Zdjęcie:

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Ameryka Południowa - Peru, Boliwia cz.V


Odcinek V 
Puno – Copacabana (Boliwia) – jezioro Titicaca - Puno
 Kolejny dzień wyprawy… Wieczorny przyjazd do Puno nie skłonił mnie do wyjścia w miasto.. Następną nockę mieliśmy przespać w tym samym hotelu, więc postanowiłem wybrać się dopiero w kolejny wieczór, na zapoznanie z nocnym życiem tego miasta.. Jak się później okaże, Puno zaczyna wieczorami tętnić radosnym życiem w latino rytmach....
Aby jednak zaznaczyć obecność w tym peruwiańskim, malowniczym mieście, położonym nad brzegami jeziora Titicaca, kilka zdań encyklopedycznych o Puno.. 
Puno zostało założone w 1668 roku, przez wicekróla Pedro Antonio Fernández de Castro jako stolica prowincji Paucarcolla. Obecnie jest stolicą regionu Puno. Położone na wysokości 3 830 m n.p.m. nad jeziorem Titicaca, jest zarazem miastem portowym. Ludność miasta liczy około 133 tys. mieszkańców (głównie indian Ajmara). Do miasta prowadzi również linia kolejowa. Puno nazywane jest w Peru „stolicą folkloru”. Zachowało się tutaj około 350 tradycyjnych tańców (danzas puneñas), setki pieśni oraz bogactwo ludowych strojów i masek, reprezentujących postacie z legend. Bogatą kulturę regionu najlepiej poznawać na tutejszych festiwalach – co roku odbywa się tu ich prawie 300.­ Puno jest doskonałą bazą turystyczną do zwiedzania okolic i jeziora Titicaca oraz punktem przesiadkowym w podróży do Boliwii. W mieście funkcjonuje się spora ilość hoteli i restauracji. Przy Plaza de Armas znajduje się katedra z okresu kolonialnego (1757), z fasadą w stylu baroku metyskiego. Jednym z najstarszych budynków w mieście jest XVII-wieczny Casa del Corregidor, w którym organizowane są wystawy, koncerty i inne kulturalne wydarzenia. Puno nie ma wiele atrakcji do zaoferowania, jednak pomiędzy Plaza de Armas a Parque Pino założono długi deptak -Jiron Lima, gdzie znajduje się duża ilość sklepów, banków, kawiarni, restauracji, biur podróży i firm przewozowych.. Ten właśnie deptak mam zamiar „zaliczyć” w wieczornych godzinach, po powrocie z Boliwii.. W porcie Puno zacumowany jest parowiec Yavari produkcji brytyjskiej przywieziona tu w częściach i zmontowany w 1862 roku, użytkowany do 1975 roku. Obecnie muzeum żeglugi śródlądowej na jeziorze Tititaca. To tyle o mieście będącym naszą kolejną, bazą wypadową..


 A jaki konkretnie mamy plan na dzisiejszy dzień? Po śniadaniu ruszymy zachodnim brzegiem jeziora Titicaca w kierunku granicy Boliwijskiej, przekroczymy ją i wjedziemy na teren Boliwii, gdzie zwiedzimy boliwijską Copacabanę, następnie zaokrętujemy się na katamaran i popłyniemy w rejs po jeziorze Titicaca na Wyspę Słońca, gdzie zwiedzimy cudowne, kolorowe inkaskie ogrody, spotkamy się z kolejnym szamanem na religijnych obrzędach oraz popłyniemy jak za czasów inkaskich, autentyczną łodzią z totory po wodach Titicaca.. Trasa licząca ponad 300 km długości będzie cały czas przebiegała na wysokości ok.3800 m n.p.m., trzeba więc liczyć się z objawami choroby wysokościowej i niedoborem tlenowym, zwłaszcza podczas podejścia na inkaskie ogrody Wyspy Słońca.. Ruszamy w drogę, a tak wygląda plan dzisiejszej trasy.


Po wczesnym śniadaniu około godz.6:30 ruszamy autokarem w kierunku boliwijskiej granicy… Za niespełna 2 godziny powinniśmy wkraczać na teren Boliwii, tymczasem z Puno droga prowadzi najpierw wzdłuż jeziora Titicaca, a po 18 km od miejscowości Chucuito kieruje się w głąb lądu w kierunku Ilave i dalej zawraca w kierunku wybrzeża do miejscowości Tacna.. Kiedy po 80 km trasy mijamy miejscowość Juli, powyżej ciemnoniebieskiej tafli jeziora Titicaca wznosi się złocisty, słoneczny krążek, rozświetlając rozległą panoramę jeziora..


Po około 2 godzinach jazdy docieramy do leżącej na granicy Peruwiańsko-Boliwijskiej niewielkiej wioski o nazwie Kasani.. Przez Kasani przebiega linia graniczna pomiędzy oboma krajami.. Miejscowość ta należy terytorialnie do Boliwii i leży w dzielnicy Copacabana.. Wysiadamy po Peruwiańskiej stronie.. Tutaj w małym sklepiku wskazanym przez naszego pilota, wymieniamy niewielką ilość gotówki na Boliwijskie boliviano. Przelicznik 1$ - ok.6,50 BOB.. Nie opłaca sie dużo wymieniać, bo lepszy kurs jest w Copacabanie, 10 dolcy na głowę to max.. Przechodzimy kawałek dalej i w budyneczku Policia Judicia ustawiamy się w kolejce, gdzie zabierają nam wypełnione karteczki migracyjne z Peru. Potem trzeba przejść do budynku obok – „Kasani Peru Migracion” po stempel wyjazdowy w paszporcie. Kto o tym nie wie, zostanie cofnięty z boliwijskiej strony. W urzędzie tym można też pobrać kartki migracyjne do Boliwii. Po tych granicznych procedurach idziemy na piechotkę kilkaset metrów w stronę granicy, przechodząc na Boliwijską stronę, pod wznoszącym się nad drogą kamiennym łukiem..


Po drodze mijam pierwszą, napotkaną Boliwijkę w śmiesznym a zarazem charakterystycznym meloniku typu 'bowler hat'.. Te tradycyjne kapelusze (meloniki) noszone są przez mieszkańców pochodzenia indiańskiego i niekiedy – w przypadku kobiet – wskazują na stan cywilny właścicielek. Jeśli przechylone są na bok głowy, oznaczają stan panieński – jeśli natomiast znajdują się na jej czubku, świadczą o tym, że kobieta jest zamężna. Kolory i fasony kapeluszy różnią się w zależności od regionu.


Nieopodal, za kamiennym łukiem po Boliwijskiej stronie, mieści się biały, parterowy budyneczek – Migracion Kasani Bolivia i znowu kolejka po pieczątkę i oddanie karty migracyjnej. Teraz jesteśmy już prawnie na terenie Boliwii..


Po Boliwijskiej stronie zmiana autokaru.. Wsiadamy i ruszamy w kierunku Copacabany, oddalonej o 7 km od Kasani.. Ten króciutki odcinek trasy wiedzie brzegiem jeziora Titicaca..


Dość napięty czasowo grafik dzisiejszego dnia, obliguje mnie w trakcie tego krótkiego przejazdu, do napisania paru słów o mieście Copacabana, jako że potem nie będzie za bardzo na to czasu..
Boliwijska Copacabana położna na brzegu jeziora Titicaca, w szerokiej dolinie pomiędzy wzniesieniami Góry Calvario i Mount Niño Calvario na wysokości 3840 m n.p.m. to miasto, którego historia liczy sobie ponad 3 tyś. lat.. Założył je dziesiąty król Inków Tupac Yupanqui w miejscu, które znane było ówcześnie jako centrum kultu Cola lub Aymara. Pierwotna nazwa miasta brzmiała Kota Kuhańa – Widok na morze… Z czasem zmieniła się na Copaccahuana. W czasie panowania Inków pielgrzymowano stąd do sanktuarium Huaca Titicaca, znajdującego się po północnej stronie wyspy Isla de Sol.. Po najeździe Hiszpanów wiara chrześcijańska wymieszała się z inkaską, a augustianie wykorzystali pielgrzymkową tradycję Copacabany i uczynili ją swoją religijną ostoją, budując w centralnym punkcie miasta Bazylikę Matki Boskiej Gromnicznej – Basilica Virgen de la Candelaria.. Tradycja miasta pełniącego rolę jednego z najważniejszych centrów kulturowych i ceremonialnych przetrwała do dziś.. Obecnie Copacabana liczy sobie około 6 tysięcy mieszkańców i jest bardzo ważnym centrum pielgrzymkowym, do którego w czasie świąt ciągną pielgrzymki z całej Ameryki Łacińskiej..


Po paru minutach jazdy docieramy do centrum Copacabany i zatrzymujemy się na niewielkim placyku obok widocznej już z daleka, białej budowli Basilica Virgen de la Candelaria. Wąską, brukowaną uliczką zmierzamy w kierunku dużego, centralnego dziedzińca przed głównym wejściem do Bazyliki.. To najsławniejsze, katolickie sanktuarium w całych Andach stanowi centrum, a zarazem sens istnienia miasteczka Copacabana.


Zanim jednak wejdę do środka tej pięknej i znanej w całej Ameryce Południowej budowli, kilka słów o historii powstania Bazyliki i związanej z nią inkaskiej legendzie… 
HISTORIA BASILICA VIRGEN DE LA CANDELARIA 
Basilica Virgen de la Candelaria ma tak po prawdzie kilka tłumaczeń tej nazwy.. Mówi się o niej Bazylika pod wezwaniem Matki Boskiej Gromnicznej, Bazylika Matki Bożej z Copacabany lub też Matki Boskiej z Jeziora.. Jej budowa była ściśle związana ze słynną, cudowną figurą Matki Boskiej Gromnicznej zwaną też Czarną Madonną, która obecnie znajduje sie w ołtarzu głównym Bazyliki.. Archeolodzy przypuszczają, że zbudowano ją w punkcie dawnego prekolumbijskiego kultu, z którego zachowały się potężne głazy oraz skały. Ich nazwy wymownie świadczą o przeszłości: Tribunal del Inca – miejsce w którym odbywały się inkaskie sądy, Banio del Inca – inkaska łaźnia oraz Horca del Inca – Szubienica Inków.. Aby dobrze zrozumieć podstawy takiego działania Hiszpańskich, chrześcijańskich duchownych, musimy przenieść się w czasie ok. 500 lat wstecz..
W połowie XVI wieku Copacabana była małą miejscowością. Jej mieszkańcy żyli podzieleni na dwie grupy: przybyłych tutaj Inków Anansayas i Urinsayas, rodowitych mieszkańców regionu. Pomimo wprowadzenia przez Hiszpanów wiary chrześcijańskiej, Indianie żyli w przywiązaniu do swoich dawnych przesądów i własnej, dawnej religii... Słabe zbiory i inne nieszczęścia Indianie widzieli w nieprzychylności nieba.. Po rozważeniu sytuacji zamierzano zmienić ten stan rzeczy. Indianie zawiązali nowe bractwo, by przyciągnąć łaskę niebios. Anansayas postanowili czcić Maryję Pannę i oddać się pod jej opiekę, zaś na patrona Urinsayas wybrany został Święty Sebastian - męczennik chrześcijański i święty Kościoła katolickiego.. Zamiary były zapewne szlachetne i wzniosłe, jednak w efekcie nic z tego nie wyszło..


