafią się szybko przemieszczać. Odbijają się przednimi i zadnimi płetwami, zachowując wyprostowane ciało. Gromadzą się na brzegu lub na skałach w grupach liczących kilkadziesiąt sztuk. W stosunku do nas nie są agresywne, wyglądają jedynie na zaciekawione.


Jeszcze kilka pstryknięć i płyniemy dalej na kolejną, skalną wyspę archipelagu, oddaloną o kilkaset metrów.. Po drodze przepływamy obok skalnych łuków i tuneli wydrążonych przez oceaniczny nurt w skalnych ścianach.. W tych łukowatych przejściach żyje liczna populacja nietoperzy wampirów..


Opływamy kolejną skalną wysepkę.. Na jej szczycie przy pionowej, skalnej ścianie widnieją drewniane konstrukcje o charakterze załadunkowej rampy…


Owe zawieszone na skalnej ścianie klifu drewniane podesty, to miejsca przeładunku ptasiego guana… Do 1945 roku wyspy Ballestas były miejscem zbiorów naturalnego nawozu ptasiego – guana. Wówczas guano stanowiło główny produkt eksportowy Peru, przynoszący ogromne dochody.. Tak więc odchody robiły krajowe dochody…


Podobnie jak przy wcześniejszych klifach, tutaj także niezliczone ilości ptactwa i unosząca się wokół ostra woń ptasiego guana.. Ptaki są niemalże wszędzie, wypełniając swą obecnością skalne nisze, półki i ściany klifu.. Tam gdzie ich nie ma da się poznać, że były, po białym kolorze skały..


Mniejsze i większe ptasie osobniki tłocznie wypełniają niewielkie, pojedyncze skały i skałki wyłaniające ze szmaragdowych wód Oceanu Spokojnego..


Płyniemy w kierunku kolejnej, skalnej wysepki tego uroczego archipelagu.. Nagle, wokół naszej łodzi motorowej pojawiają się baraszkujące w oceanicznej wodzie młode uchatki.. Na lądzie poruszały się ociężale, ślamazarne i jakby niezdarnie. W wodzie zamieniły się w sprytne i bardzo szybkie stworzenia. Opłynęły nas dookoła, stanęły pionowo w wodzie wystawiając czarne łebki i przyglądając nam się uważnie, po czym z wdziękiem zanurkowały pod wodę znikając w morskiej toni..


Już z oddali widać na skałach kolejne grupy ptactwa i stada uchatek wygrzewające na słońcu swe tłuściutkie cielska..


Opływamy wysepkę w odległości kilkunastu metrów od skalistego brzegu… Zimne, wzburzone wody Pacyfiku rozbijają się tutaj z hukiem i obfitością piany o skalne przeszkody..


Duże, brązowe uchatki leniwie rozwalone na skalnych płytach wysepki ok. 1 metra nad wodą, nie zwracają na nas najmniejszej uwagi..


W końcu dopływamy do największej plaży obleganej przez wielkie stado uchatek.. Już z daleka słychać głośne porykiwania, ochrypłe gardłowe odgłosy i przenikliwe piski.. Zwierzęta rozmieszczone ciasno jedno przy drugim, zajmują centralną część plaży...


Pośród dorosłych osobników sporo tutaj ciemno ubarwionych maleństw.. Matki karmią potomstwo do sześciu miesięcy i uczą je pływać na swoim grzbiecie. Sześćdziesiąt procent uchatek zginie, zanim ukończy rok. Niektóre są przygniatane lub celowo eliminowane przez samce, a inne po prostu się topią..


Uchatka jest bardzo towarzyska. Żyje w koloniach liczących setki, czasem nawet tysiące osobników. Najliczniejsze grupy tworzy w okresie rozmnażania, kiedy na miejscach porodów gromadzi się ogromna liczba zwierząt. Uchatki dzielą swój czas między polowanie w wodzie i odpoczynek na lądzie. Gdy czują się zagrożone, potrafią być groźne i szybko przemieszczają się specyficznym ruchem: czołgania się i kuśtykania.. Kiedyś polowano często na uchatki, dziś są pod ochroną, dzięki czemu ich liczba ustabilizowała się.