Pewien młody Indianin o nazwisku Francisco Tito Yupanqui, rzeźbiarz-amator, potomek Inków Huayna Capac i członek społeczności Anansayas, nie porzucił jednak idei tegoż projektu. Postanowił stworzyć wizerunek Madonny wierząc, że to wpłynie na miejscową ludność. Korzystając z gliny jako materiału rzeźbiarskiego, wspierany przez swego brata Filipa, Francisco Tito stworzył rzeźbę Matki Bożej. Rzeźba została umieszczona w ówczesnym kościele na ścianie ołtarza przez proboszcza, księdza Antonio de Almedio. Po ojcu Antonio, który po pewnym czasie opuścił Copacabanę, władze kościelną przejął ksiądz Don Antonio Montoro. Niezadowolony z wyglądu grubej i nieproporcjonalnej rzeźby, rozkazał usunąć ją z ołtarza i umieścić w rogu zakrystii.. Upokorzony tym faktem i niepowodzeniem swojego dzieła rzeźbiarz Francisco Tito, począł szukać pomocy w realizacji swej idei.. Zachęcony przez krewnych, udał się do miasta Potosi, gdzie w ówczesnym czasie tworzyło wielu wybitnych nauczycieli rzeźby sakralnej. Podczas studiów w pracowni Maestro Diego Ortiza, Francisco Tito zdobył doświadczenie w rzeźbie i rzeźbieniu w drewnie. Dzięki tej umiejętności, postanowił stworzyć lepszą od poprzedniej rzeźbę Matki Boskiej... Oglądał wszystkie obrazy Matki Boskiej znajdujące się w kościołach Potosí, by móc wybrać najlepszy, który posłuży mu jako wzór.. W końcu znalazł odpowiedni obraz w Santo Domingo, w klasztorze Virgen del Rosario (Panny Różańcowej).. Studiował go zapamiętale przed rozpoczęciem pracy nad rzeźbą.. W końcu stworzył wizerunek Matki Boskiej nazwanej Virgen de la Cadelaria – Matka Boska Gromniczna..


Społeczeństwo Urinsayas zaakceptowało utworzenie bractwa Marii Panny, ale nie zaakceptowało rzeźby Francisco Tito i postanowiono ją sprzedać. W La Paz, rzeźbę zakupił kapłan Copacabany, który zdecydował, że powróci ona do ludzi. 2 lutego 1583 roku wizerunek Maryji został przywieziony na wzgórze Guaçuyo . Wszyscy ludzie radowali się z tego faktu i z wielką celebracją zanieśli rzeźbę Matki Boskiej do kaplicy, gdzie została odprawiona Msza Święta ku jej czci. Od początku rzeźba zyskała reputację cudownej. Sprzyjały temu „cudowne wydarzenia”, jakie pojawiły się po podarowaniu jej kościołowi w Copacabanie.
Augustianie pierwszą kaplicę budują między 1614 i 1618, która zostaje rozbudowana przez Hiszpanów w stylu mauretańskim w 1619. Do tej nowej kaplicy zostaje przeniesiona figura Matki Boskiej. Później Vice Król Limy, Conde de Lemos, moralnie i finansowo wspiera budowę obecnej bazyliki na cześć Dziewicy Maryji. Budowa Bazyliki Matki Bożej z Copacabany rozpoczyna się w 1668, świątynia zostaje otwarta dla wiernych w 1678 roku, a całkowite zakończenie budowy przypada na 1805 rok. Czczona figura zostaje poświęcona podczas papieskiej wizyty Piusa XI. Następnie wierni znoszą ozdoby pod figurę, w tym cenne klejnoty, a świątynia zostaje wypełniona darami i skarbami... W 1825 roku Boliwia uzyskuje niepodległość.. Jednak w 1826 roku, marszałek Antonio José de Sucre, Prezydent Republiki Boliwii, wywłaszcza wszystkie klejnoty i kolonialne skarby w Sanktuarium Matki Boskiej, wykorzystując je do stworzenia pierwszych Boliwijskich monet.. 
Basilica de Virgen de la Candelaria dominuje w panoramie miasta Copacabana.. Z zewnątrz lśni błyszczącym białym kolorem, odcina się na błękicie nieba stylowymi, mauretańskimi kopułami, pokrytymi kolorową mozaiką - azulejos (portugalski styl tworzony z niebieskich płytek ceramicznych). Podczas festiwali, dziedziniec jest wypełniony kolorowymi kwiatami..


I w tym miejscu mojej opowieści powinno pojawić się zdjęcie Matki Bożej z Copacabany, patronki Peruwiańczyków, jednak będąc na miejscu w Bazylice, nie dane mi było oglądać tę cudowną rzeźbę.. Moja wizyta w owej świątyni miała miejsce 26 kwietnia 2013 roku, natomiast 4 dni wcześniej w Bazylice dokonano bluźnierczej kradzieży, z tego powodu dostęp do ołtarza z figurą był niemożliwy i zabezpieczony przez miejscową policję.. A stało się tak.. We wczesnych godzinach porannych 22 kwietnia 2013 r. sanktuarium w Copacabanie zostało okradzione i figurę Virgen de Copacabana (Matki Bożej z Copacabany) pozbawiono jej złota i srebrnych akcesoriów. Wstępne doniesienia wskazują, że z figury skradziono dwadzieścia osiem elementów, w tym rzeźbę dzieciątka Jezus. Złodzieje weszli do budynku za pomocą drabiny skradzionej z pobliskiej stacji telekomunikacyjnej.
Jak wygląda autentyczna figura Matki Bożej z Copacabany??.. Otóż ciało Matki Bożej wyryte jest w ciemnym drewnie agawy i laminowane złotem. Odcień drewna przyczynił się do kolejnej, wspominanej już nazwy owej figury - Czarna Madonna... Ubrana jest na wzór Inkaskiej księżniczki, w luksusowe szaty i suknie oraz nosi perukę z długich, czarnych, naturalnych włosów. Rzeźba mierzy nieco ponad cztery metry. Utrzymuje dziecko w lewej ręce. W prawej ręce trzyma koszyk i batutę, prezent a zarazem pamiątkę wizyty w 1669 roku wicekróla Peru. Srebrny statek na dnie ołtarza oznacza księżyc, a złoty posąg nad głową Dziewicy symbolizuje moc słońca. Oryginalna rzeźba nigdy nie opuszcza murów sanktuarium z powodu ogólnego przekonania, że to może spowodować katastrofalną burzę i powódź na jeziorze Titicaca.. W czasie procesji noszona jest jej kopia..
Fotka poniżej – kopia rzeźby noszona w czasie procesji i uroczystości kościelnych (http:/virgencanelaria.com/)


Czas zaglądnąć do środka tej pięknej, sakralnej budowli… W środku świątyni co prawda jest całkowity zakaz fotografowania, lecz parę „strzałów z biodra” pomogło uwiecznić to miejsce.. Drzwi główne, wykonane są z bardzo grubego drewna i ozdobione dużymi, metalowymi ćwiekami.


 Wewnątrz ogarnia mnie zbawienny chłód kościelnych murów.. Turystów prawie zero.. Kilka osób z naszej grupy i dwoje tubylców..


Wnętrze surowe, wyjątkiem jest piękny, bogato rzeźbiony, marmurowy ołtarz zdobiony srebrem.. W bocznej nawie kilka obrazów malarzy europejskiej i lokalnej sztuki religijnej..


Po kilku minutach modlitwy i zadumy wychodzę na zalany jasnymi, ciepłymi promieniami  przedpołudniowego słońca, brukowany plac przed główną bramą bazyliki.. Podsumowując historię tego pięknego, sakralnego zabytku opowiem na koniec zasłyszane mity i legendy, związane z bazyliką i postacią Matki Bożej… 
MIT I LEGENDA 
Według miejscowej legendy, w 1576 roku kilku rybaków Inca zostało zaskoczonych przez straszną burzę na jeziorze Titicaca. Gdy modlili się o Bożą pomoc, objawiła się Najświętsza Maryja i wyprowadziła ich z objęć burzy w bezpieczne miejsce.. W dowód wdzięczności, zbudowano kapliczkę, w której umieszczono posąg Matki Boskiej, wyrzeźbiony tego samego roku przez rzemieślnika Inków Tito Yupanqui...
Inna kwestia dotycząca powstania posągu skupia się na postaci rzeźbiarza. Mówi się, że Dziewica z Copacabany, która ukazała się marynarzom, pojawiła się także we śnie Tito Yupanqui, który nie był rzeźbiarzem. Ale on w czasie sennego objawienia został owładnięty wizją, iż musi udać się do Potosi, jednego z najważniejszych, ówczesnych ośrodków sztuki na świecie, aby nauczyć się rzeźbić. Dzięki nabytej umiejętności, Tito wyrzeźbił postać Dziewicy z drewna kaktusa agawy i zaniósł ją na piechotę pokonując 400 mil z Potosi do Copacabana. Została ona umieszczona w kaplicy, w 1583 roku. Wkrótce potem, uprawy i plony tych, którzy wątpili jej moc, w tajemniczy sposób zostały zniszczone.


Przed główną, wejściową, kamienną bramą zwieńczoną łukowatym portalem wyłożonym kolorową mozaiką, kilku pielgrzymów i turystów przystaje obok straganów z dewocjonaliami. Jest cicho, sennie i wręcz nienaturalnie pusto jak na takie popularne, pielgrzymkowe miejsce..


Co pewien czas mijają mnie korpulentne, kolorowo ubrane Indianki Aymara, w swych charakterystycznych melonikach na głowie..


Siadam z aparatem na jednej z wielu ławeczek, rozstawionych na kamiennym placu przed wejściową bramą.. Spoglądam dookoła.. W oddali, ponad zielenią centralnego placu Copocabamy wznosi się kopulaste wzgórze o nazwie Cerro Calvario (4018 m n.p.m.), replika góry Kalwarii.. Na szczyt, skąd roztacza się wspaniały widok na jezioro Titicaca, prowadzi trakt po nieregularnych, kamiennych schodach, mijając 14 stacji Drogi Krzyżowej.. Zwieńczeniem podejścia na wierzchołku owej góry jest ołtarz z przedstawieniem ukrzyżowania Jezusa. Wzgórze Calvario jest głównym ośrodkiem kultu w całym regionie w czasie Wielkiego Tygodnia, zwłaszcza w Wielki Piątek i Niedzielę Wielkanocną..


Centralnym miejscem Copacabany jest jednak położony kilkadziesiąt metrów poniżej murów Bazyliki, Plaza 2 de Febrero – Główny Plac Drugiego Lutego, przylegający do kompleksu sanktuarium.. Pośród zielonych klombów i starannie przyciętych, niskopiennych drzew, na okrągłym, niewielkim placyku wznosi się kamienny cokół pomnika, zwieńczony pozłacaną figurą  Matki Bożej z Copacabany.. Jest ona nie tylko patronką Boliwii, ale również patronką tych, co mieszkają nad Jeziorem Titicaca, zarówno po stronie boliwijskiej, jak i peruwiańskiej.. U stóp cokołu pozłacane popiersie Simona Bolivara, przywódcy ruchu wyzwoleńczego w Boliwii.. To właśnie te dwie postacie są w Boliwii patronami trzech głównych świąt, celebrowanych hucznie co roku na terenie Copacabany, podczas których miasto jest celem tysięcy pielgrzymów i turystów.. Fiesty te, to nie tylko finał pielgrzymek i msze oraz modły, ale także, a może nawet przede wszystkim tradycyjne tańce Indian plemienia Ajmara, zamieszkującego te obszary po obu stronach granicy, w wykonaniu tancerzy z Boliwii i Peru. Mimo religijnych korzeni, nie są to więc odpowiedniki pielgrzymek na naszą Jasną Górę, lecz bardziej połączenie chrześcijańskiego odpustu z latynoskim karnawałem. Pierwsza z nich to Wielka Fiesta Virgen de la Candelaria, święto Matki Boskiej Gromnicznej, które– jak wiadomo – przypada 2 lutego i stąd nazwa placu. Fiesta trwa kilka dni, od 2-5 lutego. Pielgrzymi i tancerze przybywają do Copacabana z Peru i całej Boliwii. Są to tradycyjne tańce Aymara, muzyka, picie i ucztowanie. W trzecim dniu fiesty, do kamiennej zagrody wzdłuż drogi Yampupata zagania się 100 byków, a bardziej odważni z biesiadników (lub pijani) skaczą na arenę i próbują uniknąć ataku. Kolejny, duży festiwal odbywa się pomiędzy 5-8 sierpnia, a tak faktycznie trwa tydzień.. Jest on organizowany z okazji Dnia Niepodległości Boliwii i zarazem święta Virgen de la Copacabana (Matki Boskiej z Copacabany).. Noc i dzień na okrągło wybrzmiewa muzyka, ulicami suną kolorowe korowody taneczne z orkiestrami dętymi na czele. Wszyscy tańczą, bawią się i spożywają zdumiewające ilości alkoholu.. I trzecie, wielkie święto obchodzone hucznie w Copacabanie, to Fiesta Semana Santa – w tygodniu Wielkanocnym..


Po krótkim odpoczynku przed Bazyliką, zbieramy się pod pomnikiem na centralnym placu i ruszamy w dalszą wędrówkę.. Teraz przez wielką halę targową, gdzie w labiryncie straganów z ogromną ilością warzyw, owoców i towarów spożywczych, przeciskamy się wśród handlujących Boliwijczyków.. Gwar głośnych rozmów, cała gama kolorów i paleta różnorakich zapachów otacza mnie ze wszystkich stron.. To prawdziwy klimat boliwijskiego bazaru.. 


Wędruję pomiędzy straganami rozglądając się dookoła i nagle jak spod ziemi, wyrasta przede mną mały Boliwijczyk w czapce z daszkiem.... Nic nie mówi, nie prosi o „finansowe wsparcie” tylko małymi, ciemnymi oczkami spogląda ciekawie na wielki obiektyw mojego aparatu.. Ja też uważnie spoglądam na niego i uruchamia się w mym sercu odruch sympatii do tego małego, umorusanego smyka.. Nie mam zwyczaju dawać pieniędzy takim małym dzieciom, więc znajduję w mojej podręcznej torbie tabliczkę czekolady i paczkę cukierków. Wyciągam dłoń z tymi łakociami do malca i nagle zostaje na maxa pozytywnie zaskoczony jego gestem… Chłopiec ściąga najpierw czapkę z głowy, a potem z lekkim ukłonem odzywa się – „Muchas gracias senior..” po czym zabiera słodycze. Jestem pod wrażeniem zachowania tego dzieciaka.


Z hali targowej wychodzę na zalane słońcem, wąskie, gwarne uliczki Copacabany kierując się w stronę niewielkiego portu, gdzie czeka katamaran, którym popłyniemy na Isla de Sol (Wyspa Słońca)…


Tutaj handluje się niemal na każdym kroku… Dziesiątki kolorowych, wełnianych pledów porozkładanych na chodnikach, a przy nich siedzące Boliwijki w tradycyjnych meloniki "cholitas", oferujące świeże warzywa, owoce i produkty rolne..


Takie „chodnikowe” sprzedawanie jest okazją nie tylko do zarobienia paru boliviano, ale także do poplotkowania na różne tematy…


Po kilku minutach spaceru wąskimi uliczkami Capacabany, docieram do portowej zatoczki na północnych obrzeżach miasta… Pośród wielu motorówek widać już z daleka dużą sylwetkę katamaranu, którym popłyniemy na wyspę Isla de Sol… Jest to luksusowa jednostka pływająca firmy Transturin, która jest jedynym organizatorem autoryzowanym zarówno przez peruwiańskich jaki i boliwijskich urzędników..


Nasza grupa jak zawsze zdyscyplinowana i mobilna.. Wszyscy schodzą się prawie jednocześnie na pokład katamaranu.. Nasz stateczek, którym wypłyniemy na jezioro Titicaca i wyspę Isla de Sol, nosi nazwę „San Juan”.. Na dole pod pokładem wygodne miejsca w dużej, obszernej kabinie, gdzie każdy ma swoje zarezerwowane miejsce.. Mnie jednak ciekawią widoki jeziora w czasie rejsu, więc razem z moim kolegą Jurkiem lokujemy się na górnym pokładzie, dzierżąc nieodłączne aparaty fotograficzne w dłoniach.. W zatoce portowej zakotwiczonych kilkadziesiąt łodzi motorowo-kabinowych, przewożących turystów na okoliczne wysepki..


Na nadbrzeżu portowym dużo hoteli i hosteli oferujących miejsca noclegowe.. Ceny i usługi są tutaj jedne z najlepszych w całej Boliwii.. W oddali wznoszą się dwa wzgórza… Mniejsze to Nino Calvario (Mała Kalwaria) oraz dużo większe Horca del Inca (3990 m n.p.m).. Horca del Inca to bardzo ciekawe wzniesienie..Już w czasach preinkaskich społeczność kultury Chiripa wybudowała na szczycie tej góry ciekawą, kamienną strukturę zwaną trilithic (trzy kamienie), używaną do celów astronomicznych.. Pomimo swej nazwy Horca del Inka (Szubienica Inków) nadanej błędnie przez przybyłych tutaj Hiszpanów, kamienna budowla na szczycie tej góry została stworzona w czasach wcześniejszych, przed panowaniem Inków i datowana jest na 14 w p.n.e.. Ludzie kultury Chiripa dzięki kamiennej strukturze na szczycie Hoca del Inca, będącej ówczesnym obserwatorium astronomicznym, obserwowali ciała niebieskie i okresy zrównania się dnia z nocą..


Jeśli fotki w duecie z Jurkiem to oczywiście obowiązkowa, głupia minka lub dziwna pozycja i odpływamy !!!!..


A tak wygląda trasa naszego rejsu z portu w Copacabanie na wyspę Isla del Sol (Wyspa Słońca)..


Fotka poniżej – satelitarne spojrzenie na Wyspę Słońca i przy okazji kilka zdań o geografii tej pięknej wyspy, naszej głównej atrakcji w dniu dzisiejszym.... 
Wyspa Słońca (hiszp. Isla del Sol) położona jest na jeziorze Titicaca w odległości około 20 km na północ od Copacabany.. Powierzchnia 14,3 km kwadratowych, maksymalna długość 9,6 km, szerokość 4,6 km. Zamieszkuje ją około 2 tys. mieszkańców, głównie Indian. Wyspa Słońca uznawana jest za kolebkę kultury Inków, za świętą wyspę... Według mitologii inkaskiej tu narodził się potężny bóg Inków, stwórca świata Wirakocza (ajm.kecz. -"Człowiek z morskiej piany") oraz legendarny założyciel inkaskiej dynastii Manco Capak i jego siostra-żona Mama Ocllo Huaco, a także tutaj narodziło się samo Słońce czyli Inti... Gdy dopłyniemy do wyspy opowiem jeszcze wiele ciekawych rzeczy o tym magicznym miejscu..


Nasz katamaran wypływa z potowej zatoki.. Pozostaję z aparatem na widokowym, górnym pokładzie i pstrykając fotki w czasie tego 30 minutowego rejsu po jeziorze Titicaca, postaram się jednocześnie przekazać troszkę ciekawych wiadomości o tym słynnym, kultowym zbiorniku wodnym, znanym zarówno z lekcji geografii jak i z wielu legend inkaskich..


Dla plemion Keczua i Ajmara, zarówno po Peruwiańskiej jak i Boliwijskiej stronie, święta jest nie tylko wyspa, lecz także jezioro.. W dodatku jest to jezioro niezwykłe, od wieków spowite tajemniczością inkaskich legend. 
Jezioro Titicaca jest położone na wysokości 3812 m n.p.m., w sercu płaskowyżu Altiplano, na granicy Peru i Boliwii. Jest najwyżej położonym żeglownym jeziorem na świecie, o powierzchni 8 710 km², z czego 5260 km² należy do Peru i 3450 km² należy do Boliwii. Rozciąga się z północnego zachodu na południowy wschód, na długości 195 km i szerokości 80-100 km. Przeciętna głębokość wynosi 140-180 m, a maksymalna 304 m. To największy zbiornik słodkiej wody w Ameryce Południowej.. Nie ma żadnego połączenia ani z Pacyfikiem, ani z Atlantykiem.. Zwężenie Estrecho de Tiquina dzieli je na większe jezioro Chucuito (z 25 wyspami) i 6 razy mniejsze jezioro Wińaymarka (11 wysp).. Do jeziora wpływa co najmniej 25 rzek (Suches, Ilave, Coata, Ramis, powierzchnia zlewiska wynosi 22 400 km²), a wypływa z niego jedna – Desaguadero.. Na jeziorze Titicaca ma nawet swoją bazę boliwijska marynarka wojenna.. Pomimo bardzo zimnych wód (średnia roczna temperatura wynosi 10-12 stopni Celsjusza) jezioro Titicaca jest akwenem tropikalnym, ponieważ jego duża powierzchnia służy za zbiornik ciepła dla Collao, wyżyny Altiplano wokół jeziora.