Przed opuszczeniem tego pięknego miejsca jeszcze parę zdań i moich opinii.. Chociaż skały archipelagu, jak wyraziła się jedna z turystek cyt. „są totalnie zasr…ne i cuchnące”, jest to bardzo piękne miejsce zarówno krajobrazowo jak i przyrodniczo.. Dobrze się dzieje, że takie rejony z nieskażoną przyrodą są obejmowane prawnymi regulacjami i ochroną… Półwysep Paracas został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Unesco.. Jak na ironię, największym zagrożeniem dla tutejszej przyrody okazał się człowiek. Mnóstwo uchatek zostało zabitych przez myśliwych dla futra albo przez rybaków, którzy uważali je za utrapienie. Łapano też żółwie morskie, aby pozyskać mięso, uchodzące za przysmak, a także skorupy, cenione przez kolekcjonerów. Z kolei populacje ptaków niepokojone były przez zbieraczy guana. Problemem jest także nadmierna eksploatacja łowisk. Teraz rejon ten i otaczającą przyrodę chroni prawo. Myślę ja większość trzeźwo rozumujących obywateli tego świata, że tylko takie działania mogą ocalić dla następnych pokoleń te piękne widoki dzikiej przyrody w jej nienaruszonym stanie…


Kapitan naszej motorowej łodzi robi zwrot przez prawą burtę i pozostawiając to magiczne miejsce daleko za plecami, ślizgamy się z ogromną prędkością po oceanicznej powierzchni Pacyfiku w kierunku portu… Spienione strugi wody znaczą za nami ślad wodnego szlaku, od archipelagu Ballestas w kierunku powrotnym ku portowej zatoczce półwyspu Paracas, skąd godzinę wcześniej wypływaliśmy..


Po niepełna 20 minutach siedzimy już w wygodnym autokarze i ruszamy w dalszą trasę Drogą Panamerykańską, przez pustynne tereny peruwiańskiego wybrzeża.. Po drodze krajobraz zmienia się tylko nieznacznie.. Przez moment znikają bezkresne, piaszczyste tereny i pojawia się dość rozległa zielona dolina, obsadzona wielkimi plantacjami winorośli.. Są to obrzeża miasta Ica usytuowanego przy Autostradzie Panamerykańskiej, gdzie dominującą gałęzią przemysłu jest włókiennictwo (uprawa bawełny), cukrownictwo i winiarstwo. Każdego roku w pierwszej połowie marca, w mieście organizowane jest wielkie święto wina z tańcami i śpiewami..


Po kilkudziesięciu minutach dość monotonnej jazdy od momentu opuszczenia terenów Rezerwatu Paracas, zatrzymujemy się na krótki, relaksujący postój w zielonej, pustynnej oazie o nazwie Huacachina..


Nagła zmiana krajobrazu i skupisko soczystej zieleni w tym miejscu po wielu kilometrach piachu, działa odprężająco na każdego turystę..


Ogromne palmy dające kojący cień, malownicze alejki z ławeczkami oraz niewielki aczkolwiek urokliwy zbiornik wodny otoczony zieloną roślinnością, tworzą tutaj zakątek ciszy, relaksu i odpoczynku..


A co to tak naprawdę za miejsce i z jaką wiąże się indiańską legendą ??... Zaraz wszystko opowiem.. Okoliczny teren to obszary pustynne oraz półpustynne. Teoretycznie więc, nie warto się tutaj zatrzymywać. A jednak. 3 km za wspomnianym miastem Ica słynącym z winiarskich tradycji znajduje się owo niezwykle miejsce. Zwłaszcza w upalny dzień... To właśnie Oaza Huacachina. Huacachina jest niewielką wsią zamieszkiwaną przez ok. 120 osób. Zbudowana została wokół małego naturalnego jeziorka otoczonego wysokimi wydmami. Niektóre z nich osiągają wysokość ponad 300 metrów!!!.. Zbiornik jest bezodpływowy.. Miejscowi Peruwiańczycy oraz mieszkańcy pobliskiego miasta Ica codziennie zażywają w nim kąpieli..