Nazwa jeziora „Titicaca” pochodzi z języka keczua: „titi” – to puma a „caca” – miejscowy gatunek zająca (królika), co w wolnym tłumaczeniu oznaczać ma pumę polującą na królika. Powstała ze skojarzenia jakie rodzi kształt akwenu przypominający te dwa zwierzaki. Porównanie do pumy miało istotne znaczenie dla ludu Inków, było to bowiem zwierzę święte.
Czy aby na pewno, jest to aż tak zauważalne spoglądając na mapę jeziora Titicaca?.. Przekonajmy się zatem czy trzeba użyć bardzo dużej wyobraźni, by dostrzec zarysy kształtów tych zwierząt.. A zrobimy to tak… Zeskanujemy mapę satelitarną jeziora Titicaca, usuniemy niepotrzebne opisy wysp, miejscowości i różnych nazw, obrócimy mapę o kilkadziesiąt stopni w lewo, aby ustawić kształty obu zwierząt w poziomie i co wyszło?.. Teraz faktycznie nie potrzeba dużej wyobraźni i widać jakby zarys ogromnej pumy, a przed nią postać królika z dużymi uszami..


Słońce przygrzewa mocno i gdyby nie orzeźwiająca bryza, tworząca się podczas szybkiego rejsu katamaranem, byłoby naprawdę gorącą.. Brzegi jeziora pozostają daleko za plecami.. Dopiero tutaj na rozległym, wodnym obszarze jeziora czuje się jego ogrom i potęgę głębi, skrytą w ciemno szmaragdowej toni.. Poziom wody jeziora zmienia się okresowo nawet o pięć metrów. Jezioro to było w przeszłości większe, na co wskazują ślady dawnej linii brzegowej. Titicaca jest pozostałością dawnego, śródlądowego morza nazwanego Lago Ballivian, które pokrywało niegdyś całe Altiplano. Niekorzystne procesy geologiczne i intensywne parowanie doprowadziły jednak do opadnięcia poziomu wód. Jezioro powstało najprawdopodobniej już w miocenie, jest to jezioro tektoniczne. W ostatnich latach wody jeziora są poważnie zagrożone poprzez ścieki komunalne z peruwiańskich miast Puno i Juliaca oraz z boliwijskiej Copacabany. Miasta te nie posiadają oczyszczalni ścieków. Zwłaszcza zanieczyszczona jest zatoka miasta Puno, pokryta grubą warstwą zielonej rzęsy. Dodatkowym zagrożeniem jest spływanie do jeziora wód z pól, wraz z nawozami sztucznymi. Poprzez wprowadzenie pstrąga kanadyjskiego zaburzono równowagę ekosystemu, co doprowadziło do zubożenia mikro fauny i flory i wyginięcia prawie połowy gatunków i tak nielicznych ryb.


Na jeziorze Titicaca znajduje się kilka naturalnych wysp (Amantani, Taquile, Suriqui, Wyspa Słońca (Isla del Sol) oraz ponad 40 niewielkich, sztucznych wysepek pływających (zwanych Uros), z których część jest zamieszkana przez Indian Uro i chętnie odwiedzana przez turystów. Wg. różnych źródeł, owe sztuczne wysepki zamieszkuje obecnie na stałe około 250 osób jak mówi spis powszechny, a pozostali członkowie ludu Uros - ok. 1500 osób - mieszkają i pracują na lądzie, aby powracać do rodzin na wyspach w wolnym czasie. 
Nasz katamaran mija właśnie niewielką, zieloną kopułę wysepki odległej o kilkaset metrów.. Ten porośnięty skrawek naturalnie wypiętrzonej skały jest oczywiście niezamieszkały, ma jednak w tym rejonie duże znaczenia w sensie technicznym.. Na wierzchołku zielonej wysepki zabudowano bowiem wielki, metalowy słup przesyłowej linii energetycznej, która doprowadza prąd ze stałego lądu na Wyspę Słońca (Isla del Sol)


Po minięciu niewielkiej, porośniętej kępą drzew wysepki, w oddali ukazują się coraz ciekawsze widoki… Podłużny, szary grzbiet wyłaniający się ze szmaragdowej toni jeziora, to siostrzana lecz dużo mniejsza wyspa od Wyspy Słońca, zwana Isla de la Luna ("Wyspa Księżyca").. Zaś za Wyspą Księżyca na tle błękitnego nieba wznoszą się białe, ośnieżone szczyty potężnego, boliwijskiego pasma górskiego Cordillera Real....


Katamaran płynie szybko, jednak do Wyspy Słońca jeszcze kawałek, pozwolę więc sobie na kolejną lekcję geografii.. Zaczniemy od łańcucha górskiego Cordillera Real.. Owo potężne pasmo górskie wypiętrzające się na boliwijskim płaskowyżu Altiplano, na południowy wschód od jeziora Titiccaca, zbudowane jest w dużej mierze z granitu.. Mierzy 125 km długości i 20 km szerokości.. Pomimo tego, że jest tylko 17 ° na południe od równika, Cordillera Real jest stosunkowo gęsto zlodowaciała. To ze względu na jej bliskość do niziny Amazonki oraz związanych z nią wilgotnych mas powietrza.. Cały łańcuch Cordillera Real składa się z 7 szczytów wznoszących się na wysokość powyżej 6000 m n.p.m oraz około 30 szczytów powyżej 5000 m n.p.m.. Najwyższy z nich – Illimani ma wysokość 6438 m n.p.m…


A teraz o siostrze Wyspy Słońca czyli o Wyspie Księżyca..
Isla de la Luna ("Wyspa Księżyca") leży na wschód od Isla del Sol ("Wyspa słońca") w odległości ok. 7 km od niej. Według legendy z Inkaskiej mitologii, na wyspie znajduje się miejsce, z którego bóg Viracocha dowodził wschodem księżyca. Isla de la Luna (Wyspa Księżyca), do dziś uważana jest przez tubylców za miejsce święte. Znajdują się na niej archeologiczne ruiny świątyni Księżyca i świątyni Acllahuasi, będącej miejscem kultu Świętych Dziewic Słońca.
 

Isla de la Luna (Wyspa Księżyca) widziana z satelity..


W końcu po półgodzinnym rejsie z Copacabany, nasz katamaran dobija do południowo-wschodnich brzegów Wyspy Słońca… W tym rejonie wyspy znajdują 4 główne przystanie dla łodzi turystycznych. Są to Pilko Kaina, Escalera del Inca, Japapi i Yumani.. Katamaran zawija do przystani o nazwie Pilko Kaina.. Od strony wysokiego nadbrzeża wychodzi w jezioro niewielki, kilkunastometrowej długości, wąski i trochę wysłużony, drewniany pomost.. Na stromym, skalistym zboczu wyspy z daleka widać zarysy kamiennej budowli, wzniesionej kilkadziesiąt metrów powyżej przystani..


Gdy dobijamy do niewielkiego pomostu i opuszczamy pokład katamaranu okazuje się, że cała kilkudziesięciu osobowa grupa pasażerów ma spore problemy zmieścić się na tym malutkim molo.. Cześć ludzi przechodzi na skalisty brzeg wyspy.. Nie ma to co prawda większego znaczenia, ponieważ i tak zaraz stąd odpłyniemy dalej.. Jest to po prostu chwilowe miejsce na przesiadkę w inny środek transportu.. Zaraz zobaczycie jaki !!!..


Katamaran odpływa, a zanim przypłynie po nas inna łódź, mam chwileczkę czasu na kilka zdań opisujących widoczne na zboczu wyspy, kamienne ruiny tajemniczej budowli.. 
Na jednym z najwyższych tarasów stoi Pałac Pilcocaina zwany także Świątynią Słońca, wzniesiony przez Inkę Tupaca Yupanqui. Ten prostokątny, dwupiętrowy budynek od strony jeziora ma cztery wnęki i tak zwane "fałszywe sklepienie". Górne piętro jest równe z ziemią i można się tam dostać z wyższego tarasu.. Wewnątrz znajduje się kilka połączonych ze sobą pomieszczeń. W jednym z pomieszczeń o wschodzie słońca w dniu letniego przesilenia, promienie słoneczne wpadają dokładnie oknem w ścianie frontowej i biegną na wprost do okna na tylnej ścianie.. Jest to jawny dowód na znajomość wiedzy astronomicznej przez ówczesnych Inków..


Spoglądając na wyspę i pstrykając fotki, nie zauważam jak od strony jeziora nadpływa nasz kolejny środek transportu.. Dopiero entuzjastyczne odgłosy turystów stojących na pomoście, zwracają moją uwagę.. Po wodach jeziora płynie duża, wiosłowa łódź, replika inkaskiej łodzi królewskiej, zbudowana z trzciny totora (balsas).. Dziób łodzi przyozdobiono dwiema wielkimi głowami pumy.. Jest to najczęstszy motyw zdobienia inkaskich łodzi, jako że puma była dla Inków zwierzęciem świętym..


Po chwili łódź dopływa do drewnianego pomostu.. Na pokładzie czteroosobowa, indiańska załoga sprawnie manewrując łodzią, cumuje ją grubymi linami do drewnianych pali..


Łódź jest piękna i majestatyczna.. Prawdziwa indiańska korweta.. Na górnej nadbudówce z trzciny, w której siedzi kapitan łodzi, widnieje namalowany napis – „Inti Wata”.. Niegdyś wyłącznym środkiem lokomocji po jeziorze Titicaca były łodzie z totory, dziś wypierane są przez łodzie drewniane, z tworzywa i motorowe. Indianie budowali kilka rodzajów łodzi z trzciny totora. Do polowań na ptactwo wodne używało się mniejszej, zwrotnej łodzi jiska, do łowienia ryb średniej wielkości nansan, w której mieściły się 3 osoby.. Największą łodzią była chatcha, która zabierała na pokład 15 osób.. To właśnie taka mniej więcej, jak przypłynęła teraz po nas.. Aby zbudować tę łódź potrzeba około miesiąca czasu, mniejsze buduje się w tydzień.. Czas użytkowania łodzi od 6-12 miesięcy, potem trzeba zbudować nową ponieważ stara zaczyna po tym czasie gnić i nie nadaje się do dalszego użytkowania..


Po kilku minutach, gdy łódź zostaje zabezpieczona przy pomoście, można do nie wsiadać.. Nasza kilkunastoosobowa grupka sprawnie zajmuje miejsca w łodzi na drewnianych ławeczkach i już po chwili odbijamy z zatoczki na rozległe wody jeziora.. Będziemy płynąć teraz wzdłuż brzegów Wyspy Słońca do drugiej przystani, oddalonej o około 15 minut rejsu.. By wyczerpać temat łodzi z totory podam dla zainteresowanych, którzy chcieliby taką łódkę sobie upleść z trzciny, przepis na jej wykonanie.. 
"Instrukcja wykonania łodzi z trzciny totora" 
1-Susz trzcinę około trzech tygodni.
2-Starannie połącz ze sobą łodygi trzciny, sznurkami w wiązki.
3-Z wiązek trzciny wykonaj burty oraz balast łodzi, który zapewni jej większą stabilność.
4-Aby stworzyć kadłub, za pomocą lin połącz ze sobą ściśle wszystkie elementy.
5-Uformuj burty, uklepując młotkiem zmoczone brzegi łódki.
6-Żagiel możesz również wykonać z totory.
7-Dodatkowo możesz ozdobić dziób łodzi uplecioną z trzciny głową zwierzęcia..


Płyniemy po szmaragdowo-turkusowych wodach jeziora Titicaca łodzią z totory opływając świętą, inkaską Wyspę Słońca. W górze błękitne niebo, piękna pogoda, w dali ośnieżone szczyty łańcucha górskiego Cordillera Real.. Czy może być piękniej?


Po kwadransie rejsu dopływamy do kolejnej zatoczki i przybrzeżnego mola.. Tym razem przystań dla łodzi jest dużo większa i bardziej cywilizowana.. W zatoczce spora ilość zacumowanych łodzi turystycznych, a na zboczach wyspy liczne domostwa oferujące noclegi i wyżywienie dla tych, którzy chcą zwiedzać wyspę dokładniej przez kilka dni.. Przystań ta jest najważniejszą przystanią na południowo-wschodnim krańcu wyspy, nazywa się Escalera del Inca (Schody Inków) i leży u stóp największej wsi na Wyspie Słońca - Yumani..
Wieś Yumani ma zdecydowanie najlepszą infrastrukturę na wyspie, gdzie zatrzymuje się na noclegi i wycieczki po wyspie największa ilość turystów, przybywających na Isla Del Sol..


Nasza łódź z totory dobija do betonowego molo. Stoi tutaj także zacumowany katamaran, którym płynęliśmy wcześniej.. Po zwiedzeniu wyspy będziemy nim wracać na stały ląd do Copacabany.. Sprawnie opuszczamy trzcinową łódź i stajemy na świętej ziemi Inków – Isla del Sol.. Ostatnie fotki łodzi z totory


…Pożegnanie z kapitanem tej niecodziennej, pływającej jednostki i marsz na wyspę.!!


W trakcie rejsu po jeziorze Titicaca w kierunku wyspy Isla del Sol, podałem już o niej kilka podstawowych wiadomości geograficznych, zatem teraz uzupełnię jej opis oraz przytoczę kilka mitów i legend związanych z tą wyspą..
Kilkadziesiąt metrów od przystani wznoszą się w górę zbocza strome, kamienne, wielostopniowe, inkaskie schody - Escalera del Inca.. Wybudowane zostały kilka wieków temu przez zamieszkujących wyspę Inków. Ciągną się w górę na długości ponad 100 metrów i kończą na górnym tarasie przy Fontannie Inków (Fuente del Inca).. Pokonanie stu metrowego wzniesienia po schodkach może wydawać się spacerkiem, lecz jak się za chwile okaże, będzie to nie lada wyzwanie dla większości turystów wędrujących po wyspie.. Trzeba pamiętać, że jesteśmy około cztery tysiące metrów nad poziomem morza, a rozrzedzone powietrza z zawartością 60% tlenu powoduje, iż pokonanie tej wysokości z 2-3 odpoczynkami na złapanie oddechu jest w tych warunkach czymś nieodzownym.
Po prawej i lewej stronie schodów, na kamiennych postumentach ustawiono dwie figury – Indianina i Indianki. Symbolizują one postacie ściśle związane z legendą i historią wyspy, są to pierwsi Inkowie: legendarny założyciel królewskiej dynastii Inków Manco Capak oraz jego siostra (i zarazem żona) Mama Ocllo - protoplaści inkaskiej dynastii.


U stóp figury Manco Capaka szemrze Fuente del Inca, naturalne źródło, którego wody spływają z górnego tarasu trzema strugami wzdłuż schodów Escalera del Inca. Wedle tradycji te trzy strumienie mają symbolizować przykazania inkaskiego „Dekalogu”, zredukowanego do trzech zakazów: „ama sua, ama lulla, ama khella” (nie kradnij, nie kłam, nie bądź leniwy).


A teraz troszkę mitologii Inkaskiej by lepiej zrozumieć, jak ważne jest to miejsce dla ludności indiańskiej.. Jak wspomniałem, ta prawie 3 metrowa figura po lewej to postać Manco Capaka, legendarnego założyciela królewskiej dynastii Inków i pierwszego króla inkaskiego.. Zgodnie z legendą pierwszy król Inków i założyciel dynastii Manco Inca, syn boga słońca Inti i bogini księżyca Mamy Qulli zrodzony został nad jeziorem Titicaca i poślubił swoją siostrę, Mamę Ocllo, co stało się w inkaskiej rodzinie królewskiej tradycją. Mama Ocllo została w ten sposób pierwszą, najważniejszą małżonką Manco i królową Inków. Królowie Inków uważani byli więc za Synów Słońca, oddawano im cześć boską. Każdemu kolejnemu władcy przysługiwał tytuł Capac Inca (kecz. "Wspaniały Pan") oraz Sapa Inca (kecz. "Jedyny Pan"). 
Manco Capac jest bohaterem wielu legend. Ponieważ Inkowie nie znali pisma, mity i historia na jego temat, ta być może prawdziwa i ta zmyślona, nie zostały spisane. W związku z tym różnic w przekazach o legendarnym założycielu królewskiej dynastii jest tak dużo, jak i samych później spisanych wersji tego mitu. Niezmienne jednak w nich jest to, że Manco Capac był pierwszym Inką, założycielem Cuzco, a jego żoną była Mama Ocllo.
Według peruwiańskiego historyka i kronikarza Inków Garcilaso de la Vega, to sam bóg słońca Inti wysłał swoje dzieci na ziemię. Z jeziora Titicaca Manco Capac i Mama Ocllo wyruszyli w drogę i założyli miasto Cuzco. Miejscowa ludność otaczała ich wielką czcią, a Manco Capaca obwołała księciem i pierwszym Inką.. Wiele wątpliwości budzą wśród historyków i kronikarzy lata, w których żył i panował Manco Capac, podobnie jak to, czy jest to historyczna postać, czy legendarna. Daty podane przez różnych historyków różnią się nawet o kilka stuleci. Niektóre źródła podają, że pierwszy Inka przybył nad jezioro Titicaca pomiędzy IV a VII wiekiem n.e.. Inne zaś mówią, że legendarny Manco Capac, według mitologii syn Słońca i Księżyca, żył w XII lub XIII wieku..


Druga figura po prawej to postać Mama Ocllo – w mitologii Inków bogini płodności. Według jednej z wersji mitu była córką Inti (Boga Słońca) i Mama Quilla, według innej – córką Wirakoczy (w jęz. keczua Viracocha) i Mama Cocha. Była siostrą i żoną Manco Capaca, legendarnego założyciela Cuzco, nauczyła też Indian sztuki przędzenia wełny..


Na terenie całej wyspy zachowało ponad 80 ruin. Większość z nich pochodzi z okresu Inkaskiego ok. 15-w n.e. Archeolodzy odkryli dowody, że ludzie żyli na wyspie już w trzecim tysiącleciu p.n.e. Najsłynniejsze to: Pilko Kaina z kompleksem ruin i pałacem Inki Tupaca, kompleks Chincana, w skład którego wchodzi święta skała związana z inkaską legendą stworzenia oraz Cha’llapampa, gdzie znajduje się muzeum przedmiotów znalezionych tu przez archeologów, z których część wykonano ze szczerego złota. Na północnym krańcu wyspy można podziwiać słynną Skałę Pumy, Titikala, z której według kolejnej legendy mieli wyjść przodkowie Inków – Manco Capac i jego siostra-żona Mama Ocllo. Ale to nie jedyna legenda związana ze skałą. W jej południowej ścianie widnieją dwie nisze, znane jako Schronienie Słońca i Schronienie Księżyca, Rifugio del Sol i Rifugio de la Luna. To tu po raz pierwszy po mrokach Chamaj Pacha (potopu) pojawiło się Słońce, darząc świat swoim ciepłem i blaskiem. Niedaleko, na południowy wschód od Skały Pumy, można oglądać odciski stóp pozostawione przez nowonarodzone Słońce, Huellas del Sol. Jakby jeszcze i tego było mało, północna część Skały Pumy kryje Oblicze Wirakoczy (Cara de Viracocha), inkaskiego boga, wyobrażanego pod postacią białego brodatego człowieka.
No dosyć już tych mitów i legend.. Ruszamy na zwiedzanie południowej części wyspy, a konkretnie przepięknych, autentycznych Inkaskich ogrodów i tarasów rolnych oraz prywatnego, ekskluzywnego, podziemnego Muzeum Etnograficznego Inti Wata, położonych w kompleksie archeologicznym i antropologicznym Etno-Eco.. Kulminacją naszej wędrówki po Isla del Sol będzie spotkanie z indiańskim szamanem!!..


 Na liczącej 2,5 tysiąca mieszkańców wyspie nie ma dróg, ani samochodów. Zwiedzać trzeba na piechotę. Pierwsze, ponad 100 metrowe podejście schodami Escalera del Inca, to nie lada wyzwanie dla większości turystów.. Nasza ekipa powoli i mozolnie wędruje „gęsiego” pod górę..


Robiąc fotki na dole schodów i zmieniając obiektyw, ruszam pod górę jako jeden z ostatnich.. Mój organizm jak do tej pory świetnie radzi sobie w różnych, ekstremalnych warunkach. Poza tym nie palę, mam sporo lat praktyki w górskich wędrówkach i wspinaczkach, więc dość sprawnie mijam po kolei wszystkich ludzi wędrujących z mozołem do góry.. Po kilkudziesięciu metrach podejścia widzę pierwszych zasapanych, przystających na poboczu turystów i łapiących krótkimi oddechami hausty powietrza. Pstrykam jeszcze fotkę w połowie podejścia i ruszam dalej.. Po chwili jestem na górnym tarasie schodów..


Siadam na kamiennym murku i spoglądam w dół.. Widzę jak niektórzy męczą się tym niby nic nie znaczącym podejściem, jednak wymagającym sporego wysiłku w panujących tutaj, dość ciężkich warunkach wysokościowo-tlenowych..