Okolica bogata jest także w źródła artezyjskie. Podczas "złotego wieku" Huacachina (1920/50), bogaci ludzie z całego Peru zjeżdżali tutaj by zanurzyć się w wodach oazy, które zostały uznane za mające właściwości lecznicze. Obecnie, prywatni właściciele gruntów w pobliżu oazy zainstalowali studnie, w celu uzyskania dostępu do wód gruntowych. Dało to efekt negatywny, ponieważ zmniejsza się poziom wody w oazie. Dla wyrównania strat wody i zachowania oazy jako miejsce czyste i estetyczne dla odwiedzających ją turystów, miasto rozpoczęło się proces sztucznego pompowania wody do oazy.


Oaza Hauacachina jest także rekreacyjno-sportową atrakcją dla odwiedzających ją turystów.. Organizuje się tutaj tzw. Sandboarding czyli piaskową odmianę zimowego snowboardu.. Będąc w oazie przyglądałem się kilku facetom, którzy korzystając w wysokich wydm (300 m) oraz sporego nachylenia zbocza zjeżdżali na deskach w dół, całkiem nieźle sobie radząc… Popularną atrakcją tego miejsca są także przejażdżki po wydmach na przeróżnego rodzaju pojazdach typu buggy.. A jeździć jest gdzie, bo wokół same wydmy...


A teraz opowiem legendę związaną z tym miejscem..
Nazwa Huacachina pochodzi z języka Indian Keczua. Wakay znaczy "płakać" a Chin oznacza "młoda kobieta" jednym słowem Huacachina czyli płacząca młoda kobieta.. Z tą nazwą wiąże się legenda powstania tegoż miejsca. Istnieje kilka wersji legendy o powstaniu Huacachina, a głosi ona mniej więcej tak: Wieki temu, w pobliżu domu pięknej księżniczki Inków zatrzymał się wędrujący przez pustynię młody myśliwy.. Podarował jej lustro, w którym mogła ona stale podziwiać swe piękno. Jednak, gdy podniosła ona lustro do twarzy od razu zobaczył mężczyznę, który obserwował ją zza niego. Zszokowana upuściła lustro, a rozbite odłamki szkła przekształciły się w taflę małego jeziora Huacachina.
I w tym momencie, jak to w wielu bajkach i legendach bywa, jest kilka wersji zakończenia tej opowieści.. Jedna z nich mówi, że księżniczka przestraszona owym faktem uciekła z tego miejsca, a gdy biegła powiewające fałdy jej płaszcza utworzyły okoliczne wydmy otaczające oazę. Inna wersja mówi, że kobieta pozostała w oazie i stała się syreną. Do dziś są ludzie którzy mówią, że syrena w lagunie jest samotna i dlatego co roku ciągnie jednego człowieka za nogi w głąb laguny, gdzie nieszczęśnik tonie.


A oto i sama Inkaska księżniczka przybierająca postać Syreny… Czyż nie łudząco podobna do naszej warszawskiej syrenki?.. No tyle, że nasza dozbrojona w tarczę i miecz, bo jak to w tradycji polskiej bywa szabelka w dłoni to podstawa...


Szczególnie malowniczą scenerię współtworzy w Oazie Huacachina zachód słońca. Fenomenalnie wyglądają wtedy strome wydmy na tle zachodzącego słońca, kilku palm oraz wodnej tafli oazy. Góry złotego piasku wznoszące się ponad niewielkim jeziorkiem, palmy daktylowe, trawa, plaża. Wszystko otoczone ozdobnym murem i interesującą zabudową. Peruwiańska muzyka w tle. Goście Huacachina czują, że są na pustyni tylko wielbłądów brakuje…
I na koniec jeszcze jedna ciekawostka.. Wizerunek Oazy znajduje się na odwrocie waluty peruwiańskiej - 50 Sol


Półgodzinny postój w oazie mija bardzo szybko.. Chciałoby się tutaj jeszcze posiedzieć, mając na uwadze dalszą część podróży przez monotonne i pustynne tereny, jednak czas to pieniądz, a w moim przypadku to raczej piękne widoki, niezapomniane wrażenia i ciekawe miejsca po drodze, których nie da się kupić za żadną kasę.. W drogę.. Autokar znowu pędzi szeroką i wygodną Autostradą Panamerykańską przez pustynne tereny południowo-zachodnich rejonów Peru.. Po drodze mijamy pojedyncze, malutkie domki, wykonane z trzciny, desek, bambusa… Ogromne, niezamieszkane tereny, tylko sporadycznie zasiedlone przez kilka, kilkanaście domostw..