Mam troszkę czasu zanim wszyscy wejdą na górę, więc przechodzę kilkadziesiąt metrów skalnym tarasem w miejsce, gdzie jest lepszy widok na jezioro Titicaca, wyspę Isla de la Luna i wznoszące się za nią, ośnieżone pasmo Cordillera Real


Zbliżenie na pasmo Cordillera Real. Po prawej Isla de la Luna (Wyspa Księżyca) oddalona od Wyspy Słońca o 7 km w linii prostej..


W kierunku południowym widok na odległą zatokę Pilkokaina, skąd wypływaliśmy łodzią z totory oraz bliżej - zabudowania indiańskiej wioski w zatoce Escalera del Inca.


Kilka metrów od schodów Inków znajduje się fontanna Fuente del Inca i wejście na tarasy Inkaskich Ogrodów...


W czasie, gdy ja pstrykam fotki i czekam na pozostałych członków naszej ekipy, schodami w dół maszeruje barwna grupka Indian Ajmara.. Kobiety na plecach taszczą wielkie toboły zawinięte w kolorowe pledy i przyjacielsko uśmiechają się moim kierunku.. Na ich twarzach w przeciwieństwie do nas Europejczyków, nie widać oznak zmęczenia ani jakiegokolwiek zadyszki. Dziewczyny mają jednym słowem kondychę..


Po kolejnych kilku minutach cała nasza grupka jest już na górnym tarasie inkaskich schodów.. Ruszamy w dalszą wędrówkę.. Zmierzając w kierunku północnym, w stronę wioski Yumani, po chwili marszu otwierają się rozległe widoki na zielone, wschodnie zbocza wyspy i  szmaragdowe wody jeziora Titicaca.. Geograficznie teren Wyspy Słońca choć surowy, skalisty i pagórkowaty porośnięty jest wieloma drzewami eukaliptusowymi...


Po drodze spotykam kolejną Indiankę podchodzącą w górę zbocza, z dużą alpaką na powrozie.. Główną działalnością gospodarczą około 800 rodzin zamieszkujących wyspę jest rolnictwo, rybołówstwo i oczywiście w coraz większym stopniu, utrzymywanie się z rosnącej turystyki..


Wąska ścieżka trawersująca wschodnie zbocza wyspy, prowadzi w kierunku archeologicznego kompleksu Etno-Eco, wzniesionego w pobliżu Pilko Kaina.. Na terenie kompleksu wkraczam w rejon pięknych, autentycznych, pradawnych inkaskich tarasów.. Zgromadzono tutaj olbrzymi zbiór roślin andyjskich, ziół leczniczych i andyjskiej fauny.. Można podziwiać piękne kwiaty, wspaniałe widoki, zapoznać się z inkaskimi sposobami uprawy ziemi i roślinami, które oni wykorzystywali w codziennym życiu. Spieczone słońcem zbocze mieni się barwnymi odmianami kwiatów i ziół, wokół roztacza się wonny aromat całej gamy zapachów..


Na tych prastarych, tarasowych, inkaskich ogrodach założonych przez Inków ku czci Matki Ziemi - Pachamamy, rośnie aż 80 rodzajów leczniczych ziół i ozdobnych kwiatów.. Złocą się tutaj cytrynowo-żółtym kolorem synonimy słońca – Złocienie, kwiaty rosnące praktycznie tylko na stanowiskach całkowicie nasłonecznionych.. Złocienie od wieków ceniono za piękne kwiaty i liście. Wykorzystywano je także w medycynie ludowej – w leczeniu gorączki, zawrotów głowy, w nadciśnieniu, chorobach zakaźnych, w zapaleniu jamy ustnej, płuc i okrężnicy. Ziele złocieni zawiera ponadto składniki o właściwościach zwalczających pasożyty wewnętrzne i owadobójczych. Naparów i odwarów z ziela używano w zaburzeniach trawiennych, miesiączkowania i zewnętrznie w obrzękach i stłuczeniach.. W celach kulinarnych wykorzystywane są wyłącznie ‘płatki’, czyli kwiaty języczkowe koszyczków złocieni. Charakteryzuje je silny aromat.. Złocień jest symbolem długiego życia, szczęścia i bogactwa, a ich rozchodzące się promieniście płatki, przywodzą na myśl promienie słońca. Jakże mogłoby zabraknąć tych kwiatów na Wyspie Słońca..!!


Na skalnych rabatach w lekko zacienionych miejscach, wyróżniają się jaskrawą czerwienią delikatne kielichy wiecznie zielonej Fuksji, rodzimej inkaskiej rośliny pochodzącej właśnie z Ameryki Południowej..


Swym odurzającym, wonnym zapachem ciemnofioletowych kwiatostanów, przyciągają wiecznie zielone krzewy Lawendy, porastające kolejne tarasy na zboczach Wyspy Słońca.. W naszym codziennym zastosowaniu lawenda jest doskonale znana jako środek zapachowy, odstraszający natrętne mole w szafach i garderobach, jest ona także stosowana w lecznictwie i kulinariach.. Lawendowymi koneserami byli Rzymianie, którzy lubowali się w kąpielach z dodatkiem tego aromatycznego zioła – to właśnie Rzymianom lawenda zawdzięcza swoją nazwę. „Lawenda” wywodzi się z łacińskiego czasownika lavo – lavare, co oznacza myć. Co więcej, pomagała nadać domostwu piękny zapach. W lecznictwie najbardziej znany jest olejek lawendowy, który ma bardzo mocne właściwości bakteriobójcze. Lawenda pomaga też ukoić skołatane nerwy – wspomaga układ nerwowy zwłaszcza w takich przypadkach jak nerwica czy napady paniki..


Wszędzie wokół rabaty z bardziej lub mniej znanymi ziołami i kwiatami.. Jest tego tutaj tak wiele, że nie sposób zobaczyć nawet połowy roślin. Jednak najpiękniej w tych inkaskich klimatach Wyspy Słońca prezentują się wyniosłe i jaskrawo-czerwone kwiaty Trytomy groniastej na tle nieskazitelnie błękitnego, boliwijskiego nieba.. Trytoma groniasta jest gatunkiem wieloletniej byliny. Roślina ta została po raz pierwszy opisana w 1753.. Rośnie  tworząc  kępy o długich, sztywnych, szarozielonych, wzniesionych liściach (80 cm wysokości)... Z kęp liściastych wyrastają pojedyncze, groniaste czerwono-pomarańczowe kwiatostany na długiej, 100 centymetrowej łodydze.. Nazwa gatunkowa pochodzi od łacińskiego słowa uva, oznaczającego grono owoców winorośli (winogrono) i oznacza groniasty..


Podchodzę kawałek zielonym tarasem w kierunku skraju zbocza.. Jest tutaj niewielki, malowniczy, różany zakątek i doskonałe miejsce do pstryknięcia rozległej panoramy jeziora Titicaca oraz otaczających go wzniesień.. Na wschodzie, wyłaniający się z wód jeziora skalisty grzbiet wyspy Isla da la Luna, w dali ośnieżone wzniesienia łańcucha górskiego Cordillera Real i pas wzniesień Boliwijskiego nadbrzeża..


W kierunku południowo-wschodnim zatoka Yampupata wokół cypla boliwijskiego wybrzeża oraz maleńka, zielona wyspa na jeziorze Titicaca, którą mijaliśmy w czasie rejsu z Copacabany na Isla del Sol..


Kilkanaście metrów poniżej tarasu na którym stoję, znajduje się kolejny, wąski, zielony taras a na nim coś na kształt domku z trzciny.. Obok na zielonym trawniku stoją niewielkie łodzie wyplecione z totory.. Jest to główny punkt całego kompleksu Etno-Eco, w którym znajduje się duże, podziemne muzeum archeologiczne Inti Wata a poniżej zagrody z lamami, alpakami i domostwami indian Ajmara.. Wszystko to jeszcze przed nami do zaliczenia, ale teraz mamy coś innego w programie.. Zaraz zobaczcie jaka szykuje się kolejna atrakcja tej wędrówki..


Jeszcze przez chwilę zatrzymuje się na krawędzi tarasu pstrykając kolorowe panoramy rozciągające się z tego miejsca…


Nieopodal, na zielonym tarasie kamienny stół i kilka głazów z formie siedzeń.. Taki widokowy, odpoczynkowy kącik. Na jednym z kamieni siedzi korpulentna Indianka Ajmara w czerwono-białych ciuchach, jakże dosadnie przywodzących na myśl nasze narodowe barwy, w charakterystycznym, śmiesznym meloniku na głowie.. Wita się grzecznie i uśmiecha w moją stronę.. Ewidentne zaproszenie do fotki z czego nie omieszkałem skorzystać..  


Po kolejnych kilkuset metrach wędrówki dochodzimy do dość obszernego placyku, usytuowanego nad krawędzią tarasu, na drugim końcu kompleksu etnograficznego.. Niektórzy z naszej grupy dotarli tutaj wcześniej i zajęli miejsca na kamiennych siedzeniach wzdłuż zbocza.. Docieram i ja jako jeden z ostatnich..


Na poszerzeniu tarasu od strony krawędzi urwiska leżą wielkie, kamienne płyty w formie ofiarnego ołtarza. To autentyczny ołtarz z czasów kultury Tiahuanaco. Przykryty kolorowym pledem, z kilkoma naczyniami glinianymi obok jest miejscem obrzędowym, z którego za moment indiański szaman rozpocznie modlitwę i starożytną ceremonię Kallawaya.


Nadchodzi szaman. Niewysoki, śniady, odziany w kolorowe ponczo i inkaską czapkę. W milczeniu zasiada za kamiennym ołtarzem.. Nasz pilot Marcin, w skrócie nakreśla w czym rzecz i w jakiej ceremonii będziemy uczestniczyć.. Kto to są ludzie Kallwaya i jakimi zasadami kierują się w życiu oraz na czym polega cały rytuał owej ceremonii, zaraz dokładnie opowiem…


Rozpoczyna się święty rytuał. Szaman w skupieniu zaczyna modlitwę, a ja postaram się w czasie owego seansu nakreślić choć po trosze, całą kwint esencję naszego spotkania z przedstawicielem Kallawaya.. 
Kallawaya to grupa etniczna mieszkająca górach, na północ od La Paz w Boliwii. Korzenie z jakich wywodzi się lud Kallawaya datowane są na okres pre-Inkaski. Okoliczna przyroda jest jednym z najbardziej spektakularnych, niezbadanych i niewykorzystanym regionów naturalnych na naszej planecie. Kallawayas są strażnikami praktycznie nienaruszonego korytarza biologicznego, który ciągnie się od jeziora Titicaca, w górę zlodowaconych szczytów i jezior gór Cordillera Apolobamba oraz w dół stromych wąwozów do najbardziej odległych, górskich lasów deszczowych w Madidi National Park. Kallawayas posługują się językiem Quechua, ale ich cechy kulturowe i praktyki są podobne do zachowań pobliskiego ludu Aymara. Hiszpański jest ich drugim językiem. Ci, którzy są wtajemniczani w uzdrawianie i stosowanie praktyk szamańskich, uczą się świętego i tajnego język Kalliwayai, używanego tylko w modlitwie i obrzędach.


Kultura Kallawaya odwiecznie skupia się na nauce i praktyce tradycyjnej medycyny wędrownej, a jej uzdrowiciele podróżują po szlakach Inków w poszukiwaniu roślin leczniczych i oferują swoje praktyki lecznicze tym, którzy potrzebują pomocy nawet w najdalszych zakątkach kontynentu. Znane są piesze wędrówki uzdrowicieli Kallawaya aż do południowej Argentyny i najbardziej wysuniętych na północ rejonów Kolumbii. Znana jest historia sprowadzenia w 1900 roku w rejon Kanału Panamskiego uzdrowicieli Kallawaya, aby pomóc w leczeniu pandemii malarii.. Jak się okazało, tylko oni byli w stanie leczyć skutecznie objawy malarii przy użyciu wyłącznie środków roślinnych.


Kallawaya w dziedzinie medycyny leczniczej kultywują różne praktyki, wierzenia i wiedzę pradawną, która obejmuje stosowanie leczniczych roślin, zwierząt, minerałów i amuletów w oparciu o uroczystości, duchowe rytuały, ręcznie stosowane terapie lub kombinację wszystkich metod, w celu uzdrawiania i wywołania dobrego samopoczucia u swoich pacjentów.
Uzdrawianie przez szamanów Kallawaya wykracza daleko poza używanie preparatów ziołowych i terapie stosowaną w leczeniu ciała fizycznego. Ma ono szerokie oddziaływanie psychologiczne na pacjenta podczas szamańskiego rytuału. Ich rola jako uzdrowicieli i szamanów jawi się funkcji społecznej jako "kapłanów" świata andyjskiego..


Szaman Kallawaya może stać się duchowym pośrednikiem, jeśli chcesz komunikować się z duchami królestwa andyjskiego świata. Podczas tego rodzaju seansów szamani nieustannie modlą się w ich świętym języku Kalliwayai oraz używają amuletów w czasie symbolicznego rytuału jako formy dialogu z duchami.. Sceptycy, którzy badali te rozległe, szamańskie, rytualne praktyki doszli do wniosku, że niezależnie od efektu magicznego i duchowego owe rytuały mogą mieć, jeśli w ogóle mają, głębokie, psychologiczne zastosowanie terapeutyczne, a to samo w sobie jest na tyle pozytywne, aby praktyki te były skuteczne i godne polecenia.


Chociaż szamani Kallawaya działają normalnie pośród miejscowej ludności, wierzącej i szanującej wszystkie aspekty ich leczniczych i metafizycznych praktyk, są także otwarci na uzdrawianie i leczenie ludzi, niezależnie od ich pochodzenia i przekonań duchowych.. W 2003 roku UNESCO zatwierdziło kulturę Kallawaya jako arcydzieło ustnego i Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości…
Kończy się powoli mistyczne spotkanie z szamanem Kallwaya… W czasie całego obrzędu trwającego około kwadransa przeniosłem się o setki lat w krainę magii, mistycyzmu i w niebosiężne obszary kultu Inakskich bogów.. To było naprawdę coś fascynującego..


Gdy wszyscy w skupieniu i zauroczeniu poprzednią chwilą wstają z kamiennych siedzeń, ja pozostaję jeszcze przez moment, aby przypieczętować owo spotkanie z tym niezwykłym człowiekiem.. W podzięce za tak wspaniałą, duchową lekcję, podajemy sobie w uścisku dłonie a ja proszę o zrobienie z nim zdjęcia.. Szaman oczywiście chętnie staję obok mnie i utrwalamy nasze spotkanie na fotce..


Czas wędrować dalej po inkaskich tarasach kompleksu etnograficznego Etno-Eco.. Teraz kolej na prywatne muzeum Inti Wata, gdzie zobaczymy zarówno eksponaty archeologiczne jak i piękne, rytualne stroje taneczne, używane obecnie podczas tradycyjnych świąt i uroczystości boliwijskich. Wracamy tą samą ścieżka, a ja pstrykam kolejne, piękne panoramy w stronę jeziora i boliwijskich szczytów..


Po paru chwilach schodzimy wąską ścieżką na niższy taras, na którym przed budyneczkiem muzeum wystawiono pięknie wyplecione z trzciny totora, dwie łodzie w formie ławek do odpoczynku.. Jest też mniejsza kopia żeglownej, inkaskiej łodzi z ożaglowaniem.. Stojący obok indianin Ajmara prezentuje nam metodę i narzędzia do budowy takiej łódki..


Po paru minutach zaglądamy do trzcinowej chatki, gdzie w niewielkim pomieszczeniu znajduje się tzw. Centrum wizualne.. Można tutaj obejrzeć film, zdjęcia, artykuły, mapy i makiety łodzi z totory, obrazujące i opowiadające o słynnych wyprawach norweskiego podróżnika Thora Heyerdahla po morzach i oceanach, na trzcinowych inkaskich łodziach… Heyerdahl kilkakrotnie wyruszał na wyprawy po morzach na trzcinowych tratwach i łodziach. Pierwsza jego wyprawa pod nazwą „Kon Tiki” miała na celu dowieść, iż Inkowie pływali na trzcinowych tratwach z Peru do Polinezji.. Następne wyprawy Thora Heyerdahla to 1969 rok – łodzią „RA” z Maroka w kierunku Wysp Karaibskich i wyprawa w 1970 roku łodzią „RA II”, także z Maroka przez Ocean Atlantycki na Barbados.. I tutaj podczas owej wyprawy „RA II”, trzcinową łódź budował indianin Demetrio z Totora oraz  Juan i Jose Limachi znad Jeziora Titicaca w Boliwii.. W 1977 roku Heyerdahl zbudował kolejną łódź trzciny – „Tygrys”  i wypłynął na wyprawę, która miała wykazać handlową migrację pomiędzy Mezopotamią i cywilizacją doliny Indusu (współczesny Pakistan).. 
Zainspirowany tymi wyprawami Marokański podróżnik, znany jako KITin Muñoz, także usiłował trzy krotnie przepłynąć Atlantyk starając się udowodnić, że starożytni żeglarze mogli przekroczyć ocean.. Dla obydwu tych podróżników i badaczy testujących teorie migracji prowadzone na statkach z trzciny, mieszkańcy okolic Titicaca - Ajmarowie i Urowie – byli budowniczymi trzcinowych tratw i łodzi.. I właśnie o tych zdarzeniach oraz o technikach budowy łodzi, opowiadają materiały zgromadzone w tym niewielkim pomieszczeniu..



Po tej żeglarskiej opowieści czas zajrzeć do wspomnianego, podziemnego Muzeum Inti Wata, które wybudowano we wnętrzu zbocza góry.. Wejście do owego muzeum znajduje się tuż obok trzcinowej chatki, gdzie przed momentem słuchaliśmy relacji o podróżnikach. Wąskie, kamienne odrzwia wprowadzają nas w chłodny, przyciemniony korytarzyk.. Schodzimy kilka metrów pod powierzchnię góry..


Początkowe moje wrażenie jest trochę sceptyczne.. – „Pewnie prowadzą mnie do jakiejś piwnicy, gdzie pokażą kilka starych, glinianych skorup..” – myślę sobie po cichu.. Jednak po wejściu do pierwszej, podziemnej salki zmieniam całkowicie moje nastawienie.. Na ponad 200 m2 powierzchni tego wyjątkowego, podziemnego Muzeum rozmieszczono największą kolekcję przedmiotów archeologicznych na wyspie, ale nie tylko.. Zaraz sami się przekonacie, co tutaj można jeszcze ujrzeć.. Centralne miejsce zajmuje oczywiście duża tapeta jeziora Titicaca, a na jej tle postać legendarnego założyciela królewskiej dynastii Inków Manco Capaka oraz jego siostry (i zarazem żony) Mama Ocllo - protoplastów inkaskiej dynastii.


Makieta wyspy Isla del Sol..


W dostojnym, królewskim towarzystwie......


Gabloty z ręcznie szlifowanymi, kamiennymi toporkami z czasów Inkaskich..


Gabloty z pięknie malowaną ceramiką preinkaską.. Prace wykopaliskowe prowadzone na Wyspie Słońca, na stanowisku archeologicznym w Ch'uxuqullu znajdującym się na niewielkim szczycie nad Zatoką Challa, doprowadziły do odzyskania archaicznej Preceramic datowanej na około 2200 lat p.n.e..


Są tutaj wszelkiego rodzaju obrzędowe naczynia kamienne oraz figurki inkaskich bóstw, a także piękne figurki ze złota z czasów kultury Tiwanaku.. Część owych znalezisk pochodzi z zatopionego miasta, którego ruiny znajdują się 8 metrów pod powierzchnią wody, niedaleko północnych wybrzeży Wyspy Słońca.. Skąd miasto znalazło się kilka metrów pod wodą???.. I tutaj ciekawostka.. Podwodne badania archeologiczne prowadzone wokół Wyspy Słońca od 1989/92 doprowadziły do odkrycia artefaktów zarówno kultury Inca jak i wcześniejszej Tiahuanaco. Według batymetrycznego, podwodnego modelu badania wskazują, że około 3100 p.n.e poziom jeziora Titicaca był aż 85 m niższy niż obecnie.. Tak więc, w czasach preinkaskich poziom jezioro był prawdopodobnie kilka-kilkanaście metrów niższy niż obecnie..


Strój Inca.. Tak wyglądali dawni mieszkańcy tych rejonów..


Z pomieszczeń prezentujących historię żyjących tutaj pradawnych ludów, przechodzimy do barwnej salki z bardziej współczesnymi eksponatami… Gama kolorów i ogromne bogactwo przedstawionych tutaj strojów jest zachwycające.. Na ścianach i w kilku wnękach umieszczono piękne maski oraz postacie ubrane w stroje obrzędowe..


Prezentowane stroje są nieodzownymi elementami tutejszych świąt i uroczystości ku czci przodków, na cześć Matki Ziemi oraz uroczystości kościelnych.. Jak już wcześniej wspominałem przy okazji zwiedzania Copacabany, święta religijne oraz wszelkie uroczystości narodowe nie mają tutaj charakteru wyciszenia i modlitwy jak to się ma na przykładzie naszych procesji do Częstochowy.. Tutaj święta, czy to kościelne czy to narodowe, mają charakter wielkiej fiesty i nieustającego karnawału w czasie ich trwania.. Zabawa, muzyka, alkohol lejący się niemałymi strumieniami, to podstawowe elementy owych świąt, bardziej przypominające brazylijski karnawał aniżeli pobożne pielgrzymki..