Od momentu wyruszenia z Rezerwatu Paracas, gdzie podziwialiśmy liczne okazy ptactwa i morskich zwierząt na wyspach Ballestas, Autostada Panamerykańska zmierzająca w kierunku płaskowyżu Nazca systematycznie oddala się od linii oceanicznego wybrzeża na kilkadziesiąt kilometrów w głąb lądu.. Płaskowyż Nazca to kolejny cel mojej podróży.. Nikomu chyba nie trzeba zbyt wiele mówić co tam się znajduje.. Słynne, tajemnicze linie i rysunki na płaskowyżu Nazca, które zostały stworzone przez Indian Nazca między rokiem 300 p.n.e a 900 n.e, to jedna z wielu atrakcji turystycznych Peru... Opowiem o nich szczegółowo, gdy dotrę na samo miejsce.. Tymczasem za oknem autokaru widoczne zmiany… Pustynny i płaski krajobraz powoli przekształca się w pagórkowate, skaliste obszary..


Panamericana wcina się powoli w wąskie dolinki pomiędzy licznymi wzgórzami i piaszczysto-skalnymi wzniesieniami, wijąc się pośród nich licznymi serpentynami i niknąc za kolejnym zakrętem....


Jazda w takim terenie i po takim pustkowiu często wymaga postoju na poboczu drogi na tzw. dymka i siku.. Co też czynimy..


Ja nie paląc papierosów, ani też nie będąc w potrzebie oddania płynu, zabieram nieodłączny aparat i pstrykam takie oto fotki, uwieczniając tym samym kolejny punkt na trasie przejazdu..


Ruszamy dalej… Chociaż trasa w kierunku Nazca biegnie w dalszym ciągu przez obszary pustynne, to po drodze przejeżdżamy przez bardziej zielone i żyzne tereny rozległych dolin rzek, które sprawiają iż rozwija się tutaj uprawa ziemi, rolnictwo, powstają niewielkie osiedla oraz wioski.. Dolina rzeki Rio Grande(nie mylić z wielką rzeką Meksyku) w rejonie wiosek Palpa i Llipata..


„Domek jednorodzinny” przy trasie Panamerykańskiej w kierunku Nazca.. Takich budowli z trzciny, dykty, gliny i wszelkiego rodzaju dostępnych materiałów jest po drodze dość sporo…


Po 2 godzinach jazdy od momentu opuszczenia zielonej Oazy Huacachina, nasz autokar dociera na rozległy, pustynny płaskowyż Nazca.. Autostrada Panamericana przecina go linią prostą jak indiańska strzała… Do docelowego miasta Nazca, gdzie mamy załatwione noclegi jest jeszcze około 30 km, lecz tutaj przy widokowej wieży „Mirador” robimy krótki postój, by po raz pierwszy ujrzeć słynne rysunki i linie pokrywające płaskowyż…


Autokar zjeżdża na pobocze.. Jest zupełnie pusto nie licząc kilku Indian siedzących pod widokową wieżą przy rozłożonych, niewielkich straganach, na których sprzedaje się pamiątkowe kamienie z Nazca z wyrytymi symbolami.. Dla zainteresowanych kupnem – wielkość kamienia nie ma znaczenia, liczy się ilość wyrytych symboli na danym kamieniu. 1 symbol – 3 sole. Kamienie mają od 1 nawet do 10 symboli.. Po lewej stronie drogi wielka tablica informująca, iż znajdujemy się w strefie archeologicznej objętej patronatem UNESCO ze słynnymi geoglifami czyli liniami wykonanymi w skalnym podłożu..


Wieża widokowa wykonana z metalowych rurek i płaskowników ma ok. 10 m wysokości.. Jak głosi napis na tablicy, na górną platformę widokową dopuszcza się jednorazowe wejście tylko 10 osób.. Pan siedzący obok metalowych schodków i wpuszczający kolejne grupy na górę, nie ma teraz kłopotów z liczeniem… Brak turystów, brak zakazów.. Jesteśmy jedyną, niewielką grupką o tej późno popołudniowej godzinie…


Wspinam się na górną platformę… Widoki niespecjalne.. Coś niecoś można dojrzeć, ale to tylko maleńka, nieporównywalna namiastka tego co czeka nas jutro rano.. Lot awionetką nad całym płaskowyżem Nazca !!!!... Wtedy dopiero nasycimy oczy słynnymi rysunkami wykonanymi na obszarze płaskowyżu… Po lewej stronie wg. mapki, którą mam z naniesionymi znakami płaskowyżu, ma być symbol Ręki… Wpatruję się dokładnie i faktycznie ją widzę…


Druga figura jaką niby można dostrzec z wieży to Drzewo.. Spoglądam w tym kierunku, lecz widoczne są tylko fragmenty linii owego symbolu.. Nie ma fizycznej możliwości z tak małej wysokości dojrzeć całości tej figury..


Jednym słowem, wieża jest tylko okruszkiem wielkiego tortu, który w całości można skonsumować latając samolotem nad płaskowyżem… Lot półgodzinny kosztuje dość sporo bo w granicach 120-150 $ w zależności od kursu $.. Nie każdy więc decyduje się na taki wydatek a poza tym są ludzie, którzy nie zawsze dobrze znoszą takie przeloty awionetkami, gdzie często można się przekonać jaki posiłek jedliśmy przed lotem… Tak więc dla tych wrażliwych pozostaje widok z wieży.. Nasza cała ekipa w komplecie poleci jutro z rana samolotem nad płaskowyż, więc długo tutaj nie przesiadujemy.. Pstrykam z wieży fotkę Drogi Panamerykańskiej ciągnącej się przez płaskowyż, naszego autokaru, pod którym stoi i macha do mnie nasz niezawodny peruwiański kierowca i schodzę w dół..


Jeszcze tylko zdjęcie w ostatnich promieniach zachodzącego słońca dokumentujące pobyt na płaskowyżu Nazca pod główną tablicą i …ruszamy do hotelu w Nazca na zasłużony wypoczynek po troszkę męczącej podróży..


Parę minut po godzinie 19-tej meldujemy się w hotelu w miejscowości Nazca.. Prysznic, kolacja i krótki rekonesans po hotelowym terenie.. Hotelik uroczy, nieduży, z wewnętrznym patio i basenem.. Woda marzenie, jednak nikt z nas poza moim kolegą Jerzym, nie kwapi się do kąpieli. Siadamy przy stolikach nad basenem i długo jeszcze rozmawiamy, wypytując naszego przewodnika o różne szczegóły wyprawy. Wszyscy jesteśmy pod wrażeniem dzisiejszego dnia, a to dopiero początek wielkiej przygody w Imperium Inków… Jutro czeka nas kolejny dzień pełen wrażeń - Lot na płaskowyżem Nazca, wizyta w Inkaskim Muzeum, spotkanie z szamanem, podroż nadmorskimi klifami do Arequipy… Trasa dłuższa niż dzisiejszego dnia, licząca ok. 570 km… Trzeba zatem trochę się zdrzemnąć, choć ze spaniem w pierwsze dni jest ciężko.. Zmiana czasu o 7 godzin do tyłu robi swoje.. Organizm ma trudności z przestawieniem się na inną porę dnia, ale z czasem to minie.. Po godzinnej rozmowie powoli kierujemy się do swoich pokoi na zasłużony odpoczynek.. Rano trzeba wstać przed godziną 5-tą… Dobranoccc i do jutra!!...


Koniec cz.I
C.D.N…

1 komentarz:

  1. Świetna relacja z wyprawy do Peru i piękne zdjęcia. Mogliśmy przez dłuższą chwilę poczuć się, jakbyśmy znowu tam byli :)

    OdpowiedzUsuń