Stroje widoczne na fotkach są szyte i dopracowywane przez wiele miesięcy. Bogato zdobione, misternie, ręcznie haftowane srebrną i złotą nicą kosztują niejednokrotnie kilka do kilkadziesiąt tysięcy dolarów… Są naprawdę bajeczne..


Po około 30 minutach zwiedzania tego niezwykłego, podziemnego muzeum, wychodzę na zalane słońcem tarasy Isla del Sol.. Tutaj chwilka odpoczynku na zboczu wzniesienia i oczywiście kolejne fotki z panoramą Jeziora Titicaca, Wyspy Isla de la Luna oraz boliwijskiej Cordillera Real..


Powoli zataczamy pętelkę i zmierzamy w kierunku przystani Escalera del Inca, gdzie czeka na nas katamaran, jednak po drodze, schodząc wąską ścieżką w dół zbocza zaglądamy jeszcze do indiańskiej osady Ajmara. Tutaj na wschodnich zboczach Isla del Sol, na terenie kompleksu etnograficznego, znajdują się tarasowe poletka uprawne i zagrody z lamami, alpakami, wikuniami, guanaco..


Bliskie spotkania pierwszego stopnia… Suszone siano w rękę…. i już koleguję się z młodą alpaką..


Ta lama coś dziwnie na mnie spogląda jakby chciała mnie opluć, chociaż przyjaźnie się do niej uśmiecham.!!!..


A teraz prezentacja poszczególnych przedstawicieli zwierzęcych klanów zamieszkujących w zagrodach..

ALPAKA


LAMY


WIKUNIA


GUANACO


Opuszczamy zagrody ze zwierzętami i wąską ścieżką schodzimy w dół zbocza, do portu u podnóża Escalera del Inka.. Katamaran czeka już na nadbrzeżu..


Jest parę minut przed godziną 14-tą. Pora obiadowa.. Na katamaranie czeka na nas smakowity posiłek.. W drodze do portu w Copacabanie pełny luzik.. Obiad, grande de cerveza Quscenia czyli duże piwo z wielką pianą i poobiednia sjesta…


Po niespełna godzince rejsu dobijamy do portu w Copacabanie, mijamy kapitanat De Puerto Mayor Copacabana, pakujemy się w autokar i po kwadransie docieramy na punkt graniczny..  Załatwiając formalności paszportowe przekraczamy ponownie granicę Boliwijsko-Peruwiańską przechodząc do granicznej wioski Kasani, w której gościliśmy już wczesnym rankiem wjeżdżając do Boliwii.. Tutaj wszystko identycznie jak poprzednio jeśli chodzi o formalności, tylko w odwrotnym kierunku.. Parę minut po godzinie 16-tej jesteśmy ponownie na Peruwiańskiej ziemi..


Przed nami około 2 godzin jazdy powrotnej do Puno, gdzie mamy załatwione noclegi.. W czasie jazdy brzegami jeziora Titicaca pstrykam kilka fotek.. Jak widać na fotkach, obszary rozlewisk i przybrzeżnych płycizn są doskonałym miejscem do uprawy i zbiorów trzciny totory.. W celu ochrony zasobów naturalnych jeziora Titicaca, 31 października 1978 roku założony został Rezerwat Narodowy Titicaca (Reserva Nacional del Lago Titicaca). Zadaniem rezerwatu jest ochrona ekosystemu jeziora, w tym szczególnie brzegu i sitowia, które jest naturalnym siedliskiem wielu endemicznych gatunków zwierząt: ptaków (kolibrów), ryb i płazów..


Do Puno jeszcze godzinka jazdy.. Dzisiejszy dzień pod względem zwiedzania jest już praktycznie zakończony.. W planie mamy jeszcze wieczorną włóczęgę po restauracyjkach i kawiarenkach w Puno.. Ogólny luzik.. W czasie jazdy autokarem, jak to zwykle bywa po trasie, pada propozycja palaczy by stanąć na przysłowiowego dymka.. Nasz pilot Marcin proponuje dojechać do miejscowości Juli i tam za miasteczkiem zatrzymać się na wysokim brzegu jeziora.. Po kwadransie jesteśmy na miejscu, zjeżdżamy na pobocze drogi.. Marcin miał doskonały pomysł by tutaj stanąć.. Palacze zaspokoją „chcicę”, a ja zaspokoję oczy piękną panoramą, roztaczającą się z wysokiego brzegu jeziora.. Juli leży na wysokości 3890 m n.p.m… Widok z okolicznych wzgórz na jezioro Titicaca jest tutaj wyśmienity.. Spoglądam z góry na szmaragdowe wody jeziora i przypomina mi się jeszcze jedna legenda związana z tym tajemniczym, ogromnym akwenem wodnym....
Dawno temu, w czasach kiedy Inti - inkaski Bóg Słońce, najwyższy w panteonie, syn boga stwórcy Wirakoczy i bogini morza Mamy Cochy, mieszkał z ludźmi na Ziemi, była tu żyzna dolina. Bóg Słońce za swą opiekę wymagał posłuszeństwa w jednym - nie wolno było wspinać się na okoliczne zbocza. Jednak zły duch, który pewnego dnia pojawił się w okolicy, zaczął kusić opowieściami o cudownych krainach, które miały znajdować się za wzniesieniami. Mieszkańcy doliny ulegli w końcu jego namowom. Kiedy zaczęli wspinać się na zbocza, ich kroki zbudziły wygłodniałe pumy... Bóg Słońce widząc, co się stało, płakał tak długo, aż zamienił dolinę w jezioro. Jeszcze dziś woda ma lekko słonawy smak...
Druga legenda głosi, iż podobno w wodach jeziora zatopiono święty, złoty dysk z Coricanchy, inkaskiej świątyni Słońca w Cusco, który wyobrażał Inti. Głębina miała go ochronić przed hiszpańskimi najeźdźcami i chroni do tej pory..


Przedstawiałem już kilka bóstw inkaskich.. Był wielki bóg stwórca Viracocha, bóg Słońca Inti, bogini Księżyca Mama Quilla, Matka Ziemia Pachamama  itd… ale tego jeszcze nie przedstawiałem – syn Pachataty i Pachamamy – PachaJędruś..


Koniecccc palenia.. Wsiadamy i jedziemy dalej… Słońce powoli chowa się za wzgórzami. Dzień dobiega końca.. Trasa w kierunku Puno raz oddala się od brzegów jeziora, raz przybliża… Za kilkanaście minut wjedziemy do Puno..


Po drodze jeszcze kilka rodzajowych fotek przez okno autokaru..
Indianka Ajmara i małe Ajmarzątko w zawiniątku na plecach....


A na fotkach poniżej konkurencja dla Shella, BP czy Orlenu.. Peruwiańskie Stacje benzynowe – peryferyjne !!! 
Stacja benzynowa w wersji „standard” o niewyraźnej nazwie "San Francisco"..


…. Stacja benzynowa – Los Privatos, znaczy Peruwianka z żółtymi karnistrami benzyny przed prywatnym garażem-blaszakiem.. Ceny przystępne i niewygórowane. 1 litr – 1,5 sol (czyli 1,5 zł)..


Do Puno przyjeżdżamy w godzinach późno popołudniowych.. Mamy sporo czasu na mały odpoczynek w hotelu, gorącą kąpiel i wymianę wrażeń z uczestnikami naszej wyprawy.. Wieczorem ruszamy na miasto i od razu wpadamy w wir wielkiej fiesty.. Uliczki wokół centralnego placu rozbrzmiewają głośną muzyką.. Kilkudziesięcioosobowe grupy tancerzy wraz z muzykami wędrują uliczkami miasta, tańcząc żywiołowo w rytm pinquillos, chaquallos, lawak'umus, siku, bębnów i fletni Pana....
Przeciskamy się wśród roztańczonego tłumu w kierunku Centralnego Placu.. Dziwi mnie początkowo, że większość tancerzy to dzieciaki w wieku 10 -14 lat.. Po rozmowie z Peruwiańczykami okazuje się, iż rozpoczęło się świętowanie tutejszych szkół podstawowych.. Mali tancerze i tancerki przechodzą licznymi grupami w nieustającym, kolorowym korowodzie. Jedna grupa chowie się za załomem uliczki, a już słychać głośne granie nadciągającej następnej, tanecznej ekipy..
Gdy zagłębimy się trochę w kulturę, obyczaje i obrzędy tego rejonu Peru, fakt takich tanecznych imprez w Puno nie powinien zaskakiwać.. Puno ma bowiem miano "drugiej stolicy Peru " i zostało wyznaczone w dniu 7 listopada 1985 państwowym dekretem jako "Stolica Folkloru Peruwiańskiego "


W końcu udaje nam się dostać na główny plac Puno – Plaza de Armas i o dziwo, jest tutaj praktycznie pusto i cicho.. To za sprawą owej wieczornej fiesty, ponieważ większość mieszkańców i turystów zainteresowana jest tanecznymi grupami, które opuściły rynek główny i powędrowały wąskimi uliczkami miasta.. Pstrykam nocną panoramę Placu Głównego z pięknie rozświetlonym budynkiem Katedry z 1757 roku..


Pośrodku Placu Centralnego przed budynkiem Katedry wznosi się pomnik narodowego bohatera Peru, pułkownika Francisco Bolognesi, zasłużonego w wojnie przeciwko Chilijskim siłom zbrojnym..


Po 2 godzinnym spacerku po Puno, wypiciu doskonałej kawy i kufla zimnego piwa w jednej z okolicznych restauracji, wracam do hotelu wyluzowany i całkowicie odprężony pomimo dość męczącego dnia.. W hotelowym pokoju przeglądam mapę z zaznaczonymi, kolejnymi atrakcjami następnego dnia podróży.. Jutrzejszy etap wędrówki po Peru to przejazd do słynnej, dawnej stolicy Imperium Inków – Cusco, położonego w Andach na wysokości 3430 m n.p.m. Tam zatrzymamy się na dłużej.. Zwiedzimy to niezwykłe, Peruwiańskie miasto będące w czasach swojej świetności „pępkiem świata”.. Cusco było tak samo potężne jak niegdyś dawny Rzym, a prawdopodobnie bogatsze.. Mamy więc przed sobą kolejny, fascynujący dzień.. Spoglądam przez hotelowe okno na kolorowe ulice roztańczonego i wciąż gwarnego Puno, będąc jeszcze myślami na gorącej, mistycznej Wyspie Słońca… Parę minut przed północą kładę się spać i od razu tonę w ciemnej, sennej otchłani..


KONIEC cz.V

C.D.N..

1 komentarz